fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Nowe Relacje Łódź

Na spotkaniach przygotowawczych do projektu w polskim gronie pojawił się temat Wołynia. Wtedy zadałam pytanie: „To może chcielibyście się z nimi zamienić? Spakować najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka i wyjechać na przykład do Niemiec?”. „Ale ja nie znam niemieckiego!”
Nowe Relacje Łódź
fot. Alicja Szulc

Projekt „Nowe Relacje” w Łodzi realizuje Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne Ethnos, które już wcześniej prowadziło szereg działań na rzecz osób 60+ oraz migrantów, także o charakterze międzypokoleniowym. Stowarzyszenie ma duże doświadczenie w prowadzeniu działań dla osób z Ukrainy jeszcze sprzed wojny, a po jej wybuchu bardzo aktywnie włączyło się w pomoc uciekinierom. W trakcie tych działań członkinie stowarzyszenia zauważyły, że grupą w małym stopniu objętą pomocą są ukraińscy seniorzy i to do nich skierowany jest projekt „Nowe Relacje”. Jego uczestnikami są też seniorzy polscy, klienci Domu Dziennej Pomocy przy ulicy Tuwima, a DDP – niedawno wyremontowany – to główne miejsce zajęć i spotkań w projekcie. Istotnym wsparciem w projekcie ze strony ukraińskiej są: przedsiębiorczyni Maria Ribalka, która pełni rolę tłumaczki i współanimatorki, oraz dwie wojenne uciekinierki, psycholożki – Olha Surdu i Ilona Polikarpova.

Główne cele prowadzonych działań to integracja obu grup seniorskich, pomoc psychologiczna oraz wymiana informacji o kulturze polskiej i ukraińskiej. Ale ważnym elementem jest też oswojenie imigrantów z miastem przez wspólne spacery, wizyty w instytucjach kultury, przejażdżki komunikacją, a także stworzenie dwujęzycznego poradnika o tym, jak poruszać się po mieście i gdzie dostać pomoc czy coś załatwić. Wszystko po to, by oswoić ich z nowym miejscem, w którym przyszło im żyć i zaktywizować do wyjścia z domu oraz spotkań z innymi.

Maria Nowacka, etnolożka i trenerka antydyskryminacyjna ze Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Ethnos, polska koordynatorka projektu „Nowe Relacje”:

Pewnie nie byłoby u nas projektu „Nowe Relacje”, gdyby nie to, że poczułam się kompletnie wypalona pomaganiem… Ukraińcom uciekającym przed wojną. Nasze stowarzyszenie w statucie ma działania na rzecz mniejszości narodowych i od lat się tym zajmujemy. Działaliśmy na rzecz Czeczenów, Gruzinów i Ukraińców, których do Łodzi sporo przyjechało jeszcze przed wojną. Do końca zeszłego roku realizowaliśmy kilkuletni duży projekt dla kilkuset migrantów spoza Unii Europejskiej, przede wszystkim osób z Ukrainy w wieku produkcyjnym, by pomóc im przygotować się do życia zawodowego w Polsce. W ramach tego były też zajęcia dla dzieci.

