Wyborów nie wygrywa się ani w Wilanowie, ani w Końskich, ale w internecie. Tak przynajmniej zdaje się sądzić Prawo i Sprawiedliwość, które na reklamy w internecie przez niecałe półtora miesiąca kampanii wyborczej wydało prawie 3 miliony złotych — więcej niż wszystkie pozostałe komitety łącznie. Stawka walki o uwagę internautów i internautek jest wysoka. Według najnowszych danych GUS, w 2022 roku z internetu korzystało regularnie ponad 85% osób w wieku 16-74 lat. Nawet wśród seniorów, którzy masowo migrowali do sieci na początku pandemii, odsetek ten wynosi ponad 50%. Większość Polski na stałe zalogowała się do życia.
Jak wygląda ich internetowa codzienność? Dobrze oddaje ją reklama fikcyjnego portalu VLOP powstała w ramach niedawnej kampanii społecznej Fundacji Panoptykon. Algorytmy mediów społecznościowych starają się uzależnić użytkowników i użytkowniczki od dostarczanych im treści. Śledzące reklamy żerują na negatywnych emocjach. Wszędzie pleni się zorganizowana dezinformacja. Parafrazując znane hasło: internet w ruinie.
Ten kryzys polityczki i politycy mogliby potraktować jako szansę, by przedstawić wizję dobrej zmiany. W końcu żyją w sieci na co dzień, nie odwiedzają jej tylko przy okazji wyborów, powinni więc dobrze orientować się w problemach Polski przeglądarkowej. Dla niektórych, jak Sławomir Mentzen czy Roman Giertych, intensywny posting i polowanie na wirale stały się wręcz domyślnym sposobem uprawiania polityki. Co więc do powiedzenia o internecie mają ugrupowania startujące w tegorocznych wyborach?
PiS: wiele pomysłów, mało ambicji
Cyfryzacja to jeden z czternastu obszarów, których „perspektywę do 2031 roku” odmalowuje w swoim programie Prawo i Sprawiedliwość. Obraz ten składa się z czterech części, zatytułowanych kolejno „Rozwój społeczeństwa cyfrowego”, „Cyfryzacja usług publicznych – państwo w telefonie”, „Technologia w służbie polskiej gospodarki” i „Bezpieczeństwo w sieci”. Za tymi hasłami, sugerującymi szeroki program reform, kryją się jednak głównie pomysły na konkretne działania w lokalnej skali.
Społeczeństwo cyfrowe PiS chce rozwijać, tworząc cyfrowe kluby seniora, a szkołom fundując lekcje kodowania i raz do roku wyjazd do Pracowni Aktywnego Korzystania z Technologii, które powstać mają w każdym mieście powiatowym. Oprócz tego każdy produkt spożywczy w sklepach posiadać ma cyfrowy paszport, co jest pomysłem ciekawym, ale doklejonym do pozostałych na siłę.
Byłby to być może niezły plan w roku 2015, ale w 2023 brzmi mało ambitnie. Brak cyfrowych kompetencji to poważny problem społeczny – w grupie wiekowej 16-74 lat na poziomie podstawowym posiada je jedynie 43% osób, co jest wynikiem znacznie poniżej unijnej średniej. Nauka programowania czy kursy „kompetencji niezbędnych do pracy w branży nowych technologii” tworzone we współpracy z przedsiębiorstwami – a w praktyce zapewne na ich potrzeby – nie odwrócą lat zaniedbań. Przygotowanie do życia w internecie to nie materiał na jeden szkolny przedmiot i pojedynczą wycieczkę, ale zadanie całego systemu edukacji. Tymczasem w sekcji poświęconej oświacie PiS jako przykład „wyposażania młodych ludzi w kompetencje cyfrowe” wskazuje laptopy dla czwartoklasistów. To niezrozumienie potrzeb edukacyjnych dzieci i młodzieży – zjawisko symptomatyczne dla rządów Prawa i Sprawiedliwości.
Liderująca w sondażach partia chce cyfryzować nie tylko społeczeństwo, ale także usługi publiczne. Do realizacji tego słusznego postulatu ma się przyczynić aplikacja mObywatel, która zaktualizowana została niedawno do wersji 2.0. W przyszłości ma się w niej pojawić pełen pakiet e-usług, których jakość będzie można zdalnie oceniać, a także udogodnienia pokroju powiadomień o terminach urzędowych.
Wreszcie mObywatel ma się wzbogacić o dwa dodatkowe moduły wewnątrz aplikacji. mBiznes ułatwi zakładanie i prowadzenie jednoosobowej działalności gospodarczej niezatrudniającej pracowniczek, za to mTV da dostęp do serwisu typu wideo na żądanie z archiwami kinematografii czy też streamingiem meczów polskich reprezentacji w sportach zespołowych. Ta ostatnia zapowiedź wywołała sporo kontrowersji – przede wszystkim dlatego, że minister Janusz Cieszyński przedstawił ją przed, jak się potem okazało, przegranym występem piłkarskiej kadry. Samą ideę postrzegam jednak jako przejaw słusznego myślenia o państwie jako dostarczycielu dostępu do cyfrowej kultury. Publiczny, darmowy serwis VOD nie powinien szokować, tak jak nie szokuje publiczna telewizja – co innego jej obecny stan. Z kolei mBiznes może odciążyć rosnącą grupę osób prowadzących jednoosobowe, niezatrudniające nikogo przedsiębiorstwa. Problem w tym, że zapotrzebowanie na taką usługę to w dużej mierze efekt patologii „wypychania” pracowników na JDG. Patologii, których nie rozwiąże się apką.
