Po raz pierwszy od czterech lat przeżyłem liturgicznie Wigilię Paschalną. Poprzednią przeżywałem w 2019 roku, w którym przestałem pełnić funkcję prezbitera (księdza) w Kościele rzymskokatolickim.
Na pewien czas odrzuciłem wszystko, co związane z Kościołem i wiarą. Mój powrót jest bardzo nieśmiały. Być może nawet trudno mówić o powrocie, ponieważ nie wracam do miejsca, z którego wyszedłem. Inaczej patrzę na chrześcijaństwo i na moje w nim miejsce.
Jeśli wracam, to jako heretyk. Świadomy i przekonany heretyk.
Kto ma monopol?
Lubię to określenie w jego klasycznym znaczeniu. Greckie haíresis oznacza „wybierać”. Heretyk to człowiek, który świadomie wybiera odrębną ścieżkę myślenia. W klasycznym ujęciu nie było to wcale nic pejoratywnego. Negatywna ocena herezji zakorzeniła się w naszych słownikach dzięki chrześcijaństwu, które uznało, że należy je potępiać i zwalczać. Już w Ewangelii widzimy scenę, w której Apostołowie, widząc innych, którzy wyrzucali złe duchy w imię Jezusa, chcieli im tego zabronić, „bo nie chodzili z nimi” (Mk 9, 38-41). Ewangelia nie ukrywa, że także dla uczniów Jezusa władza jest bardzo silną pokusą. Być może w kontekście religijnym – jeszcze silniejszą. Trudno oprzeć się perspektywie posiadania monopolu na prawdę, zbawienie, łaskę, wreszcie – na samego Boga. Oczywiście, można tę pokusę ubrać w pobożne szaty. Czy Apostołowie chcieli zakazać innym powoływania się na Jezusa ze względu na Niego, czy jednak chodziło o to, że „inni” robili to niezależnie od nich?
Wracam do mojej Wigilii Paschalnej.
Przeżyłem ją w wiejskim kościele w powiecie łukowskim na styku Lubelszczyzny i Podlasia. Spędzałem Wielkanoc w domu rodzinnym mojego partnera. Poczułem, że chcę pójść do kościoła razem z jego rodziną. W końcu dla chrześcijan to najważniejsza Noc.
Sama liturgia nie była zbyt angażująca ani emocjonalnie, ani estetycznie. Przeżywałem już głębsze doświadczenia liturgiczne związane z Wigilią Paschalną. W pewnym momencie pomyślałem jednak, że pójdę do Komunii. Wiedziałem, że w myśl doktryny rzymskokatolickiej nie powinienem tego robić. Żyję z partnerem w związku. Nie byłem w Kościele rzymskokatolickim u Komunii, odkąd odszedłem z kapłaństwa, bo przez długi czas nie miałem takiej potrzeby, a potem miałem w głowie blokadę: Kościół nie dopuszcza takich jak ja. Przynajmniej oficjalnie. Według jego nauczania żyję w grzechu, który wyłącza mnie z Komunii.
A może to tylko Kościół próbuje mnie od niej oddzielić?
Tego dnia w mojej głowie krążyła myśl, że to wyjątkowa Noc. Noc zmartwychwstania. Stoję tu i teraz pośród opowieści o zwycięstwie Chrystusa i czuję, że jeśli jest prawdziwa, to jest o zwycięstwie, które jest także moim udziałem. Mogę iść, mogę Go przyjąć, bo jestem wolny i mam wolną drogę. On mi ją otworzył. O tym jest ta Noc. O tym, że usunął wszelką przeszkodę. Nikt nie może stanąć między mną a Nim. Nikt nie może powiedzieć: „Zabraniam ci” albo „Możesz, jeśli…”. Na tym polega zwycięstwo tej Nocy. Podejmowałem decyzję, a dookoła rozlegała się pieśń „Otrzyjcie już łzy płaczący”:
„Darmo kamień wagi wielkiej Żydzi na grób wtoczyli,
Darmo dla pewności wszelkiej zbrojnej straży użyli.
Na nic straż, pieczęć i skała nad grobem Pana się zdała.
Alleluja…”.
