fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Dlaczego nie rozmawiam już z rodzicami o polityce

Szczegóły programów politycznych – prawa człowieka, równość, reakcja na kryzys klimatyczny – których znaczenie umniejszają nasi rodzice, są dla nas fundamentem polityczności. Bagatelizowanie tych kwestii w imię zmasowanej walki z PiS-em jawi się nam jako krótkowzroczna naiwność.
Dlaczego nie rozmawiam już z rodzicami o polityce
ilustr.: Marta Jóźwiak

„Ostrzegam cię, że to naprawdę ostatni moment, żeby jakoś zadziałać, powstrzymać ich. Trzeba zrobić wszystko, co możliwe. A nie podniecać się filmem, demonstracją, wystawą. Realnego, związanego z wyborami. I nie mówię tylko o tobie, ale też o twoich znajomych. Czy w ogóle ktokolwiek zapisał się jako mąż zaufania? Ktokolwiek coś robi?”.

Kotka poruszyła się obok mnie niespokojnie pod wpływem podniesionego głosu z telefonu. Zeskoczyła z łóżka i odeszła. Może usłyszany wywód przekonał ją i poszła zgłosić się do pracy w komisji wyborczej.

Ta ironia brzmi jak bagatelizowanie sprawy. A to nie tak: problem tego, że nie widzę sposobów rozmowy z rodzicami o polityce, jest całkowicie poważny. Co więcej, wiem, że nie tylko ja tak mam. Podobne rozmowy toczą się też przez telefony innych dwudziesto- i trzydziestolatków, zbliżone słowa padają przy niedzielnych obiadach w różnych domach.

To oczywiście konflikt nieporównywalny z tym, który dzieli rodziny na zwolenników partii rządzącej i jej radykalnych przeciwników. Zdaję sobie sprawę, jak bolesny potrafi być podział PiS i anty-PiS, jeśli przebiega przez jedno mieszkanie. Ja tymczasem nie różnię się tak bardzo w ocenie rządów Prawa i Sprawiedliwości od moich rodziców. Ale stawiam jednak na tyle odmienne diagnozy dotyczące rzeczywistości politycznej, że nie planuję już rozmawiać z rodzicami o polityce, a tekst ten piszę pod pseudonimem.

Moi rodzice byli na filmie „Zielona granica”, a niedługo potem rozmawiali z aktywistami działającymi na Podlasiu. Miałam cichą nadzieję, że rozpoznają się w postaci granej przez Agatę Kuleszę, która do innej bohaterki filmu Holland mówi, że przecież głosowała na Platformę Obywatelską i stała pod sądem ze świeczką, ale pożyczanie własnego samochodu do działań aktywistycznych to dla niej za wiele. A jednak: wnioskiem, jaki moi rodzice wyciągnęli z obu tych doświadczeń związanych z kryzysem na granicy polsko-białoruskiej, było to, że trzeba pilnować liczenia głosów podczas wyborów.

Postulat nie jest kontrowersyjny, na pewno ma znaczenie: przecież i mnie, i podobnie myślącym moim rówieśnikom też zależy na demokratycznym odsunięciu PiS-u od władzy. Ale chóralnie zgrzytamy zębami, gdy słyszymy, że cała polityczność sprowadza się tylko do tego.

Zgrzytaliśmy też cztery lata temu, gdy jak mantrę powtarzano nam, że głosując na Lewicę, przyczyniliśmy się do wygranej PiS-u. Że to brak lojalności, solidarności, trzeźwej kalkulacji, że to zwykła głupota i młodzieńczy idealizm, który nie przystaje do brutalnej rzeczywistości.

Racjonalni, starsi od nas wyborcy Koalicji Obywatelskiej próbowali tłumaczyć nasz wybór paternalistycznymi diagnozami. Warunkami życia, czynnikami psychologicznymi, pokoleniowymi. I w tym jesteśmy podobni – też bardzo chciałabym zrozumieć (głęboko i na ile to możliwe – nie bardzo wyższościowo), dlaczego pokolenie moich rodziców widzi Donalda Tuska jako namaszczonego przez historię wybawiciela, a program wyborczy, jaki całkowicie ich przekonuje do postawienia krzyżyka na liście wyborczej KO, to rozliczenie obecnej władzy z popełnionych przestępstw i wprowadzonych reform.

Pokolenia

Zacząć można od tej najwyraźniejszej różnicy, kuszącej z publicystycznego punktu widzenia: wieku i przynależności pokoleniowej. Oni – boomerzy lub pokolenie X, my – milenialsi lub zetki. We wszechobecnych dyskusjach o polaryzacji często pojawia się kontekst różnicy wieku i wynikających z niej nieprzystających podejść do sfery polityczno-społecznej. Czy nasz spór jest więc tylko jedną z odsłon odwiecznego konfliktu pokoleń?

To pociągające, żeby przyjąć takie wytłumaczenie, jednak trudno się nim całkowicie zadowolić. Jak generalizująca i często błędnie wykorzystywana jest koncepcja pokoleń pokazuje w swoim tekście „Wojna pokoleń nie istnieje” Louis Menand. Przekonuje on, że bardzo trudno udowodnić, żeby osoby urodzone w którychś dekadach łączyły poglądy polityczne. Jego zdaniem światopogląd częściej wynika ze statusu ekonomiczno-społecznego i środowiska, w którym się funkcjonuje. Na potwierdzenie tej tezy przywołuje badania stosunku osób dorastających w Stanach Zjednoczonych w latach 60. do wojny w Wietnamie czy kwestii obyczajowych związanych ze sferą seksualną. Obraz wyzwolonych hipisów rozpada się na kawałki, gdy okazuje się, że w 1967 roku 63% badanych pomiędzy dwudziestym a trzydziestym rokiem życia uważało, że para powinna zaczekać z seksem do ślubu. Menand dowodzi, że to, jak widzimy konkretne pokolenie, jest częściej życzeniowym myśleniem, które staramy się, nawet na siłę, potwierdzić empirycznymi dowodami. I tak pewnie w dużym stopniu jest w tej sytuacji. Oczywiście nie wszyscy sześćdziesięcioletni rodzice są fanami Tuska, tak jak daleko nie wszyscy studenci i młodzi ludzie po studiach są lewicowymi aktywistami – wystarczy spojrzeć do szczegółowych sondaży, żeby pozbyć się tych złudzeń.

