fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Oddać Polskę społeczeństwu

Zamiast w kierunku demokracji obywatelskiej, bliskiej ideałom twórców porozumień sierpniowych, zmierzamy ku demokracji partyjnej. PiS realizuje program cieszący się dużym poparciem społecznym, szczególnie w grupach mniej uprzywilejowanych, ale to wciąż solidarność dla wybranych.
Oddać Polskę społeczeństwu
ilustr.: Zuzanna Wojda

Pod koniec wakacji w sierpniu 1980 roku doszło do przełomu politycznego w Polsce. W Stoczni Gdańskiej imienia Lenina, w ostatni dzień wakacji Lech Wałęsa podpisał porozumienie pomiędzy władzą ludową i komitetem strajkowym. Strajkujący domagali się nie tylko natychmiastowej poprawy sytuacji bytowej społeczeństwa, lecz także nowych rozwiązań ustrojowych, które miały oddać władzę w ręce ludu. Nowa umowa społeczna zobowiązywała partię między innymi do zaakceptowania istnienia niezależnych związków zawodowych. Dekadę później Solidarność doprowadziła do wybuchu wiosny ludów w Europie Środkowo-Wschodniej. W 1989 roku w Polsce upadł komunizm, a w kolejnych latach doszło do likwidacji systemu jałtańskiego. Dziś tamte dni mogą stanowić dla nas zarówno powód do świętowania, jak i szerszej refleksji. Jakiej Polski chciało społeczeństwo na początku naszej drogi do wolności? Czy ówczesna wizja organizacji społeczeństwa i państwa inspirowała późniejsze elity polityczne III RP? Wreszcie gdzie jest i czy jest jeszcze w ogóle miejsce na realizację ówczesnych postulatów w 2020 roku?

Wiele można napisać o tym, czego strona społeczna porozumień sierpniowych oczekiwała od władz PRL. Wspierane przez inteligencję środowiska robotnicze wypracowały 21 postulatów, wśród których znalazły się żądania przestrzegania konstytucyjnych praw i wolności, zniesienia przywilejów partyjnych czy poprawy warunków życiowych ludności. W dokumencie wyraźnie wybrzmiewają idee solidarności społecznej i demokratyzacji instytucji politycznych. Robotnicy nie tylko domagali się elementarnych praw pracowniczych, takich jak prawo do strajku, wolne soboty czy niezależne związki zawodowe, ale też żądali wolności słowa, druku i publikacji oraz uwolnienia wszystkich więźniów politycznych. Przedstawione postulaty przypominały zatem bardziej propozycję ustanowienia demokratycznego socjalizmu niż wolnorynkowej demokracji. To akurat nie powinno nas dziwić – w końcu komitet strajkowy występował w charakterze rzecznika interesów klasy robotniczej, więc nawet Lechowi Wałęsie, dziś symbolowi liberalnej III RP, było wtedy bliżej do socjalisty niż wolnorynkowca, a wśród twórców postulatów znajdowali się Tadeusz Kowalik czy Andrzej i Joanna Gwiazdowie, których trudno uznać za zwolenników gospodarki wolnorynkowej.

Demokracja na niby

Społeczne wyobrażenia o wolnej Polsce odbiegały jednak od wizji wdrażanych w życie przez późniejsze elity polityczne. Z roku na rok coraz dalej było nam do dorobku porozumień z 1980 roku. Począwszy od planu Balcerowicza, przez późniejsze strategie Kołodki, do programu Buzka, rozwój kraju w latach 90. i później realizowano de facto w oparciu o wolnorynkowy konsensus, w którym brakowało miejsca na sprawiedliwość społeczną, aktywną politykę państwa czy prawa pracownicze. Tym jednak, co szczególnie naznaczyło historię III RP, był potężny deficyt demokracji, który pojawił się właśnie w tamtym okresie. Najważniejsze projekty reform ekonomicznych powstały praktycznie bez konsultacji społecznych w zaciszu gabinetów politycznych i były inspirowane zagranicznymi wpływami. Oderwanie władz od społeczeństwa stało się wyrazistym symbolem III RP, czego świadomy był już Jacek Kuroń, piszący w swoich dziennikach: „Klęska Solidarności nastąpiła dlatego, że wyłonione z niej władze państwowe, zamiast stanąć na czele masowego ruchu przebudowy, działały ponad społeczeństwem. Ponad jego głowami realizowano program etatystyczno-technokratyczny”.