Dwudziestego czwartego lutego zeszłego roku obudziłam się, jak co rano piłam kawę, oglądałam wiadomości i płakałam. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. A potem się strasznie wkurzyłam, „no tak to nie może być” – pomyślałam. Zadzwoniłam do sztabu kryzysowego miasta Łodzi, a oni zupełnie niepozbierani. Więc pozbieraliśmy się sami z przyjaciółmi z różnych mniejszości. Założyliśmy grupę na FB. Zorganizowaliśmy zbiórki odzieży, żywności, środków higienicznych, przewieźliśmy też z granicy w sumie z dziesięć tysięcy osób. To był ogrom działań i na jesieni poczułam, że muszę odpocząć. Zajęłam się psami, to moja pasja – mam w domu trzy szpice wilcze i akitę inu, wtedy były to jeszcze szczeniaki. I w zasadzie to one zainspirowały seniorski projekt. Chodziłam z nimi do parku, gdzie przychodziły też osoby z Ukrainy. Zaczynały się rozmowy, starsi Ukraińcy też chcieli głaskać moje pieski. Olśniło mnie, że to grupa, która nie dostaje znikąd żadnej pomocy. Z wybuchem wojny osób po sześćdziesiątce przyjechało stamtąd do naszego miasta bardzo dużo i często są w tragicznej sytuacji. Z moim kolegą Tomkiem, właścicielem szkoły dla psów Happy pies, wymyśliliśmy więc wspólne spacery socjalizacyjne seniorów ukraińskich i polskich w towarzystwie piesków. Dlaczego piesków? Bo jak rozmowa się nie klei, zwierzak jest zawsze dobrym tematem, takim łącznikiem kulturowym, można go pogłaskać. W czasie tych spacerów okazało się, że starsi Polacy i Ukraińcy mają bardzo dużo wspólnych tematów, nawiązały się relacje, zauroczenia, a nawet powstała jedna para. Obie strony mogą się fantastycznie uzupełniać. Ale kwestia relacji polsko-ukraińskich w tym pokoleniu to delikatny temat. Te kontakty nie są łatwe. Są stereotypy, zaszłości historyczne, starsi Polacy są zmanipulowani przez plotki: że Ukraińcy mają wszystko za darmo, że zabiorą naszym pracę, że nie muszą czekać do lekarza. Ukraińcy mają za sobą traumy, lęki, cierpią, bo porzucili bliskie osoby, życie, które znali. Dlatego kiedy zobaczyłam informację o naborze do projektu „Nowe Relacje”, od razu wiedziałam, że muszę napisać wniosek.

Na spotkaniach przygotowawczych do projektu w polskim gronie pojawił się temat Wołynia. Wtedy zadałam pytanie: „To może chcielibyście się z nimi zamienić? Spakować najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka i wyjechać na przykład do Niemiec?”. „Ale ja nie znam niemieckiego” – mówi jedna pani. No właśnie… Ludzie wchodzą w ich sytuację, odkrywają, ile jest przestrzeni wspólnych. Uczestnikami projektu ze strony polskiej jest dziesiątka seniorów, którzy są klientami DDP (Domu Dziennego Pobytu) w centrum Łodzi. Przychodzą do DDP w dni powszednie od rana do popołudnia, mają posiłki dotowane przez miasto, towarzystwo, czasem rehabilitację. To osoby gorzej sytuowane, żyjące przeważnie z jednej emerytury, dla których bardzo dotkliwa jest samotność. W „Nowych Relacjach” mamy też czterdzieści osób z Ukrainy – ze względu na dysproporcję liczby zainteresowanych z obu stron uzyskaliśmy zgodę, by było ich więcej niż Polaków. Przyjechali z Mariupola, Winnicy, Konotopa, Kijowa, z miast i wsi. Są dużo bardziej aktywni niż Polacy z projektu, wszystko ich interesuje, chcą uczyć się języka, wielu z nich pracuje na zmiany albo na „podrabotkach” [prace dorywcze, red.], opiekuje się wnukami.

W planach mamy wspólne poznawanie miasta – spacery (niektóre z psami), wycieczki komunikacją i stworzenie poradnika – informatora o Łodzi, który ułatwi przemieszczanie się z miejsca na miejsce, wskaże, gdzie można dostać pomoc. A jako że mamy budżet na catering, wymyśliliśmy, żeby jego część wykorzystać na pójście do kawiarni w ramach przystanku w tych spacerach. To duża atrakcja. Jak powiedziała polska seniorka pani Basia: „samej nie byłoby mnie na to stać ani nie miałabym z kim tam pójść”. Niedługo wybieramy się do teatru, wszyscy na to bardzo czekają. Zaplanowane są warsztaty arteterapii, kulturowe, które opowiedzą o zwyczajach i różnicach między oboma narodami, a także zajęcia metodą dramy, które przygotowują do życia społecznego. Ćwiczymy na nich, jak zachować się w różnych codziennych sytuacjach, na przykład u lekarza, spotykając oszusta „na wnuczka”, czy kiedy wnuk wszedł w konflikt w szkole.

