fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Konieczny: Mamy dobry czas dla lewicowej historii!

To historia walk społecznych jest zawsze kluczowa dla lewicy. Lewicowa opowieść rozgrywa się w ramach narodowych, ale przede wszystkim jest historią walki o równość i o podmiotowość każdego człowieka.
Konieczny: Mamy dobry czas dla lewicowej historii!
ilustr.: Natasza Kornobis

Z Maciejem Koniecznym, posłem partii Razem, rozmawiają Anna Dobrowolska i Szymon Rębowski.

W setną rocznicę odzyskania niepodległości Zjednoczona Prawica przygotowała nowy wzór paszportu. Na jego kolejnych stronach pojawiają się narodowi bohaterowie z czasów odbudowy państwa w 1918 roku, w tym nawet Ignacy Daszyński. Najwięcej kontrowersji wzbudził jednak hologram „Bóg, Honor, Ojczyzna” wokół zdjęcia właściciela dokumentu. Jaki paszport, zakładając, że mielibyście na to szansę, zaprojektowałaby lewica?

Paszport, który oddawałby w pełni to, kim jesteśmy. Nie redukowałby historii Polski do jednego politycznego nurtu, nie ograniczałby się do historii elit, nie ukazywałby jedynie mężczyzn. Postaci pojawiające się w nowym wzorze musiałyby być reprezentatywne dla tego, kim jesteśmy jako wspólnota i jak się tym kimś staliśmy. To byłaby naprawdę istotna zmiana. Odejście od definiowania naszej narodowej tożsamości przez historię paru panów i zestaw bogoojczyźnianych haseł. Zamiast tego pokazywalibyśmy bardziej złożoną, ale także piękniejszą i prawdziwszą historię naszych przodkiń i przodków.

Wywołaliśmy ten paszport jako konkret, który jest wręcz emanacją upaństwowienia narracji historycznej przez prawicę. Głosy o tym, że prawica nader skutecznie przejęła narrację historyczną, są bardzo powszechne już od ponad dziesięć lat. Czy pan się z tym zgadza, a jeśli tak, to czy jest to problem, którym warto się zajmować? Czy lewica powinna odzyskać pamięć i opowieść o historii?

Zacznę od tego, że nie jestem historykiem. Do niedawna zresztą w ogóle niespecjalnie się historią zajmowałem. Jeszcze parę lat temu byłem przekonany, że polityka historyczna to temat zastępczy, że nie ma co się zajmować przeszłością, skoro jest tyle ważnych problemów do rozwiązania dzisiaj. Byłem przekonany, że spory o historię lewicy to domena garstki pasjonatów i rekonstruktorów niespecjalnie odnajdujących się we współczesnym świecie. Dziś wiem, jak bardzo się myliłem.

Spór o historię ma ogromy wpływ na to, jak wygląda obecna polska polityka. Polityka historyczna to tak naprawdę opowiadanie tego, kim jesteśmy jako wspólnota. Wyznacza ramy tego, co jest w polityce możliwe, jakie postawy dominują, czyje argumenty mają większą wagę. Prawica stara się narzucić bogoojczyźnianą wizję historii ukazującą naród polski jako jednorodną wspólnotę Polaków-katolików – stającą wobec zewnętrznych wrogów. Taka wizja uprawomocnia hierarchię i władzę naszych narodowych elit. Jest siłą rzeczy antyegalitarna i pomija historię walk społecznych i konfliktów klasowych w ramach narodowej wspólnoty. Dzięki temu prawica gra tak naprawdę na swoim boisku. Na szczęście polska lewica coraz głośniej upomina się o swoją historię.

Co się zmieniło i jak scharakteryzowałby pan w takim razie działania lewicy?

