Izabela Mościcka
Światło, którego ani ciemność, ani jasność nie pokona
Czasem zdarza mi się uczestniczyć w tak dobrze znanej w adwencie mszy roratniej. Nie zdarza się to zbyt często, gdyż moje wrodzone predyspozycje sugerują mi, że wczesny ranek to jednak pora snu. Te same predyspozycje sprawiają, że w poranek spędzony na roratach nie w pełni przytomnie rejestruję, co się wydarza. Niezależnie jednak od moich porannych percepcji fascynuje mnie i przyciąga światło.
To właśnie wpatrując się w światło świecy, w czasie jednej z porannych mszy, myślałam o jego specyficznych właściwościach. Przyzwyczaiłam się, do tego, że „Światłość świeci w ciemnościach a ciemność go nie ogarnia” (J 1, 5). Jest to dla mnie dość oczywiste, chociaż jednak ostatnio odkrywcze. Niezależnie od tego, jak duża byłaby ciemność, kiedy pojawia się nawet mały promyk światła, od razu jest on zauważalny. Jednocześnie, kiedy trzymam w ręku zapaloną świecę, a dookoła zaczyna rozbłyskać jasność, nie jest ona w mocy zgasić tego płomienia. Tego samego, który płonie z tą samą intensywnością zarówno w ciemności, jak i jasności.
Potrzebuję takiego światła świecy. Światła, które w momencie jasności po prostu jest i które nie gaśnie, gdy przyjdzie ciemność. Światła, które w ciemności staje się punktem odniesienia, często jedynym widocznym.
Jak znaleźć to światło? Jak przy nim trwać, nie popadając we frazesy czy górnolotne myśli, które tak trudno przełożyć na codzienność? W którą stronę iść, żeby je zobaczyć, gdy z tak wielu stron zalewa nas ciemność?
Nie znam odpowiedzi. Co więcej, jakiś czas temu przestałam ich szukać. Stało się to w momencie, kiedy zrozumiałam, że Bóg nigdy nie będzie kochać mnie bardziej ani mniej, bo już dziś, kocha mnie miłością największą. Przestałam się starać zasługiwać na Jego miłość. Przestałam się starać być jakaś: wierna, pobożna, poprawna, właściwie strzegąca światła, żeby nie zgasło. Przestałam się starać robić coś: wiernie, poprawnie, pobożnie… Ta myśl, świadomość, że Bóg już dziś kocha mnie miłością największą, stała się moim światłem. Uwolniła mnie i pozwoliła wyruszyć w Drogę. Być może czasem się w tej drodze zgubię, a czasem pomylę. Być może nie zawsze będzie wygodnie i ciepło, a zmęczenie nie raz da mi się we znaki. Ale nie muszę się bać, że światło zgaśnie, bo On nigdy nie będzie mnie kochał mniej ani bardziej niż dziś.
Kiedy na co dzień spotykam się z oskarżeniami, że chcę zniszczyć Kościół, myślę o tym, że nawet gdybym chciała to zrobić, Bóg nie będzie mnie kochał mniej – nie mam się czego obawiać.
Kiedy ksiądz na kazaniu mówi słowa, które pozbawiają mnie nadziei – wychodzę z kościoła. Nawet wtedy wiem, że Bóg nigdy nie będzie mnie kochał mniej – nie mam się czego obawiać.
Kiedy ktoś gratuluje mi odwagi stanięcia w prawdzie, myślę sobie, że nawet jeśli ta odwaga jest moją zasługą, to Bóg nie będzie mnie kochał bardziej, nie muszę się tym chełpić – to działa.
Jeśli się mylę i na sądzie ostatecznym okaże się, że jednak Bóg jest sędzią, który karze i nagradza, to powiem tylko: „Było warto przeżyć tyle lat w wolności i świadomości Jego ukochania”. Ta wolność jest dla mnie nie tylko nadzieją, ale także siłą napędową do tworzenia bezpiecznych przestrzeni w Kościele, mojej wspólnocie.
