fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Hetmański: Przyszłość w rękach prosumentów

Po co zużywać tyle energii? Marnujemy jej bardzo dużo. Jesteśmy jednym z niewielu krajów Unii, gdzie w ogóle dopuszcza się węgiel w ogrzewaniu indywidualnym domów jedno- i wielorodzinnych. Bylibyśmy w stanie dużo zaoszczędzić, a przy tym poprawić jakość powietrza.
Hetmański: Przyszłość w rękach prosumentów
ilustr.: Maciej Bykowski

Z Michałem Hetmańskim rozmawia Bartosz Tarnowski.

Cofnijmy się do marca 2020 roku. Wydaje się, że świat ma zupełnie inne zmartwienia na głowie niż nadciągająca katastrofa klimatyczna. Instrat z kolei niecałe dwa tygodnie po ogłoszeniu lockdownu w Polsce publikuje raport z jasną tezą: tarcza antykryzysowa musi być zielona, a jej ważnym komponentem powinna być transformacja energetyczna kraju. Czy nie uważacie, że powinniśmy zaczekać z inwestycjami proklimatycznymi „do szczepionki”?

Nasza teza wynika przede wszystkim z pragmatyzmu – od decyzji o inwestycjach sektora publicznego do samego wydania tych środków mija pewien czas. I aby zatrzymać kryzys albo mu przeciwdziałać, powinniśmy wybierać te inwestycje, które generują najszybszy i największy efekt skali. Tak się składa, że inwestycje, które są niezbędne Polsce do poprawy jakości powietrza, spełnienia celów klimatycznych na 2030 rok czy osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku, są w Europie uznawane za „zielone”. Mówimy tu o termomodernizacji budynków jednorodzinnych, które obecnie są bardzo istotnym obok transportu źródłem zanieczyszczenia powietrza, o inwestycjach w obywatelską energetykę odnawialną oraz elektromobilność. Tu jesteśmy w stanie generować szybkie, sprawdzone inwestycje, do których polskie firmy są dobrze przystosowane, i jednocześnie spełniać cele, które wyznaczyła Komisja Europejska i za których realizację dostajemy dobre środki.

Z drugiej strony są miejsca pracy, które istnieją w tej chwili i o które ludzie się troszczą. Czy usprawiedliwiona jest inwestycja w coś, co przyniesie efekt za jakiś czas, ale nie ochroni tu i teraz gospodarki oraz miejsc pracy?

Po ponad pół roku od pierwszej fali pandemii nadal podpisuję się pod tamtymi rekomendacjami. Z punktu widzenia rządu potrzebne są tu szybkie decyzje, które przyniosą prawdziwe efekty, i to jeszcze w tym roku. To czysto pragmatyczne spojrzenie.

Pandemia przypomniała, że są kryzysy, które potrafią objąć wszystkie kraje i wszystkich ludzi niezależnie od szczebli dochodowych, płci, przekonań i poglądów. Jedynym rozwiązaniem koronakryzysu jest szczepionka, a jej stworzenie wymaga wspólnego międzynarodowego wysiłku. Tak samo jest z kryzysem klimatycznym, którego skutki ocenia się jako katastrofalne dla dobrobytu społeczeństw i dalszego wzrostu gospodarczego. Dlatego walka z tym kryzysem koordynowana jest przez ONZ i dlatego zobowiązujemy się w niej do coraz bardziej ambitnych celów – na przykład do blokowania inwestycji w nowe moce węglowe i osiągnięcia neutralności klimatycznej.

Dzisiaj udział węgla w wytwarzaniu energii w Polsce wynosi powyżej 70 procent. Rząd zakładał w swojej polityce energetycznej zejście do 56 procent do 2030 roku. Wy tymczasem proponujecie tę datę jako moment całkowitego odejścia od węgla. Nie jest to zbyt idealistycznie?