Warto zacząć od tego, że nadeszły dużo lepsze czasy dla lewicowej polityki historycznej. Rządzi zamordystyczna prawica, dzięki czemu bardzo wielu młodych ludzi politycznie definiuje się w opozycji do niej. Młodzi orientują się na to, że nie lubią prawicy, siłą rzeczy spoglądają w lewą stronę i zaczynają zastanawiać się, o co w ogóle z tą całą lewicą chodzi. Tu pojawia się przestrzeń na lewicową opowieść o Polsce.

Tę potrzebę staramy się zagospodarować, przypominając tradycję polskich demokratycznych socjalistów i kontrując szkodliwą prawicową propagandę w rodzaju kultu wyklętych. Tutaj chciałbym podziękować mojemu asystentowi Krzyśkowi Grochowskiemu, który w przeciwieństwie do mnie jest historykiem i odpowiada za ogromną większość materiałów historycznych, jakie publikujemy w mediach społecznościowych. Nasze wrzutki spotykają się z naprawdę dużym zainteresowaniem. Myślę, że jeszcze parę lat temu nie byłoby to możliwe.

Pamiętam, jak byłem w Kraju Basków i wprost umierałem z zazdrości, patrząc, jak ich wspólnota narodowa wypełniona jest lewicową treścią. Ruch niepodległościowy, pozostający przez lata w opozycji do prawicowej frankistowskiej dyktatury, siłą rzeczy przybierał lewicowe formy. Niepodległość, socjalizm, feminizm w nieoczywistym z polskiej perspektywy połączeniu stawały naprzeciwko prawicowemu autorytaryzmowi. Myślę, że dziś i w Polsce pojawia się przestrzeń dla takiego pojmowania wspólnoty. Historia PPS-u i polskiej demokratycznej, socjalistycznej i niepodległościowej lewicy daje nam tutaj sporo paliwa.

Otoczenie, o którym pan mówi, chyba faktycznie jest bardziej korzystne niż jeszcze kilka lat temu. Wówczas młodzi definiowali się w opozycji do Platformy Obywatelskiej, a ta właściwie porzuciła sferę historii.

Całe obowiązujące od trzydziestu lat myślenie o historii, ale także o tym, na czym polega działalność demokratyczna i obywatelska, kształtowało się w opozycji do komunistycznej dyktatury. I to jest kłopot. Kiedy ktoś definiował się w Polsce jako zwolennik wolności, demokrata, to robił to w opozycji do PRL-u, czyli lewicy. Czyli wolnościowiec, to antykomunista; demokrata, to antykomunista. Postkomunistyczna lewica, szukając dla siebie miejsca w nowej rzeczywistości, wybrała przyszłość, spór o historię oddając poniekąd walkowerem. Liberałowie podzielali antylewicowy sentyment, prawica niemal zmonopolizowała więc politykę historyczną, przesuwając nas coraz bardziej na prawo. Obudziliśmy się w momencie, w którym za bohaterów robią kolaboranci hitlerowscy z Brygady Świętokrzyskiej. Na szczęście wiele wskazuje na to, że następuje odbicie. Dla młodych negatywnym punktem odniesienia nie jest odległy PZPR, ale prawicowy „kaczyzm”.

Jakie byłyby więc drogi do odzyskiwania pamięci? Przeglądając pana profil w mediach społecznościowych, ale też po prostu profile partii Razem, zauważyliśmy, że bardzo często pojawiają się na nich opisy konkretnych postaci historycznych – działaczy politycznych, związkowców czy pisarzy. Z drugiej strony mamy wrażenie, że lewicowa czy krytyczna historiografia stara się poszukiwać innego sposobu opisu przeszłości. Odchodzi od opowiadania o konkretnych bohaterach na rzecz przedstawiania całych grup społecznych. Mamy między innymi książki o ludowej historii czy opracowania dotyczące różnych grup kobiet, na przykład służących. Czy nie ma tu pewnego zgrzytu?

