fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Nie będę oglądał mundialu. Kibic ma niewielką władzę, ale zawsze jakąś

Dla piłki, którą kocham, nie zgadzam się na mundial czy olimpiady robione przez sportową mafię i bandytów. Jeśli mam jakieś narzędzie, żeby tę niezgodę wyrazić, to z niego korzystam.
Nie będę oglądał mundialu. Kibic ma niewielką władzę, ale zawsze jakąś
ilustr.: Wika Krauz

Boisko ma wymiary 45-90 na 90-120 metrów, z bramką na każdym końcu (7,32 na 2,44 metra). Jest piłka o obwodzie maksymalnie 70 centymetrów i masie do 450 gramów. Są dwie drużyny po jedenastu zawodników każda. Celem gry jest zdobycie większej liczby bramek. Najprostsza gra na świecie? Gdyby nie przepis o spalonym – zapewne tak. Piłkę nożną każdy zrozumie, a mecz można rozegrać nawet na biegunie południowym (podobno była to popularna rozrywka ekspedycji polarnej Roberta Scotta). Futbol ze swej natury jest równościowy. Tym większym skandalem, a dla kibica bólem, jest kolonizacja piłki przez kapitał. Wisienką na torcie tego zjawiska są zbliżające się Mistrzostwa Świata 2022 w Katarze.

Rytuał dla socjalistów

„Piłka nożna to sport socjalistyczny” – mówił kilka lat temu John Barnes w rozmowie z Mihirem Bose. „Wprawdzie w aspekcie finansowym jedni zarabiają więcej od innych, ale patrząc z perspektywy piłkarskiej, niezależnie, czy jesteś Leo Messim, czy też rezerwowym prawym obrońcą Argentyny, przez 90 minut pracujecie dla tego samego celu” – dodawał słynny skrzydłowy Liverpoolu. Powyższy cytat zrobił zawrotną karierę, sam Barnes kwestii walki z nierównościami poświęcił choćby wydaną w 2021 roku książkę „The Uncomfortable Truth about Racism”, jednak identyfikacja piłki nożnej z egalitaryzmem jest niejako naturalna.

Takie ujęcie piłki przedstawia też między innymi Terry Eagleton, neomarksistowski filozof i publicysta. Jego zdaniem piłka jest doświadczeniem o wymiarze niemalże religijnym, która w społeczeństwie zeświecczonym, wypełnia lukę po odrzuconych rytuałach i symbolach. Dla „Guardiana” pisał: „Współczesne społeczeństwa odbierają obywatelom doświadczenie solidarności, które piłka zapewnia w stopniu najwyższym, aż do zbiorowego delirium. Większość mechaników czy sklepikarzy czuje się odcięta od kultury wysokiej, ale raz w tygodniu staje się świadkami pokazów wzniosłego artyzmu, kreowanego przez ludzi, dla których słowo geniusz bywa wytartym sloganem. Tak jak w zespole jazzowym czy trupie teatralnej, piłka łączy w sobie olśniewający talent indywiduów z bezinteresownym oddaniem drużynie w grze zespołowej, rozwiązując tym samym problem męczący od wieków socjologów. Współpraca i konkurencja są w niej sprytnie zrównoważone”.

Co z tą lewicową mitologią futbolu ma wspólnego Mundial w Katarze? Absolutnie nic.

Ani minuty

To najdroższa w historii impreza piłkarska (a prawo do jej organizacji uzyskane zostało być może dzięki łapówkom), której łączny koszt według wyliczeń podawanych w mediach (między innymi przez „Deutsche Welle” i „The Sun” powołujące się na różne źródła) ma wynieść ponad 200 miliardów dolarów. Tym samym przebiła ona budżetem wszystkie dotychczasowe mistrzostwa świata razem wzięte. W tej sumie zawierają się nakłady na infrastrukturę, ale nie uwzględnia ona choćby centa odszkodowań dla rodzin tragicznie zmarłych 6750 robotników wykonujących niemal niewolniczą pracę przy budowie stadionów. Sprawę ujawnił w 2013 roku „Guardian”, zarzuty wystosowało również Amnesty International. Pomimo powszechnej wiedzy o sytuacji pracowników najemnych w Katarze, nie wywołała ona niemal żadnej poważniejszej reakcji publicznej. Trudno się spodziewać, że wydarzenia bliższe czasowo, czyli deregulacja stawek czynszów w Katarze w celu zwolnienia miejsc noclegowych dla kibiców, miałyby mieć poważniejsze reperkusje dla turnieju.

