fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Nowe Relacje Wałbrzych

Ale jak z początku usłyszałam o spotkaniach seniorów, pomyślałam – zbiorą się starsi ludzie i będą narzekać, i opowiadać o chorobach. Ale okazało się, że jak usiedliśmy na Wigilię przy jednym stole, to i na naszych twarzach pojawiły się uśmiechy.
Nowe Relacje Wałbrzych
fot. Ola Konopko

Projekt Nowe Relacje w Wałbrzychu realizowany jest przez stowarzyszenie seniorskie „Radość życia”, które liczy niemal 500 członków i jest bardzo aktywne lokalnie. Dla swoich uczestników prowadzi miejsce spotkań – klub seniora – na wałbrzyskim Starym Mieście (właśnie kończy urządzanie nowej siedziby w świeżo wyremontowanym budynku), organizuje bale, wczasy rehabilitacyjne i wycieczki. Od kilku lat „Radość życia” regularnie wystawia też improwizowane spektakle taneczne z udziałem seniorów i dzieci z lokalnego domu dziecka. Te doświadczenia stowarzyszenie postanowiło wykorzystać, realizując projekt dla seniorów ukraińskich w ramach grantu „Nowe Relacje”. Projekt jest skierowany do osób z Ukrainy w wieku 50+, które do Wałbrzycha trafiły, uciekając przed wojną. Wyrwane ze swojej codzienności, domów, relacji, potrzebują bardzo, by w nowym, tymczasowym życiu, mieć choć chwilę radości i oderwania od trudnych wiadomości z kraju. Projekt jest odpowiedzią właśnie na tę potrzebę. Głównym miejscem jego realizacji jest hotel Maria, zlokalizowany w dawnych, przebudowanych stajniach Zamku Książ, gdzie od wybuchu wojny w Ukrainie mieszka duża diaspora ukraińska – obecnie to 300 osób, w tym spora grupa seniorów. Właścicielka hotelu jest mocno zaangażowana w szeroko zakrojoną pomoc dla ukraińskich uchodźców i chętnie podjęła się partnerstwa w projekcie.

O przebiegu projektu „Nowe Relacje” i korzyściach z niego płynących opowiadają uczestnicy.

fot. Ola Konopko

Dorota Barańska, właścicielka hotelu Maria:

Zacznijmy od tego, że nie bardzo lubię mówić o pomaganiu, to mnie trochę krępuje. Od lat cała nasza rodzina, ale też pracownicy i wolontariusze, stara się w miarę możliwości, żeby drugiemu człowiekowi było dobrze. Tylko potrzeby są różne, w zależności od tego, w jakich czasach żyjemy. Pomagaliśmy osobom bezdomnym, dzieciom z domów dziecka, niepełnosprawnym, gdy wybuchł COVID-19 urządziliśmy w hotelu izolatorium dla pracowników opieki zdrowia, żeby nie wracali do domu i nie zarażali najbliższych, dowoziliśmy potrzebującym zakupy. Od dawna organizujemy Wigilię dla osób niezamożnych. Zatrudniamy też osoby, które przyjechały z innych krajów – Maroka, Tunezji, Afganistanu i wielu innych. Pracując u nas, uczyły się języka i odnajdywały w Polsce.

Ale dwudziestego czwartego lutego zeszłego roku, pamiętam, to był tłusty czwartek, powiedziałam sobie: „Barańska, nie pchaj się w to, to dla ciebie za dużo”. Wytrzymałam dwa dni. Zadzwonił znajomy z Ukrainy, który pracuje w Polsce, „czy przyjmę jego rodzinę?”. Naturalnie. Potem były kolejne telefony, obcy ludzie dzwonili, a ja tylko zapisywałam w telefonie hasłowo: „Ania wojna”, „Natalia Ukraina”… Czasem ktoś przychodził wprost do recepcji i pytał, czy możemy pomóc. Pierwszego marca było u nas trzydzieści, czterdzieści osób, a siódmego marca już czterysta. Głównie mamy z dziećmi, trochę ludzi niepełnosprawnych i seniorzy. W szczycie mieszkało w Marii siedmiuset uchodźców z Ukrainy, a przez nasze trzy hotele przewinęło się ich w sumie tysiąc czterysta. Niektórzy jechali dalej na Zachód, niektórzy wracali, inni znajdowali pracę i wynajmowali mieszkania. W tym hotelu wciąż mieszka trzysta osób, w tym ponad sto czterdzieści dzieci.

