Zainteresowanie przypadkiem Polski pojawiło się u mnie całkiem naturalnie. Mając francusko-polskie korzenie, od zawsze zdawałam sobie sprawę ze znaczenia węgla dla tego kraju. W przeszłości oglądałam obchody Barbórki i ze zdumieniem obserwowałam tradycje kultywowane przez górników. Wiedziałam, że Śląsk to kraina „czarnego złota”, i bardzo chciałam dowiedzieć się, w jaki sposób przeprowadzany jest tam proces przejścia na zieloną energię.
Studiując zrównoważony rozwój w Londynie, w 2018 roku zdecydowałam się wybrać na organizowaną akurat w Katowicach 24. Konferencję Stron Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu (COP24), żeby sprawdzić, w jaki sposób Polska walczy o przyszłość naszej planety.
Zazwyczaj organizacja COP oznacza dla państwa gospodarza podjęcie dużego zobowiązania do walki ze zmianami klimatu. Dowiedziałam się, że Polska w ciągu jedenastu lat zorganizowała trzy takie konferencje, co stanowi absolutny rekord. Mój kraj wydawał się więc zdeterminowany, by dobrze wypaść na międzynarodowej scenie klimatycznej. Dlatego też pełna dumy i nadziei wybrałam się do Katowic, dzierżąc w ręku identyfikator obserwatorki konferencji COP.
Coal is cool
Rzeczywistość, którą zastałam na miejscu, była zupełnie inna. Przed wejściem na teren centrum konferencyjnego grupy górników w tradycyjnych mundurach śpiewały śląskie piosenki przy akompaniamencie orkiestry symfonicznej. Niebo było szare, niemalże czarne, pokrywał je smog. Na ziemi leżał śnieg. Był środek grudnia, okres, w którym ze względu na spadające temperatury i wzrastające zapotrzebowanie na ogrzewanie węglem smog bywa szczególnie uciążliwy.
Pojawiające się i znikające przed centrum konferencyjnym delegacje w garniturach, krawatach i czarnych limuzynach dodawały tej scenie czegoś wręcz nierealnego. Zupełnie jakby była to konfrontacja dwóch światów — wczorajszego i dzisiejszego. Oba stanowiły oddzielne byty, przechodzące obok siebie i obrzucające się nawzajem spojrzeniami pełnymi niezrozumienia. Delegacje szybko znikały w budynku, aby rozmawiać o bardziej ekologicznym świecie i działać na jego korzyść, podczas gdy górnicy niczym uparci strażnicy polskiej tradycji kontynuowali swoje śpiewy i parady przed wejściem.
Więcej atrakcji czekało na mnie wewnątrz centrum konferencyjnego: po wejściu wręczono mi ulotkę głoszącą, że „węgiel jest ekstra” („coal is cool”), a podczas wizyty w polskim pawilonie natknęłam się na gablotę prezentującą wystawioną na sprzedaż biżuterię z węgla. Wreszcie podczas sesji inaugurującej konferencję, której przewodniczył prezydent Andrzej Duda, usłyszałam z jego ust następujące słowa: „Mamy jeszcze zapasy węgla na dwieście lat i trudno, żebyśmy z naszego surowca całkowicie zrezygnowali. Użytkowanie węgla nie stoi w sprzeczności z ochroną klimatu”. Koniec gry. Klamka zapadła. Świata jutra nie ma w dzisiejszym programie konferencji.
Więcej niż surowiec
Wszystko to stało się nie bez powodu — posiadająca 80 procent szacunkowych zasobów Unii Europejskiej Polska pozostaje największym producentem węgla kamiennego. Po jej 63,4 milionach ton wydobytych w 2018 roku następne w kolejce są dopiero Czechy (4,5) i Niemcy (2,8), przy pominięciu węgla brunatnego. Ponadto większość polskiej produkcji energii elektrycznej opiera się na węglu: to 80 procent. Dla porównania, ta ostatnia wartość dla całej Europy wynosi około 25 procent.
Polska jest nie tylko wysoce zależna od węgla, ale jak przekonałam się podczas COP24, uzależnienie to ma również charakter symboliczny. Węgiel przesiąka przez polskie tradycje i jest silnie zakorzeniony w zbiorowym wizerunku narodu.
