Jest 21.21; ostatni moment (i tak już wydłużonego terminu) na oddanie tekstu. Z rozpisanym konspektem, zapasami cukru oraz wody zaczynam pisać. Mniej więcej po minucie zerkam na godzinę, którą pokazuje wyświetlacz leżącego obok telefonu. Zastanawiam się, czy zdążę. Wracam do pisania, ale słyszę odgłos przychodzącego SMS-a. Zanim wyłączę dźwięk, rzucam okiem na wiadomość; wyciszam telefon. Wracam wzrokiem do komputera. Zegar na dolnym pasku pokazuje 21.26; w niewiadomych okolicznościach na 5 minut zgubiłem uwagę.
Każda próba krytycznej refleksji nad rolą nowych technologii jest już na starcie obarczona ryzykiem. Wychodząc z pozycji innej niż osoby podchodzące generalnie bezkrytycznie do nowych trendów i rozwiązań technologicznych, należy uporać się najpierw z zadaniem pokazania, że dane zjawisko – w tym przypadku obecność ekranów wokół nas i rola, jaką odgrywają – jest w ogóle warte uwagi. „Dlaczego mamy przejmować się alarmistycznymi głosami?” – pytają zawsze zwolennicy technologicznych utopii i wszyscy określający się mianem „awangardy zmian”.
A jednak krytyczna refleksja, jaka coraz częściej pojawia się w kontekście ekranów – smartfonów, laptopów, smartwatchy, telewizorów oraz innych gadżetów technologicznych – nie jest kolejnym odcinkiem moralnej paniki. Stawką jest rozumienie transformacji, która dotyka nas wszystkich na przynajmniej trzech poziomach: biologicznym, jednostkowym i politycznym.
Technologia, filologia i Platon w jednym były feedzie
Krytyczne analizy wpływu technologii sięgają starożytności. Jak argumentuje w swojej „Przedmowie do Platona” brytyjski filolog klasyczny i jeden z czołowych przedstawicieli teorii piśmienności, Eric Alfred Havelock, kanoniczne dla kultury zachodniej „Państwo” nie może zostać właściwie zrozumiane bez przyjęcia, że – poza kontekstami filozoficznymi, historycznymi, politycznymi oraz filologicznymi – przedstawia ono konkretną sytuację komunikacyjną: zespół elementów, na który poza nadawcą i odbiorcą składają się również okoliczności fizyczne (czas i miejsce), typ kontaktu (charakter relacji między autorem a odbiorcą) oraz forma (mówiona, pisana, migana, wyświetlana). Zdaniem Havelocka, dzieło znane szerszej publiczności przede wszystkim z metafor państwa czy słynnej jaskini platońskiej, było w istocie zajęciem stanowiska w ramach ogromnego przełomu, jaki dokonywał się w sferze formy. „Państwo”, interpretowane przez Havelocka, jest krytyczną analizą dokonującego się na oczach Platona przejścia ze świata żywej mowy do rzeczywistości opartej na piśmie i alfabecie. Czemu jednak ten ostatni uważał ten proces za tak doniosły? Między innymi dlatego, że w kulturze opartej na mowie jedyny dostęp do wiedzy – narracji, historii i opowieści – był możliwy w kontakcie z drugim człowiekiem, który dysponował także jej interpretacją. W kulturze, której fundamentem był alfabet, dostęp do wiedzy stawał się w większym stopniu zindywidualizowany i pozbawiony sprawowanej odgórnie społecznej kontroli.
Z takiej perspektywy Platona należałoby postrzegać jako świadka zmiany w dominującym medium komunikacji oraz – co szczególnie istotne dla odczytań jego filozofii – zwolennika kultury, którą można w ogromnym skrócie nazwać „kulturą mowy”. Idąc tym tropem, można traktować go również jako pierwszego z zachodnich myślicieli, który podjął problem, jakie stanowi medium – a w konsekwencji samo zapośredniczenie rzeczywistości. Echa platońskich intuicji możemy wysłyszeć w pracach współczesnych badaczy mediów komunikacyjnych, między innymi w słowach jednego z pionierów ekologii mediów, Marshalla McLuhana. W swojej książce „Zrozumieć media: przedłużenia człowieka” pisał, że „wszystkie media stanowią przedłużenia ludzkich zdolności poznawczych”. Jego zdaniem najpierw „kształtujemy nasze narzędzia, a potem one kształtują nas”.
