fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Kogo szantażuje Chrystus? 🎧

Grupa autorów i autorek związanych z „pismem na rzecz ortodoksji” legitymizuje teologicznie politykę migracyjną rządzącej prawicy, a zarazem próbuje unieważnić inne chrześcijańskie opowieści o „obcym”, sprowadzając je do „moralnego oburzenia”.
Kogo szantażuje Chrystus? 🎧
ilustr.: Tomasz Biłka OP

Tekst jest dostępny również w wersji audio. Czyta Bartosz Cheda.

 

Kiedy ojciec Tomasz Biłka opublikował na swoim profilu na Facebooku grafikę „Nielegalny”, przedstawiającą obnażonego Chrystusa na tle polskiego słupa granicznego i zasieków z kolczastego drutu, kryzys migracyjny na granicy polsko-białoruskiej trwał już od ponad dwóch miesięcy. Pod koniec sierpnia minister Mariusz Kamiński wydał rozporządzenie legalizujące tak zwane pushbacki, nie robiąc wyjątku dla osób, które wyrażają chęć ubiegania się w Polsce o ochronę międzynarodową. Na początku września prezydent Andrzej Duda wprowadził wzdłuż całej granicy stan wyjątkowy, a zakazem przebywania na jego terenie objęto także ludzi niosących pomoc humanitarną i prawną oraz dziennikarzy. W połowie października oficjalnie wiadomo było o siedmiu osobach, które straciły życie podczas próby przedostania się do Polski. Dzień później zginął człowiek, którego funkcjonariusze białoruskich służb wrzucili do Bugu. A po nim jeszcze jeden i jeszcze jeden, i jeszcze jeden.

Czucie i wiara

Jak można się było spodziewać, praca ojca Biłki, wraz z towarzyszącym jej tekstem, w którym dominikanin cytował fragmenty kościelnych dokumentów na temat migracji i uchodźstwa, spotkała się z mieszanymi reakcjami katolickiego komentariatu. Najbardziej krytyczne głosy dobiegały ze środowiska skupionego wokół tradycjonalistycznego kwartalnika „Christianitas”, który pozycjonuje się jako „pismo na rzecz ortodoksji”. Osoby blisko z nim związane chętnie dzieliły się swoimi wrażeniami na temat – tu pierwsze z brzegu cytaty – „demagogicznego kiczu”, „odrażającego bohomazu” i, last but not least, „skurwysyńskiej grafiki”.

Uwagę tych katolików i katoliczek, którzy mają odmienne, by tak powiedzieć, poczucie estetyki, powinien jednak zwrócić przede wszystkim sarkastyczny komentarz współpracującej z „Christianitas” filozofki Justyny Melonowskiej: „Jakie to musi być wspaniałe uczucie być wybranym, sprawiedliwym pośród tego faryzejskiego plebsu, któremu obce jest wszelkie autentyczne uczucie. A uczucie, jak wiemy, rozstrzyga o wszystkim…”. W pierwszej chwili w oczy rzuca się być może próba autoironicznego użycia słowa „plebs” przez osobę, która pisze o „Nielegalnym” jako o „na poziomie szantażu emocjonalnego utrzymanym «dziele» w swej wymowie niemal propagandowym” (składnia oryginalna). Dużo ciekawszym wątkiem jej komentarzy dotyczących kryzysu migracyjnego jest jednak opozycja pomiędzy prostacką wykładnią Ewangelii, którą posługują się według niej katolicy i katoliczki sprzeciwiający się brutalnym pushbackom, a teologiczną subtelnością grupy popierających politykę polskiego rządu konserwatystów. Tych pierwszych charakteryzuje jako naiwnych, tych drugich – jako „realistycznych” (to słowo powraca jak zaklęcie). Tych pierwszych posądza o „niesłychaną instrumentalizację chrześcijaństwa”, tych drugich – wręcz przeciwnie. Tym pierwszym przypisuje uleganie silnym emocjom i wykorzystywanie ich przeciwko innym („szantaż emocjonalny”), tym drugim – w tym także samej sobie – „używanie rozumu”.

