Większość z nas zna tę wzruszającą Łukaszową opowieść o kobiecie imieniem Miriam, która rodzi dziecko w grocie, bo nie było dla nich miejsca w gospodzie. Okrywa je pieluszkami i kładzie w żłobie. Kolędy, nasza piękna tradycja, wzmacniają ten przekaz, tak chwytający za serce. Wzbiera w nas współczucie nad tymi, którzy gdzieś tam kiedyś… I być może myślimy, że dzisiaj odbyłoby się to inaczej. Przecież przygarnęlibyśmy Jezusa do domu, wezwali położną do rodzącej Miriam, a milczącego Józefa próbowali namówić do rozmowy.
To, co się jednak wydarzyło wtedy, dzisiaj nas dotyka wcale nie mniej.
Potrzebujemy wstrząsu
Rodzi się oczekiwany od wieków Mesjasz, ale mało kto o tym wie. Na początku tylko dwie osoby: Miriam i Józef. Bóg powierza Jezusa młodej kobiecie, oddanej córce Izraela, ale – jak się wydaje – bez specjalnych zasług, oraz prostemu cieśli, a nie kapłanom sprawującym władzę w Świątyni. Nie wybiera prostej drogi, by się narodzić. Najpierw Anioł pojawia się Zachariaszowi, krewnemu Miriam, potem jej samej, by na końcu objawić się Józefowi. Wywołuje wstrząs w spokojnej, żydowskiej rodzinie.
Właśnie to poczucie wstrząsu jest adwentową dobrą nowiną dla nas dzisiaj. Boże Narodzenie powinno być czymś więcej niż stawianiem choinki i pakowaniem prezentów. Powinno rodzić coś, co wstrząsa rutyną, co sprawia, że inaczej patrzymy na świat. Naśladowanie Jezusa oznacza właśnie wstrząśnięcie. Miłość nieprzyjaciół jest przerażająca; wzięcie swojego krzyża jest przerażające; pomoc potrzebującym, których ciągle mamy wokół siebie, często nas przerasta. Dzisiaj, kiedy w naszej wspólnocie Kościoła odkrywamy, że niektórzy z nas krzywdzili, wykorzystując seksualnie małoletnich i bezbronnych, wywołuje to u niektórych przerażenie i zniechęcenie.
Potrzebuję jednak innego wstrząsu. Potrzebuję, by mój Kościół wziął odpowiedzialność za tych, którzy krzywdzili, oraz za tych, którzy krzywdę pomagali ukrywać, jak się często okazuje – przez lata. Dzisiaj dopadła nas historia, a ciągle czekamy, by otworzyć archiwa i po prostu posprzątać nasz dom. Zbyt wiele jest ciągle niechęci do transparentnego zmierzenia się z kryzysem, zbyt wiele jest szukania strategii przetrwania bardziej niż szukania pokrzywdzonych, którzy ciągle są wśród nas. Boli, kiedy ciągle jeszcze słyszę od pokrzywdzonych, że zdarza się, że odbijają się od instytucji, że wytacza im się procesy o zniesławienie. Zbyt wiele jest mówienia, że w innych środowiskach ludzie też krzywdzili, to dlaczego tylko my się musimy tłumaczyć. Udawadniania, że większość to nieprawdziwe i bezpodstawne oskarżenia stawiane duchownym, że ujawnianie krzywd to niszczenie Kościoła. Pytania, dlaczego pokrzywdzeni przez tyle lat milczeli, a teraz zaczęli mówić: na pewno chcą odszkodowań. A przecież Kościół robi tyle dobrego, a media pokazują tylko zło…
Tak wiele jest postaw obronnych, troski o tak zwane „dobro Kościoła”, że gdzieś gubi się troska o pokrzywdzonych, którzy skutki wykorzystania niosą przez całe życie.
Módlmy się, ale też otwórzmy drzwi
Bolą to niezrozumienie i pretensje, ale odpowiedź na nie jest jedna – trzeba się nawrócić, a nawrócenie wymaga działania, wymaga wstrząsu. Nie jest to po prostu wewnętrzne poczucie skruchy, ale także podjęcie działań, aby przywrócić prawidłowe relacje. Ta troska przywraca nam pamięć. Nawrócić się oznacza spojrzeć wstecz i zobaczyć, gdzie zeszliśmy z drogi. To znaczy pytać: „Co powinnam była zrobić, a czego nie zrobiłam? Co zrobiłam, czego nie powinnam była robić? Jak mogę powrócić na właściwą drogę, a następnie iść naprzód?”. Potrzebujemy dzisiaj jako wspólnota takiej postawy. Potrzebujemy nie po to, by ci, którzy odeszli, wrócili, potrzebujemy tego, by jako wspólnota stać się wiarygodną, a wtedy może inni zobaczą, „jak oni się miłują”.