Człowiek, narzędzia, rzeczywistość
Pierwszą i zarazem najbardziej intuicyjną koncepcją, z jaką spotykamy się w filozofii, zastanawiając się nad tym, jak właściwie wchodzimy w relacje ze światem zewnętrznym, jest tak zwany realizm naiwny. Zakłada on, że mamy bezpośredni – to jest niezapośredniczony – stosunek do rzeczywistości. Słowem: widzimy rzeczywistość dokładnie taką, jaka ona jest. W kontrze do tego stanowiska stawać będą niemal wszystkie inne: od platońskiego idealizmu, przez nominalizm pojęciowy, po wszelkie inne -izmy. Zakładają one, że zasadniczo nie postrzegamy rzeczywistości taką, jaka jest, ale właśnie za pośrednictwem czegoś innego: medium. Rezultat? Tak prozaiczną, a zarazem kluczową rzecz, jak dostęp do liczb, zyskujemy przez wprowadzone właśnie przez Platona idee.
Platon, czytany przez Havelocka, okazuje się być prekursorem myślenia o wpływie technologii na człowieka, społeczeństwo i kulturę. Interpretując idee jako wprowadzone właśnie po to, aby oddać zmianę, jaka zaszła w greckiej świadomości po upowszechnieniu się pisma alfabetycznego (co umożliwiło nadanie rygoru procesom intelektualnym), filologiczny pomysł Havelocka okazuje się mieć daleko idące konsekwencje dla nas. Przeciwstawiając „myślenie mową” „myśleniu pismem”, filozof w istocie – co jest stawką całej „Przedmowy” − miał stać na stanowisku, zgodnie z którym nasze umysły nie są kształtowane przez jakąś „siłę wyższą”, ale przez „podstawowe warunki kultury, w której żyjemy”.
Podejście Havelocka, który szuka źródeł kluczowego pojęcia idei w zmianie, jaka miała miejsce w dominującej technologii komunikacji, nie jest odosobnione. W podobnym duchu wypowiadali się między innymi kanadyjski ekonomista Harold Innis czy wspomniany McLuhan. Zasadniczy koncept ich myśli można streścić następująco: zmiany mediów komunikacji są głównym czynnikiem zmian w całej kulturze.
Tu będzie śmieszny tytuł, ale najpierw sprawdzę powiadomienia
Co ma jednak piernik do wiatraka, a właściwie: Platon do ekranu? – można (i należałoby jak najszybciej) zapytać po takim wstępie. A przede wszystkim: czemu mielibyśmy przejmować się tym, co zmieniało się w interpretacji jakiegoś tekstu sprzed ponad dwóch tysięcy lat? Otóż: w wiatrakach robiono mąkę, która następnie służyła do wypieku pierników. Platon i jego krytyka formy komunikacji ma dużo do zaoferowania, jeśli chodzi o krytyczną analizę nowych technologii. Dlaczego? Tego dowiecie się z reszty tekstu po przerwie na „szybkie” zerknięcie w telefon, bo ile można.
Zastosowana przez Havelocka metoda interpretowania dzieła Platona jest interesująca, ponieważ łączy czynniki psychologiczne i technologiczne, równocześnie wyjaśniając głębokie zmiany, które dotykają kultury – elementu środowiska, w którym wszyscy żyjemy. Skoro media modyfikują to, w jaki sposób budujemy nasze relacje ze światem, należałoby się przyjrzeć krytycznie nie tylko nim samym, ale i opowieściom, jakie o nich słyszymy.