Dodatkowego kontekstu dla tych wypowiedzi dostarcza tekst zatytułowany „Czemu nie nazywam cię dobrym?”, który Melonowska opublikowała na łamach „Więzi” w drugim roku europejskiego kryzysu migracyjno-uchodźczego. W jednym z przypisów czytamy, że „daleko idąca rezerwa wobec pomysłu przyjmowania imigrantów”, która – w jej ocenie – łączy „bardziej konserwatywne środowiska prawicowe” i „ogół społeczeństwa”, bywa określana „mianem «lęku», a nieraz i «fobii», w efekcie zaś „znaczna część społeczeństwa, jeśli nie jego większość, opisana zostaje przez odwołanie do funkcji afektywnych i jako zasadniczo nieracjonalna”. Być może w 2016 roku można było jeszcze nie zdawać sobie sprawy z tego, jaką rolę w szerzeniu „daleko idącej rezerwy wobec pomysłu przyjmowania imigrantów” w „ogóle społeczeństwa” odegrali ci sami handlarze strachem, których bezwzględną politykę migracyjną owe „bardziej konserwatywne środowiska prawicowe” dzisiaj popierają. Tak czy inaczej, nie wydaje się, żeby używana na określenie liderów i liderek tych środowisk kategoria „ksenofobii” miała służyć diagnozowaniu ich lęków. Nic mi do tego, czy Justyna Melonowska „boi się” uchodźców i migrantów. Problem polega raczej na tym, że w swoich publicznych wypowiedziach posługuje się zestawem krzywdzących stereotypów kulturowych i religijnych oraz że motywuje nimi swoje poparcie dla krzywdzących decyzji politycznych.

Melonowska zarzuca na przykład swoim oponentom, że kiedy twierdzą, iż „migracje są i zawsze były faktem społecznym”, to nie dość niuansują, bo „nie zastanawiają się [nad tym], kto migrował i jakiego rodzaju «towar» kulturowy wwoził czy wywoził […], czy migrował z szacunku, czy z pogardy; z woli uczestnictwa i zachowania czy z woli kolonizacji i niszczenia […]; za kulturą czy za wojną; z potrzeby rzeczywistej czy urojonej”. Nie trzeba doktoratu z filozofii, żeby zrozumieć, że sformułowane w taki sposób alternatywy nie są żadną próbą niuansowania, lecz niemal wprost wypowiedzianym wyznaniem wiary w to, że ludzie, którzy od siedmiu lat, często z narażeniem życia, różnymi szlakami próbują dotrzeć do Europy, zazwyczaj przybywają tutaj „z pogardy”, „z woli niszczenia” i „z potrzeby urojonej”. Nie chciałbym po kilku latach podejmować polemiki z twierdzeniami Melonowskiej o „dwóch systemach wartości: europejskim i «napływowym»”, tym bardziej że we wspomnianym numerze „Więzi” z dużą życzliwością zrobił to Zbigniew Nosowski. Warta uwagi wydaje mi się jednak przyjęta przez nią strategia, polegająca, z jednej strony, na ustawianiu samej siebie w roli osoby, którą posądza się o nieracjonalność i której odbiera się w ten sposób prawo do zabierania głosu w debacie publicznej, z drugiej zaś – na oskarżaniu swoich oponentów o kierowanie się prostym odruchem serca w złożonych sprawach politycznych.

Stronniczość empatii

Przychodzą mi do głowy dwa argumenty przeciwko podejmowaniu działań motywowanych „odruchem serca” w stosunku do osób, które cierpią na skutek niezawinionej przemocy.

Autorem pierwszego jest psycholog Paul Bloom, autor książki zatytułowanej „Przeciw empatii”. Empatia – twierdzi Bloom – jest mechanizmem, który wyewoluował do wspierania relacji wewnątrz grupy, ale już nie pomiędzy grupami. To samo uczucie, które popycha nas do troszczenia się o bliskich, w niesprzyjających okolicznościach obraca się przeciwko obcym. Krótko mówiąc, mamy biologicznie zakorzenioną skłonność do tego, żeby litować się na widok cierpienia ludzi, których rozpoznajemy jako „swoich”, i żeby pozostawać niewzruszonymi w obliczu krzywdy pozostałych. Argument ze stronniczości empatii nie daje się jednak zastosować do osób, które sprzeciwiają się pushbackom, ponieważ ich współczucie przekracza podziały etniczne, kulturowe i religijne. Czują się one odpowiedzialne za to, żebyśmy jako wspólnota zatroszczyli się właśnie o obcych. Stronniczość empatii demonstrują raczej ci wszyscy, którzy – wzorem ostentacyjnie katolickiego posła Roberta Winnickiego – besztali polskich biskupów za przeprowadzenie zbiórki na rzecz migrantów, domagając się, by zamiast tego organizowali modlitwy w intencji funkcjonariuszy służb mundurowych.

