W świecie kruchego dobra. Filozofia wobec tragedii
Karen Blixen napisała, że mogą zdarzyć się rzeczy, których „istnienia nie jesteśmy sobie w stanie uzmysłowić ani przedtem, ani wtedy, gdy zachodzą, ani nawet później, gdy je wspominamy”. Konfrontacja z takimi wydarzeniami, jak mówi, w pewnym sensie przypomina śmierć: mieści się w zasięgu doświadczenia, choć nie w zasięgu wyobraźni. Przeżywamy je jakby po omacku, zdani na łaskę losu, który wreszcie wynosi nas na spokojne wody.
W wielu powstających obecnie tekstach filozoficznych znajduje wyraz pokusa, by dokonać logicznego rozbioru sytuacji, przedstawić prognozy, zamknąć tragedię pandemii w intelektualne formuły. Stoi za tym, zrozumiała skądinąd, potrzeba bezpieczeństwa: to, co uporządkowane przez rozum, wydaje się nam oswojone i rzekomo podlega kontroli. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że część z tych operujących wyszukanymi kategoriami filozoficznymi wypowiedzi uchyla się przed najważniejszą prawdą: nie wiemy, co będzie jutro. Dwa miesiące temu nikt nie przewidywał, jak trudny czeka nas czas. Doświadczamy obecnie raczej bezbronności wobec tego, co przyniesie przyszłość. Filozofia nie jest od tego, by tę prawdę tuszować. Musi wobec niej z pokorą pochylić głowę.
Znalezienie równowagi między uwielbieniem dla rozumu, które prowadzi nas czasem do nieczułych, wieszczych spekulacji, a intelektualną kapitulacją jest wielkim wyzwaniem. Bywają też przypadki – wśród nich można wymienić Sławoja Žižka, który zdążył już opublikować książkę na temat pandemii, porównując Covid-19 do „Kill Billa” Quentina Tarantino – że filozofia przybiera formę cynicznej, akademickiej akrobatyki, polegającej na żonglowaniu pojęciami ponad ludzkim nieszczęściem.
Czy to znaczy, że w obliczu tragedii myśl filozoficzna traci jakiekolwiek znaczenie, bo rozum i tak nic nie może? Uważam, że nie. A jednak filozofia, w którą wierzę, to taka, która nie jest zbroją chroniącą nas przed naporem świata, lecz raczej bandażem pozwalającym zatamować krwotok z ran, które los i tak nam zada. Taka, która od uczelnianych laboratoriów woli odniesienie do konkretnego, ludzkiego doświadczenia, dobrze świadoma samej siebie i tego, ile rzeczywiście może o tym doświadczeniu powiedzieć. Wystrzegająca się błędu, na który wskazywał Blaise Pascal, zauważając, że choć rozum to pierwiastek boski w człowieku, to nie znaczy to jeszcze, że jest to doskonały rozum Boga.
*
Nie wiem, czy zatryumfuje dobro, czy zło. Czytałem już wizje apokaliptyczne, wedle których człowieczeństwo zostanie w nas zagłuszone przez nieskrępowane i brutalne drapieżnictwo, oraz zupełnie inne, mówiące o schyłku niesprawiedliwego, kapitalistycznego świata, pod sztandarami ogólnoświatowej jedności wywołanej zarazą i koniecznością redystrybucji dóbr. Sam wierzę raczej Jacques’owi Maritainowi, który twierdził, że zło i dobro rozwijają się własnymi, równoległymi ścieżkami i do końca świata żadne z nich nie odniesie zwycięstwa (z tym że, jak dodaje, dobro jednak zawsze nieznacznie przeważy – za to trzymajmy kciuki). Mówiąc prościej, ludzie będą zarówno szlachetni i ofiarni, jak i nikczemni i małostkowi – tak teraz, jak kiedyś i po wieki wieków.
Martha Nussbaum, która reprezentuje praktyczną i współczującą odmianę filozofii, powiada natomiast, że dobro jest kruche. I rzeczywiście, nigdy tak silnie jak w ostatnich dniach owej kruchości nie odczuwałem, poznając ją nie z kart filozoficznych dzieł, lecz z własnego doświadczenia.