Słyszałem w tych słowach opowieść o religijnej władzy, która próbuje zamknąć Jezusa w wyznaczonej przestrzeni. Ale Jego nie można zamknąć. Zmartwychwstanie jest Dobrą Nowiną o sile miłości potężniejszej niż cały aparat władzy instytucjonalnej religii.
Kościół nie jest właścicielem Jezusa
A potem liturgia poprowadziła mnie do tych słów: „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy. To jest Ciało Moje za was wydane”. Kościół nie jest właścicielem Jezusa. Nie jest właścicielem tej Miłości. Jezus opowiada przypowieść o słudze, którego ustanowił, aby na czas rozdawał innym żywność. Kościół jest tym sługą, który ma karmić każdego, kto przyjdzie, właśnie wtedy, gdy przyjdzie. Pokarm należy do Jezusa, bo to On sam jest pokarmem i mówi: „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy”.
Pierwszy raz myśl o tym, że mogę mieć swój udział w Komunii – w tym miejscu, w którym jestem – zrodziła się we mnie dzięki misjonarzom z Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich popularnie znanym jako mormoni. Zaprosili mnie kiedyś na niedzielną liturgię i podczas rozdzielania Komunii powiedzieli: „Tak, możesz wziąć”. Mówiłem otwarcie, że jestem gejem. Nie jestem członkiem ich Kościoła. Mimo to nie było przeszkód, żebym stał się częścią Wspólnoty w doświadczeniu Komunii. Wiem, że Komunia w Kościele rzymskokatolickim jest rozumiana inaczej niż u mormonów. Nie mam zamiaru toczyć sporu o jej rozumienie. Niezależnie od różnic teologicznych wszędzie Komunia jest centralnym momentem doświadczenia jedności z Jezusem we wspólnocie Kościoła. To właśnie u mormonów pierwszy raz po około dwóch latach przeżyłem na nowo tę jedność.
W efekcie tego doświadczenia uznałem, że nie może być tak, że w jednym Kościele nie ma problemu, żebym miał udział w Komunii, a w drugim jest. To Kościół rzymskokatolicki ma problem, bo koncesjonuje Jezusa, który – powtórzmy – nie jest jego własnością. Nie, Kościół nie ma takiej władzy, żeby powiedzieć: „Ty możesz, a ty nie możesz przyjąć Jezusa”. Dlaczego zgodziliśmy się na to, żeby hierarchowie atestowali naszą zdolność do bycia w Komunii z Jezusem? Dlaczego zgodziliśmy się na intelektualno-duchowy fikołek głoszący, że jeśli nie można przyjąć Komunii fizycznie, to jednak można wyrazić pragnienie Komunii duchowej? Jeśli mogę być w duchowej jedności z Jezusem siłą mojego pragnienia, to mogę mieć udział w Komunii w każdej formie. Chyba że Jezus dzieli się na dwóch: w wersji free i w wersji premium.
Dzieli się?
W dziwnych konstrukcjach teologicznych ukryta jest metoda. Chodzi o sprawowanie władzy. Jeśli pokażesz ludziom, że Komunia jest sercem, źródłem, szczytem, duchowym skarbem, a jednocześnie nadasz sobie prawo do określania, kto może z niej korzystać, stajesz się posiadaczem niesamowitej władzy nad ludźmi, którzy pragną być blisko Boga. Możesz decydować o ich życiu, bo masz prawo uznać – podpierając się Boskim autorytetem – jakie życie spełnia warunki do tego, żeby mieć w pełni dostęp do Jezusa, a jakie nie.
Już nie jesteś sługą wydającym Pokarm tym, którzy po niego przychodzą, ale posiadaczem Pokarmu, który ma władzę decydować o tym, kto może się posilić. To prawdziwe świętokradztwo.