Może jednak nie warto posługiwać się przykładem skrajnego nacjonalisty, skoro z pomocą przychodzi konserwatywna intelektualistka? W cytowanym już tekście Justyna Melonowska przytacza historię Maliki Abdoulvakhabovej – czeczeńskiej uchodźczyni i aktywistki społecznej. W 2015 roku na łamach „Więzi” opowiedziała ona o uprzedzeniach, z jakimi niespodziewanie zaczęła się spotykać po dwudziestu latach życia w Polsce: „Jechałam akurat warszawskim metrem na posiedzenie Komisji Ekspertów ds. Migrantów przy Rzeczniku Spraw Obywatelskich. Miałam na głowie swój turban. Usiadłam koło pewnej kobiety, mniej więcej w moim wieku. Ona popatrzyła na mnie wrogo, fuknęła, wstała i się przesiadła. […] Gdy ta kobieta wysiadała, ja również wysiadłam, wcześniej, niż zamierzałam, i podeszłam do niej. Powiedziałam jej: «Bardzo panią przepraszam, ale czy mogę dowiedzieć się, co oznacza to, co przed chwilą pani zrobiła?». […] «Nie będę siedziała obok muzułmanki»”. Z którą stroną współodczuwa Melonowska? Twierdzi, że z obiema, ponieważ „świadoma, wolna kobieta” ma jej zdaniem „prawo do zakwestionowania” komunikatu, którym jest strój Abdoulvakhabovej, a który jest „sprzeczny z ideałami i wartościami tejże Europejki jako kobiety”. Dyskryminujące zachowanie osoby, z którą współpracowniczka „Christianitas” odczuwa wspólnotę kulturową, zostaje w ten sposób uznane za nie bardziej napastliwe niż noszenie turbanu przez osobę, która na przynależność do tej wspólnoty najwyraźniej nie zasługuje. To jeszcze raz: z którą stroną empatyzuje Justyna Melonowska?

Być może jednak przerost empatii, który Melonowska diagnozuje – nie u siebie co prawda, lecz u innych – polega na innego rodzaju stronniczości? W wywiadzie udzielonym „Tygodnikowi Powszechnemu” mówił wspomniany już Bloom: „Weźmy na przykład żebrzące dzieci w Afryce czy Indiach. Gdy takie dziecko poprosi o pieniądze, za sprawą empatii niemal nie da się mu odmówić. Ale wielu ludzi zgodzi się, że przekazanie pieniędzy takiemu dziecku uczyni świat gorszym – ponieważ pieniądze i tak trafią do organizacji, które zniewalają i wykorzystują dzieci”. Oto drugi argument przeciwko empatii: współczucie skupia się na konkretnej osobie, a prześlizguje po pozbawionych twarzy strukturach obracających ulgę niesioną jednemu człowiekowi, którego widzimy, w cierpienia doświadczane przez wielu innych, którzy pozostają dla nas niewidoczni. To jeden ze sztandarowych argumentów podnoszonych przez zwolenników „realistycznej” polityki migracyjnej: na im większą pomoc będą mogły liczyć osoby próbujące nielegalnie przekroczyć granicę, tym mniejsze ryzyko będzie się z taką decyzją wiązało, tym więcej ludzi w przyszłości taką próbę podejmie i tym większa ich część przypłaci to życiem. Przyjmijmy ten ostatni wniosek na wiarę, choć – jak niebawem zobaczymy – kontekst, w którym zazwyczaj pojawia się to rozumowanie, każe wątpić w to, że naprawdę o życie migrantów i uchodźców tutaj chodzi.