Od czasu mojej wizyty na COP zaczęłam patrzeć na kwestie energetyki z innej perspektywy. Wiedziałam, że nie chodzi już tylko o surowiec przechodzący przez turbiny i docierający do naszych domów jako elektryczność, ale raczej o decydujący element polskiej polityki i życia społecznego.
Postanowiłam poświęcić swoją pracę dyplomową próbie zrozumienia silnej niechęci Polski do wycofania się z użycia węgla oraz zgłębieniu jawnych sprzeczności pomiędzy pełnieniem roli organizatora konferencji klimatycznej a równoczesną silną promocją węgla. Zagłębiłam się w historię i przeprowadziłam serię wywiadów z górniczymi związkowcami zrzeszonymi w głównych polskich związkach zawodowych — w OPZZ, Forum ZZ i NSZZ „Solidarność”.
Nierentowne złoto
W przypadku Polski obciążenie historią jest kluczem do zrozumienia dzisiejszej sytuacji. Znane powiedzenie „Polska stoi węglem”, przytaczane do znudzenia przez polityków w trakcie obchodów Barbórki, to rezultat splotu okoliczności, które sprawiły, że węgiel stał się częścią narodowej tożsamości – i których historyczna spuścizna wpływa na polskie życie publiczne do dziś.
Wydobycie węgla kamiennego ma na terytorium Polski długą tradycję, sięgającą XVIII wieku. Kiedy w 1918 roku kraj odzyskał niepodległość, nastąpiła intensywna rozbudowa przemysłu, który stał się czynnikiem prowadzącym do rozwoju gospodarki. Po drugiej wojnie światowej Polska stała się jednym z dziesięciu największych producentów węgla kamiennego na świecie. Komunistyczne władze stawiały górników na piedestale jako uosobienie trudu klasy robotniczej, a ich wizerunek wykorzystywano do propagowania wizji socjalistycznego społeczeństwa. Polskie „czarne złoto” stanowiło kluczowy element, wokół którego obracały się relacje państwa z globalną gospodarką, jako że eksport węgla był głównym sposobem państwa na zwiększenie wartości rodzimej waluty.
Jednakże po upadku komunizmu i otwarciu możliwości importowych polski przemysł węglowy musiał przejść gruntowną transformację. Po czterdziestu latach centralnego zarządzania i korzystania z olbrzymich państwowych subsydiów okazało się, że sektor nie jest w stanie funkcjonować bez regularnego wsparcia rządowego. Kolejne programy restrukturyzacji z lat 90. miały na celu poprawę niskiej produktywności i wyrównanie technologicznego zacofania, przygotowując grunt pod prywatyzację zakładów. W wyniku tych działań liczba górników pomiędzy 1989 i 2015 rokiem spadła z 400 000 do około 80 000, podczas gdy produkcja węgla kamiennego została zmniejszona o ponad 60 procent.
Chociaż ten proces przeprowadzono po konsultacjach ze związkowcami, a Górniczy Pakiet Socjalny wprowadził świadczenia społeczne dla zwalnianych górników, to jednak w środowisku dominowało nastawienie konfrontacyjne. W niektórych przypadkach zamknięcie kopalni doprowadziło do pojawienia się zjawiska nielegalnego wydobycia węgla. Ta wysoce niebezpieczna praktyka, wykorzystująca tak zwane biedaszyby, jest symptomem niepewności, która pojawia się, kiedy zamyka się kopalnię bez przedstawienia lokalnego planu rozwoju.
Przez lata programy restrukturyzacji okazywały się przesadnie kosztowne, a zarazem nie udało im się doprowadzić przemysłu górniczego do stanu rentowności. Oprócz Bogdanki i Siltech żadna z 20 obecnie aktywnych kopalni nie została sprywatyzowana, za to wszystkie funkcjonują jako spółki należące do państwa. Do dzisiaj cały sektor jest mocno zadłużony i obciążony gigantycznymi kosztami związanymi z ustalonymi w przeszłości zobowiązaniami, takimi jak zasiłki dla emerytowanych górników, koszty zamknięcia kopalń czy naprawa szkód spowodowanych dawną działalnością wydobywczą.
Nieistniejący dialog
Jaka była rola związkowców w tej „bolesnej transformacji” i czy mają dalej wpływ na podejmowane przez rząd decyzje?