Bardzo wspiera nas Masza, młoda Ukrainka, która prowadzi w Łodzi agencję pośrednictwa pracy. Poznałam ją przy okazji organizowania zbiórek i przewozu ludzi. Ona włączyła dwie cudowne psycholożki Olhę i Ilonę, też wojenne uciekinierki. Jest bardzo duże zainteresowanie ich konsultacjami i to nie tylko wśród Ukraińców, ale też Polaków. Na razie wszystkie spotkania były bardzo udane, widzę już różne drobne zmiany, które za nimi poszły. Na przykład Ludmiła przestała płakać. A płakała notorycznie, bo choć przyjechała z córką i wnuczką, poza tym zostawiła tam wszystko – dom, przyjaciół, groby. Mówi, że nasze spotkania to dla niej jedyne miejsce, gdzie może spokojnie porozmawiać z ludźmi. Ukraińcy na co dzień się spieszą, pracują, nie mają czasu na nic. Z Polakami nie ma kontaktu praktycznie. A tu oni rozmawiają – to jest najważniejsze, tworzą się już ukraińsko-polskie znajomości, ktoś kogoś odwozi do domu. Podczas Wigilii wszyscy się popłakaliśmy przy śpiewaniu kolęd. Ludmile ktoś przyniósł sadzonkę bluszczu, bo marzyła, by go zabrać do domu – w Ukrainie on nie rośnie. I właśnie o takie rzeczy nam chodziło.

fot. Alicja Szulc

Nadieżda, seniorka z Perejesławia, uczestniczka projektu „Nowe Relacje”:

Wczoraj było niesamowite spotkanie, pełne atrakcji, emocji. Robiliśmy kompozycje zapachowe i śpiewaliśmy pieśni o miłości. Pani Olha, nasza psycholog, czytała poezję miłosną Mickiewicza, po ukraińsku, i naszej Łesi Ukrainki. Potem był pyszny poczęstunek – ciasteczka, słodycze. A także bardzo ciekawy wykład o właściwościach i tworzeniu zapachów. Były legendy o Łodzi i historia walentynek. Później każdy dostał wiersz współczesnej ukraińskiej poetki Liny Kostenko. Kolejne kobiety wychodziły i czytały z takim zaangażowaniem, pięknie. Bardzo poruszające, były łzy. W naszym gronie dużo jest wdów. Mój mąż Walerij też zmarł dziesięć miesięcy temu. Wcześniej przez dziesięć lat opiekowałam się nim po udarze. Myślę, że każda wspominała swoje życie, czas szybko minął, nie chciało się rozchodzić. A tu jeszcze na sam koniec pani Marysia zostawiła największą niespodziankę. Bilety do teatru, do operetki! Wszyscy aż klaskali, tak się ucieszyli. Nie mogę się doczekać. Pani Marysia to cudowny człowiek, dzięki niej trochę odżyłyśmy. I nasza Maszeńka – zawsze uśmiechnięta, z dobrym słowem, taki aniołek.

Na Wigilii z Polakami też było bardzo miło. Opowiadaliśmy o swoich zwyczajach, oni o waszych, śpiewaliśmy kolędy, śmialiśmy się, wszyscy się ze sobą poznawali. Miałyśmy także spotkanie z prawnikiem, psychologiem. To ważne, że jest taka pomoc, bo nasze kobiety mają poranione dusze. Każde dwie godziny, kiedy mogą się oderwać, zrobić coś przyjemnego, też się liczą. A jeszcze tyle planów wspaniałych przed nami – poznawanie Łodzi, pikniki, zwiedzanie wszystkich łódzkich muzeów i warsztaty, jak zachować się w różnych sytuacjach. Bardzo się na to cieszę i czekam.

Do Polski przyjechałam w październiku z Perejesławia niedaleko Kijowa. U nas jest ciężko, są przerwy w dostawie wody, prądu. W Łodzi zmieniłam córkę, która musiała wrócić do Ukrainy, by załatwić ważne sprawy. Opiekuję się wnukiem, piętnastoletnim Władysławem. To kochany chłopak, świetnie się uczy i bardzo stara. Poszłabym chętnie gdzieś pracować, ale mam siedemdziesiąt cztery lata, nie jest łatwo znaleźć zatrudnienie w tym wieku. Czekam, aż zwolni się miejsce na bezpłatnym kursie polskiego, chcę się uczyć waszego języka, żeby nawiązywać relacje.