W naszym raporcie „2030. Analiza dot. granicznego roku odejścia od węgla w energetyce w Europie i Polsce” wzięliśmy pod uwagę scenariusze odejścia od węgla prognozowane przez Międzynarodową Agencję Energii oraz Międzyrządowy Zespół do spraw Zmian Klimatu (IPCC). Wynika z nich jasno, że kraje rozwinięte (OECD) oraz Unia Europejska, w tym Polska, muszą praktycznie zakończyć spalanie węgla do 2030 roku. Oczywiście jest to ambitny cel, ale nie zapominajmy o tym, że zobowiązaliśmy się do niego w porozumieniu paryskim. A samo wyznaczenie daty końcowej jest kluczowym krokiem do faktycznego odejścia od węgla.

Spojrzenie rządu też się zresztą zmienia. We wrześniu tego roku otrzymaliśmy projekt polityki energetycznej Polski na najbliższych dwadzieścia lat – widzimy w nim, że rząd zaktualizował swoją propozycję dotyczącą udziału węgla w miksie. Za poprzednie analizy odpowiadał były minister energii Krzysztof Tchórzewski, twardy zwolennik trzymania się bezpieczeństwa energetycznego, a nie sprawiedliwej transformacji ku zeroemisyjnej gospodarce. Tymczasem obecne Ministerstwo Klimatu i Środowiska jednak zrewidowało udział węgla w miksie do 2030 roku z 56 do 37 procent i nawet do 11 procent w 2040 roku. To z dużym prawdopodobieństwem spore przeszacowanie, ale praktycznie oznacza odejście od węgla do lat 40. obecnego wieku. Dla porównania – Niemcy i Czechy zadeklarowały odejście od węgla w 2038 roku. To pokazuje, że rosnąca ambicja unijnej polityki klimatycznej została przez ministerstwo w jakiś sposób uwzględniona. Optymistycznie, choć ostrożnie, podchodzę także do przedstawienia w polityce energetycznej Polski wątku kosztów i korzyści wynikających z transformacji energetycznej.

Dlaczego?

Wcześniej bardzo często słyszeliśmy tylko tyle, że transformacja kosztuje 200, 300 czy 400 miliardów złotych. Ale te rachunki były oparte na uproszczonych i nieuczciwych wyliczeniach. W najnowszej polityce energetycznej Polski nacisk położono na kreację nowych miejsc pracy. Taka narracja jasno wpisuje się w tę wyznaczaną przez Komisję Europejską, która wskazuje na odejście od węgla jako proces, owszem, zamykania całych sektorów gospodarki, ale jednocześnie tworzenia nowych. Międzynarodowa Agencja Energii w swoich scenariuszach odbudowy po kryzysie pokazuje, że inwestycje w stabilność energetyczną i OZE mają duży potencjał kreacji miejsc pracy. My pokazaliśmy to w naszej analizie dotyczącej regionów powęglowych, takich jak Bełchatów. Ministerstwo mówi tu o trzystu tysiącach miejsc pracy stworzonych czy utrzymanych przy okazji transformacji energetycznej.

Mówisz o kreacji nowych miejsc pracy. Pytanie, czy to miejsca pracy dla osób, które przez transformację energetyczną ją utracą. Jak przekwalifikować górników?

W przemyśle tradycyjnym i energochłonnym mamy wiele zakładów, które funkcjonują na mocno nieaktualnych, nierynkowych warunkach – od pozostałych produktywnych branż gospodarki dzieli je zatem spora przestrzeń. Nawet osoby pracujące na Śląsku czy w okolicach Poznania, gdzie jest niskie bezrobocie i stosunkowo wysokie płace, mogą się nie odnaleźć na rynku pracy ze względu na niedopasowanie kompetencji czy niezrozumienie charakteru zatrudnienia w innych branżach. Państwo powinno w sposób kompleksowy podejść do potrzeb tych osób.

Chciałbym jednak zwrócić uwagę na to, że z szerszego punktu widzenia mamy na rynku pracy dużo większe i bardziej zespolone ze sobą grupy niż górnicy. Są to na przykład młodzi z wykształceniem technicznym czy licealnym w małych miastach powyżej pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców, którzy mają chroniczny problem ze znalezieniem pracy odpowiadającej ich kompetencjom. Po latach dalej nie ma jednej polityki, która odnosiłaby się do tego problemu. Nie spodziewałbym się więc, że w wypadku górników będzie inaczej.

