Jest taka strona na Facebooku: „Polish priest blessing”. Ku uciesze międzynarodowej rzeszy fanów pojawiają się na niej zdjęcia księży i biskupów w Polsce błogosławiących i święcących różne rzeczy i wydarzenia. Biskupi święcą studzienki kanalizacyjne, samochody, broń palną, dystrybutory na stacji paliw, panele fotowoltaiczne… Po Bożym Narodzeniu do naszych domów z kolędą przychodzi ksiądz poświęcić dom i rodzinę. To tak powszechne, powszednie, wręcz pospolite sakramentalium w życiu katolika, że kuriozalne wydaje się, że dokument skupiający się na poszerzeniu znaczenia błogosławieństwa o aspekt ludowy mógł wywołać tak potężne kontrowersje.
A jednak. Mowa oczywiście o opublikowanej przez Dykasterię Nauki Wiary Fiducia Supplicans, Deklaracji o duszpasterskim znaczeniu błogosławieństw. To kolejna, jak dotąd najważniejsza, oficjalna wypowiedź Stolicy Apostolskiej, a zarazem papieża, w kwestii możliwości błogosławienia par tej samej płci. Owszem, dokument porusza znacznie szerszy temat, ale to przede wszystkim tę kwestię wyjaśnia z perspektywy katolickiej doktryny i duszpasterstwa. Mimo bardzo wyważonej treści spotkał się z niezwykle silną reakcją ze strony konserwatywnego skrzydła w Kościele. Głosy sprzeciwu padały tak ze strony konkretnych Episkopatów, jak i niektórych teologów czy wiernych, a niektórzy nazywali dokument heretyckim. A przecież, pomimo krzykliwych nagłówków prasowych, głoszących, że Kościół dokonał rewolucyjnej decyzji i teraz zezwala na „błogosławieństwa związków homoseksualnych”, w świetle całego dokumentu jest to po prostu nieprawda.
Skrajne emocje – tak u liberalnych, jak i konserwatywnych katolików – przysłoniły faktyczną treść deklaracji, którą trudno uznać za rewolucyjną. Stolica Apostolska starała się zjeść ciastko i mieć ciastko. Zrobić krok ku katolikom i katoliczkom w jednopłciowych związkach, drugą nogą stojąc wciąż twardo po prawej stronie. W efekcie dokument okazuje się trochę nieporadnym szpagatem.
Kiełkująca zmiana oddolna
Debata na temat błogosławienia związków jednopłciowych na poważnie zaczęła się na początku tego dziesięciolecia. Wcześniej, chociaż pojedynczy teologowie dopuszczali taką możliwość (jak Gareth Moore, Charles E. Curran, James Alison), to Kongregacja Nauki Wiary nigdy nawet nie pochylała się nad taką możliwością – reakcje na tego typu postulaty, jeśli się pojawiały, były wyłącznie potępiające.
Pojedynczy teologowie starali się rozwikłać tę kwestię, ale zadanie to jest o tyle trudne, że wymaga przemyślenia całej katolickiej etyki seksualnej na nowo. Antropologia biblijna, a nawet tomizm, nie stanowiły przy tym tak wielkiej przeszkody jak… nauczanie Jana Pawła II z jego ideą komplementarności płci i rozwojem nauki na temat małżeństwa. A wszelkie odstępstwa w nauczaniu teologii moralnej za jego pontyfikatu spotykały się z bardzo ostrą reakcją ze strony Kurii Rzymskiej.
Zmiany dokonywały się więc oddolnie. Wiele duszpasterstw dla osób homoseksualnych – często zmuszonych, by przenosić się z parafii do parafii, gdy spotykały się z dezaprobatą proboszcza – jakoś dawało sobie radę. Dokument Homosexualitatis problema Kongregacji Nauki Wiary wprost namawiał biskupów do tworzenia oficjalnych duszpasterstw dla osób homoseksualnych, by nie powstawały one niezależnie i niekontrolowanie i by na przykład nie aprobowano w nich homoseksualnych praktyk. Efekt tych postulatów był umiarkowany: oficjalnych duszpasterstw powstawało niewiele, za to wiele oddolnych wspólnot zostało zdelegalizowanych. Mimo to wielu wiernych, chociaż byli potępiani przez władze Kościoła i swojej wspólnoty za to, kim są, wolało pozostać w Kościele katolickim, nie konwertując na inne wyznanie chrześcijańskie, w obrębie którego byłoby im łatwiej funkcjonować. Trudno się dziwić, że nie każdemu udaje się w takich warunkach wytrwać, ale część wiernych, również w Polsce, postanowiła pozostać w Kościele rzymskokatolickim pomimo swego wykluczenia.