Słabość tego stanowiska polega na tym, że odmówienie pieniędzy żebrzącemu dziecku nijak ma się do zaniechania udzielenia pomocy drugiemu człowiekowi lub wręcz do czynnego narażenia jego życia na niebezpieczeństwo. Argument kanadyjskiego psychologa, jeśli zastosować go w praktyce w Dworczysku, w Zubrach czy w Sokółce, staje się – wbrew intencjom autora – argumentem skrajnie utylitarystycznym. Bloom przestrzega przed nadużywaniem empatii, ale nie zachęca do poświęcania życia mniejszej grupy niewinnych ludzi, żeby ocalić życie grupy większej. Przyjmuję do wiadomości, że takie stanowisko jest w jakimś sensie „racjonalne”, ale ta racjonalność nie ma wiele wspólnego z etyką chrześcijańską, o etyce praw człowieka nie wspominając. Jest to także argument hipotetyczny, bo o tym, czy kryzys migracyjny na wschodniej granicy Unii Europejskiej będzie narastał, nie decyduje tylko bezwzględność polskich służb w egzekwowaniu pushbacków.

Katolicki surrealizm

Fakt, że katolicy i katoliczki stojący przy samej ścianie prawej nawy polskiego Kościoła mimo wszystko ten argument powtarzają, może, ale nie musi świadczyć o tym, że nawrócili się na utylitaryzm. Przekonanie, że należy zastosować nadmiarową przemoc w stosunku do niewinnych ludzi, a niekiedy nawet poświęcić ich życie z myślą o ratowaniu jakiegoś większego dobra, dopiero wtedy przechodzi przez ich usta, kiedy pomajstruje się przy jego założeniach: ta przemoc wcale nie jest nadmiarowa, ci ludzie wcale nie są niewinni.

Podręcznikowym przykładem zastosowania tej strategii jest artykuł Tomasza Rowińskiego, redaktora „Christianitas”, noszący wymowny tytuł „Szantażowanie katolików”, opublikowany w listopadzie na łamach tygodnika „Do Rzeczy”. Czytelnik może się z niego dowiedzieć, że, po pierwsze, migranci „podjęli ryzyko” i „przybyli na [granicę] świadomie”. To znaczy, że nawet jeśli sytuacja, w której się znaleźli, jest trudna, to oni sami odpowiadają za swój los. Po drugie, „korzystają [oni] z pomocy białoruskiej […] w zamian za udział w politycznej grze”. To znaczy, że sytuacja, w której się znaleźli, wcale nie jest jednak aż tak znowu trudna, a samym migrantom bliżej do najemników Łukaszenki niż do jego ofiar. Po trzecie, „instrumentalizują [oni] prawa przeznaczone dla naprawdę potrzebujących”, podczas gdy tak naprawdę uczestniczą w „migracji ekonomicznej”, a „formalnie” pozostają „turystami przebywającymi w Europie na podstawie białoruskich wiz”. To znaczy, że mamy do czynienia z ludźmi, którzy w wyrachowany sposób podszywają się pod ofiary prześladowań. Wreszcie, po czwarte, migranci, którzy zostali otoczeni troskliwą opieką w polskich instytucjach, a w każdym razie jakaś ich „część”, „generują problemy” – tu pojawiają się wzmianki o „biciu” i „rzucaniu jedzeniem”. To znaczy, że do Polski przybywają osoby roszczeniowe i niewdzięczne albo prymitywne i nieobliczalne, a najpewniej jedno i drugie.