Informacja o spotkaniach dla seniorów przyszła mi na telefon. Od razu postanowiłam pójść, chcę być z ludźmi, a nie siedzieć sama w pokoju i się zamartwiać. Dla mnie najważniejsze, co zyskałam w projekcie „Nowe Relacje”, to właśnie kontakty z ludźmi. Poznałam tu pięć nowych ukraińskich koleżanek: Ninoczkę i Aniczkę, po siedemdziesiątce, Oliczkę, która ma osiemdziesiąt dwa lata, Toniczkę, inwalidkę po sześćdziesiątce i jeszcze Luboczkę. Uciekły z różnych miejsc: z rejonu donieckiego, Żytomirska, Chersonia. One są takie mądre, sympatyczne. Dla wielu kobiet z naszego grona te spotkania to najlepsze, co mają w życiu. Część mieszka daleko od centrum i co miałyby przyjechać do miasta, i same chodzić po sklepach, Piotrkowskiej? A tak spędzamy czas razem, nie myślimy o tym, co tam, o mężczyznach, którzy zostali w Ukrainie – synach, wnukach. Z koleżankami wyprawiłyśmy sobie Nowy Rok.

Cieszyłam się też bardzo na spotkanie z polskimi seniorami. W Ukrainie miałam przyjaciółkę Polkę, bardzo pozytywną osobę, więc spodziewałam się samych dobrych rzeczy. I nie zawiodłam się. Od pierwszego spotkania z Polakami jest tak ciepło, serdecznie. Mam dzięki temu nowe koleżanki Polki – Urszulę i Krystynę. Ale mi było miło, kiedy na wielkiej Wigilii, którą pani prezydent miasta zrobiła dla seniorów z Polski i Ukrainy, obie do mnie podeszły, przywitały się. Potem wymieniłyśmy się telefonami, planujemy się wybrać razem na pizzę do Manufaktury, pospacerować po centrum. Przyjemnie będzie tak we trzy pochodzić.

fot. Alicja Szulc

Anna i Piotr, seniorzy z Łodzi, bywalcy DDP, uczestnicy projektu „Nowe Relacje”:

Piotr: Do Domu Dziennego Pobytu przychodzimy dopiero jakieś cztery miesiące. Zawsze razem. Bardzo nam się tu podoba.

Anna: Poznaliśmy się jedenastego listopada dwa tysiące dwudziestego pierwszego roku. Każde z nas pojechało samo na wycieczkę z klubu emeryta. Ja pierwszy raz się wybrałam na taką imprezę, dlatego że to był wyjazd do Poznania, gdzie się urodziłam i spędziłam młodość, a czterdzieści lat tam nie byłam. Podczas zwiedzania Piotr skrytykował coś, co powiedziałam, ale przeprosił. Tym mnie ujął. A potem patrzę, wycieczka idzie szybko do przodu, a Piotruś z tyłu, bo on chodzi o balkoniku. Podałam mu ramię wsparte na kuli, bo też mam problem z nogami…

Piotr: …i tak idziemy od tego czasu razem. Od tego zaczęła się nasza przyjaźń. Ja, wdowiec po pięćdziesięciu trzech latach małżeństwa i Ania, która owdowiała dużo dawniej. Nawet liczbą dzieci do siebie pasujemy – mam dwóch dorosłych synów, Ania dwie córki. Cieszymy się życiem i tym, co dostaliśmy tutaj, staramy się dawać coś od siebie. W DDP działamy zespołowo, śpiewamy, mamy różne spotkania, przychodzą do nas uczniowie ze szkoły.

Ania: Pierwsze spotkanie z osobami, które uciekły z Ukrainy, to była wspólna Wigilia, przed świętami. Bardzo poruszające. Siedzieliśmy razem przy stole, z nami na przykład pani z Chersonia, której zbombardowano dom. Mówiła, że uciekła z córką. Dużo było emocji, wzruszeń, łez.