Zależy nam, żeby nie czuli się tu jak goście na wiecznych wakacjach, ale mieli choć namiastkę domu. A w domu są różne obowiązki. Panie pomagają przy robieniu posiłków dla siebie, przy sprzątaniu swoich pokoi. Staram się, by to, co ludzie robią, pasowało do tego, na czym ktoś się zna, w czym jest dobry. A mamy tu ludzi bardzo różnych zawodów. Lekarki utworzyły punkt medyczny, przedszkolanki starały się zorganizować czas dzieciom, anglistka uczyła angielskiego, ci którzy śpiewają lub tańczą, przygotowują innych do występów na uroczystościach, które tu mamy. Śpiew i taniec jest u nas obecny od zawsze, zależy mi, żeby nasi mieszkańcy mieli choć trochę normalności. Od dawna mamy chór, który teraz z polskiego zrobił się polsko-ukraiński.

Ankieta, którą przeprowadziliśmy przy okazji seniorskiego projektu, który robi tu stowarzyszenie „Radość życia” potwierdziła, że ludzie tego potrzebują. Pani Róża, która jest liderką tego projektu i członkinią stowarzyszenia, była naszą wieloletnią pracownicą, moją prawą ręką przy realizacji projektów unijnych. Z panią Wandą, prezeską zarządu „Radości życia”, też współpracujemy od zawsze. Stowarzyszenie urządza u nas bale senioralne, my pomagamy niepełnosprawnym seniorom – jako czerwona linia codziennie dowodzimy im jedzenie. „Radość życia” zrzesza niesamowicie pozytywne osoby, które robią wiele, by człowiek po skończeniu tych kilkudziesięciu lat mógł dalej żyć dobrze i życiem się cieszyć. Nasi wałbrzyscy seniorzy są bardzo aktywni – urządzają imprezy, wycieczki, organizują wczasy, rehabilitacje, uczestniczą w zajęciach Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Wiele osób mówi wręcz, że Wałbrzych to miasto dla seniorów.

Bardzo się ucieszyłam, gdy pani Róża przyszła z tym projektem, bo pojawiła się szansa poznania polskich seniorów, którzy mają u nas imprezy, z tymi z Ukrainy. „Radość życia” już wcześniej zapraszała panie z Ukrainy na swoje bale, ja też je do tego namawiałam, specjalnie dla nich szykowałam stół, ale one się krępowały – bo nie mają się w co ubrać, bo się nie znają. Mam nadzieję, że ci, którzy tu zostaną, pojadą z polskimi seniorami na wycieczkę, jak zrobi się ciepło. To byłaby dalsza możliwość integracji, bo ukraińscy seniorzy, którzy już nie pracują jak młodsze osoby, nie mają jak poznać ludzi w swoim wieku, nawiązać relacji. Jako emeryci, którzy przyjechali do Polski, nie mają też szans się utrzymać, ich emerytury są bardzo niskie. Są więc skazani na stałą pomoc. A to bardzo dołujące, bo oni mają inicjatywę, chęci. Taka wymiana doświadczeń, nawiązanie przyjaźni może ich podnieść na duchu. Mam wielką nadzieję, że nawet jak projekt się skończy, te relacje pozostaną. A obie strony będą widziały, że narodowość nie ma znaczenia, liczy się, kto jakim jest człowiekiem, a podział na my–wy zniknie naturalnie.

fot. Ola Konopko

Róża i Andrzej Bassara, Wanda Radłowska, członkowie zarządu stowarzyszenia „Radość życia”, Róża i Wanda są koordynatorkami projektu, Andrzej wspomaga żonę w działaniach.