Aż chciałoby się dopytać Tomasza Rowińskiego o różne elementy tej jakże „realistycznej oceny sytuacji”, która w jego przekonaniu jest przecież „chrześcijańskim obowiązkiem”. Dlaczego historia przybyszy z Afganistanu, Iraku i Syrii interesuje go tylko od momentu, w którym kupili bilety do Mińska, z pominięciem wieloletniego politycznego, klimatycznego i ekonomicznego kontekstu, w którym podejmowali oni decyzje o opuszczeniu swoich miast i wsi? Dlaczego polska karta tej historii otwiera się dopiero na bohaterskiej obronie granicy, a nie na przykład na aktywnym udziale w politycznej i militarnej destabilizacji Bliskiego Wschodu, nie wspominając nawet o związanej z tym odpowiedzialności? Dlaczego publikujący w eurosceptycznym tygodniku tradycjonalista zapłonął nagle tak wielką miłością do prawa międzynarodowego, że przywołuje rozróżnienie na „migranta” i „uchodźcę” w Konwencji Genewskiej oraz wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie pushbacków w Ceucie, jak gdyby były to artykuły wiary katolickiej i apostolskiej? Dlaczego jego legalizm kończy się w tym miejscu, a nie stosuje się na przykład do licznych i wielokrotnych przypadków łamania przez polską straż graniczną prawa przybyszy do wystąpienia o ochronę międzynarodową na przejściu granicznym w Terespolu? Dlaczego uchodźcy i migranci, którzy w opowieści Rowińskiego „szturmują” polskie granice na mocy strategicznego sojuszu, który zawarli z Łukaszenką, płacą białoruskim funkcjonariuszom po trzydzieści dolarów za litr gorącej wody, a przy pierwszej lepszej okazji są przez nich bici lub wręcz zabijani?

Lustrzanym odbiciem opowieści, którą Rowiński snuje na temat uchodźców i migrantów, jest opowieść o polskich uczestnikach tej sytuacji, którzy albo „bronią granic przed przemocą migracyjną” Łukaszenki, albo „zapewniają bezpieczeństwo” osobom, które „przestały być elementami politycznej rozgrywki”, a stały się „nieszczęśnikami wymagającymi ratunku”. Trzecią rolą, w której redaktor „Christianitas” obsadza Polki i Polaków, są potencjalne ofiary imigracji, a raczej „imigracjonizmu”, ale to pozostaje raczej w sferze oczywistego domysłu. Jeśli w tekście pojawia się anegdotyczna wzmianka o „obcych”, to przeczytamy o dwóch synach, którzy pobili własną matkę po twarzy za to, że bez ich pozwolenia dała się zabrać na dodatkowe badania w jednym z podlaskich szpitali. Jeśli jednak Rowiński wspomina o „swoich”, to nieomylnie dochodzi do wniosku, że „Polska pomaga”. Anegdot mniej tendencyjnych, w których funkcjonariusze polskich służb okazują się sprawcami przemocy wobec uchodźców i migrantów albo utrudniają niesienie im pomocy, słyszanych o wiele za często z dużo bardziej wiarygodnych źródeł, Rowiński jakoś nie przytacza.

Porządek egoizmu

Justyna Melonowska i Tomasz Rowiński, tak uważnie wypatrujący wszelkich oznak nadmiaru uczuć i niedostatku rozumu u osób wyciągających ze swojego chrześcijaństwa mniej karkołomne wnioski, nie przyjmują do wiadomości, że ich własne opisy zjawisk politycznych, kulturowych i religijnych są jednostronne i obliczone na mobilizowanie silnych emocji. Wydaje się jednak, że zdają sobie sprawę z teologicznej słabości swojego stanowiska, skoro strategicznie uprzedzają pytanie o jego źródła biblijne. Rowiński próbuje podważyć analogię pomiędzy kryzysem migracyjno-uchodźczym a przypowieścią o miłosiernym Samarytaninie, w której Jezus rozszerzył myślenie o bliźnim z kręgów sąsiedzko-plemiennych na całą ludzkość – w tym także na „obcych” – pisząc, że Samarytanin „nie działał w sytuacji wojennej, nie zabierał pobitego człowieka do domu”. Melonowska idzie znacznie dalej: „Ewangelia nie poucza […] o tym, że Samarytanin udzielił pomocy komuś, kto się tylko podawał za ofiarę – ów człowiek ponad wątpliwość nią był. Dopiero przekonawszy się o tym, Samarytanin zaangażował się i wykazał przy tym wielką […] gorliwością i starannością. A jednak nie zabrał rannego do swego domu, nie dokonał duchowej czy kulturowej adopcji”.

