fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Koronawirus wystawił nam dwóję z teologii

Koronawirus jest burzą, która solidnie przetestowała, czy wiara katolików w Polsce jest oparta na teologicznej skale. Wynik testu? Negatywny.
Koronawirus wystawił nam dwóję z teologii
ilustr.: Agnieszka Wiśniewska

Każdy kryzys mówi „sprawdzam”. Chyba żaden obraz dobitniej nie odzwierciedla tej prawdy niż przypowieść o dwóch budowniczych, z których jeden zbudował dom na skale, a drugi na piasku (Mt 7, 24-27). W obu wypadkach materiał tworzący grunt pod budowlę określał finalny los samej konstrukcji. Jest jednak stały element tej przypowieści, który często nam, moim zdaniem, umyka. Otóż nieuchronnie zbliża się burza. W naszym wypadku ta burza jest koronawirusem, który solidnie przetestował, czy wiara katolików w Polsce jest oparta na teologicznej skale. Wynik testu? Negatywny.

Opublikowana 31 marca nota Komisji Nauki Wiary Konferencji Episkopatu Polski w związku z pandemią koronawirusa powstała w reakcji na pojawiające się w internecie materiały prasowe oraz nagrania wideo, których autorzy wieszczyli, że oto znajdujemy się u progu apokalipsy, a pandemia jest wyrazem gniewu Bożego. Członkowie Komisji w dokumencie stanowczo krytykują takie postawy i stwierdzenia. W ich przekonaniu „głównym błędem owych samozwańczych proroków jest nieprawomocne i zarazem sugestywne wypowiadanie się w imieniu Boga, promowanie prostych i naiwnych «recept» na zmianę sytuacji, błędne pojmowanie Opatrzności Bożej jako mechanicznej i natychmiastowej interwencji Bożej na zawołanie człowieka. Rodzi się tu niebezpieczeństwo manipulowania Bogiem, wystawiania Go na próbę, a w konsekwencji niedopuszczalnego rozliczania Boga”. Tak formułowanym tezom i apokaliptycznym proroctwom towarzyszy, zdaniem autorów noty, wyrywkowa lektura Pisma Świętego, powoływanie się na sny lub pseudoobjawienia prywatne, brak rozróżnienia na porządek łaski i porządek natury, a także pomijanie, marginalizowanie lub nawet otwarte kwestionowanie nauczania Kościoła.

Z lektury noty Komisji Nauki Wiary wyłania się dość ponury pogląd na temat jakości formacji teologicznej, którą otrzymały osoby krytykowane przez autorów dokumentu.

Najbardziej zastanawiającym zjawiskiem w tym kontekście jest jednak to, że tak wykoślawiona teologia bardzo często współwystępuje z naprawdę gorliwą pobożnością i niewątpliwie bardzo wysokim morale osobistym. Warto by zatem powiedzieć, przynajmniej w tonie hipotezy, co takiego we współczesnej kulturze sprzyja rodzeniu się postaw, które autorzy noty krytykują. Warto też wskazać, co ginie nam z oczu, gdy prawda wiary zostaje odsunięta na bok na rzecz prawdy praktyki.

Wiara z wyboru w czasach sekularyzacji

Sekularyzacja w Polsce postępuje i trudno się z tym faktem kłócić. Na podstawie badań Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego można zaobserwować, że odsetek osób stale uczęszczających na Mszę Świętą regularnie spada. W roku 1982 ta wartość wyniosła prawie 60 proc. ogółu zobowiązanych do udziału w liturgii, co w tamtym czasie – można taką tezę zaryzykować – odpowiadało niemalże połowie Polaków. Obecnie na niedzielną Eucharystię chodzi już mniej niż 40 proc. zobligowanych do tego katolików. O ile częściowo spadek frekwencji na Mszy Świętej można poniekąd tłumaczyć wyjazdem Polaków na zachód Europy, rzeczywiście bowiem w latach 2005–2008 można zaobserwować duży spadek, o tyle nie da się taką tezą przykryć galopującej w Polsce sekularyzacji. Dość przytoczyć inną daną, którą jest liczba apostazji. Osób, które w latach 2006–2009 wystąpiły z Kościoła, było 1057. Osób, które dokonały apostazji w roku 2010, było już 459, czyli połowa łącznej liczby apostatów z trzech poprzednich lat! Ten nad miarę gorzki obraz osładza nieco fakt, że regularnie zwiększa się liczba osób przystępujących do Komunii Świętej, a więc ogólnie korzystających z sakramentów.

