fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

W sprawie osób homoseksualnych Kościół zapomina o własnym nauczaniu

Stwierdzenie Kościoła, że szanuje osoby nieheteronormatywne, ale nie akceptuje aktów związanych z ich seksualnością, jest głęboko sprzeczne z integralną wizją człowieka jako osoby.
W sprawie osób homoseksualnych Kościół zapomina o własnym nauczaniu
ilustr.: Teresa Kądziela

Przygotowując się do pewnej rozmowy o relacji Kościoła rzymskokatolickiego i osób LGBT+, wszedłem w wewnętrzną polemikę z podstawami kościelnego nauczania, w którym poruszany jest temat osób nieheteronormatywnych (zredukowany generalnie do osób homoseksualnych). Zaznaczam, że chodzi o Kościół rzymskokatolicki, ponieważ wśród Kościołów chrześcijańskich innych wyznań możemy spotkać zupełnie inne podejście. Zaznaczam też, że sam jestem gejem, osobą w spektrum aseksualności, ale także teologiem, a swego czasu byłem również katolickim duszpasterzem.

Wielokrotnie słyszałem, że Kościół nie ma negatywnego stosunku do osób LGBT+, a jako koronny argument przywołuje się tutaj zdania zaczerpnięte z Katechizmu Kościoła Katolickiego: „Powinno się traktować te osoby z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji”. Kościół deklaruje dobrą wolę wobec osób nieheteronormatywnych, ale zawsze dodaje, że akty homoseksualne traktuje jako grzech. To „ale” często jest wiele mówiące.

Człowiek zgubiony między ideami

Katechizm Kościoła Katolickiego w punkcie 2357 stwierdza, że „akty homoseksualizmu z samej swojej wewnętrznej natury są nieuporządkowane”. Jest to zdanie powtórzone z deklaracji Kongregacji Nauki Wiary „Persona humana”, opublikowanej w 1975 roku. Deklaracja ta stała się podstawowym punktem odniesienia dla dalszego nauczania na temat osób homoseksualnych. Przyjrzyjmy się jej bliżej.

W naszych czasach niektórzy, idąc za pewnymi racjami natury psychologicznej, zaczęli – wbrew stałej nauce Urzędu Nauczycielskiego Kościoła i zmysłowi moralnemu ludu chrześcijańskiego – pobłażliwie osądzać, a nawet całkowicie uniewinniać stosunki homoseksualne.

Kongregacja wspomina wprost o istniejących racjach psychologicznych, które mogą stać w opozycji do nauczania Kościoła w kwestii homoseksualności. Można tu jednak zauważyć pewną specyfikę podejścia do wiedzy naukowej dotyczącej ludzkiej seksualności. W kolejnym punkcie, poświęconym masturbacji, autorzy również przywołują aktualny stan wiedzy, ale jednocześnie stwierdzają:

Bez względu na wartość niektórych uzasadnień o charakterze biologicznym lub fizjologicznym, którymi niekiedy posługiwali się teologowie, w rzeczywistości zarówno Urząd Nauczycielski Kościoła wraz z niezmienną Tradycją, jak i zmysł moralny chrześcijan stanowczo stwierdzają, że masturbacja jest aktem wewnętrznie i ciężko nieuporządkowanym.

Mamy więc do czynienia ze świadomą ignorancją, a wręcz z ideologicznym podejściem do zagadnień związanych z ludzką seksualnością. Jak inaczej bowiem określić otwarte przyznanie, że Kościół jest świadomy istnienia przesłanek do rewizji nauczania w tym temacie, ale bez względu na ich wartość nie ma zamiaru odstąpić od przyjętych tez, a nawet przyjrzeć się im w świetle aktualnego stanu wiedzy. Niestety, szczególnie w odniesieniu do osób nieheteronormatywnych takie podejście króluje po dzień dzisiejszy. Kościół mówi tym samym: jesteśmy gotowi być wbrew nauce, ale będziemy się trzymać swoich przekonań, nie wpuścimy do nich światła rozumu.

Deklaracja w dalszej części przywołuje rozróżnienie na „homoseksualistów” o skłonnościach występujących okresowo, które nie wydają się „nieuleczalne”, oraz na tych, którzy mają „pewnego rodzaju wrodzony popęd lub patologiczną konstytucję uznaną za nieuleczalną”. „Jeśli chodzi o tę drugą kategorię ludzi, to niektórzy dowodzą, że ich skłonność jest tak bardzo naturalna, iż usprawiedliwia uprawianie przez nich stosunków homoseksualnych w ramach podobnej do małżeństwa szczerej wspólnoty życia i miłości, jeżeli wydaje się im, że nie są w stanie prowadzić życia samotnego”. To kolejny wątek pokazujący, że Kościół już wtedy był świadomy głosów osób nieheteronormatywnych mówiących o pragnieniu realizowania swojej seksualności w ramach pogłębionych relacji i przyznających, że pozostawanie w samotności byłoby dla nich czymś niemożliwym.

