Odkąd świat obiegła wiadomość o przełomowych słowach Franciszka, próbuję – niedowierzając jednak – zrozumieć ich sens. Czytam w różnych językach. Hiszpańskiego nie znam. Tłumaczenia się różnią. Kuba Urbanik, mój znajomy dobrze rozumiejący hiszpański, wrzuca do sieci takie tłumaczenie: „Osoby homoseksualne mają prawo bycia w rodzinie, są dziećmi Boga, mają prawo do rodziny. Nie można nikogo z rodziny wyrzucać ani czynić życia niemożliwym z tego powodu. To, co musimy zrobić, to ustawa o pożyciu cywilnym. Mają prawo być prawnie chronieni”. Są też inne przekłady. Mnóstwo przekładów, w tym i te rozmywające przekaz. Ale moją uwagę przykuwa sformułowanie: „pożycie cywilne”. Brzmi jak żargon prawniczy, ale i tak od razu mi się podoba. Sprawdzam w słowniku, czy to nie jakaś pułapka. Pożycie: «wspólne życie z kimś», «współżycie seksualne» – przecieram oczy ze zdumienia. Czyli to o mnie. O nas. Z Konradem jesteśmy już w związku od dziesięciu lat. Wspólnie żyjemy. Współżyjemy.
Owszem, w filmie dokumentalnym „Francesco”, którego premiera odbyła się w Rzymie 21 października (widziałem tylko fragment, ale tak, ten fragment), papież nie mówi o sakramentalnych małżeństwach osób tej samej płci. Nie używa pojęcia „związki partnerskie”, nie przyznaje prawa do adopcji dzieci. Mówi właściwie coś oczywistego. O tym, że dwie osoby (nieważne, jakiej płci), żyjące ze sobą, troszczące się wzajemnie i kochające się, trzeba otoczyć prawną ochroną. I przypomina, że również one są dziećmi Bożymi i nie należy ich dyskryminować. Wydaje się, że to elementarz. Coś bezdyskusyjnego na poziomie rozumu, ale i wiary. Jednak nie wszędzie. A na pewno nie w Polsce. Dlatego te słowa to przełom. A może nawet rewolucja.
Słowa Franciszka, który od początku swojego pontyfikatu przyjął bardziej życzliwy na tle swoich poprzedników ton w stosunku do osób homoseksualnych, rozszczelniają dotychczas zabetonowaną oficjalną linię nauczania Kościoła. Widać wyraźnie, w jakim kierunku to idzie. W myśl oficjalnej nauki Kościoła – a jestem osobą wierzącą i śledzę to uważnie – akty homoseksualne są „z natury nieuporządkowane”, a Kościół jest przeciwny związkom partnerskim. Jeszcze w 2003 roku, za pontyfikatu Jana Pawła II, kościelna Kongregacja Nauki Wiary, kierowana przez przyszłego papieża Benedykta XVI, wydała „Rozważania dotyczące propozycji nadania prawnego uznania związków między osobami homoseksualnymi”, w których czytam: „Kościół naucza, że szacunek dla osób homoseksualnych nie może w żaden sposób prowadzić do akceptacji zachowań homoseksualnych ani do prawnego uznania związków homoseksualnych”. Polscy biskupi są jeszcze bardziej radykalni. Wśród nich właściwie panuje zgoda, że homoseksualizm to straszna choroba. A ci, którzy się nie zgadzają z tą sprzeczną z nauką tezą, mimo wszystko dyplomatycznie milczą. Kościół w Polsce nie tylko ignoruje homofobię – można mieć wręcz wrażenie, że ją nakręca.
Te słowa to przełom. A może nawet rewolucja.
