Stany Zjednoczone zmagają się z ogromną liczbą problemów. Także WuDunn i Kristof poruszają wiele wątków, skupiając się na różnych obliczach biedy, bezrobocia czy uzależnień (nie tylko od alkoholu i narkotyków, ale też leków). Łączą historie konkretnych ludzi, których często przez wiele lat znali osobiście, z najrozmaitszymi badaniami i statystykami.
Mocno wybrzmiewa w tym spostrzeżenie, że w wielu wypadkach życie bohaterek i bohaterów wcale nie musiało się tak potoczyć. Gdyby tylko na wczesnym etapie otrzymali pomoc, gdyby dobrze działały usługi publiczne, niejednej tragedii dałoby się uniknąć. Autorka i autor przekonują, że osoby, które zmagają się z różnymi wyzwaniami i nierzadko robią złe rzeczy, nie są definiowane wyłącznie przez to. Tym samym WuDunn i Kristof zachęcają do patrzenia na nich, jak na ludzi, zamiast sprowadzania wszystkiego do słowa „patologia”. Przytaczając różnorakie dane, udowadniają też, że jeśli wszystko sprowadza się do indywidualnej odpowiedzialności, jeśli nie przeciwdziała się w zorganizowany sposób wielu niekorzystnym zjawiskom społecznym, to później kłopoty są większe i trzeba przeznaczyć więcej pieniędzy, aby sobie z nimi poradzić. Innymi słowy, narracja głosząca, że trzeba zostawić takie osoby samym sobie, bo inaczej będziemy marnować pieniądze podatników, jest zwyczajnie fałszywa.
WuDunn i Kristof pokazują zatem problemy i wyzwania systemowe, udowadniając, że w Stanach Zjednoczonych od dawna – mniej więcej od lat 70. ubiegłego wieku – dzieje się po prostu źle. Była już o tym mowa w Kontakcie. W tekście sprzed niemal półtora roku (również zresztą zatytułowanym „Przebudzenie z amerykańskiego snu”) przytaczałem stwierdzenie Willa McAvoya, głównego bohatera serialu „Newsroom”: „USA nie są najwspanialszym krajem świata”. Udowadniałem, że McAvoy ma rację, przede wszystkim na przykładzie ochrony zdrowia, kredytów studenckich oraz nierówności dochodowych. To tylko przypomina, że obszarów do naprawy Stany mają bardzo, bardzo dużo, a wszystkie są ze sobą mniej lub bardziej połączone.
Książka „Biedni w bogatym kraju. Przebudzenie z amerykańskiego snu” wpisuje się tym samym w coraz głośniejszą debatę na temat tego, że rzeczywistość, w której żyjemy, jest – delikatnie rzecz ujmując – daleka od ideału. Pytanie tylko, czy tytuł ten wnosi coś nowego do tematu i jak to robi.
Zacznijmy od tej drugiej kwestii. WuDunn i Kristof są dziennikarskim małżeństwem mającym na koncie liczne sukcesy. Udało im się, wyrwali się z niesprzyjających okoliczności. Trochę przypominają pod tym względem J.D. Vance’a, autora głośnej „Elegii dla bidoków”. Być może to właśnie dlatego – chociaż nacisk kładą na ograniczenia systemowe – indywidualną odpowiedzialność życiową podkreślają dość często. Wspominają, że jednym z argumentów, by o niej pisać, jest chęć traktowania podmiotowo bohaterek i bohaterów. Udawanie, że nie podjęli oni złych wyborów w życiu, byłoby równoznaczne z traktowaniem ich z góry, jako osób nieumiejących samodzielnie myśleć.
Jakkolwiek jest to założenie słuszne i szlachetne, czytając „Biednych w bogatym kraju”, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że WuDunn i Kristof jednak nie do końca potrafią spełnić swoją obietnicę. Dość rzadko przytaczają wypowiedzi ludzi, z którymi rozmawiali. Zatem to bardziej opowieść o ich życiu widziana oczami autorki i autora, a nie samych bohaterek i bohaterów.
Jako żywo przypomina to dyskusję, którą mamy na naszym, polskim podwórku. Jej niedawną kulminacją było wszystko to, co działo się w związku z premierą książki Magdaleny Okraski „Nie ma i nie będzie”. Sama autorka i popierające ją osoby podkreślały, że stawia przede wszystkim na słuchanie ludzi, traktowanie ich po partnersku, a nie protekcjonalnie. Druga strona wskazywała, że Okraska nie chce słuchać o sukcesach, „pławi się w biedzie i nieszczęściu”, widzi tylko to, co chce widzieć. Rozstrzyganie, kto jest bliżej prawdy, nie jest celem tego tekstu, dostrzegam jednak pewne podobieństwa.
Ponadto tak jak w Stanach Zjednoczonych, tak i u nas pojawia się coraz więcej pozycji pokazujących, że nawet jeżeli część społeczeństwa po 1989 roku odniosła sukces, awansowała na drabince społecznej, to jednak większość bynajmniej nie może tego powiedzieć, a losy tej większości są zwykle poza radarem elit. Wspomnę chociażby o książkach Marka Szymaniaka „Urobieni. Reportaże o pracy” i „Zapaść. Opowieści z mniejszych miast”, Olgi Gitkiewicz „Nie zdążę” oraz „Nie hańbi”, a także wcześniejszej książce Magdaleny Okraski „Ziemia jałowa. Opowieść o Zagłębiu”.