Jako partia Razem długo kopaliśmy się z koniem, chcąc robić politykę opartą nie na rozpoznawalnych twarzach, ale na kolektywnym działaniu. Nie chcieliśmy kształtować liderów, staraliśmy się budować ruch masowy, przedstawiać się jako grupa ludzi. Poszło średnio i dzisiaj myślę, że wynika to z uniwersalnej potrzeby, żeby działania, poglądy, wizje utożsamiać z konkretnymi osobami. Ogromna większość opowieści w naszej kulturze, już od „Iliady” i Biblii, to opowieści o ludziach. Dobrych albo złych, mądrych albo głupich. Myślę, że dlatego też ciężko nam utożsamiać się z ruchem, który nie ma konkretnej, ludzkiej twarzy. Zwyczajnie potrzebujemy bohaterów i bohaterek. Jako lewica powinniśmy walczyć o to, żeby były to nasze bohaterki i nasi bohaterowie. Żeby reprezentowali dążenia ludowe, a nie władzę elit. Żeby było wśród nich jak najwięcej kobiet.

Nie oznacza to oczywiście, że nie mówimy o całych ruchach społecznych. W ostatnich latach fantastyczną robotę zrobiono na lewicy, przypominając historię rewolucji 1905 roku. Szczególne uznanie należy się tutaj łódzkiemu środowisku skupionemu wokół Krytyki Politycznej. Staramy się dużo mówić o historii i zasługach związków zawodowych. Uświadamiać, że wiele społecznych zdobyczy, z których dziś korzystamy, zostało przez nie wywalczone. Jest też bardzo ważna dla nas tradycja pepeesowska. Tutaj nie uciekamy oczywiście od mówienia o konkretnych postaciach, ale służy to opowiedzeniu PPS właśnie jako „ruchu ruchów”, wielkiego, różnorodnego i masowego ruchu społecznego, dla którego partia polityczna była tylko jednym z elementów obok ruchu spółdzielczego, organizacji pracowniczych, a nawet klubów sportowych. To jest bardzo ważne, bo też chciałbym, żeby współczesna lewica w tym kierunku szła.

Sami długo zastanawialiśmy się redakcyjnie nad tym, czy da się opowiadać o historii i budować tożsamość na przykład wokół Pomnika Włókniarek, czyli bardziej bezosobowego przedstawienia. Boimy się tego, że w opowieści skoncentrowanej na bohaterach problemem mogą być na przykład trudności w znalezieniu postaci kobiecych. A więc gdy waszym celem jest zmiana rozkładu genderowego wśród bohaterów i bohaterek, to realizacja tego celu poprzez przypominanie postaci może być trudna.

Zgadzam się, że siłą rzeczy mężczyzn jest więcej, bo z racji patriarchalnego charakteru społeczeństwa odgrywali często istotniejszą rolę publiczną. Ale tym bardziej trzeba spróbować to odkręcać. Z tym Pomnikiem Włókniarek to mnie trochę macie. Jak wyjeżdża się z Polski na przykład do krajów skandynawskich czy do Europy Zachodniej, to często spotykamy upamiętnienia, które nie mają charakteru bohaterskiego – takich Pomników Włókniarek jest więcej. Pewnie warto iść w tę stronę. Wracając do pierwszego pytania o paszport – wyobrażałbym sobie w nim właśnie takie obrazy. Choć tu też pojawia się pewne zagrożenie, jesteśmy niebezpiecznie blisko estetyki peerelowskiej. To kolejna rzecz do odczarowania – PRL nie ma monopolu na upamiętanie przedstawicieli klasy robotniczej.

Skoro mówimy o bohaterach, to warto się zastanowić, na ile nie jest to problem z polskim stosunkiem do historii w ogóle, że dla nas obywatelskie zaangażowanie musi być bohaterskie, a emanacją tego zaangażowania są wielkie postacie, na których powinniśmy się wzorować. W efekcie w centrum ruchów społecznych zawsze są ich przywódcy, a nie ruch społeczny jako taki. Czy polityka historyczna lewicy nie powinna próbować wywrócić tego przekonania i pokazywać, że na przykład „Solidarność” to nie był Wałęsa, tylko dziesięć milionów robotników i robotnic, że PPS to nie był Piłsudski, tylko robotnicy?