Trudno powiedzieć, jak współpracowniczka „Christianitas” doszła do wniosku, że pierwszym etapem procesu udzielania przez miłosiernego Samarytanina pomocy ledwo żywemu człowiekowi była kontrola autentyczności statusu ofiary. „Nie mogę zgadnąć, skąd taki pomysł interpretacyjny” – komentował ze szczerym zdziwieniem Zbigniew Nosowski. Cóż, gdybym miał zgadywać, to powiedziałbym, że jest to standard, którego Melonowska spodziewa się po strażnikach współczesnych granic Europy, ponieważ jest przekonana, że pukają do nich przede wszystkim ludzie, którzy „tylko podają się za ofiary”. Prawdziwy teologiczny odlot zaczyna się jednak wraz z teaserem alternatywnej wersji Ewangelii, która opowiadałaby o tym, jak Samarytanin przyjął napadniętego człowieka pod swój własny dach i „jak źle przybysz, gdy doszedł do pełni sił, obchodził się z dotychczasowymi domownikami”. W ten sposób autorka w najlepszy możliwy sposób ilustruje swoją własną tezę: „Kłopot z Ewangelią jest taki, że odpowiednio manipulując cytatami, można uzasadnić każde stanowisko”.

Gdyby jednak dla odmiany przestać manipulować cytatami, to okazałoby się, że wyjątkowy status teologiczny „obcego” jest konsekwentnie podtrzymywany w kolejnych księgach biblijnych. Jeśli są one w jakichś kwestiach jednoznaczne, to jedną z takich kwestii są właśnie szczególne prawa osób pozbawionych ochrony: sieroty, wdowy i przybysza. Księga Wyjścia: „Nie uciskaj przybysza, bo wiecie, jak czuje się przybysz. Byliście przecież przybyszami w ziemi egipskiej” (Wj 23,9). Księga Kapłańska: „Przybysza, który się osiedlił wśród was, będziecie traktować jak tubylca” (Kpł 19,24). Księga Malachiasza: „Przybędę do was na sąd i natychmiast stanę jako świadek […] przeciwko uciskającym najemnika, wdowę i sierotę oraz gnębiącym przybysza” (Ml 3,5). Ewangelia Mateusza: „Byłem tułaczem i przyjęliście mnie” (Mt 25,35). List do Hebrajczyków: „Nie zapominajcie też o gościnności, gdyż przez nią niektórzy nieświadomie gościli aniołów” (Hbr 13,2). Można oczywiście, wraz z Melonowską i Rowińskim, wskazywać na różnice pomiędzy kontekstem biblijnym a kontekstem współczesnym, mając pewność, że zawsze się jakieś znajdą. Jest to jednak teologiczny łom, przy pomocy którego da się podważyć każdy argument z Pisma.

Tradycyjnie już autorzy związani z „Christianitas” twardszy niż w Ewangelii grunt znajdują w sformułowanej przez Tomasza z Akwinu zasadzie ordo caritatis, której wykorzystanie w kontekście kryzysu migracyjno-uchodźczego Zbigniew Nosowski trafnie streścił w słowach: „jak nie pomagać innym pod pretekstem pomagania swoim”. Melonowska i Rowiński nie tyle jednak mówią o „swoich”, którym trzeba pomóc, zanim zacznie się pomagać innym, ile dzielą się intuicjami na temat niebezpieczeństw, które „inni” stwarzają dla „swoich”, nadzwyczaj sprawnie przeskakując pomiędzy jakoś tam konkretnymi, choć tabloidowo przerysowanymi zagrożeniami czyhającymi na jednostki („kobiety brutalnie napastowane przez azylantów”) a całkowicie abstrakcyjnymi zagrożeniami o charakterze kulturowym. W ten sposób zasada, która oryginalnie dotyczyła kolejności niesienia pomocy, zaczyna być – jak trafnie wykazał Piotr Wilkin – stosowana przez katolickich tradycjonalistów do wykazania, że „pewne działania stają się moralne, jeśli tylko dotyczą osób bardziej od nas oddalonych”.