„Opór jest symptomem zmiany” – powtarzają mi przyjaciele w chwilach zwątpienia. Zapamiętuję te słowa i powtarzam je sobie od kilku miesięcy jak zaklęcie. W dniach, kiedy kolejne gminy w Polsce posłusznie i dumnie ogłaszają się strefami wolnymi od LGBT; arcybiskup Marek Jędraszewski mnie i moich bliskich nazywa „tęczową zarazą”; Konferencja Episkopatu Polski publikuje homofobiczne stanowisko w sprawie osób LGBT; a część biskupów zbiera podpisy pod projektem ustawy zakazującej osobom LGBT pokazywania się w przestrzeni publicznej; słowa Franciszka są dla mnie jak podłączenie do respiratora w dusznym, od lat niewietrzonym Kościele. Wiem jednocześnie, że dla wielu biskupów i katolików w Polsce są one jak zimny prysznic. Albo policzek na otrzeźwienie.
Trzeba zacząć przyzwyczajać się do tej zmiany kościelnej retoryki w stosunku do osób LGBT, gdyż ta dotychczasowa jest już nie do obronienia. Pokrzykiwanie i nazywanie naszej miłości grzechem przestaje na kimkolwiek robić wrażenie. Kampania „Przekażmy sobie znak pokoju”, którą współorganizowałem cztery lata temu, ujawniła mnóstwo naszych nowych sojuszników. Również zaangażowanych katolików i księży. Społeczna akceptacja zalegalizowania związków partnerskich powoli, ale systematycznie rośnie wśród Polaków.
Ci, których nie cieszą słowa Franciszka o „pożyciu cywilnym”, pocieszają się, że to nie oficjalne nauczanie ex cathedra, a jedynie rzekomo niechlujna wypowiedź w filmie. Że się nie liczy. Poniekąd mają rację, ale na ich miejscu nie pocieszałbym się w ten sposób. W dobie kultury obrazkowej film ma o wiele większą siłę rażenia niż publikowane kilkusetstronicowe dokumenty i encykliki. Wchodzący na ekrany film „Francesco” obejrzą (a właściwie to już zobaczyły) miliony widzów. Ciężko to będzie odkręcić.
Kościół w Polsce nie tylko ignoruje homofobię – można mieć wręcz wrażenie, że ją nakręca.
Jest też druga strona tego wszystkiego. Moją radość mąci niepokój. Ale czy na pewno? A jeśli znowu ktoś źle przetłumaczył, zmanipulował? Albo Franciszek sprostuje, wycofa się, zaostrzy kurs? Co wtedy? Będzie to oznaczało, że nie należy mi się szacunek i prawna ochrona mojego związku z Konradem? Że nie mamy prawa do nazywania się rodziną? Nie chcę przecież uzależniać własnej samooceny od słów papieża! Już tyle razy obiecywałem sobie, że nie pozwolę, by ktokolwiek – również papież – przyznawał lub odbierał godność miłości, której doświadczam w związku z Konradem. Dla mnie są to prawa niezbywalne. Nie godzę się, aby poddawać je dyskusji.
Dokładnie w ubiegły weekend odbyły się kolejne rekolekcje organizowane przez Wiarę i Tęczę – fundację i wspólnotę zrzeszającą chrześcijan LGBT. Ze względu na pandemię rekolekcje po raz pierwszy odbyły się online. Około czterdzieści osób z całej Polski zalogowanych na platformie spotykało się w kolejne jesienne wieczory, by wysłuchać konferencji, wziąć udział w eucharystii, pomodlić się wspólnie. Ale i – nie oszukujmy się – dodać sobie nawzajem otuchy.
„Na początek” – zaproponował lider grupy – „odmówmy wspólnie Sekwencję do Ducha Świętego”. Zaczyna nieśmiało: „Przybądź Duchu Święty, ześlij z nieba wzięty, światła Twego strumień”. Włączam się w tę modlitwę. Z początku bez przekonania, ale przy słowach „Nagnij, co jest harde, rozgrzej serca twarde” czuję moc.
A po słowach Franciszka czuję, że coś się znowu nagięło.