Róża: Pracowałam w hotelu Maria przez dziesięć lat, widziałam, jak tu się pomaga. Od trzech lat jestem za emeryturze, ale zaglądam tu regularnie. Parę dni po wybuchu wojny w Ukrainie, weszłam zobaczyć, jak wygląda sytuacja. A tu sporo osób z Ukrainy, napływają kolejne. To był szok. Jedna pani przyjechała tylko z siatką, inna z własnym wnukiem i dzieckiem sąsiadów bez dokumentów. Więc z miejsca zaczęłam działać jako wolontariuszka. Pomagałam przyjmować przyjeżdżających, załatwiać im pesele, dokumenty. Jak zobaczyłam w październiku informację o grancie Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę” na polsko-ukraiński projekt dla seniorów „Nowe Relacje”, pomyślałam – napiszmy wniosek. W hotelu, oprócz mam z dziećmi, mieszkało sporo osób starszych, więc do nich chciałyśmy go skierować. No i nasz pomysł został wybrany jako jeden z dziesięciu spośród stu innych zgłoszeń.

Wanda: Zaczęłyśmy od ankiety wśród ukraińskich seniorek, co by chciały zrobić, jeśli dostaniemy grant. Myślałyśmy – może pomoc psychologa, prawnika, ale panie powiedziały, że chciałyby tańczyć i mieć bal w Marii, tak jak my. Nawet zapraszałyśmy je na imprezy, ale wstydziły się, że nie mają się w co ubrać, nie wyglądają jak nasze seniorki – uczesane, w makijażu. Tak pojawił się pomysł na warsztaty ze stylizacji fryzur i akcję „drugie życie ciuszka”. Przyniesiemy sukienki, w których już nie chodzimy, i wspólnie przerobimy je dla nich. A potem będzie bal, może już na Dzień Kobiet. Mam nadzieję, że ta integracja z naszymi seniorkami sprawi, że panie z Ukrainy łatwiej będzie wyciągnąć z hotelu – to bezpieczna przestrzeń, gdzie toczy się ich całe życie. Tam śpią, niektóre pracują, a że nie znają języka, nie dziwię się, że nie są chętne, żeby wychodzić. Chcemy to zmienić, super byłoby, jakby przychodziły do nas do klubu seniora. W planach jest też wspólna wycieczka autokarowa, jak się zrobi ciepło.

Róża: Ukrainki z początku były zamknięte, smutne, bardzo zestresowane. Więc Wanda mówi: „robimy oddychanie relaksacyjne”. W naszym polskim gronie mieliśmy takie warsztaty i to świetnie działa. Te nasze ukraińskie seniorki są z Charkowa, Lwowa, Zaporoża, Mariupola, Słowiańka, a niektóre z małych miejscowości na wschodzie Ukrainy. Raczej spędzały czas z rodziną, na działce czy w ogródku, więc dla nich życie, jakie my prowadzimy, to trochę kosmos – bale, wyjścia kulturalne, do kawiarni, na piwo, wyjazdy na wczasy.

Wanda: U nas w klubie jest prawie pięćset osób, zdecydowanie więcej kobiet. Z początku miały opory – „jak to, sama mam iść na bal?”. A teraz przychodzą, same tańczą i świetnie się bawią. Mam nadzieję, że panie z Ukrainy to od nas przejmą, bo mają podobne obawy.

Andrzej: Na razie były trzy spotkania – szóstego grudnia na mikołajki z prezentami dla dzieci, szesnastego grudnia i Wigilia. Na początku wszyscy byli smutni, ale przyszli drugi, trzeci raz i zaczęli się uśmiechać. Przed Wigilią Ukrainki i Polki razem robiły kotyliony i naturalnie zaczęły się rozmowy. Po Wigilii już były „misiaczki” – uściski.

