Kiedy mieszkanie było prawem
Skrócenie czasu oczekiwania na mieszkanie było dziewiętnastym postulatem wysuniętym 17 sierpnia 1980 roku przez Międzyzakładowy Komitet Strajkowy. Przed rokiem 1989 mieszkanie można było dostać z przydziału, a nawet w związku z pracą. Państwo realizowało prawo do mieszkania na dwa sposoby: zarządzając tym, co jest, oraz budując nowe. Publiczna gospodarka lokalami oznaczała, że to państwo decydowało, kto i gdzie mieszka – nawet jeśli budynek należał do prywatnego właściciela – a także ile płaci za mieszkanie. W PRL-u budowało się dużo: między 1964 a 1989 rokiem liczba zbudowanych mieszkań nigdy nie spadła poniżej 150 tysięcy rocznie. Rekord padł w 1979 roku za czasów modernizacji gierkowskiej – 300 tysięcy mieszkań w rok.
Nie wszyscy dobrze wspominają politykę mieszkaniową PRL. Problemem były bardzo długie kolejki oczekiwania na mieszkanie, nieprzejrzystość systemu przydziału, wady konstrukcyjne, zła jakość wykończenia, aż wreszcie złe zarządzanie nieruchomościami. Wyobraźmy sobie jednak, że dziś oczekujemy od państwa, aby mieszkania komunalne (z zasobu gminy) były ogólnodostępne. Że każdy z nas, chcąc się usamodzielnić po studiach, założyć rodzinę czy rozstać z mężem, może wejść na stronę internetową urzędu miejskiego i złożyć wniosek o nowy lokal. Wyobraźmy sobie, że znikają portale z ogłoszeniami o mieszkaniach na wynajem na rynku komercyjnym za horrendalne pieniądze, że nie musimy szukać jako dorośli ludzie pokoju na wynajem, bo na więcej nas nie stać. Wyobraźmy sobie, że domagamy się, by przystępne cenowo mieszkania zakładowe zapewniał pracownikom na przykład Amazon czy Ikea, szkoła, szpital lub miejski zakład autobusów, w którym pracujemy.
Trudne do wyobrażenia, prawda? Chyba że cofniemy się do roku 1980. Wówczas dla strajkujących robotników i robotnic prawo do mieszkania było oczywistością. Nie pytano, czy mieszkanie jest prawem, czy towarem, tylko żądano skrócenia kolejek oczekiwania na to mieszkanie. Nikt nie zadawał sobie pytania, czy warto uznać, że każdy ma prawo gdzieś mieszkać, bo pewne rzeczy były oczywiste.
Niestety, po trzydziestu latach transformacji pytanie o prawo człowieka, który musi gdzieś mieszkać, jest w Polsce kwestionowane. Nie masz gdzie mieszkać? Weź kredyt. Masz umowę śmieciową i nie możesz wziąć kredytu? Zamieszkaj z rodzicami. Nie masz rodziców? Zamieszkaj ze znajomymi. Masz trzydzieści lat i nadal mieszkasz ze znajomymi? Widocznie za mało się w życiu starałaś.
Czy w polskim prawie mam prawo do mieszkania?
Polska Konstytucja – uchwalana w roku 1997, w którym własność prywatna jeszcze bardziej niż dziś była uważana za podstawową wartość – ostrożnie podchodzi do kwestii prawa do mieszkania: „Władze publiczne prowadzą politykę sprzyjającą zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych obywateli, w szczególności przeciwdziałają bezdomności, wspierają rozwój budownictwa socjalnego oraz popierają działania obywateli zmierzające do uzyskania własnego mieszkania”.
Jakże inny to język od tego, którym posługuje się Powszechna Deklaracja Praw Człowieka uchwalona 10 grudnia 1948 roku w Paryżu podczas Ogólnego Zgromadzenia ONZ: „Każdy człowiek ma prawo do stopy życiowej zapewniającej zdrowie i dobrobyt jego i jego rodziny, włączając w to wyżywanie, odzież, mieszkanie, opiekę lekarską i konieczne świadczenia socjalne”.
Ale odpowiadając na pytanie, czy w polskim porządku prawnym istnieje coś takiego jak prawo do godnego mieszkania, trzeba powiedzieć: tak, istnieje! Wywodzimy to i z przepisów Konstytucji, którą należy interpretować systemowo, i z ratyfikowanych umów międzynarodowych, które bezsprzecznie są źródłem prawa w Polsce. Zatem: domagajmy się prawa do mieszkania.
Jesteśmy w kryzysie mieszkaniowym
Polska jest w kryzysie mieszkaniowym. Po 1989 roku przestano budować na wielką skalę – w 2015 roku wybudowano w sumie około 150 tysięcy mieszkań, co jest wynikiem porównywalnym do sytuacji z początku lat 60. i czasów Władysława Gomułki. Ponad 60 procent osób w kraju mieszka w mieszkaniach przeludnionych (według europejskich standardów). Mieszkania na zakup dynamicznie drożeją, rosną także ceny wynajmu mieszkań na rynku komercyjnym. Cena najmu kawalerki w Warszawie przewyższa płacę minimalną.