Dokument przywołuje tę okoliczność, żeby za chwilę zobowiązać duszpasterzy do jej ignorowania. „Nie wolno jednak posługiwać się żadną metodą duszpasterską, która dawałaby im moralne usprawiedliwienie z tego powodu, że akty homoseksualne uznano by za zgodne z sytuacją tych osób”. Mamy tu przykład wciąż pokutującej kościelnej zasady „doktryna ponad wszystko”. Zasady, którą podważa encyklika „Redemptor hominis”, wyznaczająca jasną drogę:

Człowiek, który zgodnie z wewnętrzną otwartością swego ducha, a zarazem z tylu i tak różnymi potrzebami ciała, swej doczesnej egzystencji, te swoje osobowe dzieje pisze zawsze poprzez rozliczne więzi, kontakty, układy, kręgi społeczne, jakie łączą go z innymi ludźmi — i to począwszy już od pierwszej chwili zaistnienia na ziemi, od chwili poczęcia i narodzin. Człowiek w całej prawdzie swego istnienia i bycia osobowego i zarazem „wspólnotowego”, i zarazem „społecznego” — w obrębie własnej rodziny, w obrębie tylu różnych społeczności, środowisk, w obrębie swojego narodu czy ludu (a może jeszcze tylko klanu lub szczepu), w obrębie całej ludzkości — ten człowiek jest pierwszą drogą, po której winien kroczyć Kościół w wypełnianiu swojego posłannictwa, jest pierwszą i podstawową drogą Kościoła, drogą wyznaczoną przez samego Chrystusa, drogą, która nieodmiennie prowadzi przez Tajemnice Wcielenia i Odkupienia.

(Nie)obiektywne argumenty

Wróćmy do Katechizmu. Punkt 2358 został przeredagowany w 1998 roku w ramach korekty przeprowadzonej 6 lat po jego publikacji. Wykreślono wówczas zdanie „Osoby takie nie wybierają swej kondycji homoseksualnej”. Powtórzono natomiast stwierdzenie o „skłonności obiektywnie nieuporządkowanej”. Zamieniono także słowo „znaczna” na „pewna” w zdaniu brzmiącym obecnie „Pewna liczba mężczyzn i kobiet przejawia głęboko osadzone skłonności homoseksualne”. Ciekawa jest ta redakcja: w jej wyniku wypadają elementy sugerujące pytania, których Kościół nie chce sobie stawiać.

W 1992 roku, kiedy publikowano Katechizm, według badań przeprowadzonych w USA do pociągu do osób tej samej płci (głównie lub wyłącznie) przyznawało się 3,1 proc. mężczyzn oraz 0,9 proc. kobiet, a 0,6 proc. mężczyzn i 0,8 proc. kobiet deklarowało pociąg zarówno do mężczyzn, jak i kobiet. Nie był to zdecydowanie jeszcze czas, w którym chętnie ujawniano swoją nieheteronormatywność. Oczywiście, zawsze istniały środowiska, w których występuje nadreprezentacja osób nieheteronormatywnych; jedną z takich grup są księża. Czy z tego właśnie wzięło się stwierdzenie użyte przez autorów Katechizmu? Trudno powiedzieć. Niemniej obecność takich osób musiała być dostrzegana przez Kościół, i to nie jako marginalne zjawisko, skoro postanowiono użyć określenia „znaczna liczba”. Mogło to rodzić przeświadczenie, że takiemu doświadczeniu trzeba przyjrzeć się dokładniej, z należytym szacunkiem i otwartością.

Zdanie, że osoby te nie wybierają swojej kondycji, mogło natomiast rodzić pytania o to, czy można oczekiwać od tychże osób życia wbrew temu, co jest dla nich naturalne. Brak wpływu na własną kondycję rzutuje także na ocenę moralną, a w końcu może prowadzić do pytania, czy nie jest to jedna z równoległych kondycji stworzonych przez Boga.

