fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Wiara, nadzieja, kino 🎧

Pora na to, żeby filmowcy wywołali ferment dotyczący ludowości i ludowej pobożności. Ubożsi o cepelie i wizerunek gburowatego księdza, odważniejsi i bogatsi o gotowość oddania głosu tym, których mogą nie rozumieć.
Wiara, nadzieja, kino 🎧
Ilustr.: Stanisław Gajewski

Tekst jest dostępny również w wersji audio. Czyta Bartosz Cheda.

 

W tym roku mija ćwierć wieku od premiery głośnego, szeroko komentowanego dokumentu „Arizona” Ewy Borzęckiej, który został nagrodzony między innymi na Krakowskim Festiwalu Filmowym. Film – dzielący swoją nazwę z marką popularnego wówczas taniego wina owocowego – ukazywał losy mieszkańców Zagórek. Niewielka wieś położona w powiecie słupskim należy do miejsc silnie naznaczonych przez transformację ustrojową. Gdy ponad trzy dekady temu upadł tam PGR, w okolicy zapanowały bieda i wszechobecny marazm. Ludzie, dla których zabrakło miejsca w nowej rzeczywistości, topili smutki w alkoholu i stopniowo tracili nadzieję na lepsze jutro. Ich jedynym źródłem utrzymania często pozostawały zasiłki socjalne.

Kultura upokarzania

„Arizona” wzbudziła liczne kontrowersje ze względu na sposób, w jaki reżyserka sportretowała poszczególnych bohaterów. Patrycja Kruczkowska w niedawnym tekście opublikowanym na łamach „Pleografu” przypomina, że autorce zarzucano nieuczciwość i epatowanie skrajnościami – brzydotą czy alkoholizmem. Borzęcka wielokrotnie broniła się przed oskarżeniami. Osiem lat po premierze dokumentu twierdziła, że krytyka scen, które inscenizowała (między innymi rozdając za darmo alkohol mieszkańcom Zagórek), odwracała uwagę od tego, co istotne. – Nikt z mieszkańców się wtedy nie dziwił, bo tak wyglądała ich normalność – opowiadała w rozmowie z tygodnikiem „Przegląd”, dodając, że „Arizona” jest dla niej przede wszystkim historią o solidarności obecnej w prozaicznych sytuacjach: pożyczaniu cukru albo oddawaniu za dużych ubrań po dzieciach. Społeczność wsi nie wierzy jednak jej deklaracjom. Uraza trwa do dziś: gdy Agnieszka Żądło, dziennikarka „Newsweeka”, odwiedziła w ubiegłym roku Zagórki, usłyszała od mieszkańców, że nadal czują się oszukani i instrumentalnie potraktowani, a sytuacje zarejestrowane przez kamerę nie odzwierciedlają ich prawdziwego życia.

Do kontrowersji narosłych wokół filmu Borzęckiej warto wrócić nie tylko ze względu na jubileusz ćwierćwiecza jego premiery. Współczesne dyskusje wokół klasy ludowej, których niepisanymi patronami stali się grzebiący w przeszłości naukowcy, tacy jak na przykład Ewa Klekot („Problemy ze sztuką ludową”), Adam Leszczyński („Ludowa historia Polski”), Kacper Pobłocki („Chamstwo”) czy Michał Rauszer („Siła podporządkowanych”), skłaniają do częstszych refleksji nad tym, jak przedstawiciele tej klasy są ukazywani także dziś w tekstach kultury popularnej. Oraz nad tym, jak bardzo ten obraz mija się z rzeczywistością. Michał Rydlewski, medioznawca i etnolog, przekonuje w artykule „Chamofobia na ekranie” opublikowanym w „Nowym Obywatelu”, że w niektórych programach telewizyjnych („Damy i wieśniaczki”, „Chłopaki do wzięcia”) stale pojawiają się elementy tak zwanej kultury upokarzania. Codzienność mieszkańców wsi nie wpisuje się w neoliberalny paradygmat sukcesu – jest więc traktowana protekcjonalnie, z wyższością, jako coś, co należy zmienić. Według badacza strategia ta pogłębia nienawiść klasową i antagonizmy.