Franciszkowi z Asyżu przypisuje się często radę: „Głoście Ewangelię przez cały czas. A jeśli trzeba, używajcie słów”. W jaki sposób możemy wyjaśnić Objawienie? Jak wyrazić to, co niewyrażalne? W jaki sposób doświadczenie świętości zmienia nasze działania i nasze życie? Głoszenie Dobrej Nowiny o narodzeniu Mesjasza wymaga słów, ale słowa bez działania nie są znakami Ducha, pozostają tylko ulotnym wrażeniem. Modlimy się za siebie, modlimy się we wspólnocie Kościoła, ale nie możemy myśleć tylko o sobie, troszczyć się tylko o siebie. Nie możemy tylko się modlić, ale nie działać. Nie możemy być jak wspólnota w Dziejach Apostolskich, która modliła się o uwolnienie Piotra, a kiedy ten cudem uciekł z więzienia i stukał do drzwi, jej członkowie nie uwierzyli, że to on. Piotr zostawia wiadomość i odchodzi. Nie sposób nie zauważyć lekkiej krytyki postawy tych, którzy modlą się, ale nie potrafią otworzyć bramy lub rozmodleni nie widzą potrzebującego u swoich drzwi.
Gdy Bóg w Biblii posyła anioła z dobrą nowiną, zawsze jednak o coś prosi. Abrahama, by opuścił miejsce i szedł w nieznane; Mojżesza, by rozmówił się z faraonem i uwolnił izraelskich niewolników; Jonasza, by szedł do Niniwy, dokąd wcale nie miał ochoty iść. W końcu odwiedził Miriam i Józefa. Bóg bardzo dużo prosi, ale daje nam również siłę, abyśmy mogli na Jego prośby odpowiedzieć.
Nie wybiera z powodu zasług. Anioł mówi do Miriam: „Znalazłaś bowiem łaskę u Boga”. Dobrze, że Łukasz nie zapisuje, co spowodowało tę łaskę. Nie ma żadnych wskazówek, że Miriam została zauważona przez Boga, ponieważ pomagała matce w praniu, miała piękny głos, była ładna czy dużo się modliła. Możemy mnożyć możliwe powody, ale to Bóg wybiera. Mamy więc w historii wybranych rybaków, celników, wytwórców namiotów.
Także historia o narodzeniu Mesjasza to historia o wyborze Boga i naszej indywidualnej odpowiedzi. Ostatnie zdanie anioła brzmi: „Dla Boga nie ma nic niemożliwego”. Co nie jest niemożliwe? Nie jest niemożliwe, że Bóg może nas powołać, a nawet już nas powołał, bez względu na nasze miejsce urodzenia, rodzinę, status ekonomiczny czy płeć. To też jest dobra bożonarodzeniowa nowina dla nas. Jestem wybrana taka, jaka jestem, z całą moją historią, chcę mieć swoje miejsce w Kościele, nie tylko jako odbiorczyni „usług”, ale jako współtworząca i współodpowiedzialna. Dzisiaj, jak wiemy, jest to trudne zadanie, ale mocno wierzę w każde działanie, każdy głos sprzeciwu. Tym torujemy drogę.
Maryja – poetka i prorokini
Zastanawiające jest, dlaczego kapłan Zachariasz, gdy niedowierza aniołowi, który oznajmia mu, że jego modlitwy zostały wysłuchane i jego stara żona Elżbieta jest w ciąży, pozostaje niemy. Miriam po wyrażeniu analogicznej wątpliwości, gdy pyta anioła, jak to się stanie, że będzie w ciąży, skoro nie zna męża, śpiewa Magnificat. Prorokuje, że będą ją znały wszystkie pokolenia, ale nie dlatego, że jest królową – wprost nazywa siebie niewolnicą Boga. Ten status antycypuje Jezusową formę przywództwa przez służbę: „A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym”. Magnificat – jej odpowiedź – to nie ewangelia zysku, to ewangelia zaufania. To nie ewangelia bogactwa, ale dziękczynienia.
