Mavis Wanczyk udowodniła niedowiarkom, że American dream wciąż ma się świetnie. Los jej nie rozpieszczał – przez 32 lata była zatrudniona jako szeregowa pracownica w szpitalu Mercy Medical Center w Springfield w stanie Massachusetts. Podobnie jak większość pracowników na świecie miała jeden realny cel zawodowy – przejście na emeryturę. Na spektakularny awans nie miała co liczyć, skoro przez trzy dekady jej się to nie udało. Mavis ma dwójkę dzieci, do rozwodu była żoną Williama Wanczyka – Amerykanina polskiego pochodzenia, z zawodu strażaka. William zginął zresztą w bardzo polski sposób. W 2016, gdy czekał na przystanku na autobus, wjechał w niego pijany kierowca.
Rok po tym tragicznym wydarzeniu Mavis kupiła los loterii Powerball na jednej ze stacji benzynowych w niewielkim miasteczku Chicopee. Jej śladem poszło wtedy wielu Amerykanów, bo w wyniku kumulacji do wygrania było 750 milionów dolarów. Szczęście uśmiechnęło się jednak do Mavis, która zgarnęła większość stawki – jej wygrana sięgnęła niemal pół miliarda. Po odjęciu podatków zostało jej 336 milionów. W momencie wygranej miała już 53 lata, postanowiła więc podjąć nagrodę w formie jednorazowej wypłaty, a nie rat rozpisanych na trzydzieści lat. Dzięki uśmiechowi losu mogła wreszcie spełnić swoje marzenie, czyli przejść na emeryturę dwanaście lat wcześniej, niż planowała.
Popularna teoria sukcesu głosi, że wielkich fortun dorabiają się wybitne jednostki dzięki ciężkiej pracy i samozaparciu. Tymczasem zwykłemu człowiekowi bliższa jest historia sukcesu Mavis niż wszystkie opowieści o Jobsach i Gatesach tego świata razem wzięte. Marzenie o ogromnych kwotach na koncie zwykle łatwiej zrealizować dzięki wygranej na loterii niż cierpliwemu odkładaniu nadwyżek z zarobków.
Zwykła pracownica, która po trzech dekadach rzetelnej pracy i wychowaniu dzieci chce już tylko odpocząć, podczas codziennej krzątaniny, gdzieś na stacji, wypełnia los na loterii. Ludzi z podobną historią są miliony. Wanczyk różni się od nich tylko tym, że wygrała. Jej przypadek daje nadzieję, iż nawet maluczcy mogą doczekać się fortuny. Nie jest w żaden sposób gorsza od ludzi, którzy podobnych pieniędzy się dorobili – dokładnie tak samo jak oni miała po prostu bardzo dużo szczęścia.
Niespełnione ambicje
Przypadek Mavis może być dla wielu Polaków i Polek szczególnie bliski, bo branie udziału w grach losowych to doświadczenie większości naszej dorosłej populacji, a zakładanie ogromnej międzynarodowej korporacji – już niekoniecznie. Według raportu CBOS „Hazardziści” z 2017 roku w ciągu dwunastu miesięcy poprzedzających badanie prawie połowa Polek i Polaków wzięła udział w jakiejś grze o pieniądze. W zdecydowanej większości przypadków nie chodziło o ruletkę ani pokera – w ten sposób próbowała coś ugrać tylko jedna setna pytanych. Czterdzieści procent ankietowanych zagrało jednak w Lotto, a prawie jedna czwarta zakupiła zdrapki. Gracze próbują pomóc szczęściu, uczestnicząc zwykle w więcej niż jednej grze. Można więc powiedzieć, że w ten sposób dywersyfikują swój portfel niczym sprawni inwestorzy. Zakup losu na loterii również jest swego rodzaju inwestycją. Wydaje się pieniądze, licząc na przyszłą dywidendę.
Według CBOS w gry losowe na pieniądze wyraźnie częściej grają mężczyźni niż kobiety. Być może to efekt większej presji finansowej, jaka spoczywa na mężczyznach. Ich przydatność w społeczeństwie zwykle ocenia się na podstawie osiąganych przez nich dochodów lub zgromadzonego majątku. W jaki sposób został on zgromadzony – to kwestia drugorzędna. Tak samo mało kogo obchodzi społeczna użyteczność pracy w kapitalizmie, która zaskakująco często odwrotnie koreluje z poziomem wynagrodzeń. Wystarczy porównać pensję pracownika działu marketingu lub public relations z zarobkami pielęgniarki czy opiekunki w przedszkolu.
