Kontakt 51/2023: Koniec końców
To nie będzie nic nowego ani odkrywczego: powiedzieć, że żyjemy w społeczeństwie samotnym, izolującym się i odciętym od tego, co trudne. Odwracamy wzrok od osób w kryzysie bezdomności, leżących na ulicy. Wyrzucamy za mur uchodźców, którzy chcą lepszego życia w demokratycznym państwie. Usuwamy z przestrzeni publicznej nawet dzieci – „przecież przeszkadzają i są zbyt głośne” – tworząc hotele i restauracje, do których nie mają wstępu. To, co nie mieści się w normie, jest związane z trudnymi emocjami i przeszkadza normalnie funkcjonować w kapitalistycznym społeczeństwie, wyrzucane jest na margines.
Podobnie jest ze śmiercią. Jak zauważa między innymi Geoffrey Gorer, angielski antropolog i pisarz, zamknęliśmy ją za drzwiami szpitala i kostnicy, zostawiliśmy medykom i pracownikom hospicjów. I choć romantyzowanie przeszłości bywa niebezpieczne, trudno jest oprzeć się wrażeniu, że wspólnotowe przeżywanie śmierci i żałoby, które zatraciliśmy, miało w sobie coś ważnego i potrzebnego.
Razem ze śmiercią z przestrzeni publicznej zanika żałoba. Związane z nią silne przeżywanie emocji – smutku, ale też złości, lęku, a czasem dziwnego rodzaju wzruszenia, słowem: całej gamy różnych uczuć – przeważnie nie jest akceptowalne. Trudne, gwałtowne emocje należy zostawić w domu, ewentualnie w gabinecie terapeutycznym. Zauważmy jednak, że nie chodzi tu tylko o wymiar społeczno-psychologiczny braku przyzwolenia na wyrażanie emocji. To coś więcej niż to, że „nie wypada” szlochać w miejscach publicznych. Owszem, rzeczywiście są w społeczeństwie takie, a nie inne tendencje, pewnie częściowo wyniesione z domów rodzinnych. Ale to zjawisko jest nierozłącznie związane również z rozwojem kapitalistycznej nowoczesności. Gdy umiera ktoś z mojej najbliższej rodziny – mąż, rodzic, dziecko – prawo pozwala mi wziąć najwyżej dwa dni urlopu. Mam dwa dni na to, by po tej stracie pozbierać się na tyle, aby móc wrócić do pracy. Kapitalizm dyscyplinuje nas, byśmy byli odpowiednio produktywni.
Śmierć i żałoba są tematem tabu. Nie stykamy się już z nimi w przestrzeni publicznej. Boimy się o nich rozmawiać. Jak zauważa Stawiszyński w „Ucieczce od bezradności”: „Pozbawieni języka, którym dałoby się o śmierci i o umieraniu mówić, jesteśmy zarazem pozbawieni prawa do śmierci czy raczej prawa do bezradności, rozpaczy i niemocy w zetknięciu z nią”. W odtabuizowaniu śmierci nie chodzi więc o to, by udawać, że śmierć to coś normalnego – bo choć jest od zawsze nieodłączną częścią życia, jest jednocześnie w nim czymś najbardziej absurdalnym i niezrozumiałym, a dla niektórych przerażającym. Naszym zadaniem nie jest to, by śmierć opanować i w pełni oswoić. Ale dobrze byłoby pozwolić sobie na tę bezradność – przed samym sobą i przed innymi. Byśmy mogli, jak pisał Franz Kafka w liście do Oskara Pollaka, „stać naprzeciw siebie tak zamyśleni i współczujący, jak przed wejściem do piekła”. Byśmy w żałobie nie musieli być tacy samotni.