To oni są najważniejszym zaczynem zmiany i najistotniejszymi autorami fermentu w dyskusji. Pomimo niesprzyjających warunków cały czas istniały duszpasterstwa (w tym nieoficjalne) osób homoseksualnych zrzeszające wiernych katolickich. Niektóre z nich oddolnie stosowały jakieś formy błogosławieństw – nieautoryzowanych i niemających form sakramentu małżeństwa. Po głośnej książce Johna Boswella na temat homoseksualnych związków w Kościele i praktyki ślubów adelphopoiesis (pobratymstwa), niektóre grupy korzystały z form tego rytuału do błogosławieństw związków tej samej płci. Działo się to pomimo historycznych kontrowersji wokół tej praktyki i sprzeciwu, zwłaszcza ze strony Kościołów prawosławnych, w których praktyka ta istniała gdzieniegdzie do XX wieku. Ich przywódcy podkreślali, że historycznie były to śluby o znaczeniu jedynie duchowym i oznaczały tak naprawdę zawiązanie węzłów przyjaźni na wzór rodzeństwa, wobec czego nie można ich zrównywać z małżeństwem.
Rzym odmawia…
Skoro praktyka błogosławienia par jednopłciowych zaistniała oddolnie, siłą rzeczy jej temat został poruszony przy okazji synodu biskupów na temat synodalności i kontrowersji związanych z drogą synodalną w Niemczech, w obrębie której pojawiają się właśnie takie postulaty jak błogosławieństwa związków jednopłciowych czy kapłaństwo kobiet.
W związku z tym wysłano do papieża zapytanie (Dubium), czy Kościół może w ogóle udzielać błogosławieństwa związkom osób tej samej płci. 15 marca 2021 Kongregacja Nauki Wiary pod przewodnictwem ówczesnego prefekta kardynała Luisa Ladarii opublikowała Responsum na owe Dubia. Wówczas odpowiedź była negatywna, oparta na przywoływaniu – bez reinterpretacji – definicji błogosławieństwa i rozstrzygnięciu, że nie można błogosławić związków i par, nawet trwałych, które uwzględniają akty seksualne poza małżeństwem. Siłą rzeczy obejmuje to również pary homoseksualne. Odpowiedź była więc dość przewidywalna i oczywista z punktu widzenia aktualnego rozumienia małżeństwa w doktrynie katolickiej – jeśli akty seksualne mogą być dozwolone tylko i wyłącznie wewnątrz małżeństwa, a aktywność seksualna we wszystkich innych rodzajach związków musi być grzeszna, to nie można błogosławić takiego stanu.
Ta odpowiedź łączyła się też z bardzo konkretnym rozumieniem błogosławieństwa. Jak samo Responsum stwierdzało, nic nie stoi na przeszkodzie, by błogosławić indywidualne osoby homoseksualne, które o to poproszą. Kościół jednak nie ma mocy udzielania błogosławieństw związkom i parom, gdyż wiązałoby się to z „aprobatą” dla ich stylu życia.
Roma locuta, causa finita – chciałoby się powiedzieć. Tyle że nie do końca.
…Kościoły lokalne idą dalej
W Kościele katolickim w Niemczech duchowni nie ukrywają, że od dawna błogosławią stałe związki jednopłciowe, a decyzję Kongregacji Nauki Wiary szeroko skrytykowali. We wrześniu 2022 roku świat obiegła wiadomość, że flamandzcy biskupi wydali dokument pozwalający na błogosławieństwa stałych i wiernych związków homoseksualnych. Tak naprawdę dokument ten podejmował znacznie szerszą kwestię uruchomienia punktu kontaktu dla osób homoseksualnych w Kościele „Homoseksualizm i wiara”, który miał być odpowiedzialny za organizację duszpasterstw. Flamandzki Episkopat wydał stanowisko informujące, że: „Biskupi flamandzcy chcą w procesie tworzenia polityki udzielić konkretnej odpowiedzi i nadać konkretną treść pragnieniu zwrócenia wyraźnej uwagi na sytuację osób homoseksualnych, ich rodziców i rodziny”.
Flamandzki Episkopat wydał również dokument „Osoby homoseksualne są bliskie duszpastersko – O Kościół gościnny, który nikogo nie wyklucza”. Zawiera on liczne zalecenia duszpasterskie wobec osób homoseksualnych, które trudno uznać za kontrowersyjne: „Chcemy być blisko nich poprzez czasami złożony sposób rozpoznawania, akceptowania i doświadczania ich orientacji w pozytywny sposób. Niektórzy trwają w celibacie. Zasługują na nasze uznanie i wsparcie. Inni wolą żyć jako para, w trwałej i wiernej więzi z partnerem. Zasługują również na nasze uznanie i wsparcie. Także ten związek, chociaż nie jest małżeństwem religijnym, może być źródłem pokoju i wspólnego szczęścia dla zaangażowanych osób. Ich rodziny i krewni w równym stopniu zasługują na tę duszpasterską troskę i przewodnictwo”.