Róża: Ta Wigilia super wypaliła. Okazało się, że pani Dorota też przygotowuje imprezę z tej okazji, szóstego stycznia, w prawosławne Boże Narodzenie, więc połączyliśmy siły. Oprócz osób z naszego projektu – dwudziestki polskich seniorów i trzydziestu seniorek z Ukrainy, byli inni ukraińscy mieszkańcy hotelu, wolontariusze, przyjechał prawosławny kościelny, a pani Dorota zaprosiła góralską kapelę. Była kolacja w sali Pałacowej, my przedstawiliśmy zwyczaje polskie, Ukraińcy – swoje, inne ze wschodu i zachodu kraju. Śpiewaliśmy polskie i ukraińskie kolędy. Były potrawy z obu krajów – nasz barszcz, pierogi, kapusta, ich kutia, pieczone ziemniaki, pielmieni z mięsem i zupa warzywna. Ale najważniejsze było, że siedzieliśmy na przemian, Polacy i Ukraińcy, więc mimo bariery językowej rozmawialiśmy i to się udaje. A jak opowiedziałam o opłatku, bo to polski zwyczaj, że to symbol pojednania, to wszyscy z Ukrainy się z nami przełamali.

Wanda: Już na pierwszym spotkaniu w ramach „Nowych Relacji” zaprosiłam panie z Ukrainy do tańców w kręgu. Z początku nie chciały, ale wstała jedna, potem kolejna i kolejna, wyszły dzieci, które z nimi przyszły. Stanęłyśmy na przemian – Ukrainka, Polka. Grali nam Teodor – młody polski perkusista, który z nami współpracuje od dawna – oraz ukraińska skrzypaczka Swietłana i pianista Max, którzy mieszkają w Marii. Powiedziałam, jak się ruszać, potem Irina pokazała ukraiński taniec ludowy. To przełamało dystans, zjednoczyło nas. Irina, która zna polski i tłumaczy, jest takim naszym łącznikiem. Naszym pomysłem jest przygotowanie spektaklu tanecznego. Robiliśmy już takie przedstawienia parę razy z naszymi seniorami i dziećmi z domu dziecka. Zaczniemy od stworzenia krótkich układów choreograficznych, do nich Teodor ze Swietłaną i Maksem skomponują muzykę. W tym rodzaju teatru wszyscy tworzymy to, co dzieje się na scenie. Na pewno będziemy chcieli włączyć w to przeżycia pań z Ukrainy. Taki spontaniczny ruch wyzwala kreatywność i emocje, zmienia człowieka. Ważny jest też dotyk, mam wrażenie, że Ukrainkom ze starszego pokolenia go brakuje, nie mają zwyczaju, jak my w czasie spotkań, tak się głaskać, przytulać. Musimy tylko spieszyć się z przygotowaniem przedstawienia, bo wśród uchodźców jest duża rotacja. Różne osoby wyjeżdżają, znikają z dnia na dzień.

Andrzej: Starsze osoby z Ukrainy ciągle mówią: „do domu, do domu”, niezależnie od tego, czy ten dom jeszcze stoi. Bo wiadomo, starych drzew się nie przesadza. Młodsi pójdą do pracy, łatwiej się nauczą języka, zaadaptują. A starszy człowiek nie ma tak łatwo.

Róża: A ja tak sobie czasem marzę, że skończy się wojna, one wrócą do siebie, ale przyjaźń zostanie. I kiedyś ugoszczą nas u siebie. Albo ich dzieci i wnuki tu przyjadą, zobaczyć, gdzie babcia chodziła na polsko-ukraińskie spotkania w czasie wojny. Jednego jestem pewna. Dobro wraca! Wszędzie i zawsze.

fot. Ola Konopko

Irina Rozumna, nauczycielka angielskiego ze szkoły pod Lwowem, w projekcie jest tłumaczką:

Przyjechałam do Polski dwudziestego czwartego marca, po tym jak dwie rakiety upadły dwadzieścia kilometrów od naszej wioski. Wcale nie chcieliśmy wyjeżdżać, mamy pod Lwowem domek. Ale nie wiedzieliśmy, czy Lwów nie będzie pod ostrzałem. Jestem wdową, mam troje adoptowanych dzieci – Anię, która ma szesnaście lat, trzynastoletnią Nastię i Iwana, dziewięciolatka – i to ich bezpieczeństwo było najważniejsze.