Suche liczby co najwyżej wskazują na interpretacje i bardzo rzadko dostarczają gotowych odpowiedzi. W tym wypadku wydaje się, że można bezpiecznie założyć, iż choć spada liczba katolików, to wzrasta jednocześnie zaangażowanie w życie Kościoła tych, którzy chcą w nim trwać i pogłębiać swoją relację z Bogiem. Z jednej strony w tej korelacji nie ma niczego zaskakującego. Jeśli świat dookoła staje się mniej katolicki, to tym samym wiara Kościoła nie jest już tak oczywistym przedmiotem wyboru. Skoro zatem jestem katolikiem i żyję sakramentami, to znaczy, że muszę tego chcieć.

Z drugiej jednak strony socjologiczna konieczność osobistego wybierania wiary nie jest w żadnym wypadku gwarancją optymizmu dla Kościoła.

Choć bowiem ten schemat jest z grubsza prawdziwy, to pozostaje dość ogólny i w żadnym wypadku nie wynika z niego, że Kościół w Polsce zmierza ku wspólnocie małych wspólnot, które będą się składać z gorliwych chrześcijan, żyjących pełnią nauczania Magisterium. Indywidualność wyboru może być, owszem, szansą na to, że to, co dana osoba przyjmie świadomie jako swoje, będzie zbudowane na trwalszym fundamencie. Zapewne taki sposób myślenia stoi za często formułowanym przeciwstawianiem wiary tradycyjnej – która ma być implicite tą gorszą – wierze z wyboru jako tej w domyśle lepszej. Tak skonstruowana opozycja jest jednak w jawny sposób fałszywa. Wiara zawsze będzie osobową relacją między Bogiem a człowiekiem. „Osobową”, ponieważ nie chodzi wyłącznie o psychologiczny i ściśle prywatny (wręcz intymny) akt wyboru, ale o całościowe, egzystencjalne zaangażowanie się w związek z Chrystusem, od momentu powiedzenia Jezusowi „tak” stający się główną perspektywą patrzenia na wszystkie sprawy tego świata. Tak rozumiana wiara zawsze będzie musiała w pewnym momencie zostać przedmiotem decyzji danej osoby. Czy wyszła ona z wzorowego katolickiego domu, czy też przyjęła chrzest w wieku dorosłym – to nie zmienia istoty rzeczy. Jednak proces dochodzenia do tej decyzji i jego kontekst mogą mieć fundamentalne znaczenie dla treści wiary i sposobu jej przeżywania. O treści zaś tego kontekstu decyduje to, w jakiej żyjemy kulturze. Tymczasem współczesna kultura w żadnym wypadku nie jest tutaj pomocna.

Kultura autentyczności zabija religię

W swojej książce „Varieties of Religion Today” (tytuł polski: „Oblicza religii dzisiaj”) Charles Taylor, kanadyjski filozof i socjolog, zauważa, że w ciągu XX wieku zaszła bardzo istotna zmiana, która głęboko wpłynęła na nasz sposób wierzenia. Jej istotą jest pojawienie się pewnego typu indywidualizmu, przez autora nazywanego „ekspresyjnym”. „Ekspresyjność”, o jakiej tu mowa, zdaniem Taylora polega na szukaniu takich sposobów bycia lub aktywności, dzięki którym jednostka najpełniej wyrazi siebie. W tej perspektywie kategorią, która zajmuje pierwsze miejsce przed wszystkimi innymi, nie jest prawda lub dobro, ale autentyczność.

Choć zdaniem Taylora samo istnienie indywidualizmu ekspresyjnego nie jest czymś nowym, to zupełnym novum jest jego skala, z powodu której ta postawa stała się fenomenem masowym. Przyczyną tak wielkiego rozpowszechnienia się tego nowego typu indywidualizmu są procesy urbanizacyjne i generalnie atomizacja, które spowodowały wyrwanie jednostek z ich naturalnych wspólnot. Człowiek bez dawnej tożsamości, siłą rzeczy zawsze wytwarzającej się w obrębie wspólnoty, musi w nowym otoczeniu w jakiś sposób stworzyć ją sobie na nowo. Skoro nie można jej znaleźć w ramach już istniejących i dobrze zakorzenionych więzów społecznych, to trzeba ją sobie nadać w inny sposób. Stąd postulat autentyczności, który w swojej praktycznej realizacji najczęściej oznacza zgodność z wewnętrznym poczuciem, że coś jest naprawdę ważne i wartościowe.

