fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Pracownicze plany kapitałowe nie uratują naszych emerytur

Propozycja rządu całkiem nieźle broni się przed zarzutami, które stawiano otwartym funduszom emerytalnym. Pracownicze plany kapitałowe nie są jednak odpowiedzią na głodowe emerytury, niskie stopy zastąpienia i wiele innych bolączek polskiego systemu emerytalnego.
Pracownicze plany kapitałowe nie uratują naszych emerytur
ilustr.: Dominika Hoyle

Pracownicze plany kapitałowe (PPK) to jedna z reform obecnego rządu, która ma wspomóc polski system emerytalny, oferując obywatelom nową, dobrowolną formę długoterminowego oszczędzania. Ich wprowadzenie zbiega się w czasie z wygaszeniem otwartych funduszy emerytalnych (OFE), które było coraz mniej wygodne dla kolejnych ekip rządzących, a także ze stworzeniem jednorazowego świadczenia emerytalnego w postaci trzynastej emerytury. Należy jednak pamiętać, że PPK to nie reforma dotychczasowego systemu emerytalnego, lecz całkowicie osobny system, który funkcjonować będzie w ramach trzeciego filaru – niezależnie od zarządzanych przez ZUS funduszy. Oznacza to, że nie ma co liczyć ani na spełnienie się katastroficznych wizji „powtórki z OFE”, ani (niestety) na znaczącą poprawę sytuacji polskich emerytów.

Mitologia emerytalna

Jeżeli w polskim systemie emerytalnym cokolwiek jest pewne, to jedynie to, że nic nie jest do końca pewne. Przykłady? W 1999 roku rząd Jerzego Buzka stworzył OFE, które przedstawiane były jako panaceum na wszelkie bolączki polskich emerytów. W 2013 roku część składki otwartych funduszy została przeniesiona do ZUS, a dzisiaj po OFE nie ma już śladu. Również w 2013 roku rząd Donalda Tuska podjął trudną decyzję o stopniowym wydłużaniu wieku emerytalnego do 67 lat dla obydwu płci. Cztery lata później decyzja ta została cofnięta przez kolejną władzę. Poddawany licznym reformom polski system emerytalny stanowi jeden z najbardziej niestabilnych elementów architektury polskiego państwa opiekuńczego. Nie powinno więc nikogo dziwić, że świadomość emerytalna oraz zaufanie do systemu utrzymują się na tragicznie niskim poziomie. Większość z nas zadaje sobie pytanie: po co mam uczestniczyć w czymś, czego jutro może już nie być?

I tak oto około 68 procent Polaków w wieku 18–24 lat w ogóle nie myśli o emeryturze, a ponad połowa ocenia działalność ZUS źle lub bardzo źle. W naszym społeczeństwie porzucono dyskusję na temat emerytur oraz stworzono szkodliwą mitologię emerytalną. Mitów dotyczących polskiego systemu emerytalnego jest bardzo dużo. Większość wynika ze zwyczajnej niewiedzy, która stanowi jednak efekt wieloletniego spadku jakości debaty publicznej – powtarzanych przez polityków i publicystów półprawd, ćwierćfaktów lub po prostu kłamstw. Największy mit to przewidywane już od jakiegoś czasu rychłe bankructwo ZUS i jego całkowita niewypłacalność. Większość z nas na myśl o systemie emerytalnym ma w głowach wyłącznie obraz zbliżającej się emerytalnej katastrofy, wynikającej z rabunkowej i nieodpowiedzialnej polityki państwa.

Dlaczego to wszystko jest takie ważne? Po pierwsze, świadomość potrzeby oszczędzania to najważniejszy czynnik wpływający na funkcjonalność systemu emerytalnego, czyli ostateczną wysokość naszych świadczeń. Po drugie, bez stabilności systemu emerytalnego nie będziemy w stanie zbudować w społeczeństwie odpowiedzialności za nasze własne emerytury. Rzeczowa ocena PPK wymaga od nas zatem zrozumienia podstawowych bolączek polskiego systemu emerytalnego, a w tym szczególnie oddzielenia tego, co w świadomości społecznej za problemy uchodzi, od tego, co nimi w rzeczywistości jest. W tym celu musimy cofnąć się w czasie równo o dwadzieścia lat.

