Olena i Aleksander pochodzą z Kijowa. Kiedy wybuchła wojna, przyjechali do Polski, do syna, który kilka lat wcześniej przeprowadził się do Gdańska za pracą.
Mąż z wykształcenia jest inżynierem elektrykiem, ja ukończyłam Akademię Kultury w Charkowie – mówi Olena. – Ponad trzydzieści lat pracowałam jako bibliotekarka. Przed emeryturą byłam kierowniczką dziewięciu oddziałów w gminach pod Kijowem, między innymi w Buczy i Irpieniu. Niektórzy mówią, że to nudna praca, ale ja swój zawód uwielbiałam. Bibliotekarz musi mieć wszystko zorganizowane: sześćdziesiąt tysięcy książek na półkach, a jak ktoś zapytał o konkretny tytuł, to potrafiłam wskazać nie tylko, gdzie stoi, ale jaki ma kolor okładki. Raz przyniosłam do biblioteki akwarium. Na drzwiach wywiesiłam kartkę, o której będzie karmienie rybek, i jak dzieci przychodziły popatrzeć, to na stole rozkładałam też różne ciekawe książeczki. Bo dobry bibliotekarz powinien też zachęcać do czytania. Jak upadł ZSRR, to jedna pisarka zażartowała, że jedyna elita, która nam się w Ukrainie ostała, to bibliotekarze.
Żeby przybliżać czytelnikom ukraińską kulturę, robiłam wystawy naszych tradycyjnych wyszywanek. Sama też lubię haftować. Najbardziej – obrazy z koralików. To technika, która wymaga dużo cierpliwości: kupuje się wzór, dobiera kolory, a potem naszywa każdy koralik osobno.
Kiedy mi ciężko na sercu, siadam i wyszywam – kwiaty, widoczki, obrazy dawnych mistrzów. Czasem nad jednym obrazem siedzę trzy tygodnie. Jeden z moich ulubionych, „Park jesienny”, wymagał naszycia pięćdziesięciu sześciu tysięcy koralików. Lubię też ikony, chociaż przy nich głowa musi być spokojna, inaczej nitka się plącze i robota nie idzie.
Na pierwszą domivkę przywiózł mnie mąż. Na internetowej grupie dla Ukraińców w Gdańsku znalazł ogłoszenie, że dom kultury organizuje spotkanie dla seniorów połączone z warsztatami z rękodzieła. A ja nie dość, że zawsze lubiłam robić coś twórczego, to bardzo chciałam poznać jakieś Polki. Byłam ciekawa nie tylko polskiej kultury, ale i ludzi – jaką mają mentalność, czym żyją, czy są podobni do nas. Przyjęto nas bardzo serdecznie. Nikt się nie przejmował, że nie mówimy po polsku; jak brakowało nam słowa, to każdy starał się wyjaśnić.
Aleksander, mąż Oleny: Na pierwszym spotkaniu były prawie same panie, więc zapytałem, czy nie będę przeszkadzał. Okazało się, że przeciwnie, jeszcze mogę się przydać, bo akurat w kuchni była jakaś instalacja do naprawy, a ja z wykształcenia jestem inżynier elektryk. Spodobała mi się ta domowa atmosfera. Że można sobie zrobić kawę, herbatę, ktoś przyniesie ciasto, ludzie rozmawiają, żartują.
Olena: W Kijowie chodziłam na zajęcia Uniwersytetu Trzeciego Wieku, tylko tam atmosfera była poważna, a u nas jest wesoło, dużo się śmiejemy. Mój mąż nazywa te spotkania „klubem wesołych kobiet”. Nam, Ukraińcom, bardzo jest potrzebny taki pozytywny ośrodek; człowiek wtedy odzyskuje nadzieję, że jeszcze będzie dobrze. A jak ktoś przy okazji jeszcze pochwali jego pracę, to w ogóle wraca do domu na skrzydłach.
Już w Polsce mąż założył mi stronę internetową, gdzie pokazuję swoje obrazy z koralików. Dwa zamówili Ukraińcy, na prezent dla polskich rodzin, które pomogły im odnaleźć się w nowym kraju.
Ja już polskim koleżankom z domivek zapowiedziałam, że jak tylko skończy się wojna, zapraszam je wszystkie na wycieczkę do Kijowa. Najbardziej zaprzyjaźniłam się z Ireną i Haliną. Kiedy zaproponowały, żebyśmy mówiły sobie po imieniu, pomyślałam: to chyba znak, że my już jesteśmy „swoi”.