Wracając jednak do „Biednych w bogatym kraju”: czy WuDunn i Kristof wnoszą coś nowego do tematu, który podjęli? Wydaje mi się, że niestety raczej nie. Po pierwsze, momentami piszą tak, jakby byli szczerze zdziwieni sytuacją gorzej sytuowanych osób. Przykładem niech będzie zdanie: „Nabieramy coraz większego przekonania, że społeczeństwo powinno znacznie bardziej skupić się na miejscach pracy”. Dopiero teraz? To o tyle zaskakujące, że rzeczy, o których mówią autor i autorka, od dawna nie są tajemnicą. Po drugie, na końcu książki znajdujemy rekomendacje, których zrealizowanie mogłoby polepszyć sytuację i sprawić, że Stany Zjednoczone będą równiejszym i sprawiedliwszym krajem. Są one jednak dość zachowawcze, na dobrą sprawę większość postulatów można by podsumować sloganem „kapitalizm z ludzką twarzą”.
No właśnie, rzeczony kapitalizm, chociaż jest źródłem wszystkich opisywanych problemów, tutaj znajduje się niejako na marginesie, w niedopowiedzeniu. Samo słowo pojawia się bardzo rzadko, różne aspekty kapitalizmu są albo potraktowane po macoszemu, albo całkowicie pominięte. Może wynika to z faktu, że WuDunn i Kristof – jak sami piszą – swoją książkę kierują głównie do tych, którzy są na podobnym poziomie materialnym co oni, czyli do wyższej klasy średniej.
Pewnie też dlatego tak często podkreślają, że wprowadzenie różnych zmian mających ułatwić życie osobom w gorszej sytuacji opłaci się finansowo. Chodzi o rozwój gospodarki oraz zmniejszenie wydatków federalnych na cele takie, jak walka z ubóstwem i uzależnieniami – zgodnie z tym stanowiskiem każdy dolar wydany na prewencję sprawi, iż później nie będzie trzeba płacić większych kwot na radzenie sobie ze skutkami. Tak jakby WuDunn i Kristof obawiali się, że inaczej nie trafią do swoich odbiorczyń i odbiorców. Nie jest to pewnie bezpodstawne założenie, ale tak czy inaczej zastanawiają się, co zrobić, ponad głowami osób, których omawiane problemy dotyczą.
Autorka i autor nie chcą zatem proponować bardziej radykalnych rozwiązań (ewentualnie nie potrafią ich sobie wyobrazić). Problem w tym, że te zaczynają być coraz potrzebniejsze i pilniejsze. Pisze o tym chociażby Thomas Piketty, proponujący socjalizm partycypacyjny, czy Jason Hickel w „Mniej znaczy lepiej”, postulujący zerwanie z polityką ciągłego wzrostu i zwracający uwagę, że ten nie jest możliwy na planecie o skończonych zasobach. Business as usual, za to z przesunięciem akcentów i nieco równiejszym podziałem finansowego tortu w społeczeństwie, po prostu nie wystarczy. I mam na myśli zarówno nierówności społeczne, jak i – powiązaną z nimi zresztą – katastrofę klimatyczną.
Warto jednak zaznaczyć, że książka została pierwotnie wydana w 2020 roku, jeszcze przed pandemią, która mocniej unaoczniła nam pewne problemy i wyzwania oraz pchnęła debatę do przodu. Ponadto „Biedni w bogatym kraju” to pozycja wciąż pełna ważnych i poruszających historii, jak również licznych danych wyraźnie pokazujących, że Stany Zjednoczone (i nie tylko one) wymagają ogromnych zmian. Jeżeli więc ktoś dopiero zaczyna swoją przygodę z odczarowywaniem „najwspanialszego kraju świata”, będzie to dobry punkt wyjścia. Inni jednak znajdą tu raczej po prostu potwierdzenie tego, o czym czytali już w innych miejscach.
I tak o licznych problemach i wyzwaniach, przed którymi stoją USA, pisał chociażby Charlie LeDuff w „Detroit. Sekcji zwłok Ameryki” oraz „Shitshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje”, a także Sam Quinones w „Dreamland. Epidemii opiatów w USA” (wszystkie te pozycje również ukazały się nakładem Wydawnictwa Czarne). Pisali też Arlie Russell Hochschild w „Obcym we własnym kraju. Gniewie i żalu amerykańskiej prawicy” i Joseph Stiglitz w „Cenie nierówności. W jaki sposób dzisiejsze podziały społeczne zagrażają naszej przyszłości”. Ba, wiele tematów, które poruszają WuDunn i Kristof, dosadniej i bardziej szczegółowo przybliża od dziewięciu sezonów John Oliver w satyrycznym programie „Last Week Tonight”, który można oglądać na HBO. Innymi słowy, jest wiele źródeł – sam wymieniłem tylko kilka – z których można czerpać wiedzę o tym, jak naprawdę wyglądają Stany Zjednoczone.
Bo to naprawdę nie jest kraj, którym warto się zachwycać.
Sheryl WuDunn, Nicholas Kristof, „Biedni w bogatym kraju. Przebudzenie z amerykańskiego snu”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2022.