Dlaczego polska teologia nie jest lepsza?
Prezentujemy głosy dwojga doktorów teologii, Piotra Popiołka i Angeliki Marii Małek.
Piotr Popiołek
Wydziały teologiczne jak szkoły zawodowe
Wiele lat temu, jeszcze jako doktorant, rozmawiałem z byłym już dziekanem pewnego wydziału teologicznego. Przy wspólnym posiłku zapytał, dlaczego zdecydowałem się na doktorat z teologii dogmatycznej. „I tak nie zostanie pan zatrudniony na uczelni. To jest dyscyplina dla księży”. Ten komentarz pokazuje zasadniczy problem polskiej teologii. Zorganizowana jest tak, że zniechęca osoby, które chciałyby prowadzić poważne badania naukowe.
Teologia ma charakter konfesyjny i jest to nieuniknione dla jej uprawiania. Wydziały teologiczne w Polsce są przede wszystkim wydziałami teologii katolickiej – poza takimi przypadkami jak Chrześcijańska Akademia Teologiczna – i są związane z instytucją Kościoła katolickiego. Często przy rekrutacji studentów wymagane są dokumenty potwierdzające zaangażowanie religijne kandydata, na przykład zaświadczenie od proboszcza lub nauczyciela religii ze szkoły średniej. Kadra wykładowcza z kolei musi posiadać misję kanoniczną (uprawnienie do nauczania) przyznaną przez miejscowego biskupa. Programy studiów również muszą być zatwierdzone przez odpowiedni organ Kościoła – nawet jeśli wydziały teologiczne znajdują się na uczelniach świeckich. W wypadku wydziałów teologicznych na uczelniach katolickich czy uniwersytecie papieskim (w Polsce jest tylko jeden: Uniwersytet Papieski Jana Pawła II w Krakowie), programy studiów są określane przez Stolicę Apostolską i dokumenty papieskie, takie jak konstytucja apostolska „Sapientia christiana” Jana Pawła II z 1979 roku oraz „Veritatis gaudium” Franciszka z 2017 roku.
Teologia nie może być jednak uprawiana w oderwaniu od nauk świeckich (w końcu „łaska buduje na naturze”). Wręcz domaga się interdyscyplinarności i wchodzenia w dialog z naukami ścisłymi, społecznymi i tak dalej. Tymczasem w Polsce niemal brak jest jakiejkolwiek interdyscyplinarności i dialogu z naukami świeckimi. Czyni to z teologii dyscyplinę wsobną, która przeczy swoim własnym założeniom.
Teologia, jako namysł nad Objawieniem, zawiera tak zwaną hierarchię prawd – są rzeczy mniej i bardziej kluczowe dla teologii (na przykład dogmatyka jest ważniejsza od katechetyki czy teologii moralnej). Obecne programy teologiczne całkowicie to ignorują, skupiając na przykład na przyszykowaniu do nauczania religii w szkołach, a marginalizując podstawowe dla teologii zagadnienia dogmatyczne, patrystyczne i biblijne. Oczywiście te przedmioty występują w programach, ale często zajmują marginalne miejsce i nie są traktowane poważnie przez samych studentów.
W programie studiów można zauważyć wręcz gorszący brak zajęć ćwiczeniowych, warsztatów i tym podobnych. Studenci przez pięć lat niemal w ogóle nie są uczeni samodzielnej pracy naukowej, krytycznego myślenia, przeprowadzania kwerend, pisania tekstów naukowych. Słowem, student w ramach samych studiów teologicznych nie uzyskuje żadnego warsztatu ani przygotowania metodologicznego do pracy naukowej. Innymi słowy, nie jest przygotowywany do tego, by kontynuował karierę akademicką. Po stronie pracowników wydziałów teologicznych brakuje inicjatywy, by zachęcić studentów do aktywności w ramach uczelni. Banalny przykład – wydziały te nie organizują otwartych konferencji naukowych, na które mogliby się zgłaszać studenci i doktoranci; wszystkie tego typu wydarzenia zamiast zwykłego naboru zgłoszeń zapraszają wyłącznie określonych gości. Wszelkie konferencje dla studentów muszą być organizowane wyłącznie przez nich samych, co z kolei rodzi problemy dotyczące ich finansowania i dalszych inicjatyw (jak publikacje pokonferencyjne).
