fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

O ile trzeba zmniejszyć nierówności?

Minęła ponad dekada od protestów Occupy Wall Street, a nierówności społeczne pozostają jednym z głównych politycznych problemów dzisiejszego świata. Większość ludzi zgadza się co do tego, że nierówności są zbyt duże i trzeba je zredukować.
O ile trzeba zmniejszyć nierówności?
ilustr.: Marta Jóźwiak

W Wielkiej Brytanii stosunek dochodów przedstawicieli najbogatszego 0,01 procentu do pracowników zarabiających minimalną krajową wynosi mniej więcej sto pięćdziesiąt do jednego. Wśród stu największych firm notowanych na brytyjskiej giełdzie stosunek płac prezesów do najniżej opłacanych pracowników to mniej więcej sto do jednego. Podobne dysproporcje powtarzają się w wielu krajach, a w Stanach Zjednoczonych sięgają nieraz nie stu- a tysiąckrotności.

W ekstremalnych nierównościach nie ma niczego naturalnego ani koniecznego. To po prostu sposób funkcjonowania systemu gospodarczego, który rozdziela dochody, opierając się na tym, do kogo należą środki produkcji i kto ma największą władzę na rynku, niezależnie od wkładu pracy, potrzeb czy sprawiedliwości takiego podziału.

Nierówności prowadzą do korozji społeczeństwa, zatruwają demokrację i mają niebezpieczne skutki dla ekologii. Bogaci konsumują w sposób, który wiąże się ze zużyciem ogromnej ilości energii i wysokimi emisjami, co sprawia, że znacznie trudniej jest nam zdekarbonizować gospodarkę. Ostatnie badania Joela Millwarda-Hopkinsa opublikowane w „Nature Communications” pokazują, że jeśli chcemy zapewnić godne życie wszystkim mieszkańcom naszej planety i obniżyć emisję dwutlenku węgla na tyle szybko, by osiągnąć cele porozumienia paryskiego, musimy znacząco zmniejszyć siłę nabywczą bogatych i sprawiedliwiej rozdzielać zasoby, którymi dysponujemy.

Jaki jest odpowiedni poziom nierówności? Badania Millwarda-Hopkinsa pokazują, że aby zapewnić wszystkim dostęp do zasobów niezbędnych do godnego życia, dysproporcje mogą sięgać mniej więcej sześciu do jednego. Taki poziom nierówności pozwala utrzymać stabilność klimatyczną. Być może brzmi to radykalnie, ale w gruncie rzeczy takie dysproporcje są bardzo bliskie temu, co ludzie na całym świecie uznają za sprawiedliwe. W wielu krajach – takich jak Argentyna, Norwegia czy Turcja – ludzie twierdzą, że chcieliby jeszcze mniejszych różnic w dochodach, rzędu czterech do jednego.

Chcemy żyć w uczciwych i sprawiedliwych społeczeństwach. Widać to wyraźnie, gdy spojrzymy na zarobki w sektorze publicznym – przestrzeni, w której struktura wynagradzania może być nazwana względnie demokratyczną. W instytucjach publicznych w Wielkiej Brytanii, takich jak Narodowa Służba Zdrowia (NHS) czy uniwersytety, gdzie związki zawodowe mają wpływ na wysokość wynagrodzeń, różnice między najwyższymi i najniższymi grupami płac rzadko przekraczają pięć do jednego. Jeśli uwzględnimy również różnice w etapach kariery, nierówności okażą się jeszcze mniejsze: początkowa pensja lekarza lub wykładowcy jest tylko około dwóch razy wyższa niż pensja sprzątaczki.

Kiedy o wynagrodzeniach decyduje się w sposób demokratyczny, ludzie zwykle wybierają rozwiązania bardziej równościowe. Z mojego doświadczenia w związkach zawodowych w sektorze publicznym wynika, że wielu pracowników opowiada się za jeszcze bardziej sprawiedliwym podziałem niż ten, który zakładają obecne siatki płac. Jednocześnie pracownicy i związki zawodowe zdecydowanie sprzeciwiają się tendencji brytyjskich uniwersytetów i szpitali do zatrudniania dyrektorów zarządzających opłacanych poza standardowymi widełkami – trzeba z tym skończyć.