Stan polskich emerytur

„Od 1 stycznia 1999 będziemy mieć nowy i sprawiedliwy system emerytalny […], nad jego wprowadzeniem pracowało wielu specjalistów, reprezentujących różne opcje polityczne” – takimi słowami nadchodzącą reformę emerytalną zapowiadał w 1998 roku ówczesny premier Jerzy Buzek. Do końca 1998 roku ZUS nie prowadził indywidualnych kont emerytalnych. Emerytura wyliczana była na podstawie dziesięciu lub dwudziestu najlepszych lat pracy z uwzględnieniem średniego wynagrodzenia w gospodarce narodowej. System taki, nazywany systemem zdefiniowanego świadczenia, z czasem stawał się coraz bardziej problematyczny – zniechęcał do aktywności zawodowej, zwiększał deficyt Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS) oraz komplikował wyliczanie świadczeń.

W związku z tym na początku 1999 roku przeszliśmy do systemu zdefiniowanej składki, który urealnił oraz uprościł wzór wyliczania świadczeń. Dzisiaj wysokość naszej emerytury określa się w bardzo prosty sposób. Wystarczy podzielić sumę wpłaconych na nasze konto składek przez przewidywaną dalszą długość trwania życia (szacowaną przez GUS i jednakową dla obydwu płci). Dla osób, które uczestniczyły jeszcze w poprzednim systemie, przy wyliczaniu emerytur dodatkowo uwzględniany jest kapitał początkowy, zależny od stażu pracy oraz zarobków przed 1999 rokiem. Nowe zasady są zatem wyjątkowo transparentne i sprawiedliwe. W dodatku są całkiem korzystne dla świadczeniobiorców, ponieważ emerytura podlega corocznej waloryzacji, która uwzględnia wzrost średniego wynagrodzenia, stopę inflacji oraz nie może być ujemna. Wskaźnik waloryzacji emerytur i rent w roku 2018 wyniósł ponad 8 procent, czyli każdy emeryt zarobił prawie osiem razy tyle, ile obecnie wynosi średnia stopa zwrotu z lokaty bankowej.

Tak więc współcześnie wielkość naszej emerytury zależy wyłącznie od długości stażu pracy, to jest sumy składek odprowadzonych do ZUS. Ile uzbierasz, tyle będziesz mieć – to podstawowa zasada rządzącą współczesną ekonomią emerytalną, którą należy mieć zawsze w pamięci. Dlaczego w takim razie nadal dosyć powszechne jest przekonanie o tym, że emerytur z ZUS nie będzie? To efekt całkiem sensownej kalkulacji. Jeżeli system repartycyjny oparty jest na założeniu, że obecne świadczenia emerytalne finansowane są ze składek opłacanych przez osoby pracujące, to dynamicznie starzejące się społeczeństwo powinno doprowadzić do sytuacji, w której rosnąć zaczną pasywa (zobowiązania emerytalne), a maleć – aktywa (składki). W konsekwencji system przestanie się bilansować. Jak w takiej sytuacji utrzymamy jego stabilność? Jedynie poprzez drastyczną redukcję przyszłych świadczeń emerytalnych. System poradzi sobie z niekorzystną strukturą demograficzną dzięki zmianom, do których doszło w 1999 roku.