Dziennikarze, działacze sportowi i kibice są raczej świadomi notorycznego łamania praw człowieka przez organizatora najbliższych mistrzostw świata w piłce nożnej, a mimo to propozycja przeniesienia turnieju w jakieś bardziej ludzkie miejsce – jeśli nie pod względem politycznym, to choćby pod względem atmosferycznym – nigdy nie została poważnie rozważona. Nic dziwnego, skoro żadna z federacji ani żaden z aktywnych piłkarsko zawodników nie stanął okoniem przeciwko mundialowi w Katarze (wyjątek stanowią emeryci tacy jak Eric Cantona, który turnieju oglądać nie będzie, czy Philipp Lahm, który z żalem, lecz jednak zobaczy). Dlatego na ich miejscu staję ja i choć wiem, że mój wpływ, jak wpływ dowolnego pojedynczego konsumenta w relacji do kapitalistycznej machiny, jest żaden, to jednak od kilku miesięcy głośno deklaruję, że najbliższy mundial należy bojkotować i sam nie obejrzę ani minuty transmisji.

Taki bojkot wymaga jednak odpowiedzi na kilka często zadawanych pytań. Czy uczestnictwo w bojkocie jest tylko mirażem wywołanym przez samą logikę kapitalistycznego sportu? Dlaczego dopiero teraz, a nie przy wcześniejszych, wcale nie mniej kontrowersyjnych imprezach sportowych? Wreszcie: po co bojkotować, skoro nie ma to żadnego przyczynowego wpływu na odbycie się imprezy?

Złudzenie wpływu

Odkąd mówię o potrzebie bojkotu polegającego na prywatnym odwróceniu uwagi od mundialu, jeden z najczęściej słyszanych przeze mnie argumentów jest taki: to FIFA, a nie pojedynczy kibice ani nawet piłkarze czy federacje, jest odpowiedzialna za przyznanie organizacji imprezy Katarowi. Tak, gospodarz mistrzostw świata to państwo moralnie podejrzane, ale pojedynczy kibic nie ma z tym nic wspólnego, a co za tym idzie, nie powinien ponosić kosztów takiej decyzji. „Późny kapitalizm ma w sobie zapisaną wyjątkowo perfidną strategię, która polega na przenoszeniu odpowiedzialności. Według niej, to ty – kibic piłkarski – jesteś winny temu, jak wygląda świat futbolu, bo przecież kibicujesz. A zatem, jeśli nie godzisz się na niesprawiedliwe praktyki, nadużycia czy korupcję obecne w futbolu, to nie powinieneś kibicować i cieszyć się sukcesami swojej drużyny. W końcu w piłkarskim biznesie są ogromne, często brudne, pieniądze! Otóż uważam, że to nie jest moja odpowiedzialność. Nie czuję się odpowiedzialny za to, że FIFA – korporacja, która uwłaszczyła się na świecie piłki – sprzedała prawa do mundialu Katarowi” – mówił na łamach Kontaktu Michał Okoński, który w podobnym stylu pisał również w ostatnim wydaniu „Kopalni”: „Odmawiam więc odpowiedzialności. Albo raczej: świadomie wyznaczam sobie jej pole”.

Trudno się nie zgodzić z redaktorem „Tygodnika Powszechnego” – także nie czuję się odpowiedzialny za to, że mundial jest w Katarze, bo też po prostu tej odpowiedzialności nie ponoszę. Kibic nie jest nic winien organizacji sportowej imprezy, za którą odpowiadają możni świata futbolu. Niemniej właśnie dlatego mówienie o odpowiedzialności jest tu pewną figurą retoryczną. Można być odpowiedzialnym za coś, względem czego jest się sprawczym, a zapewne nikt z nas nie miał możliwości, by 2 grudnia 2010 roku w Zurychu złapać za rękę prezesa Blattera i zdecydowanym tonem pouczyć: „Sepp, to nie powinno tak wyglądać”.

Jeśli nie masz na coś wpływu, to możesz to jedynie przyjąć lub odrzucić i w tej mierze twój czyn będzie podlegał ocenie. Kibic dysponuje niewielką władzą, której zasięg wyznacza ruch palcem między przyciskami pilota albo w kierunku kasy biletowej. Może jedynie podjąć decyzję o uczestnictwie w spektaklu bądź odpuszczeniu sobie transmisji. To niewielka władza, lecz zawsze jakaś, a za decyzją kryją się motywacje. W moim przypadku są proste – jeśli kapitałem, który posiadam i który mogę zainwestować w mundial, jest moja uwaga, to po prostu z tej inwestycji rezygnuję. Nie będę poświęcał czasu na imprezę, której organizatorów uważam za skorumpowanych złodziei, a która odbywa się w państwie łamiącym prawa człowieka (nawet jeśli to samo państwo jest gwarantem bezpieczeństwa energetycznego między innymi dla Polski).

