fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Diabły polskie odnalezione. „Śladami Szeli” Piotra Korczyńskiego

„Stare polskie upiory, ślepe w swym sobiepaństwie, pysze i pozostałych grzechach głównych” okazują się niemożliwe do usunięcia. Co prawda możemy obok nich posadzić bardziej ludowe mity, duchy i zjawy, lecz autobusem wciąż będzie kierował Chochoł, dziecko Wyspiańskiego.
Diabły polskie odnalezione. „Śladami Szeli” Piotra Korczyńskiego
ilustr.: Magdalena Kupiec

A z tyłu stary dziad
W objęcia wziął prawiczkę.
Złośliwy czyha czart
W nadziei na duszyczkę.
Upiorów małych rząd
Zwieszony u poręczy
W żyły nam sączy trąd;
Zatruje! I udręczy!
Za oknem Polska w tęczy!
Za oknem Polska w tęczy!
Za oknem Polska w tęczy! Jedźmy stąd!

śpiewał Jacek Kaczmarski w „Czerwonym autobusie”, inspirowanym obrazem Bronisława Wojciecha Linkego. Około czterdziestu lat po napisaniu tej piosenki, a blisko sześćdziesiąt po namalowaniu dzieła, Piotr Korczyński opisał je tak:

W latach 1959–1961 Linke maluje „Autobus”. To obraz, na którym tytułowy pojazd – propagandową zapowiedź zmian – zajęły stare polskie upiory, ślepe w swym sobiepaństwie, pysze i pozostałych grzechach głównych. Na jednym z ostatnich miejsc w całkowitej symbiozie z Polakami siedzi Józef Stalin. Ten piekielny wehikuł prowadzi drewniany manekin lub kukła utożsamiana z chochołem Wyspiańskiego.

„Śladami Szeli” można uznać za kolejny głos w dyskusji, którą rozpoczął Linke, a kontynuował Kaczmarski. Książka Korczyńskiego to zbiór kilku- lub kilkunastostronicowych anegdot o różnych postaciach, a czasem szerszych zjawiskach z polskich dziejów, przede wszystkim XIX i XX wieku, które autor nazywa tytułowymi diabłami. Ta panorama opowieści może być odczytywana jako propozycja nowego składu pasażerskiego czerwonego autobusu. Miejsce obok starych polskich upiorów miałyby zająć inne mity, które do tej pory często pozostawały w cieniu, a przez to były niewidoczne w ramach wyobraźni narodowej. Nowy skład autobusu, bardziej inkluzywny, a także świadomie konstruowany, mógłby –  na co może wskazywać seria, w której została wydana książka Korczyńskiego – pozwolić wybrzmieć bardziej ludowej historii Polski.

Potęga mitów

Korczyński w swojej książce ograniczył rozważania teoretyczne i wprowadzające czytelniczkę w przedstawianą przez niego tematykę do minimum. Trzy pierwsze strony – zatytułowane „Zamiast wstępu” – wskazują jedynie, że „[n]iniejsza publikacja traktuje właśnie o potędze mitów”, i to w sposób afirmatywny. Nie chcąc z nimi walczyć, lecz raczej dać im wybrzmieć. Tak, żeby to one były przewodnikami po dziejach, a nie zostały sprowadzone do narzędzi przydatnych dla bieżących celów politycznych.

Sam wybór anegdot jest dość swobodny, a autor w żadnym miejscu się z niego nie tłumaczy. Ułożone są co do zasady chronologicznie i jest ich trzydzieści jeden. Stąd czasami, czytając „Śladami Szeli”, czułem się tak, jak gdybym siedział przy Wikipedii i skakał od jednego hasła do drugiego. I bynajmniej nie jest to zarzut wobec autora – ta polifoniczność wydaje się wręcz jedną z największych zalet książki. Pokazuje, jak wszystkie przypominane historie, bez względu na to, czy ich bohaterami są mniej lub bardziej znani artyści, czy ich dzieła, pozostają wtłoczone w ramy polskiej wyobraźni narodowej, a tym samym stają się (bez względu na wolę twórców lub jej brak) ogniwami łańcucha dziejów polskich. Oczywiście jest to wizja dość deterministyczna, niemniej autor nie proponuje wyjścia poza nią. Chociaż pewnych postulatów można by doszukiwać się w ostatnim rozdziale – w którym wersy z „Wesela” Wyspiańskiego przedstawione są razem z fragmentami rozmów Korczyńskiego z mieszkańcami Rożnowic, Bugaja i Sitnicy – to jest to jedynie próba stworzenia ludowej kontrnarracji wobec tej tradycyjnej, „szlacheckiej”. Kontrnarracji ważnej, ale chyba niewystarczającej do zerwania wspomnianego wyżej łańcucha dziejów polskich, którego formę i zawartość tworzyły, a obecnie aktualizują, przede wszystkim elity.