Wiemy, jak historia potoczyła się dalej. Mimo wejścia Polski do Unii Europejskiej w 2004 roku oraz wszystkich korzyści, które były z tym związane, w społeczeństwie coś pękło i po prawie dwóch dekadach rządów najpierw postkomunistycznej lewicy, a następnie obozu liberalnego do władzy doszła nacjonalistyczno-populistyczna prawica. Pod hasłem „dobrej zmiany” Prawo i Sprawiedliwość zaczęło tworzyć Polskę pod licznymi względami znacznie bliższą państwowości, o której marzyli robotnicy w latach 80. Na przestrzeni ostatnich pięciu lat sytuacja klas pracujących poprawiła się jak nigdy do tej pory. Rząd Zjednoczonej Prawicy wprowadził stawki godzinowe na umowy zlecenia, obniżył wiek emerytalny i zrealizował duże programy transferów społecznych, czyli program 500+ oraz wyprawkę szkolną. Równolegle gospodarka ożywała po latach słabego wzrostu wywołanego kryzysem finansowym, więc wynagrodzenia szybowały w górę. Badania opinii publicznej pokazują, że przeciętnemu Polakowi żyje się dziś najlepiej w historii, a najwyższy poziom zadowolenia z życia deklarują mieszkańcy wsi i miast poniżej dwudziestu tysięcy mieszkańców. I chociaż sukces polityczny rządów PiS można tłumaczyć na wiele sposobów – czy to po prostu sprzyjającą koniunkturą, czy też politycznym cynizmem – to jest on wyraźny i namacalny.

Sukces ten powstał jednak na zgliszczach społeczeństwa obywatelskiego i demokracji. Prawo i Sprawiedliwość zbudowało Polskę opartą tylko na części postulatów przedstawianych w czasie porozumień sierpniowych. Dla strajkujących kluczowe były kwestie socjalne, ale również poczucie społecznej kontroli nad aparatem państwa. W punkcie 6. pisano o środkach, które miały wyprowadzić kraj z kryzysu ekonomicznego. Konkretnie domagano się dwóch rzeczy: „podawania do publicznej wiadomości pełnej informacji o sytuacji społeczno-gospodarczej” oraz „umożliwienia wszystkim środowiskom i warstwom społecznym uczestniczenia w dyskusji nad programem reform”. Powyższe postulaty nigdy nie cieszyły się poparciem wśród polskich polityków. W Polsce istnieje co prawda Rada Dialogu Społecznego, ale jej działalność od zawsze była fasadowa. W 2009 roku przed rozpoczęciem posiedzenia Komisji Trójstronnej dotyczącej pokryzysowych zmian na rynku pracy Donald Tusk oznajmił, że nie przyjechał z nikim negocjować, a rząd bez względu na uwagi strony społecznej i tak ma zamiar zrobić swoje. Po roku 2000 popularne stało się powiedzenie Jerzego Hausnera, który uważał, że żaden rząd nie może być zakładnikiem konsultacji społecznych.

Prawo i Sprawiedliwość doprowadziło taktykę ignorowania konsultacji społecznych do czystej perfekcji. Z analiz wynika, że w pierwszej kadencji obecny rząd skonsultował mniej niż 2/3 uchwalonych ustaw. Konsultacjom nie poddano szczególnie kontrowersyjnych projektów, takich jak reforma oświaty, reforma systemu sprawiedliwości czy Lex Szyszko. Rząd Zjednoczonej Prawicy częściej, niż miało to miejsce do tej pory, korzystał z tak zwanej furtki poselskiej, która pozwala pominąć konsultacje społeczne w przypadku projektów zgłoszonych przez posłów lub posłanki. W taki sposób uchwalono aż 40 procent ustaw. Podczas poprzednich kadencji sejmowych w podobnym okresie było to 15 i 13 procent, czyli o ponad połowę mniej. Prawica ignorowała głos społeczeństwa również w sprawach fundamentalnych – na przykład wtedy, gdy w całym kraju strajkowali nauczyciele, lekarze rezydenci czy obywatele oburzeni reformą sądownictwa. Na początku trwania kryzysu epidemicznego w projekcie jednej z tarczy antykryzysowych pojawił się nawet pomysł, aby na wniosek premiera Rada Dialogu Społecznego mogła zostać w każdej chwili zawieszona, co otworzyłoby władzy drogę do całkowicie jednostronnego stanowienia prawa. Z takiego rozwiązania wycofano się pod silnym naciskiem związków zawodowych, federacji pracodawców oraz organizacji pozarządowych.