Możemy spojrzeć na problem z jeszcze innej strony i przyjrzeć się spółdzielniom. Mondragon to ogromna federacja demokratycznie zarządzanych przedsiębiorstw w Hiszpanii, zatrudniająca ponad osiemdziesiąt tysięcy pracowników. We wszystkich jednostkach stosunek płac wynosi mniej więcej pięć do jednego, w niektórych – nawet trzy do jednego. Raz jeszcze widzimy, że gdy dajemy ludziom głos, skłaniają się właśnie ku takim proporcjom.

Gdyby tę samą, demokratyczną logikę zastosować do gospodarki w skali kraju, udałoby się nam znacząco zmniejszyć nierówności. Pomogłoby to wyeliminować korupcję z systemów politycznych, zwiększyłoby poczucie solidarności i przyniosło rozliczne korzyści, które wiążą się z bardziej równym podziałem dochodów w społeczeństwie: od niższych wskaźników przestępczości po wyższy poziom spokoju i dobrostanu psychicznego.

Często myślimy o dochodach jako o abstrakcyjnych liczbach. Ta abstrakcja może sprawiać, że nie widzimy powodu, żeby nakładać na nie ograniczenia. Ale dochód tak naprawdę oznacza kontrolę nad wspólnie wytworzonymi owocami naszej gospodarki. Stosunek zarobków pięć do jednego oznacza, że jedna osoba może dysponować pracą piątki osób i konsumować pięć razy więcej wszystkiego, co produkuje nasza gospodarka – domów, samochodów, lotów, telewizorów czy żywności. Patrząc na to z tej perspektywy, pięć do jednego może wciąż wydawać się zbyt dużą dysproporcją, stąd związki zawodowe często proponują współczynniki zarobków dostosowane do etapu kariery na poziomie dwóch do jednego.

Dochód to też władza nad ograniczonymi zasobami i energią. Pytanie zatem: o ile więcej naszej planety – i globalnego „budżetu węglowego” – powinna móc konsumować jedna osoba od drugiej? W dobie katastrofy ekologicznej dalsze swobodne przeznaczanie ogromnych ilości zasobów na luksusową konsumpcję najbogatszych jest kompletnie irracjonalne.

Ekonomiści ekologiczni od dekad wzywają do ograniczenia dysproporcji płacowych – z jednej strony przy pomocy płacy minimalnej, żeby zapewnić godny poziom życia każdemu, z drugiej na poziomie maksymalnego dochodu. Pomóc w redukcji nierówności dochodowych mogłyby również takie rozwiązania jak gwarancja zatrudnienia czy powszechny dostęp do usług publicznych. Znacząco zwiększyłyby siłę przetargową pracowników i pozwoliły zorganizować gospodarkę wokół najbardziej istotnych społecznych i ekologicznych celów. Takie podejście pomogłoby również odbudować solidarność społeczną, demokrację i zapewnić wszystkim godne życie na planecie, na której da się żyć.

Dochód oznacza kontrolę nad pewną częścią wspólnej produkcji i władzę nad zasobami planety – ze wszystkimi ekologicznymi konsekwencjami, które za tym idą. Gdy to zrozumiemy, stanie się jasne, że dystrybucja dochodów w gospodarce to sprawa, która wymaga demokratycznej kontroli i ochrony przed skrajnymi nierównościami. A fakt, że w praktyce prawie nigdy jej nie podlega, powinien budzić w nas niepokój. Skoro twierdzimy, że cenimy demokrację, powinniśmy korzystać z niej również przy dystrybucji zasobów.

***

Tekst pierwotnie ukazał się w Al Jazeera.

Tłumaczenie: Hubert Walczyński

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×