Kultura upokarzania albo inne zabiegi stosowane przez twórców – orientalizacja czy infantylizacja wsi idąca w parze z chłopomanią – to jedno. Nie mniej ważnym problemem zdaje się jednak sama widzialność klasy ludowej w utworach audiowizualnych i wnikliwość, z jaką przygląda jej się mainstream. W telewizji, czyli medium adresowanym do szerszej grupy docelowej i siłą rzeczy bardziej różnorodnym, łatwiej doszukać się przykładów produkcji osadzonych na wsi. Poza wspomnianymi przez Rydlewskiego tytułami to choćby popularne seriale „Ranczo”, „Plebania” albo program „Rolnik szuka żony”. Reguły gry w przemyśle filmowym, zwłaszcza gdy mowa o kinie mainstreamowym i zarabiającym na seansach w wielkomiejskich ośrodkach, są jednak inne. Szersze refleksje nad konstruktami tak złożonymi, jak pobożność, ustępują miejsca powierzchownym, skondensowanym diagnozom i nadmiarowi stereotypowych postaci. Częściowo można to uzasadnić także ograniczeniami czasowymi – w siedmioczęściowej serii ukazanie niuansów religijności będzie mniejszym wyzwaniem niż w przypadku półtoragodzinnego filmu.

Wierni ukryci za księdzem

Zamiast ukazywania szerszego spektrum pobożności, rodzimi twórcy sięgają po historie jednostek. Gdy opowiadają o ludowej wierze, wiodącymi postaciami stają się dla nich wtedy nie tyle wierni, co księża, którym można przypiąć konkretne łatki. Dla reżyserów mających publicystyczne ambicje, a nierzadko i antyklerykalne nastawienie, to okazja do krytyki instytucji Kościoła katolickiego i obnażenia obecnych w nim patologii. Również dlatego w zestawieniu najbardziej dochodowych polskich produkcji po 1989 roku za „Ogniem i mieczem” oraz „Panem Tadeuszem” uplasował się „Kler” Wojciecha Smarzowskiego. Praktykujący katolicy znajdują się tu na drugim planie, a lwią część czasu ekranowego zajmują rozterki i dylematy trójki duchownych. Reżyser wytacza ciężkie działa: opowiada o molestowaniu seksualnym ministrantów, łamaniu zasady celibatu czy nepotyzmie czającym się w kościelnych hierarchiach. Kwestia wypowiedziana przez jednego z bohaterów, sławetne: „Złote, a skromne”, poniosła się po sieci z prędkością światła i do dziś jest multiplikowana w memosferze. Trzy lata później Smarzowski wrócił zaś z „Weselem”, w którym w jednej ze scen z ambony padają homofobiczne nawoływania do tępienia „tęczowej zarazy”. Grzechy główne rodzimego duchowieństwa uosabia wreszcie także ksiądz Józef Gruszecki, bohater „Po miłość / Pour l’amour” Andrzeja Mańkowskiego. Protagonistka, Marlena Kobara (w tej roli Jowita Budnik), zwraca się do niego z prośbą o uratowanie małżeństwa zagrożonego przez chorobę alkoholową jej partnera, Zbigniewa. Ksiądz nie kwestionuje zanadto jego agresywnych zachowań, a jedyne, na co go stać, to sypanie komunałami. To, dlaczego Marlena szuka oparcia w wierze, staje się mniej istotne.

Historie konkretnych duchownych nadal intrygują też twórców biopiców, którym bliżej jednak nie do kontestacji Kościoła, lecz do współczesnej hagiografii. We wrześniu na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni o Złote Lwy powalczy „Johnny” – pełnometrażowy debiut Daniela Jaroszka. Wzięty twórca reklam i teledysków zajął się ukazaniem losów księdza Jana Kaczkowskiego (którego zagra Dawid Ogrodnik) – zmarłego przed sześcioma laty doktora nauk teologicznych, bioetyka oraz popularyzatora wiary. Jego losy mają być ukazane z perspektywy jednego z podopiecznych, który trafił do zarządzanego przez niego puckiego hospicjum w ramach prac społecznych. Trudno jednak przypuszczać, że produkcja powie wiele o religijnych rytuałach zwartej, niewielkiej społeczności. Wierni i ich praktyki chowały się również za  filmowymi postaciami Stefana Wyszyńskiego (w „Wyszyński. Zemsta czy przebaczenie” Tadeusza Syki), księdza Jana Ziei („Zieja” Roberta Glińskiego) albo ojca Maksymiliana Marii Kolbego („Dwie korony” Michała Kondrata).