To wszystko składa się na niepokojący obraz paraliżu instytucji społecznej kontroli państwa. Na poziomie dialogu polityka jeszcze bardziej niż we wcześniejszych dekadach alienuje się od obywateli. I choć niewątpliwie proces ten rozpoczął się dużo wcześniej niż w 2015 roku, to obecna władza jest pod tym względem wyjątkowa. Rząd prawicy nie liczy się ze zdaniem partnerów społecznych – ani związków zawodowych, ani organizacji pracodawców. Zamiast w kierunku demokracji obywatelskiej, bliskiej ideałom twórców porozumień sierpniowych, nasz kraj chyli się w kierunku demokracji partyjnej, która pozostawia niewiele miejsca na krytykę rządzących oraz oddolne inicjatywy. Paradoksalnie jednak Prawo i Sprawiedliwość równocześnie realizuje program, który cieszy się dużym poparciem społecznym, szczególnie w grupach znacznie mniej uprzywilejowanych – wśród emerytów, rolników czy klasy robotniczej. Tu być może da się odnaleźć wytłumaczenie dla dysonansu poznawczego, z jakim wiąże się ocena takiej polityki z lewicowej perspektywy. Prawica trafnie zdiagnozowała deficyt demokracji w III RP, odczuwany szczególnie przez klasy ludowe, ale wolę społeczeństwa zaczęła realizować autonomicznie, ignorując zarówno reguły, jak i dobre obyczaje demokratycznego państwa prawa. Ostatecznie zatem prawicowa solidarność społeczna objęła tylko wybrane grupy społeczne, a inne zupełnie pominęła, szczególnie te marginalizowane przez lata – jak nauczyciele, pielęgniarki czy społeczność LGBT+.

A gdyby było inaczej?

Reprezentacja polityczna jest jednym z najważniejszych mitów założycielskich demokracji. W XIX wieku przedstawicielstwo polityczne uznawane było za mechanizm, który skutecznie realizować będzie „wolę ludu”. Potem po wielu latach totalitaryzmów sama możliwość decydowania o czymkolwiek wydawała się obiecującą perspektywą. Przez wiele dekad taki model działał bardzo dobrze. Poczucie politycznej sprawczości wśród ludzi zapewniały odbywające się co kilka lat wybory powszechne. Z czasem jednak świat zaczął się zmieniać. Polityka stawała się coraz bardziej fasadowa, a za przedstawicielstwem zaczęły skrywać się partykularne interesy korporacji, partii politycznych i poszczególnych grup społecznych. Rozczarowanie systemem politycznym narastało przez wiele dekad, ostatecznie stając się paliwem dla populistycznej prawicy, która łączy w sobie konserwatyzm obyczajowy, raczkujący autorytaryzm i politykę socjalną. Zwrot w kierunku ludu jest czymś nowym, ponieważ historycznie ugrupowania prawicowe należały do partii elitarnych. Naiwnością jest jednak wiara w to, że nowa prawica zmieni coś w obszarach, które lewica uważa za ważne. Tania ludomania łączy się w tym przypadku z negowaniem zmian klimatu, łamaniem praw mniejszości i kontrrewolucją kulturową. Środowiska demokratyczne nie zatrzymają jednak prawicy, dopóki nie poszerzą ideowych horyzontów o rozwiązania, które w nowy sposób zagospodarują interesy ludu.

Na popularności zyskują ostatnio różne formy demokracji deliberatywnej, która stawia na dyskusję i kształtowanie opinii w społeczeństwie. Przykładem są panele obywatelskie, debaty narodowe, wysłuchania obywatelskie czy rady społeczne. Główna idea jest zwykle podobna i opiera się na przekonaniu, że to ludzie powinni sami decydować o istotnych dla nich sprawach. Jak to wygląda w praktyce? Spójrzmy na panele obywatelskie. Instytucja ta przypomina w swojej formie znane z amerykańskiego systemu sądowniczego ławy przysięgłych. Z populacji danego miasta, wsi czy państwa w sposób losowy wyłoniona zostaje grupa obywateli. Losowość gwarantuje, że będzie ona reprezentatywna. Dodatkowo, aby zachęcić wybrane osoby do udziału w panelu, każdej z nich oferuje się odpowiednią gratyfikację finansową. Przed rozpoczęciem panelu organizuje się wykłady oraz dyskusje z ekspertami, którzy przygotowują uczestników do podjęcia świadomej decyzji. Samo wydarzenie ma na celu wypracowanie rekomendacji dla polityków i trwa zwykle kilka godzin.