Ekrany i ich wszechobecność stanowią problem przede wszystkim z powodów niezwiązanych bezpośrednio z technologią. W najprostszym sensie ekrany są po prostu technologicznymi środkami dystrybucji informacji. To narzędzia, za pomocą których zyskujemy dostęp do tekstu, obrazu, a także mowy i dźwięku. Są bardzo przydatne, a często wręcz niezastąpione we współczesnym świecie. W połączeniu z infrastrukturą służącą przetwarzaniu, obróbce i przekazywaniu danych, stanowią podstawę obecnej gospodarki − opartej na wiedzy w stopniu większym niż kiedykolwiek w historii. Artefakty nowych technologii są narzędziami, z których korzystamy codziennie i coraz intensywniej.
Ekrany i inne artefakty nowych technologii, nie są jednak tylko narzędziami, ale aż narzędziami. Zdaniem McLuhana i innych badaczy, między innymi filozofów Davida Chalmersa i Andy’ego Clarka, mogą być traktowane dosłownie jako przedłużenia naszych umysłów. To za pośrednictwem wszechobecności technologicznych wynalazków XXI wiek można określić jako „tyranię informacji”: życie w nieprzerwanym zalewie informacji, których nadprodukcja dawno przekroczyła nasze możliwości poznawcze. Internet, który jako przestrzeń stał się nową „sferą publiczną”, jest czynny w trybie 24/7; jednak żeby do niego wejść, niezbędna jest nowoczesna, skomplikowana technologia. Chociaż nie wszędzie ten stan budzi jeszcze wątpliwości, to wywołany przez pandemię COVID-19 kryzys sprawił, że nowe technologie – zdaniem socjolożki Małgorzaty Jacyno „główne motywy mitologii teraźniejszości” – można zobaczyć dziś w pełniejszym świetle.
Bajki dla robotów, czyli trzy opowieści o roli technologii
Czy jednak na pewno? Nasze pojmowanie technologii i roli, jaką odgrywa w naszej codzienności, jest kształtowane ideologicznie – przez narracje, które mają usprawiedliwiać i racjonalizować dany stan rzeczy. Jak wygląda efekt ideologii zastosowanej do smartfonu, który nosimy w kieszeni? Rzeczywistość wirtualna niepostrzeżenie zyskała uprzywilejowany status. Jak we „Wprowadzeniu” do przetłumaczonej przez siebie pracy innego badacza komunikacji, Dominique’a Woltona, pisze Jacyno, zmianę w naszym stosunku do rzeczywistości widać chociażby w tym, jak wiele „społecznych, kulturowych, ekonomicznych i politycznych zjawisk wyjaśnia się przez wpływ Internetu”, nadając mu w ten sposób rangę podstawowej rzeczywistości. Niepostrzeżenie zaczęliśmy jako coś oczywistego zakładać, że istnieje więcej niż jedna rzeczywistość – mająca swoje prawa, a przy tym powiązana z tak zwanym „światem realnym” w niejasne relacje. Na co dzień przeskakujemy między nimi setki razy, czerpiąc giga- i terabajty danych z obydwu sfer. Do tego przemieszczania się między rzeczywistościami służą nam coraz bardziej zaawansowane technologie.
Jak pisze wspomniany Wolton, francuski socjolog i dyrektor do spraw badań w CNRS (francuskim odpowiedniku Polskiej Akademii Nauk), nie możemy myśleć o informacji bez komunikacji. To dwie części jednego procesu, w którym pod pojęciem informacji kryje się przekaz, a pod komunikacją – relacja między nadającymi informacje i je odbierającymi. Co więcej, czy jesteśmy tego świadomi, czy nie, ze względu na bycie dwiema stronami tej samej monety, „każdej informacji towarzyszy określony projekt komunikacji”.
W procesie komunikacji według Woltona najprostszymi kwestiami są jednak te związane z przekazem oraz technologią, zaś najtrudniejsze – te, które dotyczą tak zwanego „czynnika ludzkiego”. Osoby optymistycznie nastawione do nowych technologii często przedstawiają swoje opinie i przekonania jako „realistyczne”, nie zastanawiając się nad innymi interpretacjami zmian, jakie niesie za sobą postęp technologiczny. Tak zwani technooptymiści, chociaż sami chętnie deklarują się jako „patrzący w przyszłość”, w rzeczywistości często nieświadomie powielają utopijną i pozbawioną wiarygodności narrację sięgającą XVI wieku. Zgodnie z nią proces komunikacji można zredukować do wymiany informacji – a najważniejszym narzędziem temu służącym ma być postęp technologiczny.