Głównym problemem jest jednak to, że i studenci, i wykładowcy traktują wydziały teologiczne jak szkoły zawodowe, mające przygotować absolwentów do nauczania religii. Większość studentów nie traktuje teologii jako dyscypliny akademickiej wymagającej dojrzałości intelektualnej, krytycznego myślenia i samodzielności w prowadzeniu pracy badawczej. „Chcę uczyć tylko religii w szkole, po co mi to” – różne wersje tego zdania słyszałem wielokrotnie. Zaniedbania są też po stronie kadry kształcącej, która wie, że studenci mają być tylko gotowi do nauczania w szkole, więc nie można od nich za dużo wymagać. Tu zachodzi sprzężenie zwrotne – niestety w znacznej mierze słabość studentów przekłada się na słabość kadry wykładowczej (i odwrotnie). Ze swego doświadczenia, w roli studenta i prowadzącego zajęcia na teologii, mogę powiedzieć bez przekłamania, że na każdym roku można na palcach jednej ręki policzyć osoby z jakimikolwiek ambicjami naukowymi. I są to głównie studenci dwukierunkowi.
Kadra wykładowcza jest kolejnym problemem. Chociaż wydziały teologiczne podlegają Ministerstwu Edukacji i Nauki i są utrzymywane ze środków publicznych, to wiele z nich nie organizuje otwartych konkursów na pracowników akademickich. W kadrze dominują osoby duchowne, często z marnym dorobkiem naukowym. Przekłada się to na program nauczania, który przeładowany jest często przedmiotami o niskiej wartości merytorycznej, służącymi podtrzymaniu etatów księży. To z kolei skutkuje brakiem ambicji kadry wykładowczej, brakiem interdyscyplinarności oraz brakiem badań (a więc też ich popularyzacji i umiędzynarodowienia). Wydziały w dużej mierze zasiedziałe są przez wiekowych wykładowców teologii publikujących tylko w polskich czasopismach teologicznych – jest ich około osiemdziesięciu – których często nie czyta nikt poza redaktorami (nie mówiąc już o sposobie naboru artykułów do tych czasopism). Młodzi pracownicy akademiccy mają zablokowany dostęp na wydziały, gdzie chętniej zatrudnia się księży ze znacznie mniejszym dorobkiem naukowym od świeckich. Można wręcz powiedzieć, że pomimo formalnych wytycznych ewaluacja na teologii praktycznie od lat nie istnieje. Znaczna część kadry wykładowczej – jak powiedziała moja koleżanka pracująca na jednym z wydziałów – to „po prostu księża z doktoratami” i „nauczyciele religii”, którzy nie różnią się kompetencjami od zwykłych magistrów (patrząc optymistycznie). Kontrowersyjne są też habilitacje robione przez księży na Słowacji, co pozwala ominąć trudniejszy tryb uzyskiwania habilitacji w Polsce. Wybitne jednostki, będące sprawnymi dydaktykami i kompetentnymi pracownikami naukowymi, to niestety rzadkie wyjątki – a błędy są systemowe.
Mówiąc wprost, wydziały teologiczne produkują duże ilości księży doktorów, którzy nie są gotowi do pracy naukowej (doktoraty są zresztą traktowane niczym nagrody dla proboszczów i księży chcących wspinać się w hierarchii kościelnej). Świadczyć może o tym chociażby liczba przyznawanych grantów z teologii w Narodowym Centrum Nauki – na przykład od czasu, gdy w 2016 roku zaczęto wręczać granty Sonatina dla młodych doktorów, ani jednego takiego grantu nie przyznano doktorom teologii.
Wydziały teologiczne wymagają w Polsce fundamentalnej przebudowy – od strony programu, przez ewaluację pracowników, aż po podjęcie najważniejszej kwestii, to znaczy tego, kim mają być absolwenci teologii i czy teologia ma być dyscypliną akademicką. Jeśli na wydziałach ma się odbywać jedynie kształcenie zawodowe z katechetyki przez nauczycieli religii z doktoratami i w koloratkach, to może nie ma sensu tworzyć złudzenia i należy po prostu zmienić te wydziały na szkoły zawodowe.
Angelika Maria Małek
Teologia wyalienowana
Polska teologia rzymskokatolicka jest oddzielona nie tylko od teologii katolickiej na świecie, lecz także od innych dyscyplin uniwersyteckich, szczególnie badających religię. Interesuje mnie to, gdyż sama uzyskałam stopień doktora nauk teologicznych, a obecnie pracuję w obszarze „świeckich” badań nad religią. Mając wgląd w systemowe przyczyny alienacji teologii od innych dyscyplin, pokrótce je tutaj omówię.