W tym podejściu położono zatem nacisk na towarzyszenie wiernym we wspólnocie. Rozpoznano różnorodność sposobów życia homoseksualnych wiernych, ale zaznaczono, że nawet jeśli decydują się na życie razem, to ich związek nie jest małżeństwem. Biskupi flamandzcy wyszli naprzeciw problemowi, o którym pisałem wcześniej. Osoby homoseksualne w Kościele, pomimo oficjalnego nauczania głoszącego, że należy otaczać je troską i traktować z delikatnością, od lat są ofiarami nagonki na środowiska LGBT+ i wojny kulturowej prowadzonej przez środowiska prawicowe – także w Polsce. Nie są postrzegane jako wierni, ale jako koń trojański, wręcz obca agentura dążąca do zniszczenia Kościoła. Wobec skandali związanych z wykorzystaniem seksualnym w Kościele to właśnie zwykli homoseksualni wierni stają się kozłem ofiarnym – mimo że przestępstwa te nie mają związku z orientacją seksualną sprawców.
Biskupi flamandzcy dostrzegli rzecz oczywistą: mówimy o konkretnych wiernych, którzy są naszymi przyjaciółmi, członkami rodzin, dziećmi, rodzeństwem… Postanowiono docenić ich obecność we wspólnocie i zwrócić uwagą na ich pozytywny w nią wkład:
„Wierzący, którzy żyją w stabilnym związku homoseksualnym, również pragną szacunku i uznania we wspólnocie wyznaniowej. Boli, gdy czują, że do niej nie należą lub są z niej wykluczeni. Chcą być wysłuchani i rozpoznani. O to właśnie chodzi w tym podejściu duszpasterskim: o ich historię od niepewności do rosnącej jasności i akceptacji; o ich pytania dotyczące stanowisk kościelnych; o radość z poznania stałego partnera; o ich wybór wiernego i trwałego związku; o ich determinację do brania odpowiedzialności za siebie nawzajem i pragnienie służenia w Kościele i społeczeństwie. W tym duszpasterskim podejściu jest miejsce na duchowe rozeznanie, na wewnętrzny wzrost i na świadome decyzje”.
Na końcu dokumentu pojawia się punkt na temat „modlitwy o miłość i wierność”, który przez media został pochopnie uznany za „liturgię błogosławieństwa”, a jest przykładem zwykłej modlitwy o błogosławieństwo. Z tekstu dowiadujemy się, że w duszpasterstwach często padają prośby o chwilę modlitwy do Boga, by pobłogosławił i utrwalił zobowiązanie do miłości i wierności. Modlitwa zdaniem dokumentu winna być uzgodniona z duszpasterzem. Ostatnie zdanie mówi wprost o potrzebie odróżnienia jej od małżeństwa sakramentalnego. Następnie podana jest przykładowa treść modlitwy – podkreślmy „przykładowa modlitwa”, a nie rytuał błogosławieństwa par homoseksualnych. Poza modlitwą dla par, zaproponowana jest również modlitwa dla całej wspólnoty. Dla wielu nawet taka forma modlitwy będzie niedopuszczalna, gdyż według nich nie powinno się modlić o trwałość i wierność związku, który jest „wewnętrznie nieuporządkowany”, ale rozróżnienia należy czynić precyzyjnie.
Mimo medialnego nagłośnienia sprawy opartego na fejkowych nagłówkach głoszących, że biskupi w Belgii przygotowali liturgię dla par homoseksualnych (takie nagłówki można było zobaczyć w „Gazecie Wyborczej”, na portalu Deon.pl, w „Polonia Christiana”, a nawet na portalu Katolickiej Agencji Informacyjnej), mimo oburzenia ze strony niektórych biskupów i teologów, mimo apelów środowisk konserwatywnych – Dykasteria Nauki Wiary nie odniosła się do dokumentu w żaden sposób.