Czego w takim razie można się spodziewać?

Obawiam się, że aby zaspokoić oczekiwanie strony społecznej, trzeba wobec niej zadeklarować daleką i tym samym nierealną datę odejścia od węgla (na przykład 2050 rok) i „obiecać” spore kwoty na inwestycje. Problem polega na tym, że powiedzieć można dużo – szczególnie w perspektywie na przykład siedmiu lat, która przekracza obecną perspektywę budżetu unijnego – a spełnienie obietnic okaże się nierealne.

Miasta takie jak Ruda Śląska, gdzie zakłady górnicze są ważnymi i dużymi pracodawcami, mogą być na pierwszym froncie, jeśli chodzi o wygaszanie wydobycia węgla. To bardzo trudne wyzwanie dla samorządów, które muszą liczyć się z niemal wojskowym dylematem – jak minimalizować straty. Kopalnie i okołokopalniane zakłady pracy są na tyle ważnym i specyficznym ośrodkiem społecznym, że po latach spędzonych pod ich skrzydłami trudno odnaleźć się na rynku pracy, nawet w przypadku, kiedy kompetencje górników mogłyby zostać na nim dobrze wykorzystane. Pracodawcy poszukują przecież pracowników o konkretnych, podobnych do górniczych, specjalizacjach i kompetencjach, ale praktyka przechodzenia z branży górniczej do innej, na przykład sektora automotive, jest w Polsce nadal ograniczona.

Poruszmy nieco inną kwestię: jeśli nie węgiel – to co? Jaki kierunek ma przybrać transformacja energetyczna w Polsce?

To ważne pytanie, ale zacząłbym od ważniejszego – po co zużywać tyle energii? W Polsce marnuje się jej bardzo dużo. Na przykład koszty ogrzewania budynku traktujemy często jak koszty stałe, bo wliczamy je w czynsz. Tymczasem mamy przecież wpływ na te rachunki. Musimy inwestować w poprawę efektywności energetycznej i przyspieszyć tempo inwestycji w wymianę istniejących instalacji ogrzewania budynków oraz ich termoizolacji. W ten sposób bylibyśmy w stanie naprawdę dużo zaoszczędzić, a przy tym poprawić jakość powietrza. Prawie 45 tysięcy przedwczesnych śmierci notowanych w Polsce rocznie wynika między innymi z tego, że na samo ogrzewanie budynków w ciepłownictwie indywidualnym przeznaczamy według danych GUS od 11,5 do nawet 15 milionów ton węgla. Dla porównania elektrownie węglowe spalają około 30 milionów ton, aby tylko wytworzyć prąd. Gdyby węgiel ogrzewający pojedyncze budynki spalać choćby w elektrociepłowniach, to zanieczyszczenie powietrza byłoby dużo mniejsze.

Jesteśmy jednym z niewielu krajów Unii Europejskiej, gdzie w ogóle dopuszcza się węgiel w ogrzewaniu indywidualnym domów jedno- i wielorodzinnych. I jest to nasze przekleństwo – mamy bardzo dużo nieefektywnych kotłów na węgiel.

Jeśli, dzięki oszczędnościom, zapotrzebowanie na energię będzie spadać zamiast rosnąć, łatwiej będzie planować pokrycie go przy użyciu alternatywnych dla węgla źródeł.

Wróćmy do pytania: co w zamian?

Tu literatura o transformacji energetycznej pokazuje zasadniczo dwa podejścia: regulacyjne i rynkowe. Według podejścia regulacyjnego to państwo wybierze, która ścieżka jest preferowana. Jeśli państwo zdecyduje, że stawia w swojej polityce na OZE, gaz czy węgiel, to właśnie takie inwestycje będzie intensywnie wspierać lub nawet samo je realizować. W drugim scenariuszu to rynek określi, co będzie się bardziej opłacać. Jeśli na przykład pompy ciepła będą tanieć albo gaz będzie zbyt drogi, to transformacja energetyczna będzie odbywać się bezpośrednio z węgla do pomp, bez użycia gazu. Państwo będzie miało wtedy coraz mniejszy wpływ na tworzenie naszego miksu energetycznego, bo pozostawi rynkowi dobór technologii i samo nie będzie ingerować w budowę nowych elektrowni, na przykład przy użyciu państwowych spółek.