Domivka to po ukraińsku spotkanie – mówi Anna Karasińska, kierowniczka domu kultury Stacja Orunia – takie, na które zaprasza się znajomych i sąsiadów, żeby razem pobyć i porozmawiać. W ramach programu „Nowe Relacje” organizujemy takie spotkania dla seniorów i seniorek z Polski i Ukrainy.
Pomysł wyszedł od Lucyny Korytowskiej, animatorki związanej z oruńskim domem kultury. Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, a w Gdańsku zaczęło przybywać uchodźczyń i uchodźców, pomyślała, że potrzebne jest miejsce, w którym seniorki z Ukrainy mogłyby poznać się z polskimi koleżankami. – Wymyśliłyśmy więc spotkania połączone z warsztatami, na których można miło i twórczo spędzić czas, a przy okazji nawiązać nowe znajomości – mówi Anna.
Przy oruńskim domu kultury działała już grupa polskich seniorek. Poznały się przy wcześniejszym projekcie, „ZDolna Orunia”. – Szukaliśmy wtedy osób z naszej dzielnicy, które mają artystyczne pasje albo zainteresowania. A te panie tak się polubiły, że zaczęły spotykać się co środę, tworząc taką sąsiedzką grupę wsparcia. Teraz włączyły się aktywnie w nasze działania integracyjne.
Spotkania w ramach programu „Nowe Relacje” odbywają się dwa razy w miesiącu w jednym z gdańskich domów kultury. Połączone są z warsztatami artystycznymi albo kulinarnymi. – Gotowaliśmy już razem rosół, robiliśmy ozdoby choinkowe – mówi Anna Karasińska. – Czasem przychodzi dziesięć, a czasem czterdzieści osób. Przeważają osoby 50+, ale zdarzają się też kobiety z dziećmi, młode dziewczyny. Na spotkaniu zawsze obecna jest tłumaczka z języka ukraińskiego, chociaż i bez jej pomocy udaje się nam porozumieć. Powoli wyłania się stała grupa osób, które do nas wracają. Naszym marzeniem jest stworzenie dla nich miejsca, gdzie będą mogły zawsze przyjść, spędzić czas, gdzie będą czuły się u siebie.
Walentina do Polski przyjechała ze Lwowa:
Ukończyłam politechnikę, pracowałam najpierw jako inżynier, a potem, po upadku ZSRR, w najróżniejszych zawodach. Przed samą emeryturą byłam technologiem piekarni.
Kiedy wybuchła wojna, uciekliśmy całą rodziną: córka, zięć i wnuczka. Mój mąż nie żyje, od dziesięciu lat jestem wdową. Trafiliśmy najpierw do Szczecinka. Nigdy nie widziałam piękniejszego miasteczka: rzeka, jeziora. Tylko z pracą dla zięcia było ciężko. Wnuczka, która ma dwadzieścia dziewięć lat i pracuje w branży IT, też uznała, że w dużym mieście będzie miała więcej możliwości, żeby się rozwijać. I tak po pół roku przeprowadziliśmy się do Gdańska.
Mieszkamy niedaleko Starego Miasta. Gdańsk też jest piękny, ale w dużym mieście trudniej jest kogoś poznać. Młodzi chodzą do pracy i tam nawiązują kontakty; nam, emerytom, brakuje okazji, żeby się z kimś zaprzyjaźnić. Raz przytrzymałam jednej pani drzwi przy wchodzeniu do klatki; jak odpowiedziała „Dziakuju”, zorientowałam się, że ona też Ukrainka, i zaczęłyśmy rozmawiać.
O programie „Nowe Relacje” powiedziała mi córka. Na pierwsze spotkanie poszłam przed świętami. Przygotowywaliśmy ozdoby choinkowe, ale dla mnie najważniejsze było to, że mogłam pobyć wśród ludzi, porozmawiać. Poznałam tam grupę pań, polskich emerytek, które co tydzień spotykają się w domu kultury w dzielnicy Orunia. Zaproponowały, że mogę do nich dołączyć. Na pierwszym spotkaniu głównie słuchałam. Byłam ciekawa, jak tutaj się w Polsce żyje, jak wyglądają relacje rodzinne, jak rozwiązuje się różne problemy.