Jeśli Taylor ma rację, oznacza to, że żyjemy w kulturze, która wbrew apelom nie premiuje rozumu i wnioskowania dyskursywnego, lecz proponuje jako punkt wyjścia sferę naszych wrażeń lub odczuć. Choć człowiek ze swojej natury ma skłonność do poprzestawania na tym, co zostało przez niego bezpośrednio doświadczone lub wypróbowane, to współczesna kultura konserwuje nas w tym stanie. Dla każdej działalności poznawczej, która z konieczności opiera się na pojęciach ogólnych, teoriach i ciągłej refleksji nad już sformułowanymi tezami, taki stan rzeczy jest co najmniej kulą u nogi.

Nie inaczej ma się to w odniesieniu do wiary Kościoła, która bardzo łatwo może zostać wykoślawiona, jeśli indywidualna duchowość zostanie oparta na emocjonalnym gruncie autentyczności. Tymczasem to właśnie ta ostatnia jest odpowiedzialna za popularność objawień prywatnych i kaznodziejów-charyzmatyków.

Gwoli ścisłości, żaden z tych elementów nie jest sam w sobie zły. Oba mają w sobie ogromny potencjał niesienia Ewangelii. Należy jednak pamiętać, że objawienia prywatne mają wartość co najwyżej pomocniczą i zawartych w nich tez nie można przedkładać ponad Biblię, Katechizm, orzeczenia Soborów i Synodów, nauczanie papieży lub doktorów Kościoła. Mówiąc inaczej: na gruncie teologii rozstrzygające są słowa Pisma, tezy Soborów i papieży, a nie fragmenty z „Dzienniczka” świętej Faustyny, mimo całej wartości wyjaśniającej, jaką do nauczania o miłosierdziu wniosło dzieło polskiej zakonnicy.

Nie inaczej rzecz przedstawia się z charyzmatykami. Nieważne, jak wielkie zdolności uzdrawiania ktoś otrzymał od Boga lub jak wspaniałe głosi kazania. W relacji do prawdy każdy z nas jest wyłącznie sługą, a nie panem. Niezwykle trafnie opisał to święty Tomasz z Akwinu, który na początku „Wykładu Listu do Rzymian” stara się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Pismo porównuje ludzi do naczynia (porównaj: „On jest moim naczyniem wybranym”, Dz 9, 15). Tomasz znajduje cztery powody: ze względu na utworzenie, zawartość, przydatność oraz pożytek. W świętym Pawle, którego list komentuje Akwinata, utworzenie przejawia się przede wszystkim przez wybranie. Jako naczynie zaś Paweł jest wypełniony imieniem Chrystusa. Z punktu widzenia przydatności Apostoł został obdarzony rozmaitymi talentami i łaskami. Natomiast pożytkiem z działalności Pawła było zaniesienie Ewangelii do pogan. W całej tej garncarskiej metaforyce jedna rzecz pozostaje niezmienna. Garncarzem jest Bóg, a Paweł tylko naczyniem. Jeśli tym samym ktoś przedkłada autorytet głoszącego ponad to, co Bóg przekazuje przez nauczanie Kościoła, wówczas zamienia miejscami wytwór z rzemieślnikiem. Tymczasem sam Chrystus przecież powiedział, że „jeden jest wasz Nauczyciel” (Mt 23, 8).

Dodatkowym czynnikiem utrudniającym przeżywanie wiary w zgodzie z nauczaniem Kościoła są media społecznościowe i internet. Śmiem twierdzić, że na polu teologii zachodzi podobne zjawisko, które ma miejsce w odniesieniu do nauk szczegółowych. Internet stał się głównym medium pozyskiwania informacji. Z jednej strony to bardzo ułatwia dostęp do wiedzy. Z drugiej strony rezultatem takiego poszukiwania wiadomości są osławione bańki internetowe, które przyczyniają się do skupienia szeregu osób w pewien rodzaj grupy tożsamościowo-informacyjnej. Ta negatywna konsekwencja szerokiego dostępu do wiedzy, często podawanej w atrakcyjnej formie audiowizualnej, jest współwinna dużej popularności teorii pseudonaukowych, gdyż niezwykle sprzyja efektowi potwierdzenia. Jeśli osoba szukająca informacji na dany temat doświadczyła w przeszłości czegoś nader przykrego, co było związane z badanym zagadnieniem, wówczas może być jeszcze bardziej skłonna do wyszukiwania wyłącznie materiałów dowodzących prawdziwości już wcześniej założonej tezy. Wyobraźmy sobie, na przykład, że pewna osoba jest przekonana, iż śmierć bliskiego członka jej rodziny nastąpiła w wyniku podania szczepionki. Wówczas może być znacznie bardziej skłonna do wyszukiwania informacji, które potwierdzają tezę, że szczepienia są szkodliwe.