W miejsce tego postanowiono wprowadzić raz jeszcze stwierdzenie o obiektywnym nieuporządkowaniu skłonności homoseksualnej. Sformułowanie to powtarza się w różnych dokumentach, w których poruszana jest kwestia homoseksualności, niemalże jak refren. Uznanie swoich stwierdzeń za obiektywne nadaje im niezaprzeczalny charakter. To postawienie się ponad wszelkimi argumentami i racjami pojawiającymi się w dyskusji. Tymczasem owa obiektywność stoi na glinianych nogach.

Katechizm w punkcie 2357 stara się wykazać, na czym polega obiektywne nieuporządkowanie. Po pierwsze, akty homoseksualne mają być sprzeczne z prawem naturalnym. To ostatnie może być różnie rozumiane, dlatego odwołajmy się do tego, jak definiuje je sam Katechizm. „Człowiek uczestniczy w mądrości i dobroci Stwórcy, który przyznaje mu panowanie nad jego czynami i zdolność kierowania sobą ze względu na prawdę i dobro. Prawo naturalne wyraża pierwotny zmysł moralny, który pozwala człowiekowi rozpoznać rozumem, czym jest dobro i zło, prawda i kłamstwo” (KKK 1954). Nie można – bez odgórnego, ideologicznego założenia – stwierdzić, że „akty homoseksualne” z definicji nie są nastawione na realizację dobra i prawdy. W dalszej części postaram się pokazać, że przeżywanie siebie w pełni, a więc także w wymiarze swojej seksualności, jest urzeczywistnieniem prawdy o integralnej wizji człowieka.

Następnie mowa jest o tym, że akty te „wykluczają z aktu płciowego dar życia”. Wiemy jednak, że według nauczania Kościoła nie jest to na przykład przeszkodą w zawieraniu sakramentalnego małżeństwa przez kobiety po menopauzie. Akty płciowe wykluczają w tym przypadku dar życia, a jednak nie stają się wewnętrznie nieuporządkowane. Dalej pozostają aktem miłości i mają głęboką wartość relacyjną.

Zredukowani w człowieczeństwie

Ostatnia przesłanka mówi, że akty homoseksualne „nie wynikają z prawdziwej komplementarności uczuciowej i płciowej”. Nie wiadomo, na jakiej podstawie stwierdzono, że osoby tej samej płci nie mogą być komplementarne uczuciowo. Prawdopodobnie jest to powielenie stereotypu o emocjach typowych dla kobiet i dla mężczyzn. Współczesna wiedza psychologiczna wykazuje, że pełna gama uczuć może występować bez względu na płeć. Wzajemnie dopełnianie się bardziej niż z różnic płciowych wynika z różnorodności osobowościowej partnerów.

W „Liście do biskupów Kościoła Katolickiego o duszpasterstwie osób homoseksualnych” Kongregacja Nauki Wiary w zupełnie nieuzasadniony sposób stwierdza, że akty seksualne osób nieheteronormatywnych nie mogą być związane z aktem obdarowywania będącego wynikiem miłości, ale są zwyczajnym egoizmem. „Aktywność homoseksualna nie wyraża komplementarnej jedności, zdolnej do przekazywania życia, i dlatego zaprzecza powołaniu do istnienia przeżywanego w formie dawania siebie, które według Ewangelii stanowi istotę życia chrześcijańskiego. Nie oznacza to, że osoby homoseksualne nie są szlachetne i nie składają daru z samych siebie, lecz gdy angażują się w aktywność homoseksualną, wzmacniają w sobie nieuporządkowaną skłonność płciową, która sama przez się charakteryzuje się samozadowoleniem”.

Jest to zupełnie nieuprawniona redukcja, a wręcz degradacja relacji osób nieheteronormatywnych, na które składają się także relacje seksualne. W niezrozumiały sposób Kościół wyłącza takie osoby z pogłębionego rozumienia cielesności, odgórnie i bezzasadnie przesądzając o ich egoistycznej naturze. Warto w tym miejscu przywołać stwierdzenie zawarte w „Wytycznych wychowawczych w odniesieniu do ludzkiej miłości” Kongregacji do spraw Wychowania Katolickiego: „Ciało o tyle, o ile jest seksualne, wyraża powołanie człowieka do wzajemności, to znaczy do miłości i wzajemnego daru z siebie samego”. Nie ma powodu, aby wyłączać z tej wizji cielesności osoby nieheteronormatywne.