Wbrew tak rozumianemu „relatywistycznemu utylitaryzmowi” osób, które roszczą sobie pretensje do bycia arbitrami katolickiej ortodoksji, mówił na łamach „Więzi” biskup Krzysztof Zadarko: „Dla katolików punktem odniesienia nie może być na przykład integralność państwa, lecz jedynie człowiek potrzebujący pomocy”. „Czy postępująca dezintegracja niegdyś chrześcijańskiej kultury może jednak być jakimś punktem odniesienia dla katolików?” – dopytuje w odpowiedzi Justyna Melonowska. Tomasz Rowiński twierdzi natomiast, że ordo caritatis w praktyce oznacza „przede wszystkim dążenie do usunięcia niesprawiedliwości zagrażającej bezpieczeństwu polskich granic”. W ten sposób „chrześcijańska kultura” i „polskie granice”, które są zagrożone w sensie hipotetyczno-symbolicznym, stoją w hierarchii moralnych zobowiązań obydwojga autorów wyżej niż zamarzający w lasach ludzie.

***

Kiedy na początku kryzysu migracyjnego biskup Zadarko wypowiedział zdanie: „Dziś Chrystus ma twarz uchodźcy”, wobec którego – jak twierdzi Justyna Melonowska – „rozsądek sam pragnie skapitulować”, miał do tego porządne podstawy w tekstach biblijnych i w nauczaniu Kościoła. Kiedy zaś konserwatywna autorka odparowuje, że „dziś jak zawsze Chrystus ma wiele twarzy”, w tym „nie tylko tę uchodźcy, ale i osób nękanych przez imigrantów”, to w sensie technicznym ma oczywiście rację. Jaka jednak symetria między cierpieniem przybyszy a cierpieniem osób przez nich „nękanych” była w Europie w 2015 roku, że Melonowska uznała za stosowne zrobić takie zastrzeżenie? Jaka symetria między cierpieniem jednych a drugich jest w katolickiej Polsce dzisiaj? Nikt nie twierdzi, że wszyscy przybysze odpowiedzą na naszą gościnność wdzięcznością – byłoby to bardzo dziwne, zważywszy na ich traumatyczne doświadczenia wojen, wypędzeń i samej migracji – ale chrześcijaństwo nie jest przecież doktryną bezpieczeństwa narodowego!

Grupa autorów i autorek związanych z „pismem na rzecz ortodoksji” ma na ten temat inne zdanie. Mogłoby się wydawać, że nie ma to dużego znaczenia w społeczeństwie, w którym poparcie dla pushbacków oraz niezgoda na wpuszczenie organizacji humanitarnych na teren objęty stanem wyjątkowym i tak korelują z deklarowaną wiarą i praktykami religijnymi. Justyna Melonowska i Tomasz Rowiński, przy znaczącym milczeniu pozostałej części redakcji „Christianitas”, podsuwają jednak rządzącej prawicy coś, czego nie mógłby jej dać nawet Robert Winnicki: religijne uzasadnienie jej okrutnej polityki migracyjnej. Żeby uczynić je bardziej wiarygodnym, próbują unieważnić inne chrześcijańskie opowieści o „obcym”, popierane – przynajmniej werbalnie – także przez episkopat. Najprościej da się to zrobić, sprowadzając je do „teologicznego sentymentalizmu” i „moralnego oburzenia”.

Nie ma jednak powodu, by podejrzewać, że emocje odgrywają większą rolę w kształtowaniu innych pomysłów na politykę migracyjną. Przeciwnie. To za tak zwanym realizmem katolickich konserwatystów kryją się stereotypowe wyobrażenie o uchodźcach i migrantach, mało uchwytna wizja stwarzanego przez nich zagrożenia kulturowego oraz gotowość do współodczuwania wyłącznie z osobami należącymi do tego samego plemienia, skutkująca skłonnością do przypisywania im jak najlepszych postaw i przemilczania ich jak najgorszych zachowań. W tym sensie dużo bardziej „realistyczna” jest grafika ojca Biłki, mająca za sobą szerszą perspektywę polityczno-kulturową, solidniejszą inspirację teologiczną i bardziej uniwersalną zasadę moralną. Jeśli ktoś twierdzi, że „Nielegalny” szantażuje go emocjonalnie, to więcej niż o wizerunku Chrystusa na tle polskiego słupa granicznego mówi o samym sobie.

Tekst został ukończony w styczniu 2022 roku.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×