Jak jechali do Rosji, to nie protestowałeś

Podjęcie takiej decyzji nie jest proste, bo piłka posiada nadzwyczajną siłę uwodzenia. We wspomnianym wyżej tekście Eagletona dla „Guardiana” z 2010 roku, filozof pisał o niej jako o cudownie otępiającym narkotyku. „Jeśli wszystkie prawicowe think tanki miałyby wypracować narzędzie do odwracania ludzkiej uwagi od politycznej niesprawiedliwości i zrekompensować ich życie w ciężkiej pracy, rozwiązanie w każdym przypadku byłoby takie same: piłka nożna. Nie wymyślono jeszcze lepszego rozwiązania problemów kapitalizmu, poza socjalizmem, lecz w starciu między nimi piłka jest o kilka lat świetlnych do przodu”. Nie bez przyczyny cytowany tekst nosi tytuł „Futbol – drogi przyjaciel kapitalizmu”.

Czy tego chcemy, czy nie, żyjemy w świecie późnego kapitalizmu, jesteśmy we władzy jego strategii. Okoński zwraca uwagę na zrzucanie odpowiedzialności, ale do tego zjawiska dochodzą także spieniężanie wolnego czasu czy sportswashing – budowa pozytywnego wizerunku przez reżimy polityczne dzięki inwestycji w sport.

Naprawdę nie wiem, jak można być kibicem Manchesteru City czy PSG. Ławka klubów-wizytówek wykupowanych w celu prowadzenia propagandy przez reżimowe gospodarki jest szeroka (od Abramowiczowego Chelsea, po saudyjskie przejęcie Newcastle United; być może niedługo sam będę sobie pluł w brodę i dokonywał trudnych wyborów, jeśli Liverpool wykupią inwestorzy z Dubaju). Prócz tego, że zaburzają one sportową równowagę i otwarcie łamią przepisy finansowego fair play, nie ponosząc za to żadnych konsekwencji, to jeszcze stają się narzędziem miękkiego wpływu zagranicznych inwestorów. Dość powiedzieć, że zakup Newcastle przez Mohammeda bin Salman stał się sprawą z zakresu dyplomacji międzynarodowej.

Wybielanie się przez sport nie omija piłki reprezentacyjnej. Prowadzona przez Césara Luisa Menottiego Argentyna wbrew woli piłkarzy i trenera stała się wizytówką reżimu Videli na Mistrzostwach Świata 1978, których zresztą była gospodarzem. Katar został wybrany organizatorem tegorocznych mistrzostw w trakcie tego samego głosowania, podczas którego gospodarzem poprzedniego mundialu uczyniono Rosję, co samo w sobie wywoływało kontrowersje, gdyż do tej pory nigdy nie ogłoszono jednocześnie dwóch gospodarzy turniejów – i to jeszcze tak kontrowersyjnych. Nic dziwnego, że błyskawicznie pojawiły się hipotezy korupcji działaczy odpowiedzialnych za te decyzje.

Mimo to cztery lata temu nie protestowałem. Miałem wysokie ciśnienie na meczu z Senegalem (co ten Cionek, ale Szczęsny!), po policzkach płynęły gorzkie łzy po Kolumbii, znudzony obserwowałem męczarnie z Japonią. Do ślubu poszedłem w garniturze Łużniki z oficjalnego merchu polskiej kadry nie tylko dlatego, że to piękny ancug. Żyłem mistrzostwami świata w Rosji jak każdy kibic, czyli pełną piersią, odmierzając czas od turnieju do turnieju, śledząc wszelkie newsy, czytając od deski do deski skarby kibica. Przecież nawet zebrałem te wszystkie cholerne karty z Biedronki. Mundial w Moskwie nie wzbudzał we mnie absolutnie żadnych wątpliwości, a też, trzeba przyznać, nie było ich nad Wisłą zbyt wiele. Znakomite wspomnienia o drużynie Nawałki na poprzedzającym go Euro rozbudziły nadzieje, odwodząc od refleksji nad politycznym statusem gospodarza turnieju, który już zdążył bezprawnie anektować Krym.

Wojna w Ukrainie wyłożyła karty na stół, trudno dalej normalizować Rosję, lecz tamten turniej i poprzedzające go igrzyska w Soczi bez wątpienia były wizerunkowym praniem brudów Putina. Gdybym mógł cofnąć czas, to do bojkotu tamtej, organizowanej przez dyktatora imprezy też bym nawoływał. Czasu jednak nie cofnę, więc pozostaje mi bojkotować tę obecną. Nie zgadzam się na mundial czy olimpiady robione przez sportową mafię i bandytów, i jeśli mam jakieś narzędzie, żeby tę niezgodę wyrazić, to z niego korzystam.