Nie sądzę, by było inaczej w odniesieniu do przekonań religijnych. YouTube, co potwierdza chociażby popularność rekolekcji ojca Adama Szustaka OP lub biskupa Grzegorza Rysia, może być świetnym narzędziem ewangelizacyjnym. Może jednak być również medium przenoszącym treści, o których tak krytycznie wypowiedzieli się autorzy noty Komisji Nauki Wiary KEP. Wszystko będzie zależało od tego, czy dla wierzącego, który korzysta z treści religijnych z internetu, punktem odniesienia pozostanie napotkany materiał wideo, wysłuchane płomienne świadectwo, zapis objawień prywatnych lub charyzmatyczny ksiądz, czy jednak Kościół jako Mistyczne Ciało i Chrystus jako jego Głowa.

Trzy odpowiedzi na kryzys

Odpowiedzią na problemy wskazane w nocie Komisji Nauki Wiary może być przypomnienie trzech prawd, których niedostatki pokazał kryzys wywołany koronawirusem. Są to: znaczenie posłuszeństwa, racjonalny wymiar oraz wyłącznie pomocnicza rola emocji w życiu duchowym.

1. Posłuszeństwo

Podczas audiencji generalnej 5 października 1966 roku, czyli w niecały rok po zakończeniu obrad Soboru Watykańskiego II, papież Paweł VI wygłosił przemówienie o posłuszeństwie. Już w pierwszych jego słowach można wyczytać, jakie były powody podjęcia tego tematu. Istotnie odnowa soborowa wywołała prawdziwy ferment w Kościele. Wynik każdego takiego fermentu jest jednak niepewny, więc koniecznością było przypomnienie, że w czasach żywiołowych zmian skupienie się wokół Piotra jest potrzebne bardziej niż kiedykolwiek. Stąd nacisk na posłuszeństwo „będące czymś więcej, aniżeli czysto formalnym i jurydycznym uszanowaniem dla praw Kościoła i poddaniem się władzy kościelnej, [posłuszeństwo – przyp. M.R.] jest wniknięciem i przejęciem się tajemnicą Chrystusa Pana, który zbawił nas swoim, posłuszeństwem; przekonamy się, że posłuszeństwo jest kontynuacją i naśladowaniem podstawowego czynu Pana Jezusa: jego «tak» powiedzianego woli Ojca, że jest zrozumieniem zasady, dominującej nad całym planem wcielenia i odkupienia”. Gdy zatem przychodzi kryzys, czyli wspomniana w przypowieści burza, która mówi „sprawdzam”, wtedy pierwszym źródłem odpowiedzi na nasze pytania powinna być modlitwa powiązana z nauczaniem Magisterium.

2. Rozum i wiara

Pewnie każdy zna ze szkolnej katechezy główne prawdy wiary. Pierwsza z nich brzmiała: „Jest jeden Bóg”. Jednak głębsza refleksja nad tym zagadnieniem i sięgnięcie do źródeł łatwo wykazują niedostatki szkolnych schematów. Na początku „Summy teologicznej” święty Tomasz z Akwinu mierzy się z pytaniem, czy można udowodnić istnienie Boga. Jedną z wątpliwości, z którymi Akwinata musi się rozprawić, jest właśnie twierdzenie, zgodnie z którym istnienie Boga stanowi artykuł wiary. Tymczasem „dowód rodzi wiedzę, wiara zaś, o czym jasno mówi Apostoł, dotyczy rzeczy nieoczywistych. A więc istnienia Boga nie da się udowodnić” (Sth 1-1, q. 2, a. 2, arg. 1). Takie jest potoczne myślenie wielu ludzi o tym zagadnieniu. Jednak na tak sformułowany argument Tomasz odpowiada, że istnienie Boga i inne prawdy religijne tego rodzaju, jak naucza święty Paweł (porównaj: Rz 1, 19), można poznać rozumem przyrodzonym. Nie są to bowiem prawdy wiary, lecz przedsionki do prawd wiary (łac. praeambula ad articulos). Wiara bowiem zakłada poznanie naturalne tak samo, jak łaska zakłada naturę. Oczywiście, dodaje Akwinata, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby to, co można udowodnić, przyjąć na wiarę, jeśli nie rozumie się dowodzenia.