Do hotelu Maria trafiłam dzięki mojej dobrej koleżance Marcie, która pracuje w lwowskim ośrodku pomocy społecznej. Organizowała tutaj przewóz ludzi, którzy uciekli do Lwowa ze wschodniej Ukrainy. Bardzo ciepło nas tu przyjęli, dali pokoje, wyżywienie, wszyscy byli bardzo serdeczni. Wiedziałam od Marty, że mieszka tu już wielu Ukraińców, więc czułam, że mam pewną misję. Będę tłumaczką. U nas uczyłam w szkole angielskiego, ale znam też polski, bo mój dziadek był Polakiem. Wcześniej zdarzało mi się czytać polskie książki albo oglądać telewizję, ale o wyjeździe do Polski nigdy nie myślałam. Od razu jak przyjechałam, zaangażowałam się w pomoc w załatwianiu dokumentów i innych spraw dla Ukraińców.

Bardzo pomaga mi to, że jestem osobą wierzącą, Biblia jest dla mnie bardzo ważna. W latach dziewięćdziesiątych skończyłam szkołę biblijną we Lwowie. Teraz też uczestniczę w takich kursach w Polsce. To daje mi siłę, wpływa też na relacje z ludźmi, pomaga podtrzymywać ich na duchu. Świadomość, że moje życie jest w rękach Boga, niesie spokój i pozwala w nocy spać. Żyję teraz tutaj i staram się tutaj być głową, nie zamartwiać się, co się dzieje w domu, co będzie dalej.

Działam, na ile mogę, staram się uczyć, teraz robię kurs prawa jazdy, za chwilę zaczynam w hotelu staż. Pomogłam pani Dorocie organizować duży transport jedzenia do Charkowa, Nikopola, Zaporoża. Wiele osób nie ma tam pracy, pieniędzy, a wszystko podrożało. Pani Dorota to wyjątkowy człowiek, na początku co parę dni powtarzałam jej, że jest jak dzieło sztuki. Realizuje każdą obietnicę, którą złożyła nam w dniu przyjazdu tutaj – że możemy zostać w Marii, ile będzie trzeba, że pomoże w szukaniu pracy, załatwianiu różnych spraw. Ja też czuję się tutaj wciąż potrzebna, więc na razie nie wracamy. Ucieszyłam się, że mogę się zaangażować w projekt „Nowe Relacje”, bo robimy w nim coś dla starszych Ukrainek, którym nie jest łatwo. Zostawiły tam wszystko, nie znają języka.

Zaczęło się od tego, że polscy seniorzy robili w hotelu bale. Jak było ciepło, tańczyli na dworze. Pięknie się bawili, a myśmy wychodzili, siadali na ławeczkach i patrzyli. Z podziwem, że mają piękne sukienki, tak po prostu, dla siebie, nie na wesele. Tam poznałam panią Wandzię i panią Różę. Polki zauważyły, że im się przyglądamy. Napisały wniosek o grant i przyszły do nas zapytać, co moglibyśmy razem robić w projekcie „Nowe Relacje”, czego od siebie nawzajem się nauczyć. Były różne pomysły: jedna z naszych pań zgłosiła się, że może śpiewać, druga, że haftuje krzyżykiem, trzecia, że lepi pierogi, ktoś, że umie szyć, a Swietłana, że gra na skrzypcach. Chodziło o to, żeby obie strony z tego coś wyniosły. Powstał pomysł na wspólny bal i przerabianie strojów Polek dla nas. Wcześniej, choć nas zapraszali na swoje imprezy, nie miałyśmy sukienek, więc nie chodziłyśmy. Ładny strój w takiej sytuacji, jak nasza, to nie jest pierwsza potrzeba. Ale cieszę się, że taka impreza będzie. Przed wspólną polsko-ukraińską Wigilią tylko chodziłam i komplementowałam koleżanki z Ukrainy, że ładnie wyglądają, podmalowały się. Wreszcie miały powód, żeby się wyszykować, wyjść z pokoju nie tylko do pracy, do kuchni czy po zakupy, ale do ludzi. Bo jesteśmy tu pozbawione naszego naturalnego towarzystwa, nie ma kuzynów, przyjaciół. Widać, że takie inicjatywy są potrzebne.