Sens równościowego futbolu

Mój prywatny opór nie ma żadnego przyczynowego wpływu na turniej, będzie miał również mikroskopijny wpływ na wyniki oglądalności, a zatem może sprawiać wrażenie wielkopańskiej pychy, jakiejś formy sportowego faryzeizmu. Nie uważam, bym robił lepiej lub gorzej, nie oceniam widzów mundialu, a co więcej dobrze rozumiem, że są takie grupy społeczne, które w mistrzostwach świata po prostu muszą uczestniczyć. Mam tu na myśli oczywiście piłkarzy (choć ucieszyłby mnie choć jeden bojkotujący zawodnik), ale także dziennikarzy sportowych, bo przecież dla nich to wydarzenie przynosi chleb powszedni. Mam tę wygodę, że mogę po prostu mundialu bez żadnych konsekwencji nie oglądać – i szlus. Będzie mi tylko trudno emocjonalnie, będzie brakować piłki i być może wspólnych tematów z pewną grupą znajomych, ale żadne to wyrzeczenia.

Po co mi jednak taki eremityzm?

Jako kibice jesteśmy świadkami prawdopodobnie niemożliwej do powstrzymania kolonizacji piłki przez pieniądze. Największe kluby odjeżdżają reszcie stawki dzięki niewiarygodnym zewnętrznym dofinansowaniom i rzadko kiedy rozwijają się w sposób organiczny. Kluczem jest pozyskanie inwestora, który midasową mocą zmieni przeciętniaków w czempionów – i to się dzieje. To, że Manchester City Pepa Guardioli jeszcze nie zdobył Ligi Mistrzów, należy rozpatrywać w kategoriach sportowego cudu i gestu opatrznościowego wbrew nieuchronnemu pożeraniu piłki przez pieniądz.

Coraz trudniej o sprawiedliwych, a zawodowa piłka coraz częściej traci równościowy wymiar. Z ogromnym przejęciem obserwowałem kampanię Marcusa Rashforda – który postawił się premierowi Borisowi Johnsonowi pragnącemu oszczędzać na żywności dla najbiedniejszych dzieci w Wielkiej Brytanii – albo wsparcie finansowe, jakiego w początkach epidemii COVID-u dostarczał ochronie zdrowia Jordan Henderson, skłaniając do tego wszystkich kapitanów ligi angielskiej. Takich przypadków we współczesnym futbolu jest jednak niewiele. Zawodników taka działalność chyba po prostu nie interesuje i tylko nieliczni stają się ambasadorami sprawy, a nie tylko osobistej marki. Może zresztą zawsze tak było, może Socrates i Caszely to też samotne wyspy, ale dzisiejsze warunki działania futbolu zawodowego i funkcjonowanie piłkarza jako produktu tylko to ułatwiają.

Mundial w Katarze dobitnie pokazuje, że w piłce wszystko można kupić i to wywołuje mój zdecydowany sprzeciw. Jedyny problem to kwestia ceny. Gubi się w tym wizja futbolu, która jest mi szczególnie bliska, w której widzę serce dyscypliny, jaką pokochałem. „Socjalizm, w który wierzę, to wspólna praca, gdzie każdy pracuje na drugiego, każdy sobie pomaga i każdy uczestniczy we wspólnych nagrodach na koniec dnia. Tak widzę piłkę i tak widzę życie” – mówił Bill Shankly, legendarny trener Liverpoolu. Też tak widzę życie i piłkę, choć coraz trudniej ją taką zobaczyć – jako wspólną pracę na rzecz jednego sukcesu, w której żaden geniusz nie jest większy od drużyny, a sukces drużyny jest sukcesem tysięcy kibiców.

Patrząc na piłkę, widzę ją także jako tę najważniejszą rzecz spośród rzeczy najmniej ważnych (to z kolei Jürgen Klopp). Są rzeczy ważniejsze, jak choćby nagłaśnianie niesprawiedliwości systemu gospodarczego, który piłkę kolonizuje, piętnowanie korupcji czy domaganie się zadośćuczynienia dla ofiar łamania praw człowieka. Dlatego odwracam wzrok od Mistrzostw Świata w Katarze i uparcie powtarzam, z jakich powodów to robię, by tym mocniej i tym częściej pokazywać, gdzie jest prawdziwy sens futbolu. On leży w tej prostej grze, która ma jednak moc zawładnięcia zmysłami. Nie siłą pieniądza, lecz pięknem szybkich podań i silnych strzałów, które budują opowieści o bohaterach i bogach pochodzących z ulicy. Grze, która jaśnieje w świetle bramki, ale też uczy przechodzić przez porażkę i wychodzić z niej silniejszym.

Czy mecze w Katarze będą brzydsze? Pewnie nie, ale jeśli mogę cokolwiek zrobić dla piłki, którą kocham, to krzyczeć o tym, jak niszczą ją imprezy takie jak najbliższy mundial.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×