Reforma rządu AWS-UW zracjonalizowała wydatki ZUS i zapobiegła powstaniu wysokich zobowiązań, które mogłyby okazać się niespłacalne. Nowy system został zaprojektowany tak, aby działać stabilizująco na wydatki emerytalne i z biegiem czasu redukować deficyt FUS. Według większości prognoz polski system emerytalny nie zbankrutuje, a wręcz będzie miał się coraz lepiej. Komisja Europejska wylicza, że do 2060 roku wydatki na emerytury utrzymywać będą się na stabilnym poziomie, a w pewnym momencie zmniejszą się o 0,1 punktu procentowego. Z kolei analizy Zakładu Ubezpieczeń Społecznych pokazują, że kondycja FUS będzie się regularnie poprawiała. W najbardziej optymistycznym scenariuszu w 2080 roku w Funduszu może pojawić się nadwyżka. Wszystko to jednak kosztem świadczeń emerytalnych. Według OECD osoby wchodzące właśnie na rynek pracy czeka w przyszłości głodowa emerytura na starość – około 32 procent wcześniejszej pensji. To najgorszy wynik w Europie, a na świecie gorzej będzie tylko w Meksyku.

Największym wyzwaniem przyszłości nie będzie zatem bankructwo ZUS, a względne ubóstwo wśród emerytów, które doprowadzi do wzrostu presji politycznej na administracyjne zwiększanie świadczeń. Jeżeli polski system emerytalny stanie się głównym polem rozgrywki politycznej, to wszelkie jego reformy przeprowadzane będą ad hoc – wyłącznie po to, aby przypodobać się wyborcom w wieku okołoemerytalnym. Przykład na dziś? Wprowadzona przez PiS trzynasta emerytura, sprawdzająca się jako narzędzie polityczne, ale absurdalna z punktu widzenia długoterminowej polityki emerytalnej. W takich okolicznościach budowanie zaufania społecznego do systemu emerytalnego okaże się niemożliwe, ponieważ jego stabilność będzie jeszcze mniejsza niż do tej pory.

Na ratunek pracownicze plany kapitałowe?

Odpowiedzi na prognozowaną niską średnią stopę zastąpienia (relację świadczenia emerytalnego do ostatniego wynagrodzenia) jest wiele. Jedną z nich są rządowe PPK, które jako element dywersyfikacji portfela emerytalnego zapewnić mają polskiemu społeczeństwu bezpieczeństwo finansowe na starość. Czym jest PPK? To program dobrowolnego, długoterminowego oszczędzania, który dzieli odpowiedzialność za gromadzenie składek pomiędzy trzy podmioty: pracownika (2–4 procent pensji brutto), pracodawcę (1,5–4 procent pensji brutto) oraz państwo (250 zł na powitanie oraz kolejne 240 zł co roku). Do programu może przystąpić każda pracująca osoba, która podlega ubezpieczeniu emerytalno-rentowemu.

Zebrane składki odprowadzane będą przez pracodawcę do wybranej wspólnie z pracownikami instytucji finansowej. Większość z nich ostatecznie trafi do funduszy zdefiniowanej daty. Inwestują one zgromadzone środki zachowawczo: na początku w bardziej ryzykowne instrumenty udziałowe (na przykład akcje spółek), a bliżej osiągnięcia wieku emerytalnego – w mniej ryzykowne instrumenty dłużne (na przykład obligacje). Rozwiązanie to zapobiec ma ryzyku znanemu z OFE, to jest utracie większości oszczędności emerytalnych tuż przed przejściem na emeryturę, na przykład w wyniku krachu giełdowego. Oczywiście nic za darmo. Instytucje finansowe będą pobierać prowizję od zarządzania aktywami. Ustawowo określono jednak, że nie może ona wynieść więcej niż 0,6 procent (w tym dodatkowe 0,1 procent za dobre wyniki inwestycyjne). Pod tym względem PPK wypadają zdecydowanie lepiej niż OFE, gdzie rekordowe opłaty sięgały nawet 10 procent.