Nasze seniorki chętnie przychodziły na wszystkie spotkania. Panie z Ukrainy i Polski serdecznie się witają, zaczęły się rozmowy, mimo bariery językowej. Ukrainki już podstawowe zwroty rozumieją, jak np. „Skąd jesteś?”. Będziemy też robić spektakl taneczny. Pierwsze wprawki – tańce w kręgu wspaniale wyszły. Lubię ruszać się w tańcu, to wyrażenie siebie, jak uśmiech albo śpiew. Nawet mówiłyśmy w ukraińskim gronie, że fajnie byłoby mieć zumbę albo inne zajęcia. Bo to też jest życie. U nas w Ukrainie nie ma stowarzyszeń seniorów, nawet we Lwowie. Tu zobaczyłam, że to jest ciekawe i warto to przenieść, także do takich małych miejscowości jak moja. Byłam w klubie seniora stowarzyszenia „Radość życia” i to jest takie fajne: stoliki, siedzą sobie przy herbatce, mają miejsce i czas, żeby spokojnie porozmawiać z innymi, podzielić się przepisem, pośpiewać razem. Fajnie byłoby w Ukrainie ludziom pokazać, że warto włożyć energię w to, żeby bal zrobić. Bo to rozwija. Jak patrzyliśmy na tych polskich tańczących seniorów, przychodziła refleksja, że oni naprawdę szanują siebie. Super poczuć się kobietą, jak masz sześćdziesiąt czy osiemdziesiąt lat, pojechać gdzieś z koleżanką, tak dla siebie. Potem nawet babcią będziesz lepszą.

fot. Ola Konopko

Teodor Luis, polski muzyk, perkusista z Wałbrzycha:

Wychowałem się w wielopokoleniowej rodzinie. W bloku obok mieszkają dziadkowie, od małego spędzałem z nimi mnóstwo czasu. Dlatego, choć mam dwadzieścia trzy lata, rozmowa ze starszymi ludźmi łatwo mi przychodzi. Ze stowarzyszeniem „Radość życia” zacząłem współpracować cztery lata temu. Akurat byłem po doświadczeniu grania na perkusji w teatrze pod to, co dzieje się na scenie. Improwizacja mnie zachwyciła. A oni szukali kogoś, kto z innym muzykiem, Aleksem, stworzy improwizowaną muzykę do spektakli tanecznych, które przygotowywali wspólnie seniorzy i dzieci z domu dziecka. To taniec współczesny oparty o spontaniczny ruch tancerzy do muzyki. Wyszło nam fajne wymieszanie kilku generacji i energii.

Od tego czasu co roku grałem przy kolejnych przedstawieniach. To bardzo rozwijające muzycznie, bo za każdym razem jest inna choreografia, scenografia, wymyślamy coś nowego. Nauczyło mnie rozumienia, po co gram, co chcę przekazać, rozwinęło moją kreatywność. Kiedy na jesieni pani Wanda zaproponowała mi udział w kolejnym takim przedsięwzięciu, od razu w to wszedłem. Tym razem muzycznie to ja jestem głównodowodzącym. Razem ze mną podkład do polsko-ukraińskiego spektaklu będą tworzyć pani Swietłana – skrzypaczka po pięćdziesiątce i Maks – pianista, który ma osiemnaście lat. Oboje z Ukrainy. To mnie poruszyło, otworzyło nowe synapsy w mózgu, bo nie dość, że będziemy mieć wymianę międzypokoleniową, to jeszcze między krajową. A każdy kraj to inna kultura muzyczna, własny folk.

Powiem szczerze, że w temat wojny w Ukrainie wszedłem dopiero w tym projekcie. Kiedy wybuchła, starałem się nie dać wciągnąć w panikę, którą lubią kreować media, w poczucie, że zaraz my też zostaniemy zaatakowani. Wielu moich znajomych jej uległo, przewierciła im głowy i zaburzyła pracę. A ja mam do życia takie podejście, żeby być tu i teraz, nie zamartwiać się czymś, co może się wydarzyć. Myślę, że teraz jest dobry moment na taki projekt, bo emocje już trochę opadły. Wierzę, że sztuka, działania artystyczne pomagają choć trochę radzić sobie z traumą. Choć naturalnie nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co przeżywa człowiek uciekający z miasta, które zostało zbombardowane.