Kto najchętniej bierze udział w loteriach? W raporcie CBOS możemy przeczytać, że „podjęciu gry w Lotto sprzyja wyższy dochód per capita i negatywna ocena własnych warunków materialnych”. W lotka częściej grają więc nie najbiedniejsi, ale raczej ci bezpieczni już finansowo, których ambicje wciąż jeszcze nie są spełnione. Żeby móc zagrać o fortunę, trzeba najpierw mieć jakieś wolne środki. Najbiedniejsi nie mogą liczyć nawet na farta.
Najciekawsze są efekty tych starań. Zwykle, jak można się domyślić, mizerne. Według CBOS aż 77 procent grających więcej wydaje, niż zyskuje. Więcej wygrywa, niż wydaje 15 procent graczy, co i tak wydaje się zaskakująco wysokim wynikiem (być może część przegrywających nieco podkoloryzowało rzeczywistość w swoich odpowiedziach). Najmniej stratni są grający w Lotto, gdzie średnie wydatki to 158 złotych, a średnia wygrana – 104 złote. Nieco gorzej mają się ci, którzy wybierają zdrapki – tracą średnio 120 złotych rocznie. Ale to i tak niewiele w porównaniu do miłośników automatów, którzy w skali roku przegrywają dwa i pół tysiąca, czy graczy w pokera i ruletkę, którzy tracą ponad cztery tysiące.
Dreszczyk emocji
W Polsce gry losowe nie są tak popularne jak za oceanem. W Stanach Zjednoczonych udział w różnego rodzaju loteriach deklaruje około dwóch trzecich społeczeństwa. Przekrój społeczny graczy pod względem dochodów dowodzi, że bezpieczna sytuacja finansowa oraz niespełnione ambicje sprzyjają udziałowi w loteriach. W jednym z amerykańskich badań z 2002 roku do uczestnictwa w nich przyznało się aż 70 procent ankietowanych należących do drugiego i trzeciego kwintyla dochodowego. Najmniej graczy odnotowano w pierwszym kwintylu, czyli wśród 20 procent najuboższych, oraz w piątym – a więc wśród jednej piątej najbogatszych. Środkowa grupa dochodowa charakteryzowała się też najwyższymi zainwestowanymi kwotami.
Loterie najpopularniejsze są więc w klasie średniej oraz niższej klasie średniej, czyli wśród ludzi, którzy posmakowali już nieco dobrobytu. Zaostrzyło to ich apetyt, jednak awans z klasy średniej do wyższej jest niezwykle trudny – znacznie większa mobilność społeczna występuje między klasą niższą a średnią. Według raportu „Broken Social Elevator” w państwach OECD zdecydowanie łatwiej jest wydostać się z grupy najuboższych 20 procent (lub do niej wpaść) niż awansować do grupy 20 procent najbogatszych (lub z niej wypaść). Awans społeczny jest wiec możliwy, ale raczej w ograniczonym zakresie. Na spektakularny skok finansowy liczyć może garstka osób. Dla klasy średniej udział w loteriach może być więc jedyną drogą do wspięcia się wyżej na drabinie majątkowej. Pod względem zarobków większość średniaków doszła już do szklanego sufitu i nie zostaje im wiele więcej niż liczyć na farta.
W 2020 roku czworo holenderskich ekonomistów z Uniwersytetu Erazma w Rotterdamie postanowiło sprawdzić, dlaczego ludzie w ogóle wydają pieniądze na loterie, skoro większość z nich przegrywa. Z czysto finansowego punktu widzenia uczestnictwo w loteriach jest nieracjonalne. Okazało się, że uczestnictwo w grach losowych może i nie przynosi większości uczestników pieniędzy, ale przynosi inne korzyści – mianowicie poczucie szczęścia. Co więcej, samo uczestnictwo w grze daje im więcej satysfakcji niż niewielka nawet wygrana. Dreszczyk emocji, rozbudzenie nadziei czy wyobrażanie sobie wydawania milionów dolarów – to dla zdecydowanej większości uczestników loterii główny zwrot z zainwestowanych pieniędzy. Za tę chwilową nadzieję najwyraźniej warto jest nieco zapłacić.
Forex i inne loterie
Loterie to nie jedyny sposób zagłuszenia niespełnionych finansowych ambicji. Bardziej odważni lub po prostu bardziej zdeterminowani i dysponujący większą ilością gotówki inwestują spekulacyjnie. Gra na rynku finansowym może się wydawać znacznie bardziej racjonalna i godna powagi niż kupowanie zdrapek na stacji benzynowej, jednak w rzeczywistości nieznacznie różni się od zwykłej loterii. Traderzy mogą mieć poczucie wyższości nad ludźmi czekającymi na wyniki totka, ale słono za to wywyższanie się płacą.