Papież między doktryną a duszpasterstwem
Sprawa błogosławieństw związków homoseksualnych została podjęta ponownie, gdy pięciu kardynałów – Brandmüller, Burke, Sandoval Íñiguez, Sarah i Zen Ze-kiun – znanych ze swojego konserwatyzmu, wysłało Dubia z pięcioma pytaniami do papieża. Drugie z pytań obejmowało kwestię błogosławieństwa „związków między osobami homoseksualnymi”. Jednocześnie zawierało przedzałożenia: „Czy jest możliwe, aby w pewnych okolicznościach pasterz mógł błogosławić związki między osobami homoseksualnymi, sugerując w ten sposób, że zachowanie homoseksualne jako takie nie byłoby sprzeczne z prawem Bożym i drogą osoby ku Bogu? W związku z tym dubium należy podnieść kolejne: czy nauczanie podtrzymywane przez powszechne zwyczajne Magisterium pozostaje w mocy, zgodnie z którym każdy akt seksualny poza małżeństwem, a w szczególności akty homoseksualne, stanowi obiektywnie ciężki grzech przeciwko prawu Bożemu, niezależnie od okoliczności, w jakich ma miejsce i intencji, z jaką jest spełniany?”.
Jak widzimy, dla sygnatariuszy listu udzielanie takich błogosławieństw jednoznacznie oznaczałoby, że akty seksualne poza małżeństwem nie są obiektywnie grzechem ciężkim, co byłoby sprzeczne z dotychczasowym nauczaniem Kościoła.
Odpowiedź na to pytanie została udzielona przez papieża dość szybko. Jest bardziej zniuansowana od odpowiedzi kardynała Ladarii z 2021 roku i wprowadza perspektywę bardziej duszpasterską, widoczną także w nowym dokumencie Fiducia Supplicans.
Franciszek, odwołując się do Pisma Świętego, jak i tego, co sam wcześniej pisał, podkreśla, że małżeństwem Kościół nazywa „wyłączny, trwały i nierozerwalny związek między mężczyzną i kobietą, naturalnie otwarty na rodzenie dzieci”. Wszelkie inne formy związków mogą według papieża realizować się jedynie w sposób częściowy i analogiczny. Małżeństwo – w efekcie – to obiektywnie inna rzeczywistość niż inne rodzaje związków. Tylko tak zdefiniowane – twierdzi Franciszek – może być uznane za rzeczywistość sakramentalną.
Papież wprowadza jednak do swojej odpowiedzi szerszą perspektywę duszpasterską. Zauważa, że aby nie zagubić miłości pasterskiej, nie można stawiać się jedynie w pozycji sędziów, „którzy tylko zaprzeczają, odrzucają, wykluczają”. Polecił rozeznawać, czy istnieją inne formy błogosławieństw, które nie przekazywałyby błędnej koncepcji małżeństwa, ale byłyby odpowiedzią na prośby wiernych zwracających się do Boga o pomoc. Nawet jeśli ludzie żyją w sytuacjach, które „z obiektywnego punktu widzenia nie są moralnie akceptowalne”, to praktyka duszpasterska wymaga, by nie traktować ich wyłącznie jako grzeszników.
Papież formułuje także uwagę, która zostaje powtórzona w nowej Deklaracji: ewentualne błogosławieństwa nie muszą być w żaden sposób normowane i autoryzowane przez lokalny Episkopat ani przez prawo kanoniczne – nie muszą mieć określonych obrzędów. Bowiem, jak stwierdza, „życie Kościoła płynie wieloma kanałami oprócz tych normatywnych”.
Doktryna ciągle reinterpretowana
Właśnie to duszpasterskie podejście miała rozwijać Deklaracja Fiducia Supplicans. Sam fakt, że temat podjęła Kongregacja Nauki Wiary, i to w formie Deklaracji, podkreśla powagę tematu. Trudno machnąć ręką na tego typu dokument. Nie jest to już Responsum, list czy nota, jak to najczęściej bywa. Nie jest to tym bardziej wypowiedź papieża w ramach wywiadu czy katechezy. Deklaracja, podpisana przez prefekta Kongregacji Nauki Wiary i zatwierdzona przez papieża, staje się elementem nauczania Magisterium (choć należy podkreślić, że rzecz jasna jej treść nie ma rangi niedyskutowalnego dogmatu). Ostatnią deklaracją tej Kongregacji była Dominus Iesus opublikowana w 2000 roku, podejmująca kluczowe kwestie doktrynalne. I chociaż ówczesna Deklaracja, podpisana przez kardynała Josepha Ratzingera, także spotkała się z krytycznymi głosami – głównie osób zaangażowanych w dialog ekumeniczny i międzyreligijny – to chyba żaden dokument tego rodzaju nie spotkał się z takim sprzeciwem ze strony biskupów i episkopatów jak ten najnowszy.