Może nie zmienię całego Kościoła. Może nawet nie zmienię tego Kościoła w Polsce. Jednak mogę w Jego środku zbudować dom dla tych, którzy tak, jak ja, chcą żyć w wolności i nadziei, wiedząc, że On nigdy nie będzie kochać ani mniej, ani bardziej, bo już dziś kocha każdego z nas miłością największą.
Maciej Biskup OP
„Miej nadzieję na wielki przypływ”
Z natury nigdy nie należałem do optymistów, a gdy przekroczyłem w tym roku pięćdziesiątkę, coraz częściej dopada mnie egzystencjalny pesymizm. To, co dzieje się dookoła nas – wojna w Ukrainie, kryzys migracyjny, to, co obserwujemy w Kościele, nie zachęca do tego, by zapisywać się do klubu optymistów. Nie przekonują mnie proste pocieszenia „apostołów optymizmu”. Odnajduję się idealnie w słowach księdza Tomáša Halíka, który w książce „Drzewo ma jeszcze nadzieję”, pisze tak: „»Optymista to człowiek, który ma niedostatek informacji« – głosi pewien znany bon mot. Myślę, że prawda jest bardziej brutalna: optymista jest fałszerzem pieniędzy: złotą monetę nadziei, która podarowana została człowiekowi na jego drogę życia, zamienia na iluzję, że słońce szczęścia musi się obracać wokół planety jego wyobrażeń i życzeń. Optymizm to nieco desperackie założenie, że »wszystko wypadnie dobrze«”.
Nie znaczy to, że nie wypełniają mojego wnętrza chwile radości, wdzięczności i ufności. Ale nie dzieje się to bez wysiłku. Pielęgnowanie nadziei jest najbardziej wymagającym rodzajem ascezy. Nadzieja wymaga uważności. Stąd, kontynuuje Halik, „ważne jest pielęgnowanie, pilnowanie i chronienie nadziei jak płomyka na wietrze. Chronienie jej przed pokusą beznadziei, ale jednocześnie przed skażeniem, zafałszowaniem – zamianą na to, co stanowi fałszywą namiastkę: iluzję, projekcję życzeń, utopijne obietnice i naiwny optymizm”. Wszelka nadzieja jest dojrzałą wtedy, gdy umożliwia szerokie i głębokie doświadczenie aktualnej rzeczywistości. Nadzieja niedojrzała gubi się w marzeniach i wspomnieniach, przecenia przeszłość, której nie ma, lub przyszłość, o której nie wiadomo, czy będzie.
Nadzieja wyrasta z kryzysu, a życie z definicji jest przecież sytuacją kryzysową. Kryzys może prowadzić do rozpaczy. Kryzys beznadziejny to taki, w którym nie mamy odwagi się z nim skomunikować. Kryzys może być jednak progresywny, gdy – jak pisał ksiądz Józef Tischner – mamy odwagę się do niego przyznać i wejść „pod opiekę prawdy”. To jedyna droga w stronę nadziei, bez której nie da się funkcjonować na co dzień. Również w Kościele można pozostać wyłącznie ze względu na nadzieję, ale tylko bez zaprzeczenia faktu głębokiego jego kryzysu. Nadzieja jest „boską siostrą wiary”, gdyż ojciec naszej wiary Abraham, „wbrew nadziei, z powodu nadziei uwierzył” (Rz 4,18). Tischner jest autorem również jednych z najbardziej poruszających mnie słów, że „gest pokładania nadziei jest jednym z najbardziej tolerancyjnych gestów człowieka” („Wiązania nadziei”). Nie ma relacji, nie ma miłości, jeśli nie mamy nadziei co do człowieka. Swego czasu ojciec Jan Andrzej Kłoczowski OP pisał, że piękne hasło „Jezu ufam Tobie” w naszym polskim życiu społecznym, rodzinnym i kościelnym często jest wypaczone i w rzeczywistości komunikuje inną treść, a mianowicie „Jezu ufam Tobie, bo nie ufam nikomu innemu”. A przecież Ewangelia to Dobra Nowina o tym, że Bóg pokłada nadzieję w człowieku, nie odwracając oczu od dramatu, w którym się ten znajduje. Święta Katarzyna ze Sienny modliła się: „Najbardziej bym się cieszyła, gdybyś położył mnie na paszczę piekła, żeby ją zamknąć i żeby nikt więcej tam się nie dostał. Bo w ten sposób wszyscy moi bliźni byliby zbawieni”. A piekło to przecież ostateczna utrata nadziei, że ktoś jest naprzeciwko.