Program PiS – nie tylko w obszarze cyfryzacji – przywołuje na myśl hasło: „przeciętne cele w życiu”. Może nie naprawimy systemu ochrony zdrowia, ale za to posiłki w szpitalach będą smaczniejsze. Może nie podniesiemy płac w budżetówce, ale za to damy możliwość wystawienia urzędowi pięciu gwiazdek w aplikacji. Podobnie zachowawczo rząd podchodzi do cyfrowych gigantów. Gdy Parlament Europejski przegłosował kolejną (po aktach o cyfrowych usługach i rynkach) przełomową regulację big techu, akt w sprawie sztucznej inteligencji, minister Cieszyński skomentował to słowami: „Polityka bycia «pierwszym w regulacjach» jest wg mnie naiwna”. Ewidentnie Polska liczy, że, zgodnie z biblijną zasadą, laur pierwszeństwa w tej dziedzinie otrzyma za bycie ostatnią, toteż merytoryczną dyskusję na temat implementacji unijnych rozporządzeń Ministerstwo Cyfryzacji planuje na „po wyborach”. W programie PiS znalazło się za to miejsce na adekwatnie przeciętny plan ingerencji w działalność wielkich platform: stworzenie możliwości logowania do nich za pośrednictwem mObywatela.
Koalicja Obywatelska i Trzecia Droga: iTornister i… tyle
Jeśli chodzi o pomysły dotyczące sfery cyfrowej, w dokumencie „Bezpieczna Przyszłość Polaków” jest co krytykować. Postulaty programowe z analogicznego obszaru autorstwa partii centrowych, Koalicji Obywatelskiej i Trzeciej Drogi, budzą o wiele mniej wątpliwości. Bo ich nie ma.
W „100 konkretach” Koalicji Obywatelskiej słowa „cyfryzacja”, „internet” czy nawet „technologia” nie padają. Pada za to propozycja, by każdy podręcznik miał wersję elektroniczną. Nieco dalej idzie PSL, który w swoim programie – odrębnym od „12 gwarancji” Trzeciej Drogi – proponuje iTornister: „tablet z internetem i wszystkimi niezbędnymi podręcznikami dla każdego dziecka na wsi i w małych miejscowościach”. Koalicji Ludowców i Polski 2050 trzeba też oddać, że nie poprzestają na dosprzętowieniu uczniów i uczennic – w ramach reformy podstawy programowej chcą „uczyć kompetencji przyszłości, związanych z rozwojem nowych technologii”. Koalicja Obywatelska o kompetencjach cyfrowych nie wspomina w ogóle – wiadomo jedynie, że chce wprowadzić „praktyczne, a nie ideologiczne podstawy programowe”.
Druga i trzecia siła sondażowa (na podstawie średniej z ostatnich 14 dni) oszczędnie dawkują pomysły na Polskę po wyborach, a co dopiero na Polskę internetową. Oczywiście można spekulować na temat ich przyszłych działań na podstawie dokumentów wypuszczanych przez związane z nimi think-tanki, przeszłych inicjatyw pokroju niesławnej Jaśminy, czy też aktywności w europarlamencie. Jednak sytuacja, w której wyborczynie i wyborcy, zamiast zapoznawać się z jasnymi stanowiskami, muszą bawić się w domysły i łączenie kropek, nie jest zdrowa.
Konfederacja: po prostu dajcie nam postować
„Brunatna Konfederacja” także stroni w programie od tematów cyfrowych. Może i dobrze, bo jej propozycje nie odbiegałyby zapewne poziomem od linkowanego w „Konstytucji Wolności” projektu ustawy o ochronie demokratycznej debaty publicznej. Ten prawniczy bubel, choć ma tylko stronę długości, pełen jest kwiatków pokroju kary administracyjnej w wysokości do 50 milionów złotych nakładanej każdorazowo na właściciela serwisu społecznościowego, który usuwa jakiekolwiek treści umieszczone w owym serwisie przez organizację polityczną. To priorytet Konfederacji: wolność postowania. Zamiast starać się wejść do parlamentu, być może powinna spróbować wejść na Karachan.
Lewica: dużo pracy i dużo o pracy
Lewica zdecydowanie najpoważniej spośród wszystkich omawianych partii podeszła do tematów cyfrowych. Nie tylko poświęciła im sporo miejsca w programie, lecz także przedstawiła niedawno raport „Cyfrowe państwo. Strategia dla Polski”.