Wspólnota bez księdza

W dwóch tytułach, które doczekały się kinowej dystrybucji i biorą pod lupę pobożność w szerszym kontekście, księża stoją jednak na drugim planie. W nagrodzonych na ubiegłorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni „Wszystkich naszych strachach” Łukasza Rondudy protagonistą uosabiającym ludową wiarę jest Daniel (w tej roli wspomniany już Dawid Ogrodnik). Podobnie jak w przypadku poprzednich dzieł, tak i tym razem reżyser oparł swój scenariusz na losach istniejącej postaci. Po Oskarze Dawickim („Performer”) oraz Wojciechu Bąkowskim i Zuzannie Bartoszek („Serce miłości”), twórca wziął na tapet Daniela Rycharskiego – artystę wizualnego żyjącego na co dzień w mazowieckim Sierpcu, autora głośnej wystawy „Strachy” w stołecznym Muzeum Sztuki Nowoczesnej. To postać, która wyróżnia się na tle lokalnej społeczności ukazanej we „Wszystkich naszych strachach”, próbując pogodzić ze sobą bycie żarliwym katolikiem i wyoutowanym gejem. Jego instalacje artystyczne bezpośrednio odnoszą się do dziedzictwa klasy ludowej (między innymi brama powstała na 150 rocznicę zniesienia pańszczyzny) i czerpią z wiejskiej ikonografii. Mężczyzna, na co dzień znany także z bycia lokalnym aktywistą, podejmuje też próbę działania angażującego innych wiernych. Gdy na skutek homofobii samobójstwo popełnia jedna ze znajomych mu nastolatek, chce zorganizować drogę krzyżową ku jej pamięci. Postawy innych osób względem jego pracy są symptomatyczne: kurator z warszawskiej galerii postrzega go jedynie w znanych sobie wielkomiejskich kategoriach, a inni mieszkańcy wsi podchodzą do Daniela z dystansem zbudowanym przez uprzedzenia. Ronduda stawia jednak tezę, że po zdrapaniu warstwy antagonizmów odsłoni się esencja wiary: szczerej, zbiorowej i niekoniecznie sprzężonej z instytucjonalnym Kościołem. Takiej, która w imię tragedii będzie potrafiła się zjednoczyć.

Artystę we „Wszystkich naszych strachach” łatwo określić mianem outsidera, człowieka niewpisującego się w ustanowione ramy. Jest nim także imiennik Rycharskiego, główny bohater nominowanego do Oscara „Bożego Ciała” Jana Komasy. Chłopak grany przez Bartosza Bielenię otrzymał warunkowe zwolnienie z zakładu poprawczego, skąd zostaje wysłany do niewielkiej podkarpackiej miejscowości. Ma zacząć pracę w okolicznej stolarni, ale zaczyna przedstawiać się nowo poznanym osobom jako dopiero co wyświęcony duchowny. Dzięki swojej charyzmie i zaangażowaniu stopniowo zdobywa zaufanie społeczności: udziela sakramentów, wygłasza płomienne kazania i szybko przyćmiewa swoim zaangażowaniem księdza proboszcza. „Boże Ciało” można odczytać jako opowieść o człowieku złaknionym akceptacji i próbującym zacząć nowe życie. Za portretem psychologicznym samego protagonisty kryje się jednak opowieść o mieszkańcach wsi mierzących się ze zbiorową traumą. W tragicznym wypadku samochodowym zginęła grupa nastolatków, a żona zmarłego kierowcy spotkała się z ostracyzmem. Parafianie nie chcieli bowiem, żeby mężczyzna został pochowany na lokalnym cmentarzu. Wykluczając go – już pośmiertnie – ze wspólnoty, a jednocześnie stawiając przydrożną, przystrojoną kwiatami kapliczkę upamiętniającą ofiary, szukają sprawiedliwości i pocieszenia w grupowych rytuałach. Daniel ostatecznie zostaje odrzucony przez społeczność, ale do pewnego momentu – mimo braku święceń kapłańskich – pełnił rolę jej przywódcy dążącego do porozumienia.