Sam tekst Deklaracji podkreśla, że nie zmienia niczego w odwiecznym nauczaniu Kościoła na temat małżeństwa. Nie oznacza to – co piszę jako teolog dogmatyczny i historyk doktryny – że nauka na temat małżeństwa nie ulegała rozwojowi i interpretacji, choćby ze względów historycznych czy kulturowych. Faktycznie jednak cały czas charakteryzowała się ona podkreślaniem podstawowej zasady, którą przywołał Franciszek w odpowiedzi na Dubia: małżeństwo to „związek między mężczyzną i kobietą, naturalnie otwarty na rodzenie dzieci”. Kwestia jego trwałości jest już bardziej problematyczna, bo w tradycji i historii nie było to oczywiste i zero-jedynkowe. Nie ma jednak wątpliwości, że w historii Kościoła rzymskokatolickiego oraz historii Kościołów Wschodnich nie istniały małżeństwa jednopłciowe. Mogły pojawiać się przypadki ewidentnie pojedyncze, mogły mieć miejsce wyjątki w przypadku osób transpłciowych. Kluczowy jest jednak brak teologii, która dopuszczałaby taką możliwość. Wspomnianą praktykę adelphopoiesis również pozwolę sobie bezpiecznie uznać za zawieranie ślubów platonicznych, wiążących dwie osoby więzami miłości przyjacielskiej, bo stojąca za nimi teologia nie uwzględnia możliwości istnienia w ich ramach relacji seksualnych. Nawet jeśli historycznie dałoby się wykazać, że takie relacje powstawały, należałoby to raczej uznać jako odstępstwo od formułowanego ideału.
Koncepcja małżeństw homoseksualnych czy błogosławieństwa związków jednopłciowych jest więc postulatem nowym, sięgającym historią XX wieku i wywodzącym się ze wspólnot protestanckich. Nie powinno to być jednak argumentem za wykluczeniem dyskusji na ten temat. Doktryna Kościoła jest ciągle reinterpretowana i pogłębiana, nawet jeśli nie zmieniają się jej fundamenty. W przypadku katolickiej etyki seksualnej jest to jednak kwestia wyjątkowo trudna. Różni katoliccy teologowie od dekad próbują stworzyć koherentną teologię, która nie podważałaby wyjątkowości sakramentu małżeństwa między mężczyzną i kobietą, a jednocześnie nie traktowałaby związku osób tej samej płci jako obiektywnie grzesznego.
Co naprawdę ogłosił Watykan?
Deklaracja stara się ten problem ominąć. Nie podejmuje kwestii z zakresu antropologii teologicznej czy teologii moralnej, które mogłyby niuansować ocenę grzeszności sytuacji w związkach homoseksualnych. Idzie drogą Franciszka: sprawę opisuje z perspektywy pastoralnej i duszpasterskiej.
Dokument zaznacza, że nie można wprowadzać żadnego liturgicznego rytuału błogosławieństwa, które przypominałoby małżeństwo kobiety i mężczyzny i prowadziło do „zamieszania” wśród wiernych. To, co się oferuje, to innowacyjny wkład w pastoralne znaczenie błogosławieństw, pozwalające na jego poszerzenie i wzbogacenie.
O ile więc kardynał Ladaria w 2021 roku zaznaczał, że takie błogosławieństwo nie może mieć miejsca, gdyż oznaczałoby akceptację i przyzwolenie na grzeszne życie, o tyle nowy dokument postanowił zniuansować znaczenie błogosławieństwa jako takiego. Dzięki temu „można zrozumieć możliwość błogosławienia par w sytuacjach nieregularnych i par tej samej płci, bez oficjalnego zatwierdzania ich statusu lub zmieniania w jakikolwiek sposób odwiecznego nauczania Kościoła na temat małżeństwa”.
Deklaracja wprowadza też liczne bezpieczniki, które blokują możliwość zrównywania sakramentalnego małżeństwa z błogosławieństwem par homoseksualnych. Podkreśla już wcześniej poruszaną przez papieża wyjątkowość tego sakramentu, wykazuje również, czym się on charakteryzuje pod względem uroczystej formy jego sprawowania i dlaczego błogosławieństwo udzielone przez kapłana nowożeńcom jest wyjątkowe.
Błogosławieństwo, jak zostaje podkreślone, nie ogranicza się jednak jedynie do tego, które występuje w sakramencie ani w błogosławieństwach zatwierdzonych jako sakramentalium. Nie musi być autoryzowane przez biskupa czy Episkopat i mieć charakteru unormowanego rytuału czy części liturgii. Jak pisze kardynał Victor Fernandez, aktualny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, błogosławieństwa „pozwalają nam uchwycić Bożą obecność we wszystkich wydarzeniach życia i przypominać nam, nawet w używaniu stworzonych rzeczy, że ludzkie istoty są zaproszone do szukania Boga, kochania Go i służenia Mu wiernie”. Wyrażają one proszącą postawę wobec Boga, wierność i miłość. Są też wołaniem o pomoc. Jest to poddanie się woli Bożej i wyrażenie chęci postępowania zgodnie z Ewangelią.