Gros lewicowych postulatów dotyczących sfery cyfrowej skupia się na pracy. Jak piszą w raporcie jego autorzy, Krzysztof Gawkowski i Dariusz Standerski, „Transformacja cyfrowa nie może (…) wiązać się z nawet przejściowym pogorszeniem sytuacji jakiejkolwiek grupy zawodowej. Dlatego strategie inwestycyjne i działania państwa powinny uwzględniać cele sprawiedliwej transformacji cyfrowej i bieżąco monitorować zmianę struktury rynku pracy”. Idąc za tą myślą, Lewica nie zapomniała o rzeczywistości cyfrowej, formułując postulaty dotyczące „dobrej pracy”. Proponuje między innymi pełnię praw pracowniczych dla osób pracujących na rzecz platform cyfrowych, dofinansowanie Państwowej Inspekcji Pracy, obowiązkowe konsultacje algorytmów zarządzających pracą z zatrudnionymi, zakaz cyfrowej inwigilacji miejsc pracy czy też reformę prawa spółdzielczego, by odpowiadało na wyzwania i potrzeby związane z rozwojem gospodarki cyfrowej.
Wydaje się, że tym podejściem dobrze uchwyciła moment dziejowy. Tradycyjne podejście lewicy dopytującej ciągle „Co z prawami pracowniczymi? Co z pracownikami i pracownicami?” staje się awangardą w myśleniu o nowych technologiach. Niesłusznie utracone dobre imię odzyskują luddyści, a na liście najbardziej wpływowych ludzi w świecie sztucznej inteligencji znajduje się miejsce dla kenijskiego działacza związkowego. Wpływ na świat pracy nie jest może głównym pryzmatem, przez który polityczki, dziennikarze czy naukowczynie patrzą na nowe technologie, ale perspektywa ta z pewnością zyskuje na znaczeniu. Lewica słusznie kładzie na nią nacisk.
W samym programie partii pojawia się jeszcze kilka wątków cyfrowych. Pada między innymi postulat opodatkowania wielkich korporacji, o co Lewica walczy od ponad trzech lat. Inny, skromniejszy postulat dotyczy utworzenia wewnątrz mObywatela cyfrowej wypożyczalni Biblioteki Narodowej. Istotne dla Lewicy jest także cyberbezpieczeństwo. Planuje powołanie Agencji Cyberbezpieczeństwa, która skoordynuje rozproszone obecnie działania różnych służb. Z kolei w sekcji poświęconej edukacji pojawia się hasło włączenia w program edukacji podstaw cyberbezpieczeństwa. Znacznie więcej konkretnych planów i propozycji zawiera raport „Cyfrowe państwo”. Z jakichś względów jednak nie znalazły się one w programie partii. Szkoda, bo ten dokument to raczej niszowa publikacja, więc pomysły takie jak zapewnienie szkołom Chief Digital Officera pozostaną ciekawostką dla koneserów.
E-tatyzm
Jeśli na pięć partii szykujących się do wejścia do Sejmu tylko dwie mają coś do powiedzenia w tematach cyfrowych, to nie wróży to dobrze cyfrowej Polsce. Tymczasem kolejny rząd już na starcie swojej kadencji stanie przed ważnym testem: wdrożeniem w kraju rozwiązań zawartych w akcie o usługach cyfrowych. A z biegiem lat takich wyzwań będzie więcej, bo postęp technologiczny i napędzające go korporacje nie oglądają się na opieszałość polityków. Zadaniem nowej władzy będzie w pierwszej kolejności chronienie obywatelek i obywateli przed negatywnymi konsekwencjami rozwoju nowych narzędzi cyfrowych czy działań właścicieli wielkich platform. Dbanie o szanowanie w Polsce europejskich praw i zasad cyfrowych.
Gra w defensywie to jednak plan minimum. Coraz więcej mówi się o potrzebie nie tylko regulowania zewnętrznych podmiotów, lecz także tworzenia przez państwa czy Unię cyfrowej przestrzeni publicznej. Splatformizowany internet składa się dziś głównie z prywatnych ogrodów, których właściciele dają nam względne poczucie swobody. Przez swoje rozmiary i bogactwo atrakcji pozornie z powodzeniem zastępują nam publiczne parki – do czasu. Wystarczy, że zmieni się właściciel, regulamin albo po prostu zarządca postanowi wycisnąć z odwiedzających większe zyski, i kończy się bukolika, a my orientujemy się, że nie mamy gdzie się spotykać, spacerować czy ustawić stoisko z lemoniadą.
Zalążki myślenia o państwie jako sile, która może współtworzyć przestrzeń cyfrową, oferować coś od siebie, znaleźć można jedynie w programach PiS i Lewicy. Czy wyrośnie z nich coś więcej niż streamowanie Roberta Lewandowskiego przez mObywatela? Szanse są niewielkie – nie tylko przez braki wyobraźni, ale przede wszystkim przez zwichnięte zaufanie do państwa. Nie będzie e-tatyzmu bez etatyzmu, a na razie nie zanosi się nawet i na to. Pozostaje liczyć na plan minimum, że Polska przeglądarkowa stanie się choć trochę bardziej komfortowym i bezpieczniejszym miejscem do życia.