Moc rytuału

Przywiązanie do religijnych ceremonii, które w kulturze ludowej bywają momentami formacyjnymi, nierzadko poprzedzonymi wielomiesięcznymi przygotowaniami, sprawnie ukazano również w dokumencie „Komunia”. Na jego główną bohaterkę, czternastoletnią Olę, spada deszcz obowiązków. Jej matka wyprowadziła się z domu, ojciec boryka się z chorobą alkoholową, a brat z autyzmem ma trudności w rozwoju. Dziewczynka wierzy, że tytułowa ceremonia, do której z pietyzmem przygotowuje chłopca, otworzy drogę do pojednania całej rodziny. Reżyserka filmu, Anna Zamecka, uniknęła błędu popełnionego przez Borzęcką w „Arizonie”. Nie fetyszyzuje biedy, a jednocześnie nie stawia jednoznacznej tezy dotyczącej położenia Oli i jej bliskich.

Od oceny postaci odszedł także Karol Pałka, reżyser „Bukoliki”, nagrodzonej na tegorocznym festiwalu Millennium Docs Against Gravity. Już sam tytuł filmu, który oznacza krótki utwór nawiązujący do życia pasterzy, zdradza intencje twórcy. Dokumentalista udał się z kamerą do wiejskiego domu mającej 65 lat Danusi i jej trzydzieści lat młodszej córki, Basi. Wiara pełni w ich życiu szczególną, choć trudną do jednoznacznego zdefiniowania rolę. Z jednej strony kobiety nawiązują do eschatologicznych wierzeń ludowych, przywołując mgliste skrawki legend i przypowieści. Z drugiej – otaczają się licznymi materialnymi symbolami: na ścianach pokojów wiszą wizerunki świętych (w tym Jana Pawła II), a z niewielkiego radyjka umieszczonego w kuchni płyną modlitwy i transmisje mszy. Szczególnym wydarzeniem przełamującym rutynę jest dla nich wizyta księdza, której wyczekują z dużą niecierpliwością. Na stole leżą wtedy przygotowane gromnica i dwudziestozłotowy banknot.

Danusia i Basia żyją w biedzie. Wizyta w supermarkecie jest dla nich równoznaczna z wyborem najtańszych produktów i kalkulacją cen, do okolicznego kościoła dojeżdżają starymi rowerami, a swoje potrzeby fizjologiczne załatwiają w wychodku. Zła sytuacja materialna nie jest jednak tematem ich dyskusji i rozważań. Codzienność kobiet płynie własnym, niespiesznym rytmem, który dyktuje sama natura. Pokusa, żeby im współczuć albo je idealizować w myśl „Wsi spokojna, wsi wesoła” Kochanowskiego, nie stanęła jednak na drodze Pałki. Bardziej interesowało go ukazanie specyfiki ich mikroświata, w którym pobożność i bliskość przyrody zdają się czymś oczywistym i ważniejszym od dobrobytu.

***

Przed twórcami „Bożego Ciała”, „Wszystkich naszych strachów” czy „Komunii” stanęły podwójne wyzwania. Oprócz tego, że osadzili akcję swoich filmów na wsi, przez co czyhały na nich pułapki orientalizacji, infantylizacji czy krzywdzących generalizacji, zmierzyli się z dylematem, jak podejść do zagadnienia praktyk religijnych. Każda z produkcji poszerza jednak widzialność klasy ludowej i jej duchowości, a zarazem stanowi punkt wyjścia do dalszych dyskusji. Te rozpoczęte przez wspomnianych badaczy zaczynają częściej wychodzić poza akademickie ramy i przenikać do współczesnej prozy. Autorki trzech niedawno opublikowanych książek: Anna Ciarkowska („Dewocje”), Olga Górska („Nie wszyscy pójdziemy do raju”) oraz Aleksandra Pakieła („Oto ciało moje”), których akcja rozgrywa się w mniejszych miejscowościach, otworzyły drogę do dalszej krytyki tego, w jaki sposób Kościół może uprzedmiotawiać kobiety i utrwalać szkodliwe ich zdaniem tradycyjne konwenanse. Pora na to, żeby filmowcy wywołali podobny ferment dotyczący ludowości i ludowej pobożności. Ubożsi o cepelie i wizerunek gburowatego księdza, odważniejsi i bogatsi o gotowość oddania głosu tym, których mogą nie rozumieć.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×