Zależy, jak tę Polskę zdefiniujemy. Obawiam się, że ja sam pod wieloma względami jestem bardzo „polski”. Romantyczna, powstańcza, heroiczna tradycja jest mi niezwykle bliska. Co więcej, patrząc na nią historycznie, jest to tradycja lewicowa w przeciwieństwie do dużo bardziej zachowawczej, reakcyjnej tradycji prawicy.

Wracając do bohaterów, powiedziałbym, że należy po nich sięgać, ale szukać postaci nieelitarnych. To znaczy znajdować w ruchach społecznych takich jak PPS czy „Solidarność” postacie, które nie są Wałęsą czy Piłsudskim. Taką heroiczną opowieścią, która nie jest opowieścią o przywódcach, będzie chociażby historia Stefana Okrzei. Jako męczennik za sprawę niepodległości i socjalizmu urósł w dwudziestoleciu niemal do rangi lewicowego świętego. Był zresztą jednym z wielu przedstawicieli lewicowego panteonu ludowych bohaterów, którzy rzucili wyzwanie tyranom. To kierunek, który – przyznam – jest mi bliski. Współcześnie taką bohaterką jest dla mnie Jolanta Brzeska. Działaczka lokatorska, która postawiła się mafii reprywatyzacyjnej i przypłaciła to życiem.

Wizja polskości, o której pan mówi, jest chyba naturalna od cezury historycznej, którą stanowi druga połowa XIX wieku. Wtedy zaczynają powstawać nowoczesne ruchy polityczne na ziemiach polskich, w tym ruch nowoczesnej lewicy – I Proletariat, potem PPS; pojawia się mnóstwo bohaterów, których można przypominać. Dodatkowo przynajmniej dla części lewicy – związanej z Piłsudskim – rewolucja i niepodległość to właściwie synonimy, łatwo więc łączyć agendę lewicową z poczuciem patriotyzmu.

Większym wyzwaniem są chyba dawniejsze dzieje, czasy, w których trudno mówić o poczuciu polskości wśród szerokich mas społecznych. Co najmniej część dzisiejszej lewicy jako bohatera przedstawia Jakuba Szelę, a jego trudno nazwać bojownikiem o polskość. Jest raczej reprezentantem klasy społecznej, która przez tych, co do polskości najbardziej przynależeli, była – często w brutalny sposób – wyzyskiwana. Wracamy tu do opracowań o ludowej historii, które rozbijają dominujące opowieści o tysiącletniej wspólnocie narodowej.

Mit o tysiącletnim świadomym swojego istnienia i tożsamości narodzie polskim nie jest lewicy do niczego potrzebny. Niezbędna jest nam na pewno historia walk społecznych, historia ludzi, którzy na przestrzeni stuleci opierali się niesprawiedliwości i wyzyskowi. Walczyli o prawo do decydowania o sobie i swojej wspólnocie. Tak więc jest to zarówno historia walk klasowych chłopów czy robotników, jak też historia walki o niepodległość i prawo do samostanowienia Polaków.

Przypominanie o tym, że ogromna większość z nas ma chłopskie korzenie, też powinno być elementem lewicowej opowieści. Trzeba odzyskać dumę z ludowego pochodzenia. Powodem do wstydu powinno być dorabianie się na przymusowej pracy chłopów, a nie bycie wyzyskiwanym.

Co do samego Jakuba Szeli, to pewnie spory o niego, również na lewicy, nigdy się nie skończą. Dla jednych będzie to austriacki agent, który stanął na drodze demokratycznych reform, dla innych rewolucjonista, który słusznie pomścił chłopską krzywdę.