Dzisiaj czcimy Maryję jako królową, podkreślając jej macierzyństwo, tytułując „matką”. I na tym mniej więcej dominujący wzorzec się zatrzymuje. Miriam, matka Jezusa, jest pamiętana głównie z powodu Syna, ale macierzyństwo nie jest przecież jej jedyną cechą charakterystyczną. Jest również poetką, prorokinią, jak słyszymy w Magnificat, ale też opiekunką i silną kobietą, która po prostu wie, kto do niej mówi, bo ufa swojemu Bogu. Biegnie do Elżbiety, która jest w szóstym miesiącu ciąży, pozostaje tam kolejne trzy i wraca przed urodzeniem Jana, by przyszli rodzice sami mogli nacieszyć się swoim dzieckiem. W to Boże Narodzenie zobaczmy w niej po prostu żydowską, religijną kobietę, która ufa Bogu, pamięta o Bożych obietnicach miłosierdzia, o Bożej obietnicy danej Abrahamowi i jego potomkom. Nie skupia się na sobie, lecz na potężnych dziełach Boga.
Właśnie takich postaw dzisiaj potrzebujemy w naszej wspólnocie Kościoła. Ludzi, którzy ufają i wierzą Bogu, wybranie traktują jak służbę, którzy słuchają i towarzyszą innym w drodze. Potrzebujemy służebnego przywództwa. Widzę, jak bardzo dziś Kościół musi stać się wspólnotą słuchającą i współczującą, a mniej pouczającą. Ludzie dziś potrzebują więcej zrozumienia niż nauczania. Jak często słyszę od pokrzywdzonych, z którymi rozmawiam, podziękowania za bycie wysłuchanymi. Cierpienie chce być wypowiedziane, ból niezrozumienia i poczucia winy chcą znaleźć ukojenie i współczucie.
Historia tu i teraz
I w końcu anioł pojawia się pasterzom, znajduje ich na polu, gdzie chronią swoje zwierzęta. Reprezentują tych, którzy opiekują się bezbronnymi. Pamiętajmy o nich, gdy Jezus mówi o sobie jako o pasterzu swojego ludu. Widząc pasterzy, widzimy, że Łukasz wyraża inną troskę. Wydaje się, że sam Jezus mniej potrzebuje aniołów, a bardziej – tych ludzi. Chce ludzkiego towarzystwa i chce, aby ludzkość była bardziej współtowarzysząca, zdolna w pełni do miłości bliźniego. Podejrzewam też, że Maryja i Józef bardziej docenili wizytę pasterzy niż kolejne anielskie zwiastowanie z całym bagażem słów „Nie bójcie się” i „Oto zwiastuję wam radość wielką”. Posiadanie dziecka jest wystarczająco przytłaczające, zwłaszcza jeśli jesteś daleko od domu. A jeszcze bardziej przytłaczające może być, kiedy niebiańskie moce pojawiają się w grocie. Łukasz tym samym mówi nam: zwróćmy uwagę na sprawy ziemskie, ludzi wokół nas, poranionych, uchodźców, ludzi w kryzysie bezdomności, wszystkich tych, których reprezentują pasterze.
Łukasz notuje, że pasterze, a wcześniej Miriam otrzymali bardzo konkretne znaki Bożej interwencji. Znakiem dla Maryi była ciąża jej kuzynki Elżbiety, dla pasterzy: żłób, pieluszki i nowonarodzone dziecko. Co to oznacza? Bądźmy otwarci na szukanie Bożego światła przed naszymi oczami tu i teraz, a nie szukania nadprzyrodzonej rzeczywistości i nadawania jej mistycznego znaczenia. Wtedy też będziemy gotowi usłyszeć historie o siewcy, winorośli, drzewach figowych, soli i zaczynie. Znaki są wszędzie wokół nas, jeśli tylko poświęcimy czas na szukanie.
Głównym punktem tej Ewangelii nie jest techniczny charakter poczęcia Jezusa, a wiara w dziewicze poczęcie nie powinna determinować tego, czy ktoś jest chrześcijaninem, czy nie. Łukasz ma do opowiedzenia o wiele ważniejszą historię: o Bożej opiece i ludzkim potencjale, o tym, że wszyscy jesteśmy dziećmi Bożymi i dlatego możemy wypełniać Jego wolę, o trudnych wyborach, których musimy dokonywać, i o naszych celach. Ale jednocześnie, Łukasz przypomina nam, że istnieje dziedzictwo, które prowadzi nas naprzód, oraz obietnica, że Bóg będzie pamiętał o przymierzu i zaprowadzi wieczną sprawiedliwość.