Siedem na jedenaście wydziałów teologii rzymskokatolickiej w Polsce znajduje się na państwowych uniwersytetach (również każde seminarium duchowne formalnie stanowi część któregoś wydziału, nawet jeżeli mieści się w innej miejscowości). Teologia jest jednak uprawiana inaczej niż religioznawstwo (historia Kościoła, socjologia czy politologia religii…). Teolog/teolożka uznaje doktrynę danego wyznania/religii za prawdziwą, a pozostałe dyscypliny i subdyscypliny naukowe zachowują w tej kwestii obojętność. Obie strony są więc przekonane o odseparowaniu teologii – uznającej prawdziwość chrześcijańskiego Objawienia – od nauk, które traktują tę doktrynę religijną tylko jako jeden z równoprawnych poglądów. Choć bycie teologiem/teolożką nie implikuje automatycznie zamknięcia się na refleksję naukową badającą fenomeny religijne od zewnątrz, to nie da się tu nie zauważyć obustronnego dystansu.
Do tego dochodzi ścisła zależność wydziałów teologicznych od władz kościelnych (a konkretnie biskupa ordynariusza miejsca, pełniącego na tę okoliczność funkcję wielkiego kanclerza, czyli reprezentanta Stolicy Apostolskiej). W teorii dotyczyć ma ona programu studiów i zgodności treści nauczanych na wydziale z Magisterium Kościoła oraz posiadania przez nauczycieli akademickich misji kanonicznej – prawa do nauczania w imieniu Kościoła – która w przypadkach stwierdzonego odstępstwa od doktryny może być cofnięta (ponadto co najmniej jeden wydział na państwowym uniwersytecie wymaga uzyskania przez kandydata zgody wielkiego kanclerza na samo przystąpienie do konkursu). Ta instytucjonalna zależność od biskupa miejsca w praktyce pociąga jednak za sobą kolejne, tyleż ważne, co nieoficjalne sprzężenie: bardzo istotnym, o ile nie najistotniejszym, kryterium doboru pracowników naukowych są święcenia kapłańskie. Według obecnych danych księża stanowią około 82,5 procent etatowych pracowników naukowych oraz 100 procent dziekanów i prodziekanów (w przypadku samodzielnych wydziałów – rektorów i prorektorów) rzymskokatolickich wydziałów teologicznych w Polsce.
Ponadto biskupi wybierają prezbiterów, których kierują na studia doktoranckie, według trudnych do określenia kryteriów, a często całkowicie niezależnie od ich obiektywnych predyspozycji do pracy naukowej. Może to skutkować instrumentalnym traktowaniem stopni naukowych i pracy badawczej. Podobne konsekwencje mogą mieć kanony 378 i 478 Kodeksu Prawa Kanonicznego, które zalecają, by kandydat na biskupa pozyskał stopień doktora teologii lub prawa kanonicznego (ewentualnie nieuznawany w prawie polskim stopień licencjata kanonicznego). Wszystko to często znajduje odzwierciedlenie w jakości i tematyce bronionych doktoratów i publikacji aspirujących do miana naukowych, szczególnie tych nawiązujących do aktualnej problematyki społecznej.
Podległość wydziału i jego kadry biskupowi diecezjalnemu (a w przypadku prezbiterów bezpośrednio egzekwowane posłuszeństwo) rzutuje na poziom badań naukowych. Obniża wymogi merytoryczne stawiane nauczycielom akademickim, ogranicza postulowaną współcześnie mobilność badaczy, a w konsekwencji ich rozpoznawalność na arenie międzynarodowej. Nie mają przecież zewnętrznej (pozytywnej czy negatywnej) motywacji do wysiłku na rzecz realnego wkładu w stan wiedzy. O ile ideałem w pracy naukowej jest dążenie do prawdy samo w sobie, o tyle w praktyce nie bez znaczenia pozostaje motywacja z zewnątrz, jak nagroda za realne efekty podjętego wysiłku lub kara za ich brak (choćby ryzyko utraty pracy i wszelkie tego konsekwencje). Doświadczenie pokazuje, że w praktyce zarówno awans naukowy, jak i jego przeciwieństwo pozostają często w dość luźnym związku z faktycznymi dokonaniami. Jakkolwiek polska nauka dopasowuje się do światowych standardów z opóźnieniem i często napotyka różnego typu systemowe trudności, tak w tym przypadku proces ten jest niemal całkowicie zastopowany. Wydaje się więc, że jest to jedna z dyscyplin, której zbliżenie się do pewnych już wypracowanych kanonów (w ramach własnej dyscypliny międzynarodowo i w ramach innych nauk humanistycznych) jest najpilniej potrzebne. W pierwszej kolejności celem mogłoby być dorównanie przynajmniej do przeciętnego krajowego standardu uprawiania nauki i na tej podstawie dalsza, interdyscyplinarna refleksja nad wdrażaniem kolejnych zmian w całej już polskiej akademii.
Piotr Popiołek
Angelika Maria Małek