PPK zasilą zatem nie tylko portfele emerytów, ale również polską giełdę, czyli długookresowo wspierać mogą wzrost gospodarczy. To zresztą drugi cel programu, o którym możemy przeczytać na oficjalnej stronie odpowiedzialnego za jego realizację Polskiego Funduszu Rozwoju. Według prezesa PFR Pawła Borysa na giełdę może trafiać nawet 6–7 mld zł rocznie. Taka kwota stanowić będzie częściową rekompensatę całkowitego wygaszenia OFE, a zatem przeniesienia około 160 miliardów złotych ulokowanych w akcjach polskich spółek do zarządzanego przez ZUS funduszu rezerwy demograficznej oraz należącego do trzeciego filaru IKE. Oczywiście to wszystko przy dosyć optymistycznych założeniach dotyczących uczestnictwa w programie (przyjęto, że stopa partycypacji osiągnie poziom 50–60 procent).

PPK nie są jednak reformą systemu emerytalnego, a raczej czymś w rodzaju dodatkowego konta oszczędnościowego, wspieranego finansowo przez państwo i pracodawcę. Gromadzone na indywidualnych kontach środki nie mają wpływu na kondycję FUS i wysokość składek emerytalnych. Oddziaływać będą za to na stopę oszczędności (stosunek oszczędności do dochodów do dyspozycji), z którą w Polsce od dawna mamy problem. Zgodnie z prognozami w 2019 roku ma ona wynieść około 4 procent. Dla porównania: w Szwecji waha się od lat w okolicach 16 procent. Wzrost oszczędności będzie jednak zależał głównie od tego, z czego zostanie sfinansowana składka do PPK, która może wypchnąć inne formy oszczędzania, a w efekcie nie wpłynąć w ogóle – lub wpłynąć w niewielkim stopniu – na stopę oszczędności. Według analizy Artura Rutkowskiego z GRAPE w przypadku PPK będziemy mieli do czynienia z relatywnie silnym efektem wypychania: jedynie około 8–9 groszy z każdej złotówki wpłaconej do PPK będzie nowymi oszczędnościami.

Interes życia? Zależy dla kogo

Według wiceprezesa PFR Bartosza Marczuka PPK to interes życia. Na poziomie indywidualnym może i tak – każdy uczestnik skorzysta na dodatkowych dopłatach państwa i pracodawcy. W skali makro ciężko jednak oczekiwać, że rozwiążą one podstawowe problemy polskiego systemu emerytalnego, czyli prognozowane niskie świadczenia i rosnącą presję polityczną na ich administracyjne zwiększanie. Chociaż PPK na tle OFE wypadają bardzo dobrze, to korzyści z ich wprowadzenia są nikłe. Bilans strat i zysków można rozpatrywać na trzech płaszczyznach: państwa, społeczeństwa oraz giełdy. Dla państwa PPK jest głównie obciążeniem fiskalnym, dla giełdy – zastrzykiem dodatkowej gotówki, a dla społeczeństwa – w zasadzie wyłącznie marnym pocieszeniem w obliczu pesymistycznych prognoz. Wobec PPK mam trzy główne zarzuty:

(1) PPK nie gwarantują likwidacji głodowych emerytur

Według Instytutu Badań Strukturalnych w 2060 roku prawie 70 procent emerytur będą stanowiły emerytury minimalne lub niższe. Problem ubóstwa na starość będzie dotyczył przede wszystkim osób, które w przeszłości miały długie okresy nieskładkowe, na przykład zatrudnionych na umowach cywilnoprawnych czy nieaktywnych zawodowo. Co mogą zaoferować im PPK? Dla osób nieaktywnych zawodowo sprawa jest prosta – PPK zupełnie ich nie dotyczą. Co z zatrudnionymi na umowach cywilnoprawnych? Według ustawy pracodawca ma obowiązek stworzyć pracownicze plany kapitałowe wyłącznie dla osób, które podlegają ubezpieczeniu emerytalno-rentowemu. W przypadku umów zlecenia to pracownik sam podejmuje decyzje o płaceniu takich składek. W Polsce jednak wiele osób z różnych względów z tego rezygnuje – w 2017 roku na 15,38 mln ubezpieczonych w ZUS tylko 1,04 mln było ubezpieczonych z tytułu umowy zlecenia. Od umów o dzieło opłaca się jedynie podatek dochodowy, a nie składki na ubezpieczenie społeczne. PPK pominą zatem najbardziej zagrożoną głodowymi emeryturami grupę społeczną, czyli prekariat.