Nowe wino w starych bukłakach
Ktoś powie, że przecież sam Jezus powiedział Piotrowi, że daje mu klucze do Królestwa Niebieskiego i co ten zwiąże na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiąże na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. Ewangelie nie są jednak kronikarskim zapisem. Z tego, że znajdziemy w nich scenę kazania na górze (lub w drugiej wersji – na równinie), wcale nie wynika, że Jezus powiedział co do słowa to, co czytamy w Ewangelii. Ewangelie zawierają przede wszystkim katechezy pierwotnego Kościoła ułożone w obrazy. Wyrażają wiarę młodego Kościoła, ale i mają na celu jej kształtowanie. Czy fragment o władzy kluczy udzielonej Piotrowi i Apostołom może służyć budowaniu autorytetu formującej się hierarchii kościelnej? To całkiem prawdopodobne. Pierwsze gminy chrześcijańskie adaptują Ewangelię w ramach żydowskiej religijności i systemu, który ona wypracowała. Kościół właściwie nie stworzył sposobu bycia, który pozwoliłby mu być czymś innym niż kolejną religią. Zaadaptował nowość Dobrej Nowiny do znanych już schematów instytucjonalnej religijności. „Nowe wino”, o którym mówi Jezus, zostało wlane w stare bukłaki, a z „nowej szaty” zrobiono łatę naszytą na stare sukno.
A przecież trudno doszukiwać się u Jezusa intencji założenia nowej instytucjonalnej religii. Jezus cały czas funkcjonuje w obrębie judaizmu. Nie kwestionuje liturgii judaistycznej. Nie namawia do bojkotu synagog. Sam uczestniczy w życiu religijnym. A jednak sposób, w jaki wchodzi w relację z judaizmem i do jakiej relacji zaprasza swoją postawą, przynosi faktyczną nowość, której sercem jest wolność. Jezus potwierdza sobą – jest Bóg w judaizmie. Jednocześnie wyraźnie przeciwstawia się judaistycznemu aparatowi władzy. To jedna z głównych osi konfliktu między Jezusem a religijnymi instytucjami. Już sam fakt narodzin w Betlejem, a nie w Jerozolimie, jest wymownym znakiem. Mesjasz nie objawia się światu w religijnym centrum, w mieście Świątyni z jej skodyfikowanym kultem, gdzie urzędują arcykapłani i inne religijne urzędy władzy. Przychodzi na świat na prowincji, na peryferiach. Pierwszymi, którzy Go doświadczają, są prości pasterze – ludzie wypchnięci przez religijne władze na margines. Także oni są pierwszymi, którzy niosą Dobrą Nowinę. Jezus nie został ogłoszony przez kapłanów, nie odbyło się to w oficjalny ani religijnie atestowany sposób. Nigdy nie ubiegał się o żadne imprimatur ze strony sanhedrynu. Do końca pozostał na peryferiach instytucjonalnej religijności.
Spór między Jezusem a instytucjami toczy się wokół osi władza – wolność. Żydowscy urzędnicy religijni wytworzyli aparat społeczno-religijny, który gwarantował im władzę. Tymczasem przychodzi Człowiek, który w szabat uzdrawia człowieka i pozwala łuskać kłosy uczniom. Pokazuje, że żadne prawo nie ma absolutnego charakteru, że do jego interpretacji można podejść w sposób wolny. To nie dobro szabatu, porządek prawny czy tradycja, są najważniejsze, ale człowiek. Religijność instytucjonalna jest skazana na gubienie człowieka pośród swoich spraw. Jak każda instytucja za fundamentalne dobro uważa funkcjonowanie systemu, a to siłą rzeczy odbywa się w mniejszym lub większym stopniu kosztem dobra człowieka – szczególnie tego, który nie wpisuje się w systemowe ramy.
Być bratem wszystkich
A więc przychodzi Człowiek, który za nic ma granice dzielące ludzi na godnych i niegodnych. Publicznie udowadnia, że dla Boga nie istnieje pojęcie ludzi niezdolnych do wspólnoty z Nim. Pokazuje Żydom, że dla Boga nie mają znaczenia wykluczające normy, choćby ludzie przypisywali im Boski autorytet. Swobodnie zadaje się z tymi, z którymi zadawać się nie powinien. Wchodzi w bliskie relacje z ludźmi wykluczonymi, włącza ich z powrotem we wspólnotę, nadaje duchową podmiotowość, łamiąc religijne szlabany, które dzieliły rzeczywistość na czystych i nieczystych.