Jeśli więc mogę w sobie pielęgnować nadzieję w stosunku do siebie i do tego „innego” i jeśli w tym może mnie ciągle inspirować chrześcijaństwo, to tylko dlatego, że ciągle porusza mnie Ewangelia, w której przemawia do mnie Chrystus – Dobre Słowo Ojca. On ciągle na nowo mnie zwołuje i gromadzi. Zwołuje z tych wszystkich obszarów beznadziei; miejsc, w których dramatycznie doświadczam rozproszenia i rozbicia w sobie samym i w relacji do innych i wszystkiego tego, co poza mną. Moja własna narracja na temat tego, co wiem o sobie, o ludziach, i co się składa na mój świat, nie napawa prostym optymizmem.
Nie mam również ludzkiej nadziei na przetrwanie Kościoła w formie, którą znamy. Wierzę jednak, a z tej wiary wyrasta nadzieja, że Chrystus jest czułym Narratorem, a Jego Słowo jest tym namacalnym gestem pokładania nadziei w człowieku. Nie jest Słowem przemocowym, które na chłodno i z dystansem komentuje mój ludzki dramat. W tym to ja sam jestem biegły. Słowo Chrystusa jest łagodne, o czym przekonał się Zacheusz: „Dzisiaj muszę się zatrzymać w twoim domu” (Łk 19, 5). Wcielenie było wyjściem z Boskiej strefy komfortu i Słowo rozbiło namiot pośród naszej kruchości, by z nami przełamać ludzki dramat. Chrystus sam przeszedł przez dramat, został wskrzeszony przez Ojca mocą Ducha (Rz 8, 11) i „na nowo zrodził nas do żywej nadziei” (1 P 1, 3). Na koniec przywołam wiersz irlandzkiego noblisty Seamusa Heaney’a:
Historia mówi, nie miej nadziei
Historia mówi, nie miej nadziei
po tej stronie grobu.
Ale jednak, raz w życiu
Wyczekiwana fala przypływu
Sprawiedliwości może się podnieść
I nadzieja rymuje się z historią
Miej zatem nadzieję na wielki przypływ
Z dala od zemsty.
Uwierz, że dalszy brzeg
Jest osiągalny stąd.
Jeannine Gramick SL
Nadzieja na spokojny sen osób LGBT+
Zawsze podobał mi się sposób, w jaki Charles Péguy opisuje w swoim wierszu „Brama tajemnicy drugiej cnoty” teologalną cnotę nadziei:
Jestem, mówi Bóg, Mistrzem trzech cnót.
Wiara jest wierną małżonką.
Miłość jest matką płonącą oddaniem.
Ale nadzieja jest bardzo małą dziewczynką.
Być może ten wiersz podoba mi się szczególnie, ponieważ odkąd byłam małą dziewczynką, to właśnie moja nadzieja wiązała mnie z Bogiem, a Boga ze mną. Myślałam, że jestem mostem między Bogiem a ludem Bożym. Myślałam, że Boża miłość przepływa przeze mnie i dotyka życia ludzi. A ja z kolei chciałam usłyszeć głos Boga i zobaczyć Boże oblicze we wszystkich ludziach, których spotykałam. Byłam tylko narzędziem, dzięki któremu Bóg dotykał ludzi, a ludzie Boga.