W przywołanym Liście Kongregacji Nauki Wiary możemy przeczytać także:

Teologia stworzenia zawarta w Księdze Rodzaju dostarcza podstawowego punktu widzenia dla odpowiedniego zrozumienia problemów związanych z homoseksualizmem. Bóg w swojej nieskończonej mądrości i swojej wszechmogącej miłości stwarza całą rzeczywistość jako odzwierciedlenie swojej dobroci. Stwarza na swój obraz i podobieństwo człowieka jako mężczyznę i kobietę. Ludzie są więc stworzeniami Boga, powołanymi do odzwierciedlania w komplementarności płci, wewnętrznej jedności Stwórcy. W sposób szczególny realizują oni to zadanie, gdy współdziałają z Nim w przekazywaniu życia przez wzajemne oblubieńcze oddanie.

Nie można odmówić Kościołowi prawa do głoszenia, że przekazywanie życia przez małżonków jest szczególnym rodzajem uczestnictwa w dziele stwórczym Boga. Natomiast to powołanie nie wyklucza możliwości „bycia na wzór i podobieństwo Boga” i współpracy z Nim na szereg innych sposobów. Inaczej musielibyśmy zupełnie odrzucić ideę celibatu i życia konsekrowanego, które przecież nie opiera się na płciowym przekazywaniu życia. Kościół w tym przypadku widzi współdziałanie w twórczym dziele Boga na drodze składania daru z siebie poprzez miłość. W zasadzie każde powołanie – do życia małżeńskiego, kapłańskiego, konsekrowanego czy w samotności – ma jedno serce, to samo źródło i wspólny cel, którym jest miłość, tyle że realizowana na różne sposoby. Osoby nieheteronormatywne także mogą uczestniczyć w najbardziej fundamentalnym powołaniu chrześcijańskim, jakim jest zaproszenie do codziennego życia miłością – w tych okolicznościach, w jakich przyszło im żyć.

Wezwanie do rozdarcia

Odnosząc się do miejsca osób nieheteronormatywnych w Bożym planie, Katechizm stwierdza, że „są wezwane do wypełniania woli Bożej w swoim życiu”. Natychmiast także rozpoznaje wobec nich tę wolę, która ma polegać na złączeniu się z ofiarą krzyża i wezwaniu do czystości w znaczeniu braku aktywności seksualnej. Rozeznanie to nosi jednak znamiona przemocy duchowej. Jest sprzeczne z realnym dobrem osób, wobec których zostało sformułowane. Trudno w świetle zdrowego rozeznawania duchowego uznać za wolę Bożą coś, co prowadzi do cierpienia niewinnych. Choć jest to przemoc ubrana w duchowe narracje, to nie ma ona nic wspólnego z dobrem, które jest fundamentalnym, a zarazem ostatecznym zamiarem Boga wobec człowieka.

To katechizmowe wezwanie jest w zasadzie zmuszeniem do bezsensownego cierpienia. Nie chodzi tu bowiem tylko o samo nieuprawianie seksu. Trzeba zobaczyć je w dużo szerszym kontekście. Seksualność osób nieheteronormatywnych nie jest zawieszona w próżni. Nie jest elementem zewnętrznym wobec reszty osoby. Wiemy przecież, że seksualność nie wiąże się tylko z czynnościami seksualnymi. Kongregacja do spraw Edukacji Katolickiej w dokumencie „«Stworzył ich jako mężczyznę i kobietę». Z myślą o drodze dialogu na temat kwestii gender w edukacji” z 2019 roku stwierdza: „Chrześcijańska wizja antropologiczna postrzega płciowość jako podstawowy składnik osobowości, jej sposobu bycia, przejawiania siebie, komunikowania się z innymi, odczuwania, wyrażania i przeżywania ludzkiej miłości”. W antropologii chrześcijańskiej ludzka płciowość, seksualność, cielesność jest integralną częścią osoby ludzkiej. Adhortacja „Familiaris consortio” mówi, że „płciowość jest w istocie bogactwem całej osoby – ciała, uczuć i duszy – ujawniającym swe głębokie znaczenie w doprowadzeniu osoby do złożenia daru z siebie w miłości”.

W zupełnie niezrozumiały sposób Kościół w podejściu do osób nieheteronormatywnych jakby zapomina o swoim własnym nauczaniu. Płciowość i seksualność są integralnym składnikiem osobowości także osób nieheteronormatywnych, częścią także ich sposobu bycia, przejawiania siebie, odczuwania, wyrażania i przeżywania ludzkiej miłości. Stwierdzenie Kościoła, że szanuje osoby nieheteronormatywne, ale nie akceptuje aktów związanych z ich seksualnością, jest więc głęboko sprzeczne z integralną wizją człowieka jako osoby. Wizja ta nie może obejmować jednych osób i wykluczać jednocześnie pozostałych.