W Deklaracji zostaje podkreślone, że pastoralny gest nie może zostać obarczony takimi moralnymi warunkami, które podważyłyby bezwarunkową moc Bożej miłości. Dokument przyjmuje więc pozycję oddolną, starając się rozpocząć rozważania od sytuacji wiernego: „Ten, kto prosi o błogosławieństwo, pokazuje, że potrzebuje zbawczej obecności Boga w swoich dziejach, a ten, kto prosi Kościół o błogosławieństwo, uznaje go za sakrament zbawienia, który Bóg ofiarowuje. Szukać błogosławieństwa w Kościele oznacza przyznać, że życie Kościoła wypływa z łona Bożego miłosierdzia i pomaga nam iść naprzód, lepiej żyć, odpowiadać na wolę Pana” (20).
Widzimy tu zatem błogosławieństwo, które niejako wychodzi od człowieka i jego potrzeby szukania Boga, wołania Go. Wyraża się zaufaniem do Ojca, którego prosi się o wsparcie i pomoc w lepszym życiu. Dokument nazywa ten rodzaj błogosławieństwa „ludowym”, które wyraża się przez spontaniczność, szczerość wierzącego, który nie polega wyłącznie na sobie i własnych siłach, ale ucieka się z ufnością do Boga. Nie jest to błogosławieństwo znormalizowane, autoryzowane przez biskupa czy Kodeks Prawa Kanonicznego, z ustaloną odgórnie formułą, i wpisane w liturgię. Nie sprawia to, że jest gorsze – ma po prostu inny porządek.
Jednocześnie wciąż nie jest sakramentem i nim nie będzie. Jego moc wyrasta z tego, że jest jednym z wyrazów życia Kościoła, który sam jest sakramentem. Błogosławieństwo takie nie ma więc charakteru tylko i wyłącznie indywidualnego, ale jest włączone w życie wspólnoty.
Bezpieczniki, bezpieczniki, bezpieczniki…
Z takim rozumieniem błogosławieństwa wiążą się pewne praktyczne komplikacje, które częściową zostają wyjaśnione w komentarzu do Deklaracji opublikowanym przez Dykasterię Nauki Wiary 4 stycznia. By nie dochodziło do zamieszania wśród wiernych i by nie traktowano tego typu błogosławieństw jak małżeństwa, należy powstrzymywać się w przypadku ich udzielania od celebracji liturgicznej. Nie można używać ani stylu, ani języka takiego, który występuje przy sakramencie małżeństwa. Ważny jest również kontekst. W dokumencie zaznaczono, że błogosławieństwo tego rodzaju nie powinno być udzielane przy okazji cywilnych obrzędów zawarcia związku. Domyślnie wykluczone są błogosławieństwa udzielane w kościołach przy ołtarzu (jak to ma miejsce na przykład w Niemczech) czy podczas uroczystości, które formą miałyby przypominać ślub. Zaleca się również unikania strojów, które miałyby wskazywać na uroczystość zaślubin – czyli zapewne eleganckich uroczystych ubrań jak garnitury czy suknie ślubne.
Zalecono, by Episkopaty nie tworzyły liturgii pod tego typu błogosławieństwa: „Ich forma nie powinna mieć żadnego obrzędowego umocowania ze strony władz kościelnych, aby nie powodować pomieszania z błogosławieństwem właściwym dla sakramentu małżeństwa” (31). Ludzie, którzy proszą o takie błogosławieństwo, potrzebując Bożej pomocy, „nie domagają się uprawomocnienia własnego statusu, ale błagają, aby wszystko, co jest prawdziwe, dobre i po ludzku ważne w ich życiu i relacjach, zostało przeniknięte, uzdrowione i wzmocnione obecnością Ducha Świętego”.
Zezwolenie na błogosławieństwo par jednopłciowych jest zatem obwarowane ogromem bezpieczników, które mają zapewnić nie tylko niezmienność doktrynalną (która wszakże w dokumencie nigdzie nie była podważana), ale również stworzyć bezpieczną strefę, by wykluczyć ewentualne zgorszenie wiernych czy zamieszanie.
Więźniowie rubryk i kodeksów
W duchu Franciszkowej eklezjologii decyzyjność w zakresie tych błogosławieństw zostaje powierzona biskupom i Episkopatom, by w zależności od okoliczności i potrzeb wiernych decydowali, czy są one potrzebne i dozwolone. Ten aspekt wydaje się być często niezrozumiany – zwłaszcza przez osoby odrzucające dokument. Deklaracja ta bowiem nie ma takiego charakteru, jak choćby wcześniejsza Dominus Iesus, która mówiła o podstawach doktrynalnych na temat zbawienia i roli Jezusa Chrystusa.