Ta nadzieja zrodziła się w mojej polskiej rodzinie (wszyscy czterej moi dziadkowie urodzili się w Polsce) i była pielęgnowana przez Siostry Najświętszej Rodziny z Nazaretu (również założone w Polsce), w szkole świętego Jana Kantego w Filadelfii. Czułam, jak Boża miłość przepływa przez siostrę Angelę, moją wychowawczynię w pierwszej i drugiej klasie. Kiedy dorosłam, nabrałam pewności, że Bóg przyszedł do mnie przez nią; więc sama jako dorosła również miałam nadzieję nieść Boga innym.
Ta nadzieja spełniła się najbardziej dramatycznie, kiedy byłam studentką na Uniwersytecie Pensylwanii. W tym czasie poznałam lesbijki i gejów, i stopniowo zrozumiałam, że to przez nich objawia się Bóg. To oni uczyli mnie o swojej własnej dobroci, jak i dobroci wypełniającej wszystkich ludzi. Uczyłam się jej również od ich rodziców, którzy kochali swoje dzieci, lesbijki i gejów, bez względu na to, co mówiło o nich społeczeństwo lub jakikolwiek Kościół. Rodzice w głębi serca wiedzieli, że ich dzieci, lesbijki i geje, mają w sobie iskierkę Bożej miłości.
Mam wielką nadzieję, że pewnego dnia cały lud Boży doceni życie lesbijek, gejów, osób biseksualnych i transpłciowych. Tak, jak ja uświadomiłam sobie ich integralność, rozmawiając z nimi i słuchając historii ich życia, tak samo wierzę, że cały lud Boży pewnego dnia dostrzeże ich dobroć.
Tę dobroć możemy zobaczyć tylko wtedy, gdy otworzymy nasze uszy i serca, i uważnie się wsłuchamy. Papież Franciszek, prosząc biskupów o zwoływanie synodów w każdej diecezji, zachęca nas do słuchania siebie nawzajem. Na synodach na całym świecie kwestie osób LGBT pojawiły się jako obszar, w którym potrzebujemy więcej rozmów, aby uczyć się od siebie nawzajem.
Podczas dyskusji synodalnych dowiedziałam się, że jesteśmy naprawdę zjednoczeni w istotnych kwestiach naszej wiary. Wszyscy jesteśmy różnymi gałęziami zakorzenionymi w jednym Chrystusie, którego nauczanie w 25 rozdziale Ewangelii Mateusza przedstawia istotę chrześcijaństwa. Czy pomagamy biednym i karmimy głodnych? Czy ubieramy ludzi, jeśli są nadzy? Czy dajemy bezdomnym schronienie? Czy odwiedzamy chorych i więźniów? Czy jesteśmy miłosierni? Jezus nauczał rzeczy najważniejszych: miłości, troski i miłosierdzia. Nie mówił nic o płci, tożsamości płciowej ani orientacji seksualnej. Tego uczymy się od siebie nawzajem.
Charles Péguy powiedział:
Jestem, mówi Bóg, Mistrzem trzech cnót.
Wiara jest tą, która czuwa nad wiekami;
Miłość czuwa przez wieki.
Ale mała nadzieja, jest tą
która kładzie się spać każdego wieczoru i która wstaje każdego ranka,
przespawszy spokojnie całą noc.
Mam nadzieję, że wszystkie lesbijki, geje, osoby biseksualne i transpłciowe pewnego dnia będą mogły spać spokojnie w nocy i czuć się mile widziane w każdej parafii w ciągu dnia, i że wszyscy zobaczymy, że różnice w seksualności i płci są darami, które wzbogacają rodzinę ludzką.
Tłumaczenie: Paulina Olivier
Maciej Biskup OP
Jeannine Gramick
Izabela Mościcka