Jednocześnie polskich rodziców urodzonych w latach 50. i 60. XX wieku łączą bardzo specyficzne, wspólne doświadczenia. Dorastanie w PRL, stan wojenny, często zaangażowanie opozycyjne i aktywny udział w wyborach 4 czerwca 1989 roku. Oni sami wielokrotnie przywołują przecież porównania retoryki polityków PiS-u do przemówień Gomułki, sytuacji Polski w Unii Europejskiej do izolacji „demoludów” w stosunku do Europy Zachodniej czy obecnych materiałów Telewizji Polskiej do Dzienników z lat 80. Ta ciągle powracająca – czasem świadomie, czasem nie – analogia, ma moim zdaniem kluczowe znaczenie.

Różnica między nami polega przecież przede wszystkim na tym, że dla mnie, oprócz niepisowskiego rządu istotne są między innymi: polityka uchodźcza, redystrybucja, w tym reforma systemu podatkowego, pomysł na politykę mieszkaniową, równość małżeńska dla par jednopłciowych, dostępność do aborcji i antykoncepcji, przemyślana polityka klimatyczna, inwestycje w infrastrukturę publiczną i w transport zbiorowy. Właściwie żadnego z tych postulatów nawet nie starała się realizować Platforma Obywatelska w latach 2007-2015, kiedy rządziła. Jestem na tyle stara, żeby to pamiętać, i na tyle młoda, żeby nie mieć żadnego doświadczenia z rządami PRL. Z kolei motywacja, która kazała moim rodzicom liczyć głosy w małych miejscowościach pod Piotrkowem Trybunalskim w 1989 roku, sprowadzała się do pragnienia zmiany rządów na demokratyczne. Być może to stwierdzenie na wyrost (choć myślę, że i tak daleko mniej krzywdzące niż sprowadzanie naszych poglądów do młodzieńczej naiwności), ale wydaje się, że to wydarzenie ukształtowało ich sposób myślenia o polityce.

Warto przypomnieć sobie, że z list „Solidarności” w tamtym czerwcu startowali zarówno Lech Kaczyński, jak i Adam Michnik, Andrzej Wajda czy Ryszard Bugaj. I choć ocena obrad Okrągłego Stołu i przeprowadzonej później transformacji gospodarczej podzieliła środowisko Solidarności już w latach 90., stawką wyborów w 1989 roku była demokratyzacja kraju. Sposób jej osiągnięcia i szczegółowe poglądy na kierunek zmian stały się dopiero później widoczną kwestią sporną dla opinii publicznej.

My czy oni, demokracja czy nasze prawa

Jak silne jest to wspomnienie wyborczej mobilizacji sprzed ponad trzydziestu lat, widać chociażby w postulatach stworzenia teraz wspólnej listy opozycyjnej. Po 2015 roku każde kolejne wybory dla moich rodziców są tymi, w których – jak w 1989 roku – decyduje się między głosowaniem na nich lub na nas. Spór ideowy ma znaczenie drugorzędne, pierwszorzędnym zadaniem jest oddalenie od siebie scenariusza upadku demokracji. Dopiero, gdy usunie się to zagrożenie, możliwa będzie debata dotycząca szczegółów programów wyborczych.

I chyba właśnie to dla mnie, dla nas jest problemem. Te szczegóły, których znaczenie umniejszają nasi rodzice, są dla nas fundamentem polityczności, równorzędnym do zasad demokratycznych. Chodzi przecież o prawa człowieka, społeczną równość, reakcję na postępujący kryzys klimatyczny. Bagatelizowanie tych kwestii w imię zmasowanej walki z PiS-em jawi się nam jako krótkowzroczna naiwność.

Gdy więc moi rodzice po raz kolejny namawiają mnie do udziału w marszu organizowanym przez Donalda Tuska, ja mam w pamięci głównie filmik opublikowany w lipcu tego roku, na którym były przewodniczący Rady Europejskiej opowiada o swojej propozycji polityki antyimigracyjnej, która ma być bardziej skuteczna niż ta prowadzona przez PiS. Oczywiście mogłabym mu nie w pełni wierzyć, uznać to, jak wiele osób zrobiło, za strategiczne zagranie z zakresu realpolitik. Wykorzystywanie wszystkich możliwych narzędzi do tego, żeby zmienić wreszcie obecny rząd. Mój młodzieńczy idealizm i naiwność, a może także brak osobistych doświadczeń związanych z latami 80. i wyborami ‘89, każą mi sądzić, że to jednak nie tylko wybory między demokracją a antyeuropejskim autorytaryzmem, a również między konkretnymi wizjami demokracji.

Dlatego, chociaż teoretycznie bym nawet chciała, nie rozmawiam już z rodzicami o polityce. Moja kotka po zakończonej rozmowie telefonicznej przypadkiem poślizgnęła się, spacerując po krawędzi wanny i na chwilę wpadła do wody. Wyskoczyła z niej na ponad pół metra, mokra i zdezorientowana tym, co się właściwie stało. To chyba dobra historia do opowiedzenia podczas kolejnej rozmowy telefonicznej.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×