Co ciekawe, po kilku spotkaniach, które mieliśmy do tej pory, nie mam wrażenia, że to, co robimy, tak bardzo różni się od projektów, w których udział brali tylko Polacy. Jak śpiewaliśmy piosenki ogniskowe, Hej, sokoły i tego typu, wszyscy je znali, tylko każdy w swoim języku. To była trochę taka sytuacja, jakby ktoś na środku sali zapalił ognisko i wszyscy razem się wokół niego zebrali. Ludzie mają podobną uczuciowość, niezależnie skąd pochodzą, z każdego da się wyciągnąć poczucie własnego ciała i naturalne, organiczne podejście do ruchu. Mam też wrażenie, że starsi Polacy i Ukraińcy nie różnią się bardzo od siebie. Jedni i drudzy mają w sobie dużo troski, takiej babcino-dziadkowej. Na tych spotkaniach wszyscy byli bardzo życzliwi. Z każdym kolejnym razem czułem, że przyrasta poczucie wspólnoty. To było widać we wzajemnych przyjacielskich gestach. Nie było separacji, Polacy i Ukraińcy siedzieli wymieszani. W powietrzu czuć było, że jest po prostu fajnie. Takie ludzkie połączenie jest bardzo ważne, teraz gdy w Polsce mieszka tylu Ukraińców.

Najbardziej jestem ciekawy, co wyjdzie z połączenia mojego improwizowania z muzyką Maksa i pani Swietłany, muzyków klasycznych, którzy dotychczas grali z nut. Co przyniesie miks kultury ukraińskiej z polską. Jaki wspólny język muzyczny stworzymy. Oboje są bardzo otwarci na pomysły, ja też, więc jestem dobrej myśli. Babcia powiedziała mi kiedyś: „Tam, gdzie muzyka, tam dobrzy ludzie są”. I coś w tym jest.

fot. Ola Konopko

Swietłana Osipowa, skrzypaczka, przyjechała z Zaporoża, w projekcie „Nowe Relacje” z innymi muzykami tworzy podkład do spektaklu tanecznego:

W rodzinnym mieście grałam na skrzypcach w teatrze muzyczno-dramatycznym. Ale gdy uciekałyśmy z mamą, nawet nie myślałam, żeby zabrać instrument. Ona ma siedemdziesiąt osiem lat, jest schorowana, więc niosłam jej walizkę i swoją, same najpotrzebniejsze rzeczy. Nie mam męża ani dzieci, mój tata zmarł parę lat temu. Do Polski przyjechałyśmy we dwie, piątego marca, bo w naszym rejonie od początku wojny były prowadzone poważne działania. Rosjanie zajęli elektrownię atomową pod Zaporożem. A tak się złożyło, że studiowałam w Kijowie w czasie awarii elektrowni w Czarnobylu. Wiele osób potem zachorowało. Bałam się powtórki. Do ostatniej chwili przed dwudziestym czwartym lutym, gdy Rosjanie zbombardowali Kijów, jak Niemcy w 1941 roku, nie mogłam uwierzyć, że to się może znowu zdarzyć. Pociągiem ewakuacyjnym pojechałyśmy do Lwowa, a stamtąd do Wrocławia, gdzie w hotelu spędziłyśmy dwa miesiące.