Katechizmowe wezwanie do dożywotniego wypierania swojej seksualności, które de facto ukrywa się za wezwaniem do czystości, trzeba widzieć jako akt przemocy godzący w integralność przeżywania siebie jako osoby w pełni. Nie możemy mówić w tym przypadku o realizacji ewangelicznego zaproszenia do „brania swojego krzyża i zapierania się samego siebie”. To zaproszenie opiera się na podmiotowości i afirmacji osoby, do której jest kierowane. W planie Kościoła na życie osób nieheteronormatywnych trudno wskazać dobro, które miałoby być udziałem człowieka odpowiadającego na wezwanie. Należy za to zauważyć ogrom cierpienia, jakie kryje się za przeżywaniem siebie w nieustannym napięciu, w głębokim rozdarciu osobowości, w którym istotne jej komponenty przeżywane są w nieuzasadnionym poczuciu grzechu i winy.

Biblijne konteksty

Najważniejszym argumentem na obiektywność kościelnego nauczania na temat osób nieheteronormatywnych zdają się odwołania do biblijnych fragmentów, które poruszają temat relacji homoseksualnych. Najbardziej klasycznym jest odwołanie do historii mieszkańców Sodomy. Współczesna biblistyka, podejmując się interpretacji „grzechu sodomskiego”, podkreśla jednak, że jego istotą nie jest homoseksualny charakter, ale przemoc, jaka dokonuje się na gościach przybywających do miasta. Tym, co budzi ostrą reakcję, jest fakt napaści seksualnej, która zasługuje na zdecydowane potępienie niezależnie od tego, czy wiązałaby się z czynami hetero- czy homoseksualnymi.

W dyskusjach przywoływane są także fragmenty z Księgi Kapłańskiej, które zabraniają obcować z mężczyzną tak, jak się obcuje z kobietą, i stwierdzają, że jest to obrzydliwość. W tym samym kontekście możemy przeczytać także o zakazie zbliżania się do kobiety podczas menstruacji. Samo określenie „obrzydliwość” w Księdze Kapłańskiej najczęściej pojawia się w rozdziale 11 i odnosi się do zakazu spożywania mięsa zwierząt uznanych za nieczyste. Dowiadujemy się więc, że obrzydliwością jest na przykład bocian czy wszelkie istoty wodne nie mające płetw. Księga ta podaje jednocześnie właściwy powód unikania wielu rzeczy określanych jako obrzydliwość. Chodzi o odróżnienie od ludów otaczających lud Izraela. Wiedza biblijna pozwala nam stwierdzić, że szereg nakazów i zakazów, które pojawiają się w Starym Testamencie, ma właśnie na celu zagwarantowanie ekskluzywnego charakteru Narodu Wybranego. Niekonsekwentne byłoby utrzymywanie, że jedne z „obrzydliwości” trzeba widzieć w kontekście historycznym, zależnym od ich społeczno-kulturowego kontekstu, a inne pozostawić jako aktualne, zupełnie zapominając o tych uwarunkowaniach.

Nowotestamentalne spojrzenie na kwestie homoseksualności formują teksty św. Pawła. Między innymi ten z Pierwszego Listu do Koryntian, w którym Paweł mówi, że mężczyźni współżyjący ze sobą nie odziedziczą Królestwa Bożego. Nie pozostają jednak aktualne teksty Pawła odnośnie do niewolnictwa, czy choćby miejsca kobiet podczas kościelnych celebracji. Kościół zdecydowanie nie odważyłby się dzisiaj na nie powoływać, choć przecież składały się na jego nauczanie przez długi okres. Co sprawia, że te same zdania otrzymują zupełnie inną interpretację lub przestają być źródłem argumentacji? Zapewne zmieniająca się świadomość świata i człowieka oraz rozumienie wielu zjawisk społecznych.