Mikro, mezo, makro: jak ekrany zmieniają świat
Oddziaływanie i wpływ ekranów można spróbować podzielić na trzy obszary: biologiczny (czy też neurobiologiczny), osobowy oraz społeczno-polityczny. W przypadku pierwszego z nich kluczowy jest sposób, w jaki smartfony, laptopy i inne gadżety wpływają na nasz układ nerwowy. O tym, że problem istnieje, świadczy rosnąca stale liczba badań i raportów dotyczących efektów, jakie korzystanie z technologii ma dla płatów czołowych, szyszynki, ciała migdałowatego, układu nagrody czy istoty szarej. To również problemy związane z widzeniem, o czym alarmuje między innymi przygotowany w 2015 roku przez The Vision Council raport „Digital Eye Strain Report 2015”. Wskazuje on, że wysokoenergetyczne światło fioletowo-niebieskie (HEV) może mieć szkodliwy wpływ na nasze fotoreceptory.
Na poziomie każdego z nas głównym pytaniem jest to o wpływ, jaki nieustanne korzystanie z ekranów wywiera na nasze zachowania, nawyki oraz przyzwyczajenia. To również zmiany tego, jak budujemy, rozwijamy i podtrzymujemy relację z innymi. Z badań prowadzonych na Politechnice Federalnej w Zurychu przez doktora Arko Ghosha wynika, że użytkownicy smartfonów przetwarzają informacje płynące ze zmysłu dotyku w inny sposób niż ludzie używający zwykłych komórek. Oznacza to, że ekrany dotykowe, tak powszechne w smartfonach, tabletach, a ostatnio także w laptopach, modyfikują nie tylko sposób działania ludzkiego mózgu, ale prawdopodobnie także… nasze relacje, w których korzystamy z dotyku – czyli większość bliskich relacji społecznych.
Także promowana przez lata i możliwa dzięki mobilnym gadżetom wielozadaniowość (która ostatnio wychodzi jednak z mody) ma ukrytą cenę. Powoduje osłabienie koncentracji, depresję czy agresję. „Wielozadaniowość w konsumpcji mediów, tak powszechna w naszym życiu, ma wpływ na naszą sprawność umysłową i stabilność emocjonalną” – mówi w wywiadzie z Piotrem Kościelniakiem doktor Kep Kee Loh z University of Sussex.
Wreszcie: nie przesądzając o związkach, jakie zachodzą między fizjologicznym działaniem mózgu a umysłem, należy powiedzieć wprost – ekrany i nowe technologie wpływają również na sposób działania tego drugiego. Jak piszą Chalmers i Clark, proponując Tezę Umysłu Rozszerzonego: jeśli dotychczas, aby dojść z punktu A do punktu B, korzystaliśmy z naszej wiedzy o topografii miasta, to korzystaliśmy ze swojego umysłu. Dlatego też smartfony, z których korzystamy, aby wykonać tę samą czynność, powinny ich zdaniem być traktowane jako jego rozszerzenia. Za podstawę uznania danego narzędzia za rozszerzenie umysłu wspomniani filozofowie proponują między innymi kryteria: stałości, łatwości i domyślnego uznawania informacji uzyskiwanych za jego pomocą za wiarygodne. Niektórzy, jak filozof Kim Sterelny, postulują również inne kryteria, jak kryterium personalizacji narzędzia, czyli dopasowania go do użytkownika oraz sprzężenia − czyli stopnia sprzęgnięcia z innymi procesami umysłowymi. Nikogo nie powinno w tym momencie dziwić, że artefakty nowych technologii spełniają wszystkie te kryteria z nawiązką.
W sferze społeczno-politycznej za sprawą ekranów zachodzi z kolei proces przemian ideologicznych. Przy pomocy nachalnej, nadmiernie optymistycznej narracji dotyczącej zdobyczy technologicznych, de facto po cichu uzasadnia się rosnące nierówności, wymóg nieustannej dostępności i gotowości do działania oraz zasadę „elastyczności”, czyli unieważnienie dotychczasowej umowy społecznej w myśl zasady „nie ma społeczeństwa, są tylko jednostki”. Ekrany, będąc nawet nie na wyciągnięcie ręki, tylko w niej (lub na niej), wypełniają przestrzeń „pomiędzy”: czekanie na spóźniony dwie minuty autobus, nudny wykład, zbyt długą kolejkę do kasy czy korek na drodze. Z jednej strony technologiczne narzędzia zapełniają drobne „wolniejsze przebiegi”, tym samym wykorzeniając możliwość nudy, oferując zamiast niej coś, co można określić jako super-nudę: stan takiego przesycenia pochłanianymi bodźcami, że zamiast emocji wywołują poczucie stagnacji i pustki. Z drugiej − korzystanie z ekranów jest zachwalane między innymi obietnicą mikro-optymalizacji; kolejną odsłoną ideologicznego nakazu samodoskonalenia się. Używając telefonu w trakcie podróży komunikacją miejską, zapewniamy sobie „intensywny odpoczynek”, dzięki któremu mamy bardziej efektywnie (w domyśle: lepiej) wykorzystać i tak już „stracony czas”, w którym rzekomo nie dzieje się nic produktywnego.
Zjawiska takie jak doomscrolling (kompulsywne przeglądanie wyświetlających się, z zasady negatywnych treści) czy binge-watching (oglądanie serii odcinków lub wręcz całych seriali w ramach jednego wieczoru) pod pewnymi względami są do siebie podobne. Osoby, które – jak przynajmniej deklarują na początku takich aktywności – wykonują je świadomie, w międzyczasie wpadają w coś na kształt przepaści, w której znikają ich uwaga i, w pewnym sensie, one same. Zastopowanie takiego zachowania jest bardzo trudne, choć paradoksalnie często czujemy, że pogarsza ono nasz stan. Tym jednak, o co chodzi, jest bycie na informacyjnym haju i w stanie ciągłego pobudzenia.
Zużywając ogromne ilości własnej energii, aby tkwić w napędzanej hormonami pętli sprzężenia zwrotnego, robimy jednak coś jeszcze.
Przechwytywacze uwagi, wytwórcy wartości
Zdaniem Mariany Mazzucato, ekonomistki oraz autorki „Wartości wszystkiego”, zasadnicza dla naszego myślenia o ekonomii jest różnica między wytwarzaniem a przechwytywaniem wartości. Analizując kolejne narracje, dane i procesy, które doprowadziły do nadmiernego rozrostu sektora finansowego (oraz, między innymi, globalnego kryzysu z 2008 roku), Mazzucato wskazuje, że współczesny ustrój gospodarczy faworyzuje nie tych, którzy wytwarzają wartość – czyli w realny sposób przyczyniają się do powiększania bogactwa – ale tych, którzy ją przechwytują.
Nasza uwaga, przynajmniej potencjalnie, może przyczyniać się do wytwarzania wartości. Może w związku z tym być rozumiana jako zasób, który w gospodarce opartej na wiedzy i informacji staje się nieomal podstawą funkcjonowania systemu ekonomicznego. Dlatego też obecność ekranów w naszej codzienności, a w szczególności ich wpływ na naszą uwagę powinny stać się przedmiotem refleksji i dyskusji. Kiedy bowiem któryś raz w ciągu dnia sprawdzamy te same serwisy informacyjne, media społecznościowe lub wpatrujemy się znudzeni w przewijające się na telebimie obrazy, w rzeczywistości uczestniczymy w procesie wytwarzania wartości – nawet, jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy.
W przesyconej informacjami kapitalistycznej nowoczesności uwaga stała się towarem. Wytwarzamy go wszyscy niejako mimochodem: po prostu budząc się, jadąc do pracy, pracując i odpoczywając – w skrócie: żyjąc. Za pośrednictwem nowych technologii, które stale anektują kolejne obszary naszej codzienności, odbywa się wyścig, którego stawką jest to, kto przechwyci jak najwięcej tego towaru. Wygrany, który przechwyci go najwięcej, może liczyć na konkretny, wymierny finansowo zysk: sprzedając przestrzenie reklamowe w witrynach internetowych czy oferując usługi lokowania produktu. A co z nami – tymi, których uwaga została przechwycona i wykorzystana w ekonomicznej grze? Nic. Po prostu przeskrolujemy trochę dalej.
Upolitycznić technologię
Według socjolożki Moniki Strupiechowskiej moralną panikę jako zjawisko cechują przede wszystkim nieadekwatność reakcji oraz użycie wyolbrzymienia. Przedstawiając w ramach swojej narracji niszowe zjawisko jako masowy, niebezpieczny problem, członkowie grupy interesu w rzeczywistości próbują ugrać określoną stawkę. Gdyby krytyczne głosy na temat ekranów miały faktycznie być tylko kolejną odsłoną serialu spod znaku podobnie przesadzonych reakcji, wówczas trudno byłoby uzasadnić rosnące obawy naukowców, badaczek, pracowników ochrony zdrowia i władz politycznych. Ponadto, zakładając, że z ekranami nie mamy jako społeczeństwo problemu, zdecydowanie trudniej jest tłumaczyć takie procesy jak kryzys zdrowia psychicznego – szczególnie nasilony wśród dzieci i młodzieży. Zwracają na to uwagę między innymi badający ten temat Jonathan Haidt, Eli George czy Jean Twenge, którzy podkreślają skalę, na jaką obecność ekranów przemodelowała nie tylko naszą pracę biurową, ale też dzieciństwo i okres adolescencji.
Stanowiące założycielski slogan całej dziedziny ekologii mediów motto Marshalla McLuhana − „medium jest przekazem” – miało zwrócić uwagę na potrzebę uczynienia głównego przedmiotu badań nie z treści, ale z niosącego je medium komunikacyjnego. W XXI wieku potrzebujemy uczynić z nowoczesnych mediów komunikacji problem polityczny – wymagający szeroko zakrojonej debaty społecznej, pogłębionej refleksji i woli politycznej do zakwestionowania proponowanej przez technologicznych gigantów narracji. Ekrany służą, ale im – nie nam − jako narzędzia do przechwytywania uwagi, która jest jednym z najistotniejszych zasobów obecnej gospodarki.
Propozycje w rodzaju tych wysuwanych przez Chalmersa i Clarka budzą wątpliwości z filozoficznego punktu widzenia – ich przeciwnicy głoszą, że w rezultacie takiego „rozszerzania” umysłu de facto przestaje być użyteczne pojęcie „środowiska”. Jednak z pozafilozoficznego punktu widzenia jest to kwestia drugorzędna: zarówno w przypadku „umysłu rozszerzonego”, jak i umysłu otoczonego przez zdigitalizowane i działające na niemożliwych do przetworzenia prędkościach środowisko, problem pozostaje ten sam: to sposób, w jaki nasze narzędzia kształtują nas.
Jeżeli chcemy zadbać odpowiednio o siebie samych, musimy zacząć wprowadzać zmiany, które będą traktować uwagę jako jedno z kluczowych zagadnień. Same zakazy używania smartfonów na lekcjach dadzą tyle, co kolejne inwestycje w polską reprezentację mężczyzn w piłce nożnej, skoro wszyscy jako społeczeństwo jesteśmy uzależnieni od stanu pobudzenia, które kojarzy nam się z ekranami. „Świecące prostokąty”, o których nawijał Taco Hemingway, nie są jednak problemem, z którym musimy się zmierzyć. To w końcu aż, ale też i tylko narzędzia; technologiczne instrumenty, za pomocą których konkretni aktorzy i ich narracje wpływają na świat.