Według GUS-u w 2017 roku na umowach cywilnoprawnych (umowach zlecenia w jedynym miejscu pracy oraz umowach o dzieło) pracowało około 7 procent osób aktywnych zawodowo. To niewiele. Jednak według Eurostatu osób zatrudnionych na umowach czasowych w Polsce w zeszłym roku było już około 26 procent. Pod tym względem jesteśmy liderami w Europie – przed nami wyłącznie Hiszpania. Umowy czasowe nie gwarantują stabilności zatrudnienia, więc stwarzają ryzyko nagłego wypadnięcia z rynku pracy lub przejścia na mniej korzystną formę zatrudnienia (na przykład z umowy o pracę na czas określony na umowę zlecenia), czyli ryzyko skrócenia okresu składkowego i zmniejszenia ostatecznej wysokości emerytury.

PPK nie gwarantują zatem likwidacji największego problemu polskiego systemu emerytalnego, czyli głodowych emerytur dużej części społeczeństwa.

(2) PPK to nie OFE, ale…

Jednym z najczęściej podnoszonych przeciwko PPK argumentów jest to, że prędzej czy później podzielą los OFE, które dosyć zgodnie uznawane są za niezbyt udany program – zarówno przez opinię publiczną, jak i ekspertów. Krytyka otwartych funduszy przybiera zwykle trzy formy. Po pierwsze, zarzuca się im stworzenie deficytu FUS. To efekt zmniejszenia składki emerytalnej aż o 7,3 procent, co skutkowało wpływami do FUS mniejszymi o prawie jedną trzecią, przy wydatkach na niezmienionym poziomie. Po drugie, często, szczególnie z lewej strony, słyszymy argument o „sprzedaży emerytur banksterom”. Instytucje finansowe pobierały bowiem przez długi czas absurdalnie wysokie prowizje od zarządzania aktywami, zmniejszające stopę zwrotu z OFE oraz oszczędności polskich emerytów. Po trzecie, krytykuje się to, jak ostatecznie skończyły OFE, a więc nacjonalizację połowy zgromadzonych w nich środków przez rząd Donalda Tuska w 2013 roku oraz późniejsze działania kolejnej władzy.

Jak przed tymi wszystkimi zarzutami bronią się PPK? Całkiem nieźle. Są zupełnie niezależne od pierwszego filaru, przez co nie wpływają na deficyt FUS, a ponadto ustawowo ograniczają wysokość opłat od zarządzania aktywami oraz teoretycznie nie mogą zostać znacjonalizowane, ponieważ gromadzone w nich środki nie pochodzą ze składek do ZUS. Ich konstrukcja nie jest jednak idealna. Według profesora Andrzeja Sławińskiego w przypadku PPK emeryci będą płacić za zupełnie niepotrzebną im usługę „aktywnego zarządzania aktywami”. W 1990 roku Wiliam Sharpe otrzymał Nagrodę Nobla za przedstawienie dowodu na to, że w długim okresie najlepszą relację zysku do ryzyka gwarantuje pasywnie zarządzany portfel rynkowy. Dzisiaj świat finansów przeżywa rewolucję indeksową – w Stanach Zjednoczonych trzecią część rynku produktów inwestycyjnych stanowią właśnie pasywnie zarządzane fundusze indeksowe. Pobierają one około dwukrotnie niższe opłaty za zarządzanie i w długim okresie zapewniają najwyższe zyski. W Polsce jednak są nadal mało popularne, a emerytom oferuje się drogie i bardziej ryzykowne fundusze zarządzane aktywnie.