Kiedy przeprowadzałam wywiady, wszyscy śmiali się ze mnie, gdy mówiłam o moim zamiarze zrozumienia polskiej polityki węglowej. Po rozmowie często prosili, żebym skontaktowała się z nimi ponownie, jeśli kiedykolwiek znajdę odpowiedź na to pytanie.
Spodziewałam się, że będę rozmawiała z silnymi i zdeterminowanymi ludźmi, których mobilizacja jest główną przyczyną wyjaśniającą niechęć Polski do wycofania się z użycia węgla. Mężczyźni przedstawiani przez popularne media jako wytrwali, bezkompromisowi, a nawet agresywni wydali mi się jednak bezsilni i znużeni latami nieudanych przepychanek politycznych. Dialog społeczny w Polsce opisywali jako „nieistniejący” lub poważnie „podkopany”. Chociaż dalej odgrywali swoje role „koordynatorów społecznego buntu”, nie wydawali się już uprzywilejowanymi partnerami do dyskusji dla rządu i sprawiali wrażenie, jakby mieli bardzo ograniczony wpływ na ustalanie polityki energetycznej.
To samo dotyczy NSZZ „Solidarność”, którego ze względu na silne związki z politykami PiS-u wielu uważa za wpływowego aktora gry politycznej. Jeden ze związkowców ze wstydem zwierzył mi się, że czasem łatwiej jest prowadzić dialog z opozycją niż z własnym rządem, a to ze względu na głęboką jałowość niekończących się dyskusji. Wszyscy związkowcy odnosili się z nostalgią do czasów komunistycznych, kiedy w węglu widziano króla surowców, górnicy zaś byli wielkimi polskimi bohaterami, których opór mógł wpłynąć na kierunek społecznej debaty.
Czasy te to odległa przeszłość. Górnicze związki zawodowe nie mają już tej samej siły przetargowej, ponieważ węgiel nie stanowi jedynego źródła pozyskiwania obcej waluty, a krajowe zapotrzebowanie na energię nie zależy wyłącznie od wewnętrznych zasobów, jako że Polska zróżnicowała źródła energii. Rozwiązaniem problemu strajkującej kopalni jest import węgla z Australii lub Kolumbii. Jedyny dyskurs, którym związkowcy mogą się jeszcze posłużyć, uderza w tony patriotyzmu i niezależności energetycznej. Zagrożenie brakiem węgla nie jest już wiarygodnym argumentem. Moi rozmówcy byli świadomi pogorszenia ich pozycji i nie sprzeciwiali się odejściu od węgla, w przeciwieństwie do tego, co lubią powtarzać media. Prosili jedynie o to, żeby przejście zostało przeprowadzone w wiarygodnym terminie i na podstawie prawdziwego planu opracowanego w porozumieniu z górnikami. Porozumienie udało się osiągnąć we wrześniu 2020 roku po trwających wiele dni negocjacjach. Po raz pierwszy w Polsce udało się ustalić, że ostatnia kopalnia węgla kamiennego zostanie zamknięta do 2049 roku. Od roku 2015, kiedy PiS objął władzę, zapadło kilkanaście decyzji o zamknięciu kopalń.
Pół miliona wyborców
Tym ciekawsze jest, dlaczego polski rząd w dalszym ciągu bronił zapalczywie górników i przyjmował rolę lobbysty na rzecz węgla na międzynarodowej arenie klimatycznej.
Odpowiedź wydaje się dość oczywista, chociaż nie jest to cała prawda na ten temat. W dalszym ciągu 80 000 górników pracuje w Polsce pod ziemią. A jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie związane z węglem firmy (dostarczające maszyny i infrastrukturę niezbędną do wydobycia surowca), liczba osób pracujących w sektorze węglowym wyniesie 528 000, zgodnie z badaniami Pawła Ruszkowskiego z 2018 roku.
Pół miliona ludzi w kraju, którego pracująca populacja stanowi 18 milionów osób, to duży elektorat. Co więcej, chociaż procent członków związków zawodowych pośród polskiej populacji jest bardzo niski w porównaniu do innych krajów UE (6 procent w 2019 roku według CBOS-u), w przypadku sektora górnictwa i kopalnictwa osiąga wartość rekordową – aż 72 procent pracowników należy do związków zawodowych. W niektórych kopalniach wartość tego współczynnika osiąga 120 procent, ponieważ część górników należy do dwóch albo i więcej organizacji. Ten fakt dobrze pokazuje ich zdolność do mobilizacji społecznej i może działać jako czynnik odstraszający populistycznych polityków.