Moja najlepsza przyjaciółka ze Lwowa wyjechała do Niemiec. Rozmawiamy przez telefon, ale to nie to samo, co spotkać się z kimś na kawę. A jak dzwonię do znajomych z Ukrainy, to rozmowa zawsze jest o wojnie – że nie ma prądu, zimno, że syn w armii. I człowiekowi jeszcze ciężej na sercu.
Dlatego lubię spotykać się z Polkami. Widzę wtedy, że obok biegnie inne życie, normalne, spokojne, takie, jakie my miałyśmy przed wojną. To mnie nastraja pozytywnie. A przy okazji uczę się życia tutaj: gdzie jest najbliższa przychodnia, którym autobusem tam dojechać, poznaję język.
Jak przeszłam na emeryturę, jeszcze we Lwowie, zaczęłam malować. Tutaj wnuczka też kupiła mi album z obrazami i farbki, żebym miała zajęcie. Od córki dostałam elektroniczny czytnik z książkami. Wszystkie już przeczytałam, ale na szczęście okazało się, że jest biblioteka, w której można wypożyczać książki po ukraińsku.
Codziennie staram się wychodzić, spaceruję. Człowiek potrzebuje zmiany otoczenia, kontaktu z innymi ludźmi. Moja koleżanka z Ukrainy, ta, którą poznałam przy wejściu do naszego budynku, jest w Polsce trzy miesiące, a jeszcze nie ma tu żadnych znajomych. Obiecałam jej, że zabiorę ją na następną domivkę. Będziemy gotować dania kuchni tatarskiej.
Agnieszka Haponiuk, blogerka i recenzentka kulinarna, prowadzi w ramach programu „Nowe Relacje” warsztaty kulinarne, chociaż sama woli nazywać je „spotkaniami przy wspólnym stole wielonarodowych dań”:
Nawiązuję do historii Gdańska, który kiedyś był miastem wielu kultur, i teraz znowu się takim staje. Każde spotkanie poświęcone jest jednej lub kilku potrawom. Na początku zawsze opowiadam historię kulinarną związaną z proponowanymi daniami, a potem uczestnicy dzielą się swoimi opowieściami. I zaczynamy razem gotować. Dzielimy zadania – jedna osoba obiera ziemniaki, inna kroi warzywa, jeszcze inna zmywa naczynia. Ale bez przymusu; jeśli ktoś nie ma ochoty, może po prostu posiedzieć przy herbacie.
Gotowaliśmy już barszcz ukraiński, który z naszym polskim barszczem nie ma wiele wspólnego, bo Ukraińcy dodają do niego pomidory, dużo mięsa, przysmażoną kapustkę. W grudniu robiliśmy rosół; to z kolei nasza narodowa potrawa, która w Ukrainie nie jest zbyt znana. Zapytałam wtedy naszych gości, co chcieliby przyrządzić na następnym spotkaniu, i padło na placki ziemniaczane – te nasze, polskie, bardzo Ukrainkom i Ukraińcom smakują. Na to spotkanie przyszło ponad czterdzieści osób. Zjedliśmy razem osiem kilo ziemniaków! Ale całe to gotowanie jest tak naprawdę pretekstem, żeby się poznać.
Starszym osobom trudniej jest zaadoptować się do życia w nowym kraju. Nigdy nie planowały emigracji, zostawiły za sobą całe życie. Nie chodzą do pracy, więc trudniej im znaleźć przyjaciół, bardziej tęsknią. Często nie znają dobrze języka i są przez to bardziej onieśmielone w kontaktach. A wiadomo, że przy stole łatwiej się otworzyć. Ktoś przy barszczu wspomni, że jego babcia zawsze dodawała koncentrat pomidorowy, a ktoś – że u niego dawało się świeże pomidory. I już jest temat do rozmowy, zaczyna się dyskusja, płyną rodzinne historie i opowieści.
Powoli nawiązują się znajomości i przyjaźnie: polsko-polskie, polsko-ukraińskie, ukraińsko-ukraińskie. I międzypokoleniowe. Niedawno na nasze gotowanie przyszła młoda dziewczyna. Zastanawiałam się, czy nie będzie się nudzić, bo większość uczestników to osoby 50+. A jej się tak spodobało, że już zapowiedziała, że chce brać udział w kolejnych spotkaniach.
Realizatorem programu „Nowe Relacje” jest Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę”. Program finansowany jest przez Help Age International ze środków Fundacji Conrada N. Hiltona. Partnerem programu jest Polskie Forum Migracyjne.