Szela dobrze wprowadza nas do kolejnego zagadnienia, bo jego legenda była bardzo ważna dla komunistycznej polityki historycznej. Jaki jest wasz stosunek do PRL-u? Nie bez przyczyny wszystkie przykłady bohaterów, które Pan podawał, są z okresu przed 1939 rokiem. Co zrobić z tym, że w Polsce przez prawie czterdzieści lat nazwa państwa brzmiała „Polska Rzeczpospolita Ludowa”?

Mówiąc o Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej można zacząć od tego, że nam taką fantastyczną nazwę ukradli. A poważnie to okres PRL-u był przede wszystkim niejednorodny i wrzucanie pięciu bardzo różnych dekad historii Polski do jednego worka z napisem „straszny totalitaryzm, mordują Polaków” jest zwyczajnie durne i kłóci się z doświadczeniem milionów Polaków, którzy PRL pamiętają.

Dla mnie i, myślę, dla Razem w ogóle PRL jako państwo autorytarne był bardzo odległy od ideałów demokratycznego socjalizmu, ale też dalecy jesteśmy od potępiania wszystkiego w czambuł. W kwestii swobód politycznych to musi być ocena negatywna, z zastrzeżeniem oczywiście, że skala represji różniła się w zależności od miejsca i czasu. Nie byłbym natomiast pewien, czy w przypadku chociażby budownictwa mieszkaniowego PRL na pewno przegrywa z III RP. Za imponujące uznać należy powojenne dzieło odbudowy kraju, nawet jeżeli przypada ono na okres ogromnej politycznej przemocy.

Tak więc PRL zasługuje na krytyczną, ale uczciwą ocenę. Nie ma też co ukrywać, że na lewicy się pod tym względem różnimy. Inną ocenę ma tutaj postkomunistyczny Sojusz Lewicy Demokratycznej, inną Razem, które woli odwoływać się do tradycji lewicowej opozycji i masowego robotniczego zrywu, jakim była pierwsza „Solidarność”.

Czy ocena „Solidarności” z dzisiejszego punktu widzenia nie powinna również być bardziej niejednoznaczna? Z jednej strony mamy masowy ruch społeczny, z drugiej – jego emanacja polityczna doprowadziła do liberalnej transformacji i trudnego dla lewicy sojuszu tronu z ołtarzem, z efektami czego mierzymy się do dziś.

Pierwsza „Solidarność” była masowym ruchem robotniczym przeciwko autorytarnej władzy, o postulatach socjalnych, pracowniczych, w szerokim sensie demokratycznych – strajkującym chodziło poza postulatami socjalnymi o prawo do decydowania o sobie w zakładach pracy. Był to więc ruch w porywach niemalże anarchosyndykalistyczny. Ten ruch został zmiażdżony przez stan wojenny. Późniejsza opozycja wobec PRL-u nie miała już charakteru tak masowego i to już ta wąsko rozumiana opozycja w porozumieniu z elitami pezetpeerowskimi doprowadziła do złodziejskiej transformacji i restauracji kapitalizmu w wyjątkowo kiepskim wydaniu.

Nie byłoby to możliwe, gdyby masowy ruch pracowniczy nie został wcześniej złamany. Ja widzę to tak, że po jednej, demokratycznej stronie mamy masowy ruch robotniczy, a po drugiej Jaruzelskiego i Balcerowicza. Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiły nowe władze w III RP, było uchwalenie skrajnie restrykcyjnego antyzwiązkowego prawa, które uniemożliwiało między innymi strajki solidarnościowe. Trudno o jaśniejszy symbol odejścia od tradycji pierwszej „Solidarności”. Zamiast masowego ruchu społecznego, który powstał na bazie solidarnościowych strajków, mamy elity władzy, które we własnych gabinetach próbują zdławić oddolną samoorganizację.