Często myślimy, że polityka energetyczna niesie ze sobą stabilność – państwo, wybierając jakiś rodzaj polityki energetycznej, zapewnia pewność dostaw, niezależność od dostawców zewnętrznych. Czy urynkowienie może dać taką stabilizację?

To dla czytelniczek i czytelników „Kontaktu” i lewicy pewnie nieoczywisty wymiar transformacji energetycznej. Apelowałbym, by ze zrozumieniem przyglądać się temu, o co chodzi Brukseli w Europejskim Zielonym Ładzie. To nie tylko bardziej „zielony”, ale i obywatelski, transparentny kierunek zmian – urynkowienie transformacji energetycznej uczyni ją przejrzystą i bardziej przyjazną dla użytkowników.

Model, w którym funkcjonowaliśmy mniej więcej do lat 80. w Europie, kiedy mieliśmy przede wszystkim duże koncerny energetyczne, już się zdezaktualizował. Te państwowe molochy się poprzekształcały i zyskały na sile na międzynarodowym rynku dzięki wsparciu państwa, ale niekoniecznie bezpośredniej kontroli. Udział państwa jako właściciela zmalał, a rola rządu ograniczyła się do regulatora pozwalającego firmom energetycznym wykorzystać potencjał istniejący na rynku. Jeśli dobrze się tym procesem pokieruje, można jak Dania, Niemcy czy Wielka Brytania znaleźć nisze, korzystać z własnych zliberalizowanych rynków i wtedy koncerny energetyczne – czasem firmy o nawet stuletniej historii – stają się globalnymi Teslami czy Google’ami wśród firm zajmujących się energetyką.

Często słyszę: mieliśmy liberalną transformację, Thatcher strzelała do górników. Absolutnie, to był zły model, ale dziś jesteśmy bogatsi o to doświadczenie. Dziś wiemy, że tak fundamentalne zmiany trzeba wprowadzać z wyprzedzeniem, ogłaszać, konsultować, niemniej kierunek jest nieuchronny. Inwestycje w elektrownie i sieci energetyczne nie są biznesem jak każdy inny, ale państwo nie musi się nimi parać. Może skupić się na możliwie bezstronnym regulowaniu sektora i określać przyjazną dla klimatu ścieżkę odchodzenia od węgla oraz to, jak amortyzować koszty społeczne transformacji, a gdzie można z niej skorzystać.

Jak może wyglądać taki zliberalizowany system energetyczny?

Liberalizacja rynku kojarzy nam się z wejściem złego amerykańskiego korpo, które zaora obecne na rynku firmy, a te zwolnią pracowników. To spore uproszczenie. Dzięki aktywnej roli konsumenta i prosumenta oraz wsparciu ich roli w systemie energia może być nie tylko odnawialna, ale przede wszystkim obywatelska. Takiego ducha nadają unijne dyrektywy – zmniejszamy bariery wejścia na rynek i Kowalski może konkurować z PGE i też wytwarzać prąd, również na własne potrzeby, i tym samym oszczędzać na rachunkach. Na razie ten model nie spodobał się dzisiejszym sprzedawcom energii, w których interesie jest to, że zużywa się jej za dużo i nie ma nad tym procesem kontroli.

Ta transformacja i kolejna generacja rynku energii jest znana nie Kowalskiemu, ale prędzej Smithowi w UK albo USA. Również u nas powstanie wiele firm i modeli biznesowych, a tym samym miejsc pracy, o których dziś jeszcze niewiele wiemy. Wielu usług sobie jeszcze niedawno nie wyobrażaliśmy – kto dziesięć lat temu pomyślałby, że ten sam samochód, który zabiera nas na lotnisko w Modlinie, może za chwilę przewieźć posiłek z centrum miasta na jego obrzeża? Przyszedł Uber i – z całym dobrodziejstwem inwentarza – wszedł na rynek, zagospodarowując aktywa do tej pory w ten sposób nieużywane. Tak samo będzie z rynkiem energii: z modelu, w którym tylko kupowaliśmy ciepło lub prąd z sieci i płaciliśmy papierowy rachunek co miesiąc albo raz na rok kupowaliśmy dwie tony węgla do kopciucha, będziemy przechodzili do rynku usług energetycznych. Konsument, a często prosument posiadający instalację fotowoltaiczną (fizycznie czy wirtualnie) będzie w stanie dużo skuteczniej operować swoim rachunkiem za energię.