Dla tych osób to niesamowite doświadczenie wolności. Nie tylko wolności od grzechu, choroby, ale także wolności od brzemienia włożonego na nich przez religijną władzę. Dla przywódców religijnych to poważny problem, ponieważ instytucja wykluczania w imię Boga stanowi istotny element sprawowania religijnej władzy. Kiedy patrzymy na faryzeuszy, kapłanów, uczonych w Piśmie na kartach Ewangelii, to widzimy, że są to ludzie świadomi swojej pozycji i mocno zainteresowani jej utrzymaniem. Jezus burzy ten porządek. Jest zagrożeniem nie dlatego, że dokonuje herezji. Oni znają Pisma i wiedzą, że potwierdzają one posłannictwo Jezusa. Jest zagrożeniem dla pozycji i władzy przywódców religijnych. Jest zagrożeniem dla instytucji i systemu.
Formując wspólnotę uczniów, Jezus podkreśla konieczność przyjęcia innego modelu relacji między nimi. Gdy matka Jana i Jakuba próbowała uprosić Go, aby w Królestwie Bożym jej synowie byli po Jego lewej i prawej stronie, w odpowiedzi Jezus formułuje fundamentalną zasadę wspólnoty w Jego imię: „Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym, na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” (Mt 20, 25-28).
Perspektywa sługi oznacza bycie na równi z tymi, którzy są najniżej w hierarchii. To wezwanie do niezajmowania pozycji władzy. Choć miałby do tego prawo, Jezus nie określa siebie z perspektywy władzy, lecz miłości. Zajmuje ostatnie miejsce, bo tylko ono pozwala być faktycznie Bratem wszystkich. Posiadanie władzy, nawet przy najlepszej woli, zawsze prowadzi do bycia ponad kimś. W naturę instytucji wpisane jest, że musi wytworzyć aparat władzy, który będzie gwarantem działania systemu.
Również chrześcijaństwo zaadaptowało ten mechanizm.
Wolność zagraża władzy
Równolegle do bliskiego grona uczniów Jezusa funkcjonowały inne nieformalne grupy powołujące się na Niego. Na kartach Ewangelii widzimy, że dla Niego nie jest to problemem. Jezus dopuszcza istnienie wielu dróg, które do Niego prowadzą. I rzeczywiście od początku istnienia Kościoła wiele dróg funkcjonowało. Kościół pierwszych wieków nie jest jednolity. Nigdy taki nie był i po dzień dzisiejszy nie jest. Szybko jednak dały o sobie znać instytucjonalne zapędy władzy, która postanowiła wysunąć roszczenia do określania doktryny. A kto określa, jak wierzyć można, a jak nie, ten umiejscawia się ponad innymi. Bo władza potrzebuje wyznaczać ramy i narzucać je innym.
Kościół wypracował dobitne formy „strzeżenia depozytu wiary” i przekonywania do niej tych, którzy mieli problem z oficjalną doktryną. Dlaczego tak zaciekle walczono z odstępstwami od wiary? Czemu najcięższym przestępstwem było już samo ściągnięcie na siebie podejrzenia o ateizm? Bo kto pozwala sobie na niezależne myślenie o Bogu, ten jest podejrzany o wewnętrzną wolność. A ta stanowi zagrożenie dla władzy, szczególnie tej, która ma zapędy absolutne i uzurpuje sobie prawo do monopolu na prawdę. W historii wielu ludzi o wolnym duchu i umyśle musiało zapłacić za to najwyższą cenę. Podczas pisania tego tekstu natrafiam na informację o przypadającej akurat 484. rocznicy spalenia na stosie Katarzyny Weiglowej. W wieku siedemdziesięciu lat została oskarżona o herezję, ponieważ nie uznawała dogmatu o Trójcy Świętej. Prawdopodobnie przeszła na unitarianizm. Spędziła dekadę w więzieniu, aż ostatecznie została publicznie spalona na stosie w Krakowie 19 kwietnia 1539 roku pod zarzutem apostazji na judaizm.
Jednocześnie tworzenie doktryn religijnych przypomina trochę łapanie wiatru w słoiki, bo mówienie o Bogu jest spekulowaniem. Próbujemy Go jakoś ująć, bo ludzki rozum nie jest w stanie znieść nieokreślenia. A jednak Bóg zawsze będzie kimś więcej niż nasze intelektualne szuflady, w których chcemy Go zmieścić.