Zmienia się także praktyka duszpasterska Kościoła wobec osób nieheteronormatywnych. W niektórych miejscach istnieją nawet poświęcone im duszpasterstwa. Możemy wskazać gesty życzliwości ze strony samego papieża Franciszka wobec konkretnych osób nieheteronormatywnych. Jednak oficjalne dokumenty Kościoła wciąż pozostają oparte na przesłankach, które muszą budzić nie tylko wątpliwości, ale także sprzeciw. Nie da się mówić o autentycznym szacunku, wykazując się świadomą ignorancją i formułując odgórne założenia, których nie chce się weryfikować z rzeczywistością, mimo tego, że łatwo wykazać ich oderwanie od prawdziwego doświadczenia osób nieheteronormatywnych. Trudno odnaleźć w nauczaniu Kościoła postawę szczerego poszukiwania prawdy wobec nich i wsłuchiwania się w ich doświadczenie. Trzeba przy tym przyznać, że jest ono przecież bardzo różnorodne, bo dotyczy bardzo zróżnicowanej społeczności. W nauczaniu Kościoła wciąż słyszymy głównie o osobach homoseksualnych. Tymczasem nieheteronormatywność dotyczy całego spektrum osób o różnorodnych tożsamościach psychoseksualnych i płciowych.

Nauczanie Kościoła w tym zakresie oparte jest w ogromnym stopniu na krzywdzących stereotypach, a wręcz uprzedzeniach. Formułowane argumenty są tylko pozornie mocne. Kiedy konfrontuje się je nie tylko z aktualnym stanem wiedzy, ale także z samym wewnętrznym nauczaniem Kościoła, okazują się zupełnie kruche i niespójne. Nie przeszkadza to jednak w tym, aby dalej podtrzymywać je w mocy.

Nadzieja?

Czy istnieje szansa na zmianę w kościelnym podejściu do osób nieheteronormatywnych? Wbrew pozorom nie trzeba wcale dokonywać rewolucji. Podstawą tej zmiany jest samo nauczanie Kościoła. Wystarczy więc, aby zechciał być konsekwentny w spojrzeniu na człowieka, niezależnie od tego, czy jest on hetero- czy nieheteronormatywny. Bo przecież, jak czytamy w encyklice „Redemptor hominis”: „Chodzi […] o człowieka w całej jego prawdzie, w pełnym jego wymiarze. Nie chodzi o człowieka «abstrakcyjnego», ale rzeczywistego, o człowieka «konkretnego», «historycznego». Chodzi o człowieka «każdego» — każdy bowiem jest ogarnięty Tajemnicą Odkupienia, z każdym Chrystus w tej tajemnicy raz na zawsze się zjednoczył”.

Utrzymywanie dotychczasowego nauczania tworzy wyrwę w całościowej i integralnej wizji człowieka, którą Kościół stara się prezentować. Przypominają o tym choćby „Wytyczne wychowawcze w odniesieniu do ludzkiej miłości” Kongregacji do spraw Wychowania Katolickiego: „W perspektywie chrześcijańskiej antropologii wychowanie emocjonalne do płciowości winno mieć na uwadze całościową wizję osoby ludzkiej i dążyć konsekwentnie do integracji elementów biologicznych, psychoemocjonalnych, społecznych i duchowych”.

Należałoby w końcu wpuścić do spojrzenia kościelnego światło aktualnej wiedzy z zakresu psychologii, seksuologii, socjologii. To także nie powinno budzić wątpliwości, gdyż Kościół wielokrotnie odwołuje się do światła rozumu, które musi towarzyszyć spojrzeniu na rzeczywistość i przenikać również do kościelnych krucht. Wystarczy w końcu trochę dobrej woli, żeby zadać sobie pytanie: A co, jeśli zbudowaliśmy to nauczanie na fałszywych przesłankach, nawet jeśli mieliśmy co do nich przez długi czas przekonanie? Takie pytanie miałoby dobre podstawy.

Obserwujemy w niektórych zakątkach Kościoła na świecie mniej lub bardziej śmiałe próby rozmowy o rewizji kościelnego nauczania na temat etyki seksualnej, w tym na temat osób homoseksualnych. Głosy te napotykają na duży opór wewnątrz Kościoła, ale cieszy sam fakt ich podejmowania. Choć trudno o żywą nadzieję rychłych zmian, to może jednak warto przypomnieć sobie historię proroka Eliasza, który obwieszczał królowi Achabowi, że słyszy odgłos deszczu, podczas gdy ziemię trawiła klęska suszy. Sługa Eliasza sześć razy wychodził przyglądać się niebu i za każdym razem wracał zawiedziony, mówiąc: „Nic nie ma”. Jednak za siódmym razem dostrzegł mały obłok podnoszący się z morza. Niebawem z nieba spadła ulewa. Czy głos, który daje się słyszeć odważniej niż kiedykolwiek wśród katolickich biskupów, jest zapowiedzią nowego otwarcia? Nie wiem, ale aż chce się powiedzieć na koniec: Odwagi, Kościele!

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×