Dlatego powinniśmy dbać, by transformacja energetyczna była włączająca, zrozumiała na każdym etapie – żeby na przykład konsumenci starsi czy pochodzący z mniejszych miast rozumieli, co się w tym skomplikowanym procesie dzieje. Nie każdy poradził sobie z opanowaniem wszystkich funkcji smartfona – część osób została w tyle.

Pozyskiwanie energii odnawialnej jest zależne choćby od warunków pogodowych. Czy nie powinniśmy jako państwo pomyśleć o posiadaniu elektrowni atomowych, które nas przed taką niestabilnością uchronią?

Bezpieczeństwo energetyczne zwykło się definiować w sposób charakterystyczny dla nauk o wojnie i pokoju, który dziś jest zupełnie nieadekwatny i nie odpowiada na wyzwania, przed którymi stoimy. Bardzo dużo nierynkowych i szkodliwych dla klimatu czy dla społeczności lokalnych decyzji, choćby o budowie nowych kopalń czy elektrowni, zostało podjętych dzięki parasolowemu terminowi „bezpieczeństwa energetycznego”. Doświadczenie jasno wskazuje, że źle na tym wyszliśmy.

Bezpieczeństwo dostaw prądu jest piekielnie ważne. Godzina blackoutu to ogromne straty dla gospodarki, których często nie da się odrobić. Jednak narracja o bezpieczeństwie energetycznym od lat powoduje w Polsce, że odwlekamy budowę nowych elektrowni, w tym wiatraków na lądzie, i zamiast tego powstają nowe elektrownie węglowe typu Opole, Kozienice i Jaworzno, a mało brakowało, żebyśmy zbudowali ostatnią elektrownię węglową w Europie – Ostrołękę C. Przez dwanaście lat nie podjęto zasadniczo istotnych kroków w celu budowy elektrowni atomowej w Polsce, choć ostatnie kilka lat obrodziło w szczegóły. Nie oceniam, czy to dobrze, czy źle, ale przypominam, że nie idzie to nam zbyt szybko, a stare elektrownie węglowe trzeba zastąpić już teraz, w ciągu 5–10 lat, a nie 15–20, kiedy miałby powstać atom. Dziś stoimy w obliczu sytuacji, w której operator sieci elektroenergetycznych będzie regularnie ostrzegał, że za chwilę może nam zabraknąć prądu w gniazdku.

Skąd takie zagrożenie?

Upraszczając – takie analizy Polskich Sieci Energoelektrycznych wynikają z tego, że za mało się u nas buduje nowych mocy. A moja ocena jest taka, że do krajowego rynku nie są dopuszczeni prywatni inwestorzy, krajowi i zagraniczni. To właśnie zacementowanie i niedopuszczanie inwestorów niezależnych, w tym prosumentów, doprowadziło do sytuacji, w której bezpieczeństwo energetyczne jest zagrożone nadmiernym udziałem państwowych koncernów. Są inwestycje, w których spółdzielnia mieszkaniowa i Kowalski raczej nie zmobilizują tylu środków – do budowy wiatraków na morzu potrzeba kompetencji branżowej, inwestorów państwowych czy prywatnych, krajowych i zagranicznych, bo na ten moment nikt nie jest w stanie tego zrobić samodzielnie. Dzisiaj płacimy karę za opóźnienia wynikające z postrzegania państwa jako aktora kluczowego dla zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego. Wpływ państwa na bezpieczeństwo energetyczne jest jednak nieoczywisty – czasem się przydaje, a czasem może przeszkadzać.

Na co państwo może się w takim razie przydać?