Na takie rozwiązanie zdecydowała się Francja, która parę miesięcy temu powołała specjalny konwent obywatelski do spraw globalnego ocieplenia. Co ciekawe, jednym z kryteriów przy losowaniu uczestników było nastawienie do zmian klimatu. Do panelu zaproszono również osoby sceptyczne, które miały okazję zmienić zdanie. Uczestnicy stworzyli listę rekomendacji dla francuskiego rządu, wśród których znalazło się na przykład wpisanie do konstytucji obowiązku ochrony klimatu czy kar za zbrodnie przeciwko środowisku. Panel klimatyczny planowany jest również w Polsce. Taką decyzję podjął Urząd Miasta Stołecznego Warszawy, w którym doszło do spotkania między Rafałem Trzaskowskim i przedstawicielami Młodzieżowego Strajku Klimatycznego. Panel odbędzie się najprawdopodobniej już tej jesieni, a zaproszonych do udziału w nim zostanie stu mieszkańców Warszawy.

Zwolennicy paneli obywatelskich podkreślają, że ograniczają one negatywne skutki politycznego sporu. Partie polityczne z reguły kierują się nie tylko interesami wyborców, ale również własnymi. Polityka to walka o władzę, którą wygrywa się w momencie pokonania przeciwnika, a na budowaniu kompromisów trudno politycznie zyskać. Panele obywatelskie oferują w zamian dyskusję w gronie losowo wybranych osób. To z jednej strony gwarancja reprezentacji wszystkich grup społecznych, a z drugiej strony pewność prawdziwej autonomii uczestników. Uczestnicy panelu odpowiadają tylko przed sobą, więc mogą podejmować lepsze decyzje niż partie polityczne, które uzależnione są od cykli wyborczych. Dzięki losowości zanika również proceduralny charakter demokratycznych wyborów. Te wiążą się zawsze z przegraną jednej ze stron, a co za tym idzie, z nieuniknionym poczuciem utraty reprezentacji politycznej przez część społeczeństwa. Panel zapewnia sposób wyboru, który wydaje się sprawiedliwy, ponieważ za ludzi decyduje los. W takim wypadku żadna ze stron nie może zarzucać drugiej, że podjęła nieodpowiednią decyzję. Polityczne zaangażowanie obywateli może także budować poczucie sprawczości w społeczeństwie. O zaniedbania czy nieodpowiednie decyzje łatwiej obwinia się polityków, ponieważ zawsze stoją po którejś ze stron sporu. Reakcje na ich działania mają zwykle charakter plemienny. Głosowania w panelu są tajne, a uczestnictwo – jednorazowe, więc takie efekty praktycznie nie występują.

Niemniej panele obywatelskie to tylko jedna z instytucji demokracji deliberatywnej. Popularność zyskują także rady społeczne, które pojawiają się najczęściej w obszarach działalności państwa szczególnie narażonych na deficyt demokracji. Za przykład posłużyć mogą banki centralne. Bank centralny to instytucja, która zarządzana jest zwykle w sposób technokratyczny. Decyzje gospodarcze podejmują gremia ekspertów. W większości państw konstytucje gwarantują im niezależność od politycznych wpływów. Niestety, taki sposób zarządzania utrudnia komunikację ze społeczeństwem. Jako pierwszy zrozumiał to Bank Anglii, który zdecydował się na organizację regularnych rad obywatelskich (tak zwanych citizen’s councils). Takie spotkania polegają na konsultacjach działań banku z mieszkańcami każdego hrabstwa w Anglii. Andrew Haldane, główny ekonomista Banku Anglii, opowiadał o idei stworzenia obywatelskich rad podczas wystąpienia na konferencji TED. Szczególnie ciekawe są jego relacje z rozmów z mieszkańcami małych miejscowości, którzy oceniali sytuację gospodarczą zupełnie inaczej niż najlepsi analitycy banku. Podczas gdy Anglia przeżywała ożywienie gospodarcze po kryzysie finansowym z 2007 roku, małe hrabstwa wciąż tkwiły w głębokiej recesji. Okazało się, że dane statystyczne, które prezentują zwykle uśredniony obraz świata, nie były w stanie uchwycić zmian w pojedynczych regionach kraju.