Ten fragment nauczania świętego Tomasza zyskał ostatecznie rangę dogmatyczną na Soborze Watykańskim I. Kluczowym morałem, jaki z niego płynie, jest to, że nie można przeciwstawiać sobie wiary i rozumu. Wiara nie jest emocją, choć może zrodzić się z prawdziwego, emocjonalnego zafascynowania osobą Chrystusa. Nie jest też pochwałą irracjonalnego obstawania przy jakimś twierdzeniu na przekór wszelkim dowodom. Co więcej, z wersetu Listu do Rzymian, na który Tomasz się powołuje, wynika, że również to, co nauki przyrodnicze odkrywają o świecie stworzonym, świadczy o wielkości i mądrości Stwórcy. Człowiek zatem wierzy nie po to, żeby naukowy obraz świata zanegować lub zastąpić, lecz żeby go wyjaśnić w świetle zasady ostatecznej.

Czym zatem jest wiara? Od strony czysto formalnej wiara jest przekonaniem, a tym samym aktem intelektu. Przekonanie to opiera się jednak nie na dostatecznym poznaniu przedmiotu, lecz na akcie woli, która – stając wobec dwóch przeciwstawnych twierdzeń – wybiera jedno z nich, gdyż jest to dobre lub pożyteczne (porównaj: święty Tomasz z Akwinu, De veritate, q. 14 a. 2 co.). Tym samym od strony poznawczej wiara nie jest końcem rozumienia, lecz przyjęciem dodatkowych założeń, dzięki którym proces poznawczy nie kończy się. Choć ludzki umysł jest w stanie poznać prawdę o tym, że Bóg jest, to jednak poznanie tego, kim jest Bóg, przekracza zdolności rozumu naturalnego. Zatem tą korzyścią, którą dzięki wierze zyskuje człowiek, jest głębsze zrozumienie świata. To pogłębione zrozumienie jest zaś możliwe, gdy zaufamy Słowu Boga objawiającemu się w Chrystusie. I na tym polega wiara w sensie biblijnym, dzięki której nawet podczas największej burzy wciąż możemy usłyszeć: „Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!” (Mt 14, 27).

3. Emocje

W zasadzie cały wykład o uczuciach można by zamknąć przytoczeniem dwóch numerów z Katechizmu. Z numeru 1764 dowiadujemy się, że „uczucia są naturalnymi składnikami psychiki ludzkiej, stanowią obszar przejściowy i zapewniają więź między życiem zmysłowym a życiem ducha”. Natomiast w numerze 1767 czytamy, że „uczucia same w sobie nie są ani dobre, ani złe. Nabierają one wartości moralnej w takiej mierze, w jakiej faktycznie zależą od rozumu i od woli”. Trudno o dobitniejsze wypowiedzi, w świetle których nasze emocje, z punktu widzenia życia moralnego i duchowego, mają wartość wyłącznie instrumentalną. Tak samo jak kształtowanie cnót nie byłoby możliwe bez emocji, tak samo opieranie cnót na uczuciach byłoby absurdem. To, co czujemy, nigdy nie jest kryterium samym w sobie. Z wielu argumentów na poparcie tej tezy chyba najprostszym jest zwrócenie uwagi na fakt, że emocje są zmienne i zależne od wielu czynników. Przychodzimy do Kościoła z rozmaitych środowisk, mamy za sobą wiele doświadczeń i różne związane z nimi nawyki. Jakby tego było mało, sama prawda o grzechu pierworodnym powinna podpowiedzieć, że kierowanie się uczuciami bez kierownictwa rozumu oświeconego wiarą nie jest najlepszą receptą na udaną relację z Bogiem.

Doświadczenie zakochania w Chrystusie jest wspaniałym początkiem rozwoju w życiu chrześcijanina. Należy jednak pamiętać, że słodki smak początku nie będzie nam towarzyszył zawsze. Jeśli wzorem dla nas jest Chrystus i to Jego mamy naśladować, to przecież kulminacyjny etap Jego ziemskiego pielgrzymowania był ze wszech miar daleki od radości wesela w Kanie Galilejskiej. Czwarta Pieśń o Słudze Pańskim nie pozostawia co do tego żadnych złudzeń. Jednak mimo opisanego przez Izajasza wyniszczenia teologia Ewangelii według świętego Jana przedstawia nam Chrystusa, który właśnie na krzyżu zostaje wywyższony jak król i dopiero tam Jego miłość do człowieka osiąga pełnię wyrazu. Chrześcijanin powinien być zatem zarówno zdolny do radości, jak i do pełni ofiary, której składanie nie będzie miało niczego wspólnego ze wzniosłymi lub przyjemnymi uczuciami. Ostatecznie bowiem liczy się miłość, czyli dana od Boga zdolność do dania siebie drugiej osobie. A przecież miłość, jak mówił święty Paweł, „wszystko przetrzyma” (1 Kor 13, 7).

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×