Mamy wrażenie, że ten ruch od początku jest jednak bardziej złożony. Oczywiście rozumiemy potrzebę opowiedzenia go przede wszystkim jako demokratyczno-socjalnego oporu wobec władzy, niemniej od początku strajków pojawiają się w nim nuty patriotyczne czy nawet narodowe, a także religijne. Wygodnie jest przedstawiać ruch robotniczy w kontrze do sojuszu Jaruzelskiego z Balcerowiczem. Warto jednak ten obraz uzupełniać. Zapominamy chociażby o tym, że przy Okrągłym Stole siedziały tak naprawdę trzy strony. Tą trzecią był Kościół, a jego miejsce wynikało z bardzo silnej pozycji w PRL-u, budowanej między innymi przez lewicową opozycję, o której Pan wcześniej mówił i która w pewnym momencie uznała Kościół za sojusznika.

Zgadzam się, że ten ruch nie jest jednowymiarowy, ale wymiar, o którym mówiłem, jest mi najbliższy, więc siłą rzeczy opowiadam historię, z którą się identyfikuję. Wracamy tu do pytania o politykę historyczną – jakie aspekty ze skomplikowanej, siłą rzeczy wielonurtowej i niejednoznacznej historii chcemy podkreślać? Pewnie te, które uosabiają ideały, które chcemy szerzyć.

Ale oczywiście ważne jest, żeby przypominać o „umowie” z Kościołem, który po 1989 roku w zamian za obietnicę niemieszania się w kwestie gospodarcze czy geopolityczne otrzymał monopol na opiekę nad duszą i sumieniami Polaków i przede wszystkim Polek, na forsowanie swojej agendy w tak zwanych kwestiach kulturowych. Był to rodzaj kapitulacji wobec Kościoła, który charakteryzował wszystkie strony sporu politycznego i który – to również trzeba uczciwie przyznać – przynajmniej częściowo wynikał z dziedzictwa „Solidarności”.

W tym kontekście bardzo przydatna jest tradycja pepeesowska – mocno antyklerykalna, co o tyle ciekawe, że ta partia jednocześnie bardzo szerokimi garściami czerpała z symboliki religijnej. Inna rzecz, że Prawo i Sprawiedliwość lubi kłamliwie przedstawiać PPS jako lewicę, która nie głosiła „tych wszystkich postępowych głupot”: nie zajmowała się kobietami, prawami człowieka, czyli tak naprawdę była prawicą, tylko taką lewicową. Ciągle trzeba więc dbać o to, żeby opowiadać tradycję pepeesowską jako radykalnie postępową.

Przejdźmy na koniec do praktyki politycznej. Lewica dochodzi do władzy – czy tak jak Platforma Obywatelska chcecie zlikwidować IPN? Jakie muzeum zaczęlibyście budować w pierwszej kolejności?

Liberałowie najchętniej zlikwidowaliby wszystko, co publiczne. Jestem sceptyczny wobec takiego podejścia, ale IPN w obecnym wydaniu jest oczywiście instytucją szkodliwą. Natomiast zlikwidowanie go ot tak – to zwyczajnie nie jest takie proste. Nie mamy instytucji, która byłaby fizycznie w stanie przejąć zbiory archiwalne Instytutu. IPN powinniśmy przekształcić w placówkę badawczą i edukacyjną – podobny urząd działa w Niemczech – zajmującą się ekstremizmami i zagrożeniami dla demokracji. W polskich warunkach oznaczałoby to głównie badanie ekstremizmów prawicowych.

Jeśli chodzi o muzeum, to trzeba po prostu zrobić wielgachne, przekrojowe muzeum ludowej historii Polski, pokazujące historię, której podmiotem byliby w końcu zwykli ludzie, a nie elity.

Coś, co marzy mi się osobiście, to opowieść o historii PPS-u, ale nie podręcznikowa, tylko nakręcona na wzór serialu „Narcos”. Opowieść o budowie podziemnego imperium, rozpoczynająca się od paru niedziałających pistoletów, a sięgająca potężnego imperium dokonującego dziesiątek zamachów, zaangażowanego w przemyt na ogromną skalę.

Trzeba by chyba przekonać Netflixa do realizacji tego przedsięwzięcia.

Trzeba, to by było coś!

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×