***

Czy rady społeczne oraz panele obywatelskie to rzeczywiście dobra odpowiedź na prawicowy populizm? Choć takie rozwiązania mają wiele zalet, to nie warto popadać w hurraoptymizm. W tym przypadku diabeł tkwi w szczegółach, bo o ile ciężko odmówić takim pomysłom świeżości, o tyle martwić powinno nas przynajmniej kilka innych spraw.

Zaangażowanie obywateli w proces polityczny zakłada trzy rzeczy – reprezentatywność, pełne informacje i niezależność. Reprezentatywność jako wartość jest jednak problematyczna, ponieważ może utrwalać nierówności. Zakłada bowiem, że w panelu przeważać będzie większość społeczeństwa. W Polsce byłyby to osoby wierzące, o jasnym kolorze skóry i heteronormatywne, czyli już dość uprzywilejowane na tle mniejszości. Z historii wynika, że to właśnie mniejszości cierpią na brak reprezentacji politycznej, a emancypacja wiąże się z silną presją obywatelską. Zwolennik paneli obywatelskich może stwierdzić, że rolą ekspertów byłoby wyedukowanie ludzi krytycznie nastawionych do mniejszości, tu jednak pojawiają się kolejne problemy. Eksperci nie zgadzają się ze sobą. Istnieje konsensus naukowy co do zmian klimatycznych bądź prawa grawitacji, ale już niekoniecznie w sprawach wiary czy ekonomii. Uczestnicy panelu byliby zatem zdani na wiedzę ekspertów, a tu pojawia się ryzyko braku pluralizmu. Widoczne jest to szczególnie w ekonomii, gdzie nurty heterodoksyjne są ignorowane przez ortodoksję, więc ekonomiści w swoich analizach często pomijają wątki feministyczne czy środowiskowe.

Ostatni problem dotyczy niezależności. Kto zagwarantowałby, że osoby wybrane do panelu naprawdę podejmą autonomiczne decyzje? W istotnych sprawach w grę wchodziłyby poważne interesy wielu instytucji, które niechętnie pozwoliłby obywatelom tak po prostu przegłosować niekorzystne rozwiązania. Wydaje się zatem, że panele obywatelskie sprawdzą się tylko w sytuacji, w której wypracowane zostaną mechanizmy ochrony przed lobbingiem. Z pewnością anonimowość uczestników to jeden z nich, ale niekoniecznie wystarczający. Wskazane jest, żeby organizacja paneli była zupełnie niezależna od polityków. Można sobie wyobrazić, że odpowiedzialność taką powierza się Państwowej Komisji Wyborczej, a cały proces nadzoruje Najwyższa Izba Kontroli. W przeciwnym wypadku panele obywatelskie (ale też rady społeczne) podzielić mogą los innych instytucji obywatelskiego zaangażowania – na przykład Rady Dialogu Społecznego.

Panele obywatelskie czy rady społeczne nie rozwiążą jak za dotknięciem magicznej różdżki politycznych słabości polskiej opozycji, ale mogą uzupełniać inne działania. Przede wszystkim należy wykorzystać fakt, że piętą achillesową obecnie rządzących jest ich coraz większe oderwanie od społeczeństwa. Oprócz obszarów, w których aspiracje oraz potrzeby społeczne są zaspokajane, dostrzec trzeba takie, gdzie ludzie są zaniedbywani. Przykłady można mnożyć – to zarówno nieudolnie zreformowany system edukacji, jak i chronicznie niedofinansowana ochrona zdrowia. Rafał Matyja słusznie twierdzi, że polska lewica mogłaby być partią udanej transformacji usług publicznych. Coraz ważniejsze dla Polaków są również kwestie środowiskowe. Każde kolejne lato przynosi dotkliwe susze, a co za tym idzie, wyższe ceny żywności i społeczne niezadowolenie. Nawet temat pracy można skutecznie rozegrać. Bo o ile materialna sytuacja pracowników poprawiła się w ostatnich latach, to klasy pracujące nadal nie są wystarczająco chronione przez kodeks pracy.

To wszystko da się politycznie spożytkować. Wystarczy zacząć budowę prawdziwych platform obywatelskich.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×