Piotr: Ale wspaniale było. Śpiewaliśmy razem kolędy, opowiadaliśmy o polskich i ukraińskich zwyczajach, panie z Ukrainy przyniosły swoje bardzo dobre dania. Na kolejnym spotkaniu było robienie tradycyjnych ukraińskich kukiełek ze szmatek, tak zwanych motanek. To talizmany znane od setek lat, na szczęście. Będziemy dalej poznawać swoją kulturę i historię, a także wspólnie zwiedzać Łódź. Wie pani, że w tym mieście jest najwięcej pałaców w całej Polsce. Cel jest bardzo dobry – nie dzielić, a łączyć.

Ania: Choć były różne myśli przed tym pierwszym spotkaniem i obawy. W mojej rodzinie byli repatrianci ze Wschodu, odezwały się wspomnienia ich opowieści.

Piotr: Historia, Wołyń, w naszym pokoleniu to jest wciąż żywe.

Ania: Ale tu mamy możliwość innego spojrzenia na osoby z Ukrainy. I to ma pozytywny wpływ na kontakty. Do tej pory opieraliśmy się na historii. Nie znaliśmy tych ludzi, ich mentalności, kultury. I teraz styczność z nimi, to, że są rozdarci, ale bije z nich ciepło, powoduje, że zupełnie inaczej ich odbieramy. Znika dystans. Myślę, że dla osób z Ukrainy jest ważne, że są przyjmowane z życzliwością, znalazły akceptację. Empatia, zwykłe „dzień dobry” już coś znaczy. Bo życie składa się z drobiazgów, gestów. To im daje pewną nadzieję. Ta integracja między nami sprawi, że my potem przekażemy dobry obraz Ukraińców dzieciom i wnukom. A oni – Polaków. Dziś na przykład czytaliśmy wiersze ukraińskiej poetki – po ukraińsku i po polsku, takie, które opowiadają o tym, co jest teraz. To było rozdzierające.

Piotr: Po tych spotkaniach widzę, że coś się zmieniło, zmierza to ku dobremu. Jest wiele ciepłych słów z jednej i drugiej strony, a nie ma złośliwości. Siedzieliśmy razem przy stolikach, rozmawialiśmy. Na koniec padło życzenie, żebyśmy jeszcze się zobaczyli.

fot. Alicja Szulc

Maria (Masza) Ribalka, ukraińska partnerka i tłumaczka w projekcie „Nowe Relacje”:

Do Polski przyjechałam sześć lat temu. Chciałam coś zmienić w życiu, a tu możliwości były większe niż w Ukrainie. Najpierw pracowałam w dużym sklepie jako koordynatorka pracowników z Ukrainy, potem w salonie fryzjerskim, opiekowałam się starszym panem. Języka nauczyłam się sama i w końcu otworzyłam własny biznes – agencję pośrednictwa pracy. Miałam coś swojego, więc zaczęłam pomagać domowi dziecka w moim kraju. Później ktoś zapytał, czy nie pomoglibyśmy pogotowiu opiekuńczemu z Łodzi, więc z moim chłopakiem, a dziś mężem, też zaangażowaliśmy się w pomoc.

Gdy po wybuchu wojny dwudziestego siódmego lutego Urząd Miasta Łodzi ogłosił, że będzie robił zbiórkę darów, godzinę później pojechałam tam z koleżanką. Pytamy, czy organizują transport dla uciekających, noclegi, a tam nikt nic nie wie, mają tylko mały pokoik na zbiórkę. Zebrałam więc ludzi, zaczęliśmy planować pomoc, ktoś udostępnił swoje biuro na dary. Zaangażowali się nasi łódzcy taksówkarze, żeby wozić ludzi z granicy, w sto aut! Zbieraliśmy ubrania, żywność, zaczęła działać pomoc psychologiczna. Z czasem pod naszym punktem na Piotrkowskiej stało po trzy tysiące ludzi. A dwa tygodnie po początku wojny ktoś przysłał nam paletę z darami. Okazało się, że to pani Maria Nowacka ze stowarzyszenia Ethnos. Dopiero potem się poznałyśmy, a w listopadzie pani Maria zaprosiła mnie i nasze dwie psycholożki – Olę i Ilonę do projektu „Nowe Relacje”. Śmiałam się, że jego nazwa brzmi jak nasza dewiza – pomagając uciekającym przed wojną, zbudowaliśmy mnóstwo nowych relacji z urzędnikami, ośrodkami, mieszkańcami Łodzi. Taki projekt to był strzał w dziesiątkę, bo nasi seniorzy, którzy uciekli do Polski, są niezaopiekowani, nie tylko zdrowotnie.