Nussbaum przekonuje, że nie ma cnoty bez tego, co zewnętrzne. Miłość, przyjaźń, aktywność polityczna, wszystko to, co stanowi treść dobrego ludzkiego życia, zależne jest od znajdujących się poza nami, ruchomych obiektów, które mogą nam zostać przez los odebrane. Nie będziemy spełniali się jako obywatele, patrioci, jeśli życie społeczne ustanie. Nie będziemy mieli okazji pokazać, jak pracowici jesteśmy, jeśli pracy nie będzie. Nie będziemy wyrozumiali, pomocni, wierni, jeśli nie będzie wokół nas ludzi, dla których chcemy tacy być. Miłość, przyjaźń, wspólnota to dobra jako takie. Ale też one same pozwalają nam być dobrymi w sensie moralnym. Istnieją takie wartości, które da się urzeczywistniać tylko w relacjach z innymi.
Dobro jest kruche nie dlatego, że go nie chcemy i nie potrafimy być dobrzy. Nieustannie drży i migoce, ponieważ to los stwarza nam warunki, by je realizować. I on też potrafi nam te dążenia pokrzyżować. Dlatego teraz, kiedy wielu z nas doświadcza niemal zupełnej izolacji, warto – podążając za radą Nussbaum – zastanowić się nad tym, jak bardzo jesteśmy od siebie zależni, nie tylko jako ludzie w ogóle, ale wręcz jako ludzie dobrzy. Być może pozwoli nam to dostrzec, że spór, wielość stanowisk, różnorodność charakterów i potrzeb to efekt wigoru życia społecznego jako takiego. Potrzebujemy go, żeby stawać się lepsi, nawet – a może zwłaszcza – wśród tego, co uciążliwe i przyczyniające się do wzrostu tętna. Alternatywą jest moralna flauta.
Co jednak, w wymiarze egzystencjalnym, możemy, gdy świat wali się w gruzy? Nussbaum twierdzi, że, przede wszystkim, nie należy wówczas tracić wiary w możliwość porządku jako takiego. Kiedy przypomnimy sobie, że istnieje język nazywający rzeczywistość, świat przyrody podległy swoim rytmom, że ludzie, których kochamy, mają stałe cechy charakteru, odkryjemy, jak wiele mimo wszystko jest rzeczy stanowiących dla nas oparcie jako to, co trwałe. A to daje nadzieję na rozwiązanie problemów, które przecież i tak przyjdą, niezależnie od tego, jak wiele zdołalibyśmy z tego świata zrozumieć. Trudności nie pokonają jednak filozofowie z wyżyn swoich akademickich katedr, ale my wszyscy, przez praktyczną i wytężoną dbałość o kruche dobro, w takim zakresie, w jakim pozwalają nam na to nasze poszczególne umiejętności.
Tylko do pewnego stopnia utożsamiam się z tu i ówdzie wyrażanymi stoickimi nadziejami, że oto izolacja pozwoli nam wreszcie zrozumieć, jak wiele z elementów naszego dobrobytu to rzeczy niekonieczne, dzięki czemu nawrócimy się na drogę wstrzemięźliwości. Oczywiście, być może niektórzy z nas odnajdą w sobie potrzebę większego niż dotychczas umiarkowania. To jednak, że dobra wykraczające poza to, co wystarczy, by przetrwać, nie są konieczne, nie oznacza jeszcze, że są bezwartościowe: wizyty w teatrze, spotkania w kawiarni, działalność zawodowa czy naukowa, podróże, sport, aktywność obywatelska i celebracja uroczystości religijnych – wszystko to składa się na barwność i specyficznie ludzkie piękno istnienia. W sensie moralnym trudno porównywać dobrowolnie rezygnujących ze świata eremitów do nas, ascetów z przymusu.
Życie społeczne jest jednym z dóbr najbardziej podatnych na zniszczenie i zmienność losu. To odpowiedni moment, żeby o tym pomyśleć i je docenić. Zrozumieć, że aby być dobrym człowiekiem, potrzeba wyczucia miejsca i chwili. Jest to czas, gdy musimy szukać nowych dróg – na jak długo, nie wiadomo. Nie porzucajmy teraz swojego życia wewnętrznego i siebie nawzajem. To szansa.
A potem, jak to pięknie wyraził Jan Jęczmyk, „od początku zbudujemy / miasta nasze, domy nasze / sprzęty nasze, lampy nasze / żeby wiatr miał czym kołysać”.