Dodatkowo górnictwo bywa w Polsce porównywane do „skansenu”. A radykalnie konserwatywne stanowisko PiS-u wpasowuje się przecież w pomysł ochrony narodowych wyrobów i tradycji, które reprezentuje przemysł górniczy.
Jednakże energetyczne preferencje Polski nie opierają się w całości na tradycjonalistycznym światopoglądzie. Polski przemysł górniczy jest złożonym mikrokosmosem, w którym przeplatają się różni aktorzy, dynamiki i punkty społecznej interakcji. Z powodu strategicznej natury sektora węglowego interwencja państwa nie zmniejszała się stopniowo od upadku komunizmu, jak zakładał to proces restrukturyzacji z lat 90. Według raportu OECD z 2012 roku poziom kontroli gospodarki przez państwo jest w Polsce najwyższy spośród wszystkich krajów UE. Mimo to sektor odziedziczył wiele organizacyjnych mechanizmów z czasów komunistycznych, które utrudniają zwiększenie konkurencyjności i rentowności. W szczególności proceder mianowania przez polityczną elitę wyższych menedżerów w zarządzanych przez państwo spółkach węglowych stał się, używając słów Kai Gadowskiej, „klientelistyczną strukturą”, w której połączenie prywatnego i publicznego sektora stanowi grunt podatny na nieformalne układy i łapówkarstwo. Podczas gdy niektórzy związkowcy postulują masową prywatyzację polskich kopalni, inni nawołują do „wyczyszczenia środowiska od środka”.
Polska nie ma szans
I wreszcie ostatni argument o niezależności energetycznej, w obecnych uwarunkowaniach politycznych częściej padający z ust wielu polityków — dzięki węglowi kamiennemu Polska miałaby zabezpieczyć swój byt, uniezależnić się od politycznych potęg, które kiedyś napadły na jej terytorium, oraz w końcu zatriumfować nad swoją bolesną historią.
Nawet jeśli w XX wieku był to potencjalnie wiarygodny argument, z dzisiejszej perspektywy wydaje się całkowicie nieaktualny. W rzeczywistości coraz trudniej ukryć brutalną prawdę o nierentownym wydobyciu polskiego węgla, którego łatwo dostępne zasoby są obecnie na wyczerpaniu. Górnicy muszą schodzić coraz niżej, aby znaleźć surowiec, co zwiększa koszt jego wydobycia. Sam surowiec nie jest też najlepszej jakości, a jego wydobycie okupione jest znacznymi kosztami pracy, przez co niełatwo mu konkurować na międzynarodowym rynku energetycznym. „Polska nie ma szans” — skwitował jeden ze związkowców, taniej importować węgiel z Australii niż wydobywać go na miejscu.
Aby przezwyciężyć deficyt konkurencyjności, Polska jest zmuszona do importowania około 40 procent potrzebnego węgla z Rosji – kraju, od którego prounijna większość Polaków pewnie wolałaby trzymać się z daleka. Zależność Polski od importów zagranicznych wzrosła według danych Eurostatu z 10,7 procent w 2000 roku do 44,8 procent w 2018.
Mit dostatku i nowoczesności, na siłę wiązany z węglem, nieustannie powtarzany przez członków rządu w sformułowaniach takich jak „Polska stoi węglem” czy „Nie będzie silnej polskiej gospodarki bez silnego polskiego górnictwa” (słowa byłej premier Beaty Szydło z grudnia 2016 roku), stoi w absolutnej sprzeczności z rzeczywistością tego sektora, dodatkowo uniemożliwiając pojawienie się nowej perspektywy dla przyszłości energetycznej kraju. Jest też jeszcze bardziej kłopotliwy, gdy uwzględni się narastające zagrożenia klimatyczne i międzynarodowy ruch na rzecz obniżenia poziomu emisji dwutlenku węgla do atmosfery.
Spalanie węgla wyzwala więcej gazów cieplarnianych na jednostkę wyprodukowanej energii niż jakiekolwiek inne źródło energii. Dążenie UE do tego, by Europa stała się pierwszym kontynentem, który osiągnie zerowy poziom emisji, zobowiązuje Polskę jako jednego z członków Unii do podążania ścieżką dekarbonizacji. Ten kierunek powinien być Polsce na rękę, skoro 33 z 50 najbardziej zanieczyszczonych europejskich miast znajduje się właśnie w tym kraju (jak podaje raport Światowej Organizacji Zdrowia z 2016 roku).