Justyn Męczennik w II wieku stworzył koncepcję „Logos spermatikos”, czyli ziaren Słowa. W jej myśl Stwórca rozsiał swoje Słowo wśród ludzi różnych kultur i przez to jest ono dostępne także w religiach pogańskich. Ludzie mają dostęp do Tajemnicy, nawet jeśli nie została im objawiona tak, jak w chrześcijaństwie. Także my jako chrześcijanie mamy tylko ziarna, które różnie kiełkują i wzrastają. W przypowieści o pszenicy i kąkolu Jezus pokazuje, że to, co jest dobrym zamysłem Boga, jest wymieszane z tym, co wcale od Niego nie pochodzi. Jedno wzrasta razem z drugim i po pewnym czasie trudno jest oddzielić je od siebie. Również dlatego nie możemy powiedzieć, że dana teologia jest jedyną prawdziwą.
Nie możemy powiedzieć: „Bóg jest taki”.
***
Znów wracam do Wigilii Paschalnej. Do doświadczenia wolności, która jest wolnością także od bycia zależnym od tej czy innej władzy kościelnej, od pewników doktryny czy barier kanonów. Tej nocy narodził się we mnie duchowy anarchista nieuznający ludzkiej władzy nad tym, co duchowe. Poczucie wolności, które dzięki temu zyskałem, pozwala mi znów odnaleźć się w przestrzeni chrześcijańskiej. Poczuć się w niej na nowo u siebie. Zrozumiałem, że wcale nie muszę rezygnować z tego, co jest faktycznym duchowym dobrem, które jest w Kościele, bo jest owocem Bożej obecności. Mogę z tego korzystać w sposób wolny, bo „ku wolności wyswobodził mnie Chrystus”. Tak, mogę mieć udział w Komunii w Kościele rzymskokatolickim i w jakimkolwiek innym, bo nie ma powodów, dla których zapis w rubrykach kościelnych miałby mnie z niej wykluczyć. Być chrześcijaninem to być człowiekiem duchowo wolnym. To móc iść swoją drogą. Ci, którzy narodzili się z Ducha, są jak wiatr, który nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd zmierza – mówi Jezus Nikodemowi. Bycie chrześcijaninem to nie podróż drogami wylanymi dogmatycznym betonem i otoczonymi kanonicznymi barierkami. To wolność wiatru, który swobodnie przemieszcza się miedzy tymi barierami i ponad nimi.
Wierzę, że zamysłem Jezusa nie było tworzenie kolejnej religijnej instytucji. Nie była nim także walka z instytucjonalną religijnością. Jezus mówi, że nie przyszedł znieść Prawa ani Proroków, ale wypełnić. To, czego dokonuje Jezus, to objawienie duchowej pełni. Pełni, która nie jest w instytucjonalnej religijności, tylko w zmartwychwstaniu, które jest doświadczeniem radykalnej wolności.
Paweł Apostoł w Liście do Efezjan powie, że Jezus w sobie zadał śmierć wrogości i zburzył mur rozdzielający ludzkość na dwie części. W swoim ciele pozbawił mocy Prawo przykazań i stworzył nowego człowieka, wprowadzając pokój. Przez Niego w jednym Duchu mamy przystęp do Ojca. Religijność instytucjonalna zawsze zaś tworzy mury: czasem obronne, które tworzą niedostępną dla wielu twierdzę, czasem więzienne. Jezus niszczy je w sobie, tworząc przestrzeń dla nowego rodzaju relacji nieopartych na hierarchicznej władzy, ale na radykalnym braterstwie, w którym solidarnie zajmujemy ostatnie miejsce, pozwalając jednocześnie wszystkim mieć miejsce pierwsze. To Wspólnota, w której nie ma gorszych i lepszych, godnych i niegodnych, włączonych i wykluczonych, bliższych i dalszych, tych wyżej i tych niżej. „Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście” (Mt 23, 8).
Stałem tej nocy i czułem, że „Otrzyjcie już łzy płaczący” staje się moim hymnem duchowego anarchizmu, który właśnie doszczętnie zburzył we mnie mury religijnej władzy i odbudował nową świątynię duchowej wolności:
„Bóg wszechmocny, Bóg natury, wyższy nad wszystkie twory,
Wstaje z grobu, kruszy mury, nie zna żadnej zapory.
Zdjęta trwogą, straż upada i prawie sobą nie włada,
Alleluja, alleluja; niechaj zabrzmi: Alleluja!”.