Do Wałbrzycha przyjechałam na wycieczkę dla Ukraińców do zamku Książ i tak dowiedziałam się o hotelu Maria, w którym mieszka wielu naszych uchodźców. Przeprowadziłyśmy się tu z mamą pod koniec kwietnia. Brakowało mi w Polsce skrzypiec, dla muzyka instrument to część jego samego, esencja życia. Tym bardziej, że miałam świadomość, że prędko nie wrócimy do domu. Mam pięćdziesiąt siedem lat, jestem jeszcze młoda, chciałam się realizować zawodowo. Szczęśliwie wałbrzyski urząd pracy przekazał mi, że tutejsza filharmonia szuka skrzypków. Zgłosiłam się i powiedziałam, że moje skrzypce zostały w Ukrainie. Dali mi bardzo dobry instrument, żeby ćwiczyć do przesłuchania. Bardzo liczę, że dostanę tam pracę. Mogłabym zarabiać i wynająć mieszkanie. A przy okazji mogę grać dzieciom, kiedy śpiewają, i naszym seniorkom na spotkaniach do piosenek. Wałbrzych bardzo mi się podoba – jest czysty i zielony. Ale wiadomo, że chcemy wracać do domu, kiedy tylko będzie to możliwe. Kiedy pani Róża i pani Wanda przyszły z pomysłem na projekt „Nowe Relacje”, gdzie miałabym grać razem z Maksem, który jak ja pochodzi z Zaporoża, i Teodorem, Polakiem, pomyślałam, że taki mieszany skład to ciekawy pomysł. Marzyłby mi się większy zespół, ale to dobry początek. Graliśmy razem dopiero raz, na razie spontanicznie, improwizując. Dla mnie to było nowe, ciekawe doświadczenie. Do tej pory grałam tradycyjnie, z nut. Cieszę się, że będziemy mieć bal, a najbardziej, że planowana jest latem wycieczka do gospodarstwa, gdzie są całe pola lawendy. Brzmi wspaniale!

W hotelu przyjęto nas życzliwie, ale to nie jest proste życie. Ludzie żyją po kilka osób w pokoju, mają wspólną kuchnię, jak w komunałkach za ZSRR. Najtrudniej jest dzieciom i starszym osobom, jak moja mama. Ona miała swój rytm dnia, sklep na dole. Każdy przeżył tyle stresowych sytuacji. Ludzie wstają rano, czytają wiadomości z kraju i płaczą. Potrzebują czegoś, żeby się wyłączyć, trochę rozerwać, oderwać od tej wojny. Sztuka, wycieczki, śpiewanie piosenek to wszystko pomaga.

Ale jak z początku usłyszałam o spotkaniach seniorów, pomyślałam – zbiorą się starsi ludzie i będą narzekać, i opowiadać o chorobach. A tego mam dosyć z moją mamą. Ale okazało się, że z polskiej strony przychodzą kobiety ładnie ubrane, uśmiechnięte. Jak usiedliśmy na Wigilię przy jednym stole, to i na naszych twarzach pojawiły się uśmiechy. Staraliśmy się rozmawiać mimo nieznajomości języka, śpiewać kolędy, opowiadaliśmy o zwyczajach bożonarodzeniowych.

Z jednej strony, gdy jest się uchodźcą, trochę trudno patrzeć na szczęśliwych ludzi, którzy we własnym kraju wrócą do swojego domu, rodziny. Ale z drugiej, dobrze uczestniczyć w takich spotkaniach. Przed Wigilią przez kilka wieczorów spotykaliśmy się w ukraińskim gronie, żeby przygotować kolędy, które zaśpiewamy. Był pretekst, żeby spędzić czas razem, oderwać się od trosk. Bo tak na co dzień każdy zajęty jest swoimi problemami.

Trudno myśleć o przyszłości, ona jest wielką niewiadomą. Żyjemy z dnia na dzień. Chwile radości? Piękny słoneczny dzień, spacer do parku albo Palmiarni Zamku Książ, wyjście na koncert, no i spotkania z innymi – wspólne śpiewanie, granie dla nich. Między Ukraińcami w hotelu nawiązały się bliskie relacje. Z Polakami o to trudniej, choćby z powodu innego języka, poza tym ciężko kogoś zaczepić na ulicy. Ale mam nadzieję, że projekt „Nowe Relacje” nam w tym pomoże – spędzimy razem czas, pojedziemy na wycieczkę, poznamy się. A skoro mamy razem grać, marzy mi się wieczór romansów – miłosnych pieśni, bo bardzo je lubię.

Realizatorem programu „Nowe Relacje” jest Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę”. Program finansowany jest przez Help Age International ze środków Fundacji Conrada N. Hiltona. Partnerem programu jest Polskie Forum Migracyjne.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×