W listopadzie ubiegłego roku uchodzący za otwartego i postępowego abp Grzegorz Ryś zapowiedział wydanie przez polskich biskupów obszernej publikacji w sprawie osób homoseksualnych, biseksualnych i transpłciowych. – Jako Konferencja Episkopatu przygotowujemy duży, poważny dokument na ten temat. Łatwo jest powiedzieć, że osoby LGBT nie są wykluczone z Kościoła, bo faktycznie nie są. Potrzebne jest jeszcze dopowiedzenie, gdzie mogą znaleźć w nim dla siebie przestrzeń do zaangażowania – oświadczył łódzki metropolita.
Z przecieków, jakie dochodziły z kręgów kościelnych, wynikało, że dokument będzie stanowił nową jakość w polskim dyskursie kościelnym w sprawach LGBT. Napisany językiem dialogu, miał podkreślać, że jako osoby nieheteronormatywne mamy swoje miejsce w Kościele, i wyrażać sprzeciw wobec obecnej w polskim życiu publicznym wymierzonej w nas agresji.
Szczerze mówiąc, nawet przez chwilę nie łudziłem się, że tak będzie. Jednak opublikowany pod koniec sierpnia kuriozalny dokument „Stanowisko Konferencji Episkopatu Polski w kwestii LGBT+” zaskoczył nawet mnie (a już niejedno od rodzimych hierarchów słyszałem). Choć nie ma w nim słów o tęczowej zarazie, napisany jest nie mniej groźnym językiem „homofobii ludzi łagodnych i dobrych”. Jego treść powiela i twórczo rozwija wszystkie hasła widniejące na osławionych furgonetkach nienawiści, które od miesięcy jeżdżą po ulicach polskich miast, wywołując zrozumiałe oburzenie dużej części społeczeństwa. Te obrzydliwe twierdzenia, głoszone dotąd przez ideologicznych ekstremistów, zyskały właśnie kościelne imprimatur.
Nieliczne pozytywy
Wypada jednak zacząć od kilku pozytywów, które – niewykluczone, że przez niedopatrzenie – znalazły się w dokumencie. Po pierwsze, już w punkcie 2 znajduje się definicja akronimu „LGBT+”. Biskupi piszą, że jest to „skrót obejmujący lesbijki, gejów, osoby biseksualne oraz transseksualne = transpłciowe”. Pomijając wynikający z oczywistej ignorancji błąd terminologiczny, zrównujący ze sobą transseksualność i transpłciowość, dostaliśmy wreszcie czarno na białym: LGBT to ludzie, a nie ideologia. O „osobach LGBT” mowa jest też w innych częściach dokumentu. To zła wiadomość dla prezydenta Andrzeja Dudy i innych polityków prawicy, którzy próbowali za wszelką cenę dehumanizować ten skrót. Chcąc być wiernym nauczaniu biskupów (na które przecież wielokrotnie się powołują), będą musieli znaleźć inny pomysł na odczłowieczanie naszej społeczności.
Na marginesie warto dodać, że jeszcze w marcu 2019 roku w „Stanowisku Konferencji Episkopatu Polski w sprawie tak zwanej Karty LGBT” można było przeczytać, że „Kościół nie używa nazwy LGBT, ponieważ w niej samej zawarte jest zakwestionowanie chrześcijańskiej wizji człowieka”. Jak to się stało, że po półtora roku hierarchowie dołączyli do grona osób kwestionujących chrześcijańską wizję człowieka, pozostanie zapewne słodką tajemnicą redaktorów biskupich dokumentów.
Po drugie, biskupi uznają, że LGBT+ „jak wszyscy inni obywatele, w ramach przewidzianych przez prawo, mogą przedstawiać swoje postulaty w celu budowania bardziej sprawiedliwego społeczeństwa i realizować je na drodze demokratycznych przemian”. W tej sytuacji tworzenie jakichkolwiek stref wolnych od LGBT+ (a nawet od „ideologii LGBT”) jest oczywistym pogwałceniem tego prawa. To znów spory problem dla polityków związanych z religijną prawicą, którzy z debaty publicznej chcą usunąć głos LGBT (jak choćby Kaja Godek, lansująca projekt ustawy zakazującej marszy równości).