Same anegdoty, w większości ciekawe, przypominają nazwiska postaci, które obecnie są raczej zapomniane albo wręcz nigdy nie mogły zdobyć powszechnej popularności. Chodzi o takich artystów jak Edmund Monsiel (autor rysunków o mistycznym charakterze, których powstanie prawdopodobnie było związane z jego chorobą psychiczną) czy Marian Henel (artysta tworzący między innymi gobeliny, który równocześnie był pacjentem Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Branicach) oraz o takich działaczy jak Karol Bołoz Antoniewicz (kaznodzieja aktywny podczas rozruchów ludowych 1846 roku) czy Julian Błachowski (morderca dyrektora fabryki w Żyrardowie, będącego symbolem negatywnych zmian w tym mieście). Pojawiają się jednak również postaci powszechnie znane. Pierwszy rozdział dotyczy rodziny Batorych i rozpoczyna się od wspomnienia Elżbiety, by następnie podjąć kwestię innych osób z tego rodu, będących już mężczyznami.

Wspominam o tym, ponieważ „Ślady Szeli” są zdecydowanie śladami męskimi. Kobiet w książce jest w mało, a ponadto kiedy już zostają wspomniane, to zwykle pełnią funkcję uzupełniającą wobec większej (ważniejszej?) historii, dotyczącej na przykład twórczości Waleriana Borowczyka.

Kto maluje nowy autobus?

Chociaż książki historyczne, z oczywistych powodów, postrzega się zwykle w kategoriach czasowych, to chciałbym zwrócić uwagę na przestrzenny wymiar „Śladami Szeli”. Zawarte opowieści dzieją się w różnych regionach kraju, a część z nich związana jest z Francją czy Węgrami, niemniej powracającym motywem jest południe Polski – będące czasem Małopolską, a czasem Galicją – nad którym panuje Kraków. To wspomnienie katedry wawelskiej rozpoczyna książkę Korczyńskiego i to z tym miastem związany był Stanisław Wyspiański, którego „Wesele” pojawia się w poszczególnych historiach. W Krakowie mieszka i tworzy także Marcin Świetlicki, kolejny artysta, którego wiersze przewijają się przez książkę, a fragment jednego z nich to motto (jedno z trzech) całego dzieła Korczyńskiego. W końcu – sam autor „Śladami Szeli” studiował właśnie tam, a przedostatni rozdział książki jest również historią jego związków z dawną stolicą.

Te wszystkie spostrzeżenia są istotne w kontekście pytania o źródła, z których ma wynikać nowy zestaw mitów albo – wracając do metafory z początku tekstu – nowy skład pasażerski czerwonego autobusu. Wydaje się, że istnieją dwa. Pierwsze jest niemal identyczne z tym, z którego korzystał Wyspiański, pisząc „Wesele” czy „Akropolis”. Składa się na nie Wawel z całym swoim bagażem symbolicznym czy inne wydarzenia, zjawiska bądź postaci o podobnie fundamentalnej pozycji w polskiej wyobraźni narodowej (XIX-wieczne powstania czy XX-wieczna polska szkoła filmowa). Drugie źródło jest bardziej ludowe, oparte na wspomnieniach Korczyńskiego, przekazach ustnych jego dziadka i mieszkańców wsi południowej Polski, a także na pojawiających się czasem tekstach pochodzących od „ludu”, do których należy wiersz o „chrzcie Hesia” z 1937 roku czy zeznania sądowe przedstawicieli klasy robotniczej.

Konfrontacja tych dwóch źródeł prowadzi do wniosku, że pierwsze z nich zachowuje swoją pozycję dominującą. Drugie jedynie je uzupełnia. Dopowiada fragmenty „Wesela” – co jest widoczne, gdy czytelnikowi najpierw przedstawia się konkretne wersy autorstwa „czwartego wieszcza”, a następnie potwierdza ich prawdziwość przekazami ustnymi mieszkańców wsi – czy tłumaczy długofalowe skutki rabacji galicyjskiej. Stąd wspomniane przez Korczyńskiego w opisie „Autobusu” Linkego „stare polskie upiory, ślepe w swym sobiepaństwie, pysze i pozostałych grzechach głównych” okazują się niemożliwe do usunięcia czy nawet zepchnięcia na dalszy plan. Co prawda możemy obok nich posadzić bardziej ludowe mity, duchy i zjawy, lecz autobusem wciąż będzie kierował Chochoł, dziecko Wyspiańskiego. Mimo to chciałbym równocześnie podkreślić, że odnalezienie tytułowych diabłów polskich, a także danie im głosu (lub przynajmniej próba uczynienia tego), wydaje się wartościowe samo w sobie.

Poszukując ludowej historii Polski

„Śladami Szeli” to druga książka – po „Bękartach pańszczyzny” Michała Rauszera – wydana przez Wydawnictwo RM w serii „Ludowa historia Polski”, której redaktorem merytorycznym jest Przemysław Wielgosz, redaktor naczelny polskiej edycji „Le Monde diplomatique”.

Chociaż jeszcze zbyt wcześnie wydawać opinie na temat tej serii, której celem jest – zdaniem redaktora merytorycznego – „wypełnienie największej z białym plam naszych dziejów, przyczynienie się do przywrócenia należnego miejsca i godności plebejskim przodkom przygniatającej większości z nas”, to chciałbym na koniec pozwolić sobie na konkluzję, że książka Korczyńskiego nie tyle wypełnia największą z białych plam, co raczej wskazuje na niedopasowanie dwóch wspomnianych wyżej źródeł przeszłości – Wawelu-Akropolis i historii ludowej. Dotychczasowe podporządkowanie drugiego z nich pierwszemu jest problematyczne, marginalizujące, odbiera sprawczość ludowości poprzez wpisywanie jej w historię narodową, składającą się z wielkich bohaterów i wielkich wydarzeń. Wydaje się, że ten stan dobrze opisał Marcin Świetlicki, dobry duch „Śladami Szeli”, w swoim wierszu „Nie stąd”:

Bo nie stąd jestem. I gdziekolwiek byłem,
byłem nie stamtąd. Przyszedłem przebadać
tę okolicę, jak najwięcej nabrać,
zagarnąć i nakłamać. I zgubić świadectwo.

Bo jestem nie stąd. I tu nie zostanę.
Piszę po ścianach. Obśmiewam mieszkańców
w mieszkaństwie zatwardziałych, sprawiam im przyjemność
chwilową, zaraz potem wyklinają mnie.

Pod asfaltem jest rzeka, najstarsze koryto,
są głęboko pod domem odwieczne topielce,
choć wzywają mnie we śnie wyciągnięte ręce,
nawet stamtąd nie jestem.

Być może to niedopasowanie jest koniecznie i nieuniknione. A jeśli tak, to warto byłoby zadać sobie pytanie o to, co należałoby z nim zrobić. Jakie skutki wynikałyby z zaakceptowania tej sytuacji. Może odpowiedzi na te pytania padną przy okazji kolejnych publikacji wpisujących się w zwrot ludowy. Póki co można jedynie zauważyć, że samo wyciągnięcie odwiecznych topielców na powierzchnię nie zmieni zastanego przez nich status quo.

*

Piotr Korczyński, „Śladami Szeli, czyli diabły polskie”, Wydawnictwo RM, Warszawa 2020, ss. 264.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×