(3) PPK tylko nieznacznie zwiększą stopy zastąpienia

Zgodnie z szacunkami Forum Obywatelskiego Rozwoju wprowadzenie PPK podniesie obecne stopy zastąpienia u kobiet o około 9 punktów procentowych, a u mężczyzn o 12 punktów procentowych. W obliczu prognoz dotyczących spadku stóp o około 20–30 punktów procentowych na przestrzeni czterdziestu lat to niewielka zmiana. Powyższe szacunki dotyczą jednak renty dożywotniej, czyli świadczenia wypłacanego od przejścia na emeryturę aż do śmierci, a ustawa o PPK określa, że środki wypłacane będą po osiągnięciu wieku emerytalnego w domyślnym wariancie: 25 procent od razu i 75 procent przez kolejne dziesięć lat rozłożone na minimum 120 rat. Według GUS statystyczna sześćdziesięciolatka ma przed sobą jeszcze około 21,75 lat życia – ponad dwa razy więcej! PPK oferują zatem jedynie częściowe zabezpieczenie przed ubóstwem na starość. Stopa zastąpienia będzie wyższa przez pierwsze dziesięć lat pobierania emerytury, a potem znacząco spadnie. Krótki okres wypłat doprowadzi do sytuacji, w której przyszli emeryci doznają przeskoku w jakości życia aż dwa razy. Najpierw po osiągnięciu wieku emerytalnego, a kolejny raz, gdy skończą się środki z PPK.

Emerytury biorą się z pracy

Efekty wprowadzenia PPK dla systemu emerytalnego i gospodarki będą umiarkowane. Oczywiście to nadal dobre rozwiązanie dla każdej osoby, która chce zaoszczędzić więcej pieniędzy na starość, ponieważ koszty uruchomienia PPK można uznać za utopione – nasza decyzja odnośnie do uczestnictwa w programie nie ma na nie wpływu. Jednak same PPK nie są odpowiedzią na głodowe emerytury, niskie stopy zastąpienia i wiele innych bolączek polskiego systemu emerytalnego. Dlaczego? Ponieważ nie wpływają na podstawowy parametr, od którego zależą emerytury w systemie zdefiniowanej składki, czyli staż pracy. To właśnie od niego zależy suma zgromadzonych na koncie emerytalnym składek, które podzielone przez przewidywaną dalszą długość trwania życia określają wysokość naszych świadczeń. „Dłużej pracujesz, większą emeryturę otrzymujesz” – tak w przybliżeniu brzmi umowa społeczna, którą podpisaliśmy w 1999 roku.

Jak w takim razie zwiększyć nasze emerytury? Propozycji jest sporo. Jedną z nich jest podwyższenie wieku emerytalnego. Gdyby każdy z nas pracował do 67. roku życia, w 2060 roku odsetek emerytur minimalnych i mniejszych wyniósłby jedynie około 20 procent. To trzy i pół razy mniej niż przy obecnym wieku emerytalnym! Oczywiście równolegle należałoby poczynić szereg działań, które umożliwią nam dłuższą aktywność zawodową, na przykład sfinansować powstanie nowych żłobków, zwiększyć wydatki na ochronę i profilaktykę zdrowia czy promować polityki zarządzania wiekiem w przedsiębiorstwach. Do tego dodać należy również ucywilizowanie stosunków pracy w Polsce: wzmocnienie strony związkowej w dialogu trójstronnym, eliminowanie śmieciowych form zatrudnienia i zwiększenie finansowania instytucji odpowiadających za ochronę praw pracowniczych.

Wiek emerytalny należy również ustawowo powiązać ze średnią dalszą przewidywaną długością życia, aby w długim okresie odbudować społeczne zaufanie do systemu emerytalnego. Ostatecznie jednak nie ma co liczyć na to, że pojedynczą ustawą rozwiążemy wszystkie jego problemy. To zbyt złożony system. Jego reforma wymaga kompleksowych działań na wielu płaszczyznach.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×