Po trzecie wreszcie, biskupi jednoznacznie stwierdzają, że biblijny opis zniszczenia Sodomy nie dotyczy „napiętnowania homoseksualizmu”. Według Episkopatu grzech jej mieszkańców „polegał na uchybieniu gościnności, wrogości i przemocy wobec obcego”. Dla prawicowych i kościelnych radykałów może to być szok, chcąc bowiem obrazić LGBT+, często używali określenia „sodomici”. Tymczasem biskupi stwierdzają wyraźnie, że sodomitami są ludzie głoszący wrogość wobec innych – na przykład migrantów czy uchodźców. Cóż, kto od miecza wojuje…
Na tym właściwie lista pozytywów się kończy. Słowa biskupów mówiące o tym, że „nie do zaakceptowania są jakiekolwiek akty przemocy fizycznej lub werbalnej, wszelkie formy chuligańskich zachowań i agresji wobec osób LGBT+” (pkt 29), są bowiem opatrzone tak licznymi zastrzeżeniami, że nie mają w zasadzie żadnego znaczenia.
Kuriozum pierwsze: leczyć gejów!
Później jest tylko źle i jeszcze gorzej. Nie bez przyczyny najszerzej w mediach komentuje się postulat tworzenia przykościelnych poradni mających na celu „leczenie” orientacji seksualnej (pkt 38). I choć w czasie konferencji prasowej biskupi próbowali się z tego postulatu w pewnym stopniu wycofać, dokument nie pozostawia wątpliwości. „Konieczne jest tworzenie poradni (również z pomocą Kościoła, czy też przy jego strukturach) służących pomocą osobom pragnącym odzyskać zdrowie seksualne i naturalną orientację płciową”. Trzeba dodać, że nie ma to nic wspólnego z nauczaniem Kościoła – nie istnieje żaden dokument Watykanu, który by popierał „terapię reparatywną”, zwaną też „konwersyjną” lub „naprawczą”.
Współczesna nauka nie ma wątpliwości, że tak zwana terapia reparatywna nie jest w istocie terapią, lecz szkodliwym oddziaływaniem pseudoterapeutycznym. Kilka lat temu Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne poddało analizie 83 badania opublikowane pomiędzy rokiem 1960 a 2007, które dotyczyły ewentualnej możliwości „wyleczenia” z homoseksualności. Na ich podstawie jednoznacznie stwierdzono, że terapie te są nieskuteczne i mogą prowadzić do negatywnych skutków. Także doświadczenie Fundacji Wiara i Tęcza (której jestem współzałożycielem) nie pozostawia wątpliwości. Osoby po takiej „terapii”, które się do nas zgłaszają, potwierdzają, że prowadzi ona do trudnych następstw psychologicznych, zwiększa ryzyko samobójstw, pogłębia brak samoakceptacji i skłonność do depresji.
W 1993 roku Komitet Nadużyć w Psychiatrii w USA opublikował oświadczenie, że terapia konwersyjna jest nieetycznym nadużyciem psychiatrii, któremu należą się sankcje ze strony środowiska profesjonalistów. Pięć lat później Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne wydało oświadczenie, w którym czytamy: „Leczenie zmierzające do zmiany orientacji seksualnej jest bezskuteczne. Związane z nim potencjalne ryzyko jest natomiast ogromne i obejmuje takie konsekwencje, jak depresja, stany lękowe oraz zachowania samobójcze”. Także polskie Ministerstwo Zdrowia w 2013 roku oświadczyło, że stosowanie wobec osób z orientacją homoseksualną metod terapii reparatywnej, czyli mającej zmieniać orientację, jest dziś powszechnie uważane za nieskuteczne i szkodliwe. Nic dziwnego, że coraz więcej krajów po prostu zakazuje takiej „terapii”, a ciekawostką jest, że pierwszym krajem, który wprowadził takie prawo, była… katolicka Malta.