Wydany 4 stycznia komentarz ponownie przypomina ten aspekt i jeszcze bardziej go niuansuje. Wręcz łopatologicznie streszcza najważniejsze elementy dokumentu dla ludzi, którzy – chyba ze złej woli? – nie potrafili przeczytać go ze zrozumieniem. Nie było dziwne, że konserwatywne skrzydło Kościoła dało się nabrać na krzykliwe nagłówki mówiące o tym, że Franciszek wprowadza jakąś rewolucję w etyce seksualnej i pozwala na błogosławieństwo związków homoseksualnych (w domyśle: w tym samym znaczeniu albo analogicznie do małżeństw, choć dokument dobitnie podkreśla, że tak nie jest). Dziwne było natomiast, że tej fali nastrojów antyrzymskich uległy takie osoby jak były prefekt Kongregacji Nauki Wiary kardynał Gerhard Müller, który mówił, że dokument dokonał „doktrynalnego przeskoku”. Niektórzy konserwatywni biskupi, znani ze swojej antyfranciszkowej postawy, wprost nazwali Deklarację „heretycką”. Inni biskupi i Episkopaty po prostu zadeklarowały, że nie będą się do niej stosować i udzielać błogosławieństw w swoich diecezjach – co w gruncie rzeczy również mieści się w duchu dokumentu, który nie nakazuje tego robić, ale przedstawia pastoralną możliwość. Polski Episkopat poszedł jeszcze dziwniejszą drogą i uznał, że nie ma co komentować dokumentu, a rzecznik KEP, ksiądz Leszek Gęsiak, odwołując się w dużej mierze do Responsum z 2021 roku, zwracał uwagę, że Kościół nie ma mocy udzielania błogosławieństw parom homoseksualnym – bez rozróżnienia w rozumieniu błogosławieństw, które wprowadza papież już w Responsum z 2023 roku. Rzecznik stwierdził też, że błogosławić można jedynie pojedyncze osoby i to prywatnie, czym całkowicie ignoruje tekst, w którym wprost jest powiedziane, choćby w tytule punktu III, o błogosławieństwie „par tej samej płci”.
Większość z tych nieporozumień wynika z ciągle istniejącego niezrozumienia i nieprzystosowania do nowej formy organizacji Kościoła za Franciszka. Konserwatyści, mimo że cały czas narzekają na papieża, są ostatecznie krypto-ultramontanistami i centralistami. To nie tak, że zmienili postawę na anty-ultramontanistyczną, antypapieską – oni chcą centralizmu i papieża, ale chcą, by był to ich konserwatywny papież o identycznych jak oni poglądach. Wciąż nie są w stanie pogodzić się z tym, że daje im się samodzielnie podejmować decyzje, że wymaga się od nich rozeznania i duszpasterskiego zaangażowania, że nie ma kodeksów i rubryk na każdą możliwą okazję.
Stąd też wydany komentarz do Fiducia Supplicans można odebrać jako wręcz mrugnięcie okiem do tych biskupów. Gdy konserwatyści pełni oburzenia piszą teksty o heretyckim dokumencie, a konserwatywni biskupi ogłaszają, że nie będą stosować się do Deklaracji, to kardynał Fernandez odpisuje, że „Watykan nie odbiera tego jako sprzeciwu doktrynalnego”. Podkreślono jeszcze raz, explicite, że dokument mówi o „błogosławieństwach duszpasterskich (nie liturgicznych ani rytualnych) dla par (nie związków)” – par jako po prostu dwóch osób, a nie związku jako sytuacji życiowej, rzeczywistości, w której się znajdują. Przypomniano raz jeszcze dobitnie, że to biskupi w zależności od kontekstu mają decydować, jak postępować – czyli ci, którzy podjęli już decyzję, że nie będą się stosować do nowego dokumentu, nie są do tego zmuszeni. Wyrażono również zrozumienie, że są kraje, w których ze względu na sytuację kulturową i polityczną takie błogosławieństwa będą niemożliwe. Dotyczy to choćby niektórych krajów afrykańskich czy arabskich, w których osoby homoseksualne mogą być narażone na przemoc czy reperkusje prawne. Wszystko zatem ma się odbywać w duchu inkulturacji i pluralizmu kościelnego. Czegoś, co wciąż jest niepojęte dla tych, którzy są przyzwyczajeni do rzymskiego centralizmu, jaki panował za Jana Pawła II.