Niestety, jako że polski rząd nie ma wypracowanej długofalowej polityki energetycznej na przyszłość, na razie skupia się głównie na sprzeciwianiu się europejskiej polityce dotyczącej środowiska. Próbuje zyskać na czasie, mając nadzieję, że to nie on będzie obwiniany za podjęcie najcięższych ekonomicznych decyzji.
Dzień, który prędzej czy później nadejdzie
Równocześnie zwiększa się ilość pieniędzy przeznaczonych na europejskie Fundusze na Rzecz Sprawiedliwej Transformacji (Just Transition). Chodzi o regułę mającą na celu zapewnienie pomocy ludziom dotkniętym wprowadzeniem ekologicznych polityk oraz finansową pomoc w rozwoju podupadających regionów górniczych. Na ostatnim szczycie unijnym w lipcu 2020 roku Polska była jedynym krajem, który sprzeciwił się podpisaniu porozumienia klimatycznego EU 2050 Climate Targets. Dlatego też ostatecznie otrzymała jedynie 50 procent początkowych 3,5 miliarda euro przydzielonych z Funduszu na Rzecz Sprawiedliwej Transformacji. Pozostałe środki zostaną jej przekazane pod warunkiem przystąpienia do zobowiązania osiągnięcia przez UE neutralności klimatycznej. Chociaż omawiane środki nie wystarczą na pokrycie wszystkich kosztów procesu przejścia, mogłyby stanowić cenny wkład w inwestycję, gdyby tylko rząd zdobył się na podjęcie poważnej decyzji.
Podsycając nieustannie ideę kraju opartego na węglu, w którym złota przeszłość kopalni pobudzająca rozwój gospodarki jest bezpośrednio połączona z przyszłym stabilnym, niezależnym i nowoczesnym państwem, Polska jedynie opóźnia nadejście dnia, w którym będzie musiała zmierzyć się z pustką powstałą w wyniku wyczerpania się węgla. Jako że ten dzień nadejdzie prędzej czy później, ci którzy najlepiej się do tego przygotują, wyjdą na tym najlepiej. Polska nie tylko zostanie w tyle za innymi krajami UE, ale też zostanie odizolowana od innych na międzynarodowej scenie klimatycznej i straci wiele okazji stworzonych przez proces ekologicznego przejścia. Polski przykład stanowi ilustrację tego, jak silne narracje związane z węglem mogą uniemożliwić kształtowanie racjonalnej polityki energetycznej, która spełnia zasadę „3E”: ekonomicznego rozwoju, energetycznego bezpieczeństwa i ekologii w ochronie środowiska.
Nie ulega wątpliwości, że istnieje konkretna potrzeba przeprowadzenia procesu przejścia na zieloną energię przy otwartych i uczciwych konsultacjach ze związkowcami, a także z uwzględnieniem celu, którym jest zapewnienie górnikom godnej przyszłości. Ambiwalentny dyskurs polskiego rządu, z jednej strony broniącego górników, a z drugiej zamykającego kopalnie, prowadzi do powstania klimatu konfrontacji i nieufności, który uniemożliwi realizację jasnej i sprawiedliwej transformacji. Bardziej pokojowe relacje z Brukselą prawdopodobnie również ułatwiłyby ten proces.
Kończąc, chciałabym zacytować wypowiedź jednego z moich rozmówców związkowców. Według mnie doskonale podsumowuje ona impas, w którym znajduje się teraz Polska ze względu na swoją politykę energetyczną:
„Żyjemy w takich oto czasach, w Polsce na pewno, że mamy dwa światy. Jeden świat wirtualny, jeden świat rzeczywisty. Świat wirtualny to jest świat słów, konferencji, przekazu. A drugi to są czyny. Jeżeli chodzi o przekaz, o nawijanie makaronu na uszy – tak to nazwijmy – to tutaj wie pani co? Słowa, słowa, parole, parole…. Lata mijają, a my gadamy, gadamy…. A jak mnie pani zapyta, jaką mamy politykę energetyczną, to ja pani powiem, że nie mamy”.
Tłumaczyła Agnieszka Myszkowska.