W Stanach Zjednoczonych głośny był przypadek Michaela Busseego i Gary’ego Coopera, założycieli grupy Exodus, zajmującej się „leczeniem homoseksualizmu”. Po latach opuścili oni stworzoną przez siebie organizację i stworzyli razem związek jednopłciowy. Z kolei w kwietniu 2012 roku opublikowano list prof. Roberta Spitzera, amerykańskiego naukowca i jednego z głównych propagatorów „leczenia homoseksualistów”. Autor przeprasza tam osoby, które skrzywdził przez publikowanie badań na temat możliwości zmiany orientacji, uznając te badania za nierzetelne i nietrafne. Wszelkie doniesienia o rzekomej zmianie orientacji kogokolwiek trzeba więc traktować z rezerwą. W USA istnieje zresztą cały ruch „byłych byłych gejów” (ex-ex-gay movement). Jego założycielami są osoby homoseksualne, które publicznie głosiły, że zmieniły swą orientację na heteroseksualną, lecz po latach wycofały się z tego twierdzenia, godząc się ze swoją właściwą orientacją homoseksualną. Często przepraszają innych za to, że z przyczyn ideologicznych namawiały ich do podjęcia takiej pseudoterapii.
Także w Polsce znany jest mi przypadek duchownego, który przez lata współtworzył grupę „leczącą” gejów z homoseksualności, a potem porzucił kapłaństwo i dziś prowadzi działalność polegającą na… pomaganiu osobom homoseksualnym w zaakceptowaniu własnej orientacji. Niestety, publicznie nigdy nie odciął się od swej dawnej działalności.
Kuriozum drugie: obsesja transseksualna
Kolejny przejaw ignorancji i antynaukowej fobii, jaki znajduje się w dokumencie, to słowa o transpłciowości. Polscy biskupi pierwszy raz wypowiadają się na ten temat, niestety myląc pojęcia i udowadniając, że nie wiedzą, o czym mówią. Transpłciowość to rozbieżność między psychicznym poczuciem płci a płcią przypisaną przy narodzinach, często połączona z silnym pragnieniem korekty ciała, tak aby odpowiadała ona płci odczuwanej przez daną osobę. Psychiatria i psychologia nie mają dziś wątpliwości, że oddziaływania terapeutyczne mające na celu likwidację tej rozbieżności nie przynoszą rezultatów. Dlatego medycyna proponuje obecnie procedurę tranzycji (zwaną też korektą płci), polegającą na dostosowaniu ciała do psychiki, a nie odwrotnie. Jest to oficjalne i niepodważalne stanowisko nauki. Skomplikowane i niekiedy ryzykowne operacje korekty płci, połączone z leczeniem hormonalnym i wsparciem psychologicznym, dla wielu osób transpłciowych stanowią jedyną szansę na dalsze życie. Osoby te są bowiem w największym stopniu narażone na ryzyko depresji i samobójstwa (według niektórych badań, na przykład National Transgender Discrimination Survey, prób samobójczych dokonuje nawet połowa takich osób). Powtórzmy: jest to stanowisko nauki, a nie tylko ruchów LGBT!
Tymczasem Episkopat pisze o „skłonnościach” do „transseksualizmu”, wewnętrznej ich „akceptacji”, „transseksualnych czynach” oraz „obsesji transseksualnej” (pkt 40, 74). W świetle naukowej definicji transseksualności to stwierdzenia niemające żadnego sensu. Absurdalne jest też wezwanie osób transseksualnych do „czystości” (pkt 41), dysforia płciowa dotyczy bowiem psychicznego odczuwania własnej płci, a nie takich czy innych zachowań seksualnych.
Ale na tym nie koniec. Uznaną przez medycynę na całym świecie operację korekty płci (niezgodnie ze standardami naukowymi uporczywie nazywaną przez biskupów „zmianą płci”) dokument w pkt 63 określa mianem „aktu okaleczenia osoby”!
Kuriozum trzecie: LGBT+ to pedofile
A teraz chyba najbardziej bulwersująca część dokumentu. Już w punkcie 23 pojawia się oskarżenie, że ruchy LGBT proponują edukację seksualną, której celem jest wprowadzanie dzieci i młodzieży we wczesne doświadczenia seksualne. Naprawdę groźnie robi się jednak w punktach od 76 do 101. Otóż teoretycznie w tej końcowej części dokumentu (zatytułowanego, przypomnijmy, „Kościół wobec LGBT+”) nie pada nawet słowo „homoseksualność”, a całość jest „jedynie” ostrzeżeniem przed seksualizacją i demoralizacją dzieci. Ale w praktyce – to otwarta sugestia, że lobby LGBT seksualizuje i deprawuje dzieci. Najpewniej w tym celu, aby je później wykorzystać. To oczywiste kłamstwo, utwierdzające stereotypy o rzekomych związkach homoseksualności z pedofilią!