***
Dokument nie jest więc w żadnym stopniu rewolucyjny, a jedynie wskazuje, że są pewne możliwości, które istniały w Kościele już wcześniej i co najmniej do dziesięcioleci są oddolnie praktykowane przez wiernych. W etyce seksualnej Kościoła Deklaracja nie zmienia niczego. Afirmuje jednak w końcu to, że osoby homoseksualne są również wśród wiernych, że tak jak inni wierni mają duchowe potrzeby, tak jak każdy zwracają się do Boga i chcą być częścią wspólnoty, która wszakże jest wspólnotą grzeszników. Tym bardziej dziwią mnie takie reakcje jak Tomasza Rowińskiego, który na łamach „Christianitas” straszy, że „pary homoseksualne na podstawie Fiducia supplicans będą głosić w parafiach, domagać się pełnego uznania społeczności kościelnej”, że będą mieć tak jak inni wierni „prawo do decydowania o sprawach parafii i diecezji” oraz „głosić świadectwo pobożnego życia”. Czyli w zasadzie robić to, co robią wszyscy inni wierni, którzy nie są ludźmi bezgrzesznymi. Stąd tym bardziej nie mam pojęcia, w jaki sposób dokument ten miałby – jak twierdzi autor – legitymizować antropologiczne kłamstwo czy, jak piszą inni, być heretycki.
Na niedawnym kongresie polskiego Towarzystwa Teologów Dogmatyków jeden z moich rozmówców wyraził przypuszczenie, że jeszcze za papieża Franciszka zostanie otwarta furtka dla błogosławieństw par lub związków homoseksualnych. Stwierdził, że nie będzie to otwarta aprobata, ale właśnie uchylenie okienka – coś jak niejednoznaczny przypis w Amoris Laetitia, który wzbudził zamieszanie tym, że odpowiednio interpretowany dozwala na udzielanie komunii osobom rozwiedzionym żyjącym w ponownych związkach (co zostało zresztą potwierdzone w niedawnym dokumencie Kongregacji Nauki Wiary). Nie miałem okazji rozmawiać z tym profesorem po wydaniu Fiducia Supplicans, ale mam wątpliwości, czy oczekiwał akurat czegoś takiego. Jeśli to uchylona furtka, to droga za nią jest bardzo starannie zaminowana. Nie widzę w tym dokumencie niczego rewolucyjnego, co otwierałoby możliwość błogosławieństwa związków osób tej samej płci, jak ma to choćby miejsce w Kościele anglikańskim, nie mówiąc o małżeństwach. Doktrynalnie, jak i z perspektywy etyki seksualnej ten dokument nie tylko niczego nie zmienia, ale nawet nie pozostawia miejsca na interpretacje. Jest dokładnie tak, jak łopatologicznie przypomniał kardynał Fernandez w komunikacie na temat Deklaracji – ma ona charakter duszpasterski.
Należy pamiętać również i o tym, że nie mówi ona wyłącznie o błogosławieństwach par tej samej płci, ale też innych par o nieuregulowanym statusie. Tutaj domyślnie chodzi o osoby rozwiedzione żyjące w ponownych związkach czy o pary przed ślubem. Z perspektywy duszpasterskiej, która stara się ogarnąć całość Kościoła, takich sytuacji nieregularnych, również ze względu na kontekst kulturowy, jest więcej. W samej Afryce znaczna liczba katolików, w zależności od lokalnej kultury, żyje w związkach poligamicznych, często pozostając bardzo ważnymi osobami we wspólnotach i prowadząc głęboko religijnie zaangażowane życie. I tak, jak polscy konserwatywni katolicy zachwycają się dzisiaj tym, że afrykańscy biskupi sprzeciwiają się błogosławieniu par homoseksualnych, tak w tym samym czasie zapominają, że ci sami biskupi na Synodzie wnosili o pochylenie się właśnie nad związkami poligamicznymi. Również tam biskupi i księża opiekujący się swoimi wiernymi starają się, by Kościół w jakiś sposób uznał rzeczywistość ich sytuacji rodzinnej. Podobnie trudno pomyśleć, by osoby homoseksualne, tylko ze względu na to, że żyją w monogamicznym partnerskim związku i budują w nim wiarę, miały być wykluczone z życia parafialnego, jak chcieliby tego niektórzy konserwatywni katolicy. Wydaje się, że jedynym ideałem wierzącego homoseksualnego katolika dla konserwatystów jest taki, w którym do końca życia ukrywa swoją orientację i żyje w samotności. Na szczęście tego spojrzenia nie podziela Franciszek i Watykan.
Chociaż tyle. I w zasadzie – tylko tyle.