Moim zdaniem powinno urealniać rachunek za energię. Używamy jej za dużo, a inwestycje w jej ograniczenie charakteryzują się długim okresem zwrotu albo w ogóle się „nie opłacają”. Ale rachunek za ogrzewanie domu węglem i śmieciami jest dla Kowalskiego niski, a dla jego sąsiadów horrendalnie wysoki. Znajdź mi firmę, która bez żadnej państwowej zachęty zapuka do drzwi na osiedlach, gdzie smog jest powszechny, i powie: „Policzyliśmy, że statystycznie w ciągu roku spędza pan cztery dni więcej na zwolnieniu lekarskim od pańskiego sąsiada z osiedla obok, gdzie nie palą śmieciami i mają lepsze powietrze. My Panu za te cztery dni siedzenia na L4 czy wizyt u lekarza zapłacimy, a Pan dostanie nowe okna, drzwi, ocieplone ściany i wymianę kopciucha na nowy piecyk”. Tego nie da się zrobić za państwo – są pewne usługi, których rynek sam z siebie nie zapewni. Horyzont inwestycji zwykłego Kowalskiego musi być krótki, aby takie inwestycje opłacało się wykonywać.

Więcej, to rolą państwa jako operatora opieki społecznej jest pokazać obywatelom, jak używać mniej emisyjnych źródeł energii, jak dbać o ich własne rachunki i jak nie wylewać energii drzwiami i oknami. Dzieje to się w innych krajach z rozwiniętym państwem dobrobytu, a powoli zaczyna mieć miejsce i u nas dzięki programom takim jak Czyste Powietrze czy Stop Smog, ale jesteśmy dopiero na początku tej ścieżki. Tak jak firmy chwilówkowe czerpią z tego, że ludzie żyją w chronicznym ubóstwie, tak sprzedawcy najtańszego węgla (miału) – z tego, że ludzie żyją w ubóstwie energetycznym.

Wróćmy do gazu. Nie jest on nieemisyjnym źródłem energii. Czy mimo naszych dążeń do ograniczania emisji gazów cieplarnianych będzie jednak niezbędny w przejściu od węgla do źródeł nieemisyjnych?

Polityka energetyczna Polski zakłada zbudowanie elektrowni i elektrociepłowni gazowych o mocy około 4 GW do 2030 roku. Jednak żeby wybudować elektrownię gazową, musi istnieć dość stabilna i przewidywalna polityka cen uprawnień do emisji CO2 oraz przewidywalny system wsparcia ze strony państwa. Wybudować elektrownię może każdy, ale ona musi się też zwrócić, a prąd i ciepło z niej pochodzące będą obciążone ryzykiem wzrostu ceny CO2. Do jej sfinansowania potrzeba inwestorów prywatnych, a trend jest taki, że odchodzi się od finansowania paliw kopalnych.

Gaz ziemny będzie konieczny w zastępowaniu węgla w miksie – to pytanie o to, jak dużo go będzie musiało powstać i gdzie. Równolegle rewolucja cenowa w kosztach odnawialnych źródeł energii będzie postępowała na tyle szybko, iż będą one skutecznie wypierać i zmniejszać liczbę godzin pracy w roku źródeł węglowych i gazowych. Może dojść do tego, co obserwujemy między innymi w Niemczech i Holandii, gdzie inwestorzy wierzyli, że odchodzenie od węgla będzie naturalnie stwarzało pole do wykorzystania gazu, ale te oczekiwania zostały przeszacowane. Ta świadomość niezrealizowanych, a zakładanych zysków jest obecna wśród inwestorów. Warunki się zmieniły, jednak niepewność pozostała.

Jak w takim razie gaz może być wykorzystany w transformacji energetycznej?

Gaz na pewno odegra ważną rolę w dekarbonizacji ciepłownictwa indywidualnego – choć podkreślam, że nie oceniam tego, czy to najlepsza dla nas ścieżka, bo sprawa jest bardzo zniuansowana. W tym momencie trudno masowo zastąpić kopciuchy lub piece kaflowe pompami ciepła.