Na marginesie trzeba dodać, że owszem, postulat edukacji seksualnej pojawia się w dokumentach organizacji LGBT+, ale głównie w celu informowania dzieci i młodzieży o istnieniu różnych orientacji psychoseksualnych i tożsamości płciowych. Celem tej edukacji jest zmniejszenie stresu mniejszościowego, który stanowi przyczynę licznych samobójstw wśród nieheteronormatywnych nastolatków – co zostało bardzo wyraźnie podkreślone choćby w polskiej Deklaracji LGBT+. Wszystkie fantazje środowisk kościelnych i prawicowych na temat „uczenia dzieci masturbacji” przez homoseksualne lobby nie opierają się więc na dokumentach ruchu LGBT, lecz na błędnie zinterpretowanych opracowaniach Światowej Organizacji Zdrowia, która jest agendą ONZ i której Polska jest aktywnym członkiem.
W tej sytuacji list biskupów staje się zatem jednym wielkim „fałszywym świadectwem przeciw bliźniemu swemu”. Jest też oczywistym pogwałceniem proklamowanej przez Sobór Watykański II (zawartej w Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes”) autonomii nauki – w tym medycyny i nauk przyrodniczych – od teologii. Antynaukowe twierdzenia o możliwości zmiany orientacji seksualnej, zaprzeczanie uznanym przez medycynę metodom korekty płci czy wreszcie sprzeczne z ustaleniami seksuologii sugerowanie związków między homoseksualnością a pedofilią – wszystko to obraża nie tylko inteligencję i moralność, ale też posoborowe nauczanie Kościoła.
Ja, tlący się knot
Jeżdżące po ulicach polskich miast furgonetki nienawiści korzystają niekiedy z asysty policji. Jednak coraz częściej zdarzają się też ich obywatelskie zatrzymania, które w symboliczny, a czasem też dosłowny sposób uniemożliwiają rozpowszechnianie skierowanej wobec LGBT+ mowy nienawiści. Podobnie należy postąpić z biskupami, którzy właśnie symbolicznie wsiedli za kierownicę tych obrzydliwych pojazdów. Potrzebny jest otwarty sprzeciw wobec głoszonych przez nich antynaukowych tez, homofobicznych i transfobicznych treści oraz kościelnego nauczania pogardy. Do tego sprzeciwu są zobowiązane zarówno osoby wierzące, jak i niewierzące, gdyż biskupi – co jasno wynika z dokumentu – chcą wpływać nie tylko na porządek kościelny, ale też ogólnospołeczny. Katoliccy aktywiści i publicyści winni wyraźnie odciąć się od słów swoich hierarchów, wypowiadając im w tej sprawie posłuszeństwo. Organizacje zrzeszające seksuologów, psychologów, psychiatrów i terapeutów muszą natomiast w otwarty sposób sprzeciwić się upowszechnianiu wszelkich „oddziaływań reparatywnych”, stosując środowiskowe sankcje wobec osób popierających takie praktyki. Obawiam się, że tylko w ten sposób można będzie zatrzymać akcję powstawania kościelnych pseudoporadni dla osób LGBT+, które niechybnie zaowocują depresjami i samobójstwami osób niehetreronormatywnych.
Last but not least – trzeba też poruszyć kwestię języka, którym napisany jest dokument biskupów. Jak już wspomniałem, to klasyczny przykład „homofobii ludzi łagodnych i dobrych”, który wpisuje się w wielowiekowe kościelne nauczanie pogardy wobec osób LGBT+. Przykład? Pisząc o tym, że nawet tak grzeszni i pogubieni ludzie, jakimi są osoby nieheteronormatywne, mogą w jakimś stopniu przynależeć do Kościoła, biskupi przypominają, że Pan Bóg „nie łamie trzciny zgniecionej ani nie gasi tlącego się knota” (pkt 39).
Jako gej, a więc zgnieciona trzcina i tlący się knot, serdecznie biskupom za taką troskę dziękuję. Nie chcę waszej pomocy, nie oczekuję już z waszej strony żadnej zmiany nauczania ani nawet korekty języka. Wystarczy, że zatrzymajcie swoje obsesje i uprzedzenia dla siebie. Dlatego, jeśli dacie radę, zamilknijcie na temat, na który nie macie nic sensownego do powiedzenia. Z całą resztą sobie jakoś poradzimy.