Zaczęliśmy od szkolenia w Warszawie, w Towarzystwie Inicjatyw Twórczych „ę”, które bardzo dużo nam dało. Nawiązaliśmy tam kontakty z innymi organizacjami i cały czas współpracujemy. Ale najważniejsza w „Nowych Relacjach” jest mapa komunikacji miasta, którą tworzymy dla uczestników – spacery, wspólne podróże tramwajem i autobusem po Łodzi, informator, gdzie dostaną pomoc, gdzie iść do lekarza, jak gdzieś dojechać. To wszystko daje im poczucie: „znam Łódź i nie ma się czego bać”. A naszych seniorów trzeba było wyciągnąć z domu, gdzie się zamykają, bo tam czują się bezpiecznie. Pokazać im, że drzwi można otworzyć i przez nie wyjść, a na zewnątrz czeka świat i tyle osób, z którymi można się poznać, otrzymać wsparcie i samemu kogoś wesprzeć.

Kim są ukraińskie uczestniczki projektu? To panie w wieku siedemdziesięciu paru i ponad osiemdziesięciu lat. Pani Antonina, lat osiemdziesiąt cztery, po pierwszym spotkaniu wyszła zapłakana i przeprosiła nas, że więcej nie przyjdzie. Zapytałam, o co chodzi? Okazało się, że straciła słuch w wybuchu domu, który się zawalił. Przyjechała z córką z regionu charkowskiego. Udało się załatwić dla niej tymczasowy aparat słuchowy i to zupełnie zmieniło jej sytuację, więc teraz zbieramy pieniądze, by kupić jej aparat na stałe. Jest bardzo szczęśliwa, że może uczestniczyć w naszych spotkaniach. Jest pani Swietłana z obwodu kijowskiego, pedagożka, po trzech operacjach nóg już w Polsce, bo wyciągnięto ją spod ruin szkoły, gdzie się chowali. Ma siedemdziesiąt dwa lata. To taki nasz aniołek, zawsze pozytywny, mimo tych przejść wniosła dużo inspiracji do naszego projektu, już ma tu znajomych, bo przyciąga ludzi. Pani Katarina z regionu kirowogradzkiego jest młodsza, ma sześćdziesiąt trzy lata. Przyjechała sama, znalazła pracę przy sprzątaniu, a potem ściągnęła córkę z wnukiem. Bardzo aktywna jest pani Ludmiła, sześćdziesięcioośmiolatka, obecna na każdym wydarzeniu.

Po kilku spotkaniach, które już mieliśmy, najwspanialsza informacja zwrotna od uczestników „Nowych Relacji” brzmi: „dzięki wam mam teraz kilka koleżanek i jest z kim wyjść z domu”. Integracja dzieje się już także poza projektem, bo seniorzy się spotykają z własnej inicjatywy. A ci z Polski, mieszkający w Łodzi, stają się naturalnymi przewodnikami dla Ukraińców – pokazują im ciekawe miejsca, ale też sklepy, gdzie można zaoszczędzić, krawcową, która przerobi ubrania z darów, czy park w okolicy. I to jest coś wspaniałego. Bardzo się cieszę, że ktoś wpadł pomysł, by wesprzeć tego rodzaju działania, bo to jest bardzo potrzebne i naprawdę coś zmienia.

 

Realizatorem programu „Nowe Relacje” jest Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę”. Program finansowany jest przez Help Age International ze środków Fundacji Conrada N. Hiltona. Partnerem programu jest Polskie Forum Migracyjne.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×