Według danych Komisji Nadzoru Finansowego na rynku forex w 2021 roku pieniądze straciło 72 procent inwestorów. To liczby niemal identyczne z danymi CBOS o Polkach i Polakach grających w gry losowe na pieniądze. Podobnie wygląda również relacja zainwestowanych kwot do wartości wygranych. W 2021 roku traderzy na rynku forex zainwestowali 1,2 miliarda złotych. Zrealizowany zysk był prawie trzy razy niższy i wyniósł 413 milionów. W roku 2021 przeciętny gracz foreksa poniósł stratę w wysokości niecałych siedmiu tysięcy złotych, a średnia strata wśród samych przegrywających wyniosła aż czternaście tysięcy. Wysokość tych kwot pokazuje, że gra na foreksie to zajęcie co najmniej dla klasy średniej. Motywacje „inwestorów” oraz efekty ich wysiłków są jednak zadziwiająco podobne do tych, które charakteryzują szeregowych graczy w Lotto.
Drobni spekulanci na rynkach finansowych nie różnią się od uczestników loterii. Poszukują nadziei z powodu swoich niespełnionych ambicji finansowych. Ale czy można ich z tego powodu osądzać? Przecież szczęście tak naprawdę jest kluczowe także w osiągnięciu sukcesu tradycyjną drogą rozwoju kariery zawodowej. Andrea Rapisarda i Alessio Biondo z Uniwersytetu w Katanii przeprowadzili eksperyment, który opisali w artykule „Talent vs Luck: the role of randomness in success and failure”. Rapisarda i Biondo postanowili sprawdzić, czy talent wystarczy, żeby dostać się na sam szczyt. W wyniku eksperymentu okazało się, że największe sukcesy osiągają wcale nie najbardziej utalentowani, ale solidni średniacy, którym po drodze trafiło się też najwięcej szczęśliwych zbiegów okoliczności. Talent bywa niezwykle przydatny, jednak bez uśmiechów losu nie wystarczy do sukcesu.
Fikcyjna merytokracja
Warto dodać, że talent również nie jest zasługą człowieka. Osoby o wysokim potencjale intelektualnym to bez wątpienia szczęśliwcy. Podobnie jak potomkowie zamożnych lub dobrze wykształconych rodziców. Według badania Instytutu Badań Edukacyjnych „Uwarunkowania decyzji edukacyjnych” poziom wykształcenia rodziców w ogromnym stopniu wpływa na edukację potomstwa w Polsce. 73 procent osób mających matkę z wyższym wykształceniem także kończy uczelnię. Wśród dzieci matek z maturą wyższe wykształcenie ma tylko nieco ponad połowa, a wśród potomstwa matek po zawodówce już tylko nieco ponad jedna piąta. Żadnego wpływu na to, jacy rodzice nam się trafią, oczywiście nie mamy. Podobnie jak nie mamy wpływu na liczby wylosowane w totku. Ludzie, którym szczęście nie sprzyjało w momencie narodzin, próbują dać mu jeszcze jedną szansę, lokując pieniądze w grach losowych.
Umowa społeczna we współczesnym kapitalizmie oparta jest na obietnicy, że każdy może być bogaty – jeżeli tylko będzie odpowiednio ciężko pracował. Dla większości społeczeństwa będzie to tylko niezrealizowanym marzeniem. Obietnica złożona w kapitalistycznej umowie społecznej nie jest dotrzymywana, gdyż merytokracja jest jedynie ułudą. Bez szczęśliwego położenia już na starcie niezwykle trudno jest wdrapać się do górnych dziesięciu procent. Dzieci zamożnych pozostają zamożne, a dzieci z ubogich rodzin mogą liczyć co najwyżej na awans do niższej klasy średniej. Nic dziwnego, że ludzie chwytają się nadziei tam, gdzie jest ona dostępna. Uczestnicząc w grach losowych, mogą sobie przynajmniej przez chwilę wyobrażać, że stają się tak samo bogaci jak ci, których na co dzień obserwują w mediach.
Niespełnione obietnice mogą jednak także stać się zarzewiem buntu. Jak wiadomo, rewolucje nie wybuchają wtedy, gdy jest naprawdę źle, lecz wtedy, gdy poprawia się zbyt wolno – gdy ambicje rosną szybciej niż życiowe możliwości. Loterie można więc traktować jako wentyle bezpieczeństwa, którymi spuszcza się powietrze z potencjału społecznego gniewu. Gry losowe na pieniądze, hazard, ale też po części giełda czy rynki finansowe dają fałszywą nadzieję, że zawsze jest jeszcze możliwość dokonania prawdziwego skoku na drabinie społecznej. Wystarczy tylko dobrze obstawić, kiedyś może się uda. Między innymi dzięki tej nadziei ludzie tolerują ogromne nierówności ekonomiczne i brak sprawiedliwości społecznej. Oczywiście zdecydowanie lepiej byłoby przebudować system w kierunku większej równości. Niestety w to akurat mało kto wierzy i mało kto chciałby na to postawić.