Tendencje europejskie, delikatnie mówiąc, też nie napawają optymizmem: w 2014 roku brytyjski „The Guardian” podał, że w Europie stoi pustych 11 milionów mieszkań, co jest liczbą dwukrotnie wyższą niż liczba osób w kryzysie bezdomności. Z kolei według raportu FEANTSA (międzynarodowej federacji organizacji przeciwdziałających bezdomności) skala bezdomności w ostatnich latach drastycznie rośnie: o 170 procent w Wielkiej Brytanii w ciągu siedmiu lat, o 150 procent w Niemczech w ciągu zaledwie dwóch lat, a co gorsza, wzrasta liczba osób młodych, które stają się bezdomne. Prawie 5 milionów osób w Europie nie ma domu, a ponad 30 milionów mieszkań jest zawilgoconych lub zagrzybionych. Te liczby cały czas rosną, podobnie jak rosną ceny mieszkań. To musi zostać przerwane. Dlatego tak ważne jest, aby powrócić do postulatów z 1980 roku.
Konsensus bliżej, niż myślimy
Mieszkania powinny być ogólnodostępne. Każdy i każda z nas ma prawo się najeść, umyć i przespać w godnych warunkach, szczególnie że Polska jest krajem dobrobytu, stać nas na to bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Jako społeczeństwo stać nas na to, abyśmy żyli bez wyniszczającego lęku o to, że zaraz skończymy na ulicy.
Ostatnia kampania parlamentarna pokazała, że partie polityczne różnych opcji doskonale zdają sobie sprawę z problemów mieszkaniowych wyborców i wyborczyń. Zarówno Prawo i Sprawiedliwość, Koalicja Obywatelska, PSL, jak i Lewica poruszały w programach kwestię mieszkalnictwa. PiS chce rozwijać Narodowy Program Mieszkaniowy „Mieszkanie+”, Koalicja Obywatelska proponowała powtórzenie programu „Mieszkanie dla Młodych”, PSL zaproponowało program „Własny kąt” zakładający przyznanie 50 tysięcy złotych na wkład własny do mieszkania, Lewica proponowała budowę miliona mieszkań z możliwością wykupu.
Jest więc od czego zacząć: wiemy, że mamy problem i trzeba go rozwiązać.
Potrzeba radykalnych zmian
Żeby wybudować setki tysięcy nowych mieszkań, potrzeba cierpliwości i czasu. Ale na zmianę podejścia do mieszkalnictwa czasu nie mamy: potrzebujemy radykalnych zmian tu i teraz. Potrzebujemy odwagi do stawiania odważnych postulatów, które zmienią sposób, w jaki mówimy o mieszkaniach. Działać należy na kilka sposobów: budować więcej mieszkań, ale przede wszystkim lepiej zarządzać tym, co już jest. Przykład możemy brać także z zagranicy.
Przede wszystkim prawo do mieszkania powinno stać się bezdyskusyjnym prawem człowieka. To oznacza, że mieszkanie musi przestać być inwestycją i że należy ukrócić proceder inwestowania w mieszkania na wynajem. Pieniądze można inwestować w różne instrumenty finansowe, państwo powinno zapewniać bezpieczne oszczędzanie i inwestowanie tym, którzy mogą sobie na to pozwolić, ale tam, gdzie na szali leży zysk z jednej strony oraz prawo do mieszkania z drugiej, trzeba chronić to drugie. Najpierw ludzie, potem zyski.
Narzędziem w rękach państwa mógłby być na przykład podatek od nieruchomości, zakładający wyższą stopę w przypadku nabycia drugiej i kolejnej nieruchomości, który pozwoliłby opodatkować tych, którzy kupują mieszkania nie po to, by w nich mieszkać, ale po to, by na nich zarabiać. Dyskusję o podatku katastralnym w Polsce jako źródle zasilania polityki mieszkaniowej wywołał raport „Polska samorządów” pod redakcją Dawida Sześciły.
Innym narzędziem jest możliwość regulowania przez państwo wysokości czynszów wolnorynkowych. Niemożliwe? To właśnie zrobiły władze Berlina, nazywając swoją decyzję odpowiedzialną: wyznaczyły maksymalną stawkę zysku na 9,80 euro za metr kwadratowy. Taka decyzja oznacza, że owszem, na najmie mieszkań można zarabiać, ale maksymalny czynsz powinien być powiązany ze średnimi zarobkami.
Bądźmy roszczeniowi, tak jak roszczeniowi byli strajkujący robotnicy i robotnice w 1980 roku: żądajmy zwiększenia dostępności mieszkań, skrócenia kolejek oczekiwania na mieszkania, obniżenia horrendalnych czynszów. Chcemy mieszkać i chcemy płacić uczciwe czynsze, bo każdy zasługuje na dom.