fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Móc złapać oddech

Choć praktycznie wszyscy uczestnicy wyjazdu wytchnieniowego stowarzyszenia "Mudita" przyjechali na miejsce z bagażem trudnych doświadczeń, o których nie sposób zapomnieć, to spędzony tu czas pozwolił im złapać oddech i znaleźć moment wytchnienia.
Móc złapać oddech
fot. Awa Drozda

Niniejszy tekst publikujemy na naszej stronie dzięki uprzejmości autora oraz portalu niepelnosprawni.pl, gdzie pierwotnie się ukazał. 

Ostatnia niedziela sierpnia, przedpołudnie. Na „stopa” wyruszamy z Olsztynka do oddalonego o prawie 6 kilometrów ośrodka Perkoz nad jeziorem Pluszne Małe. Towarzyszy mi Olga Ślepowrońska, założycielka Mudity, pomysłodawczyni i organizatorka wyjazdów wytchnieniowych. Po kilku nieudanych próbach w końcu się udaje. Zatrzymał się kierowca wiozący kajaki. – Sam mam córkę z zespołem Downa – mówi, gdy informujemy go o celu podróży. Okazuje się, że jego żona założyła niewielkie stowarzyszenie. Wymieniają się z Olgą kontaktami – może wyjdzie z tego jakaś współpraca w przyszłości.

Perkoz