Inwestycja w 2020 roku ze wsparciem państwowym na przykład w piecyk gazowy zastępujący kopciucha to znak, że nie możemy gazu zakazać za 10–20 lat, tak jak to zrobimy z węglem. Ale rozważane są inne modele wykorzystania infrastruktury. W rurach, które dzisiaj biegną po naszych osiedlach i blokach, zamiast gazu może popłynąć mieszanka gazu ziemnego z biogazem, biometanem albo wodorem, które nie są paliwami kopalnymi. Daje to jakąś, choć niepotwierdzoną, szansę, że plany, co zrobić z gazem w sprawie klimatu, mogą wcale tak mocno nie dotknąć Kowalskiego – dla niego bez różnicy, co spala w piecyku, o ile płaci za to tyle samo.

Dziś jesteśmy w momencie, gdy wszyscy myślą o nowym odtwarzaczu kaset VHS, dzięki któremu jakość obrazu i dźwięku będzie lepsza albo na kasecie zmieści się dłuższy film, a tymczasem zaraz wszyscy możemy przeskoczyć na płyty DVD, już nie wspominając o Netflixie. Dużo się dzieje i trudno laikowi zorientować się we wszystkich tych nowościach, dlatego komunikacja zmian i konieczności interwencji w życie obywateli jest tak ważna.

Raporty Instratu mówią też o bardzo dużych spadkach cen uzyskania energii z OZE. Skąd ta rewolucja wynika?

Dla doprecyzowania: nie tylko nasze raporty. Przyczyny to konkurencja, efekt skali i malejące ryzyko inwestycji w tych sektorach. Przechodzimy od sytuacji, w której w całym bloku był jeden odtwarzacz VHS, do takiej, w której każdy ma w swoim mieszkaniu odtwarzacz DVD. OZE się demokratyzują, tak samo jak Netflix wszedł pod każdą strzechę. Clou całej transformacji jest to, jak zrobić z OZE model biznesowy nie w stylu Netflixa, TVP czy Fox News, ale porządnych mediów publicznych typu Arte, ZDF czy BBC – dostępnych dla każdego, jako obywatelskie dobro.

Wracając do kosztów: niemałą rolę w procesie skalowania odgrywają kraje Afryki Północnej i kraje arabskie, gdzie warunki do budowy nowych mocy w OZE, głównie fotowoltaiki, są bardzo korzystne. Chiny i państwa Azji Wschodniej to inny koniec tego łańcucha – zaplecze produkcyjne. Szejkowie arabscy, którzy wzbogacili się na wydobyciu, przeróbce i eksporcie produktów naftowych, wykorzystują fortuny do inwestycji w OZE, aby zyskać nową żyłę złota. Będziemy świadkami dalszego radykalnego spadku kosztów budowy OZE, a tym samym skracania okresu zwrotu z takiej inwestycji.

OZE są technologią zasadniczo bezemisyjną, ale też wymagają eksploatacji środowiska. Do produkcji fotowoltaiki potrzeba nam kobaltu, który jest wydobywany w Demokratycznej Republice Konga, często przy wykorzystaniu pracy dzieci. Do wytworzenia turbin wiatrowych używa się z kolei neodymu – jego pozyskanie powoduje pustynnienie olbrzymich połaci ziemi w Chinach i Mongolii. Czy możemy mówić, że taka transformacja jest sprawiedliwa?

Trudno powiedzieć o jakimkolwiek procesie przemysłowym, że powstają w nim tylko korzyści, to znaczy każdy pracownik dostaje godziwe wynagrodzenie za pracę bez nadgodzin, używamy tylko lokalnych nadwyżek surowców, a żadnej gospodarki naturalnej nie ograbiamy z jej zasobów. Wszyscy są happy, nie ma o co się martwić.

Rolą globalnego planisty – może to być ONZ czy też Międzynarodowa Agencja Energii – jest uczulać na pewne ryzyka z tym związane, w szczególności na pochodzenie metali ziem rzadkich. Nie ma na razie konsensusu naukowego czy politycznego, co w tej dziedzinie zrobić. Na pewno są instrumenty, które jest w stanie wprowadzać Unia Europejska – można wymagać i weryfikować pochodzenie materiałów i ślad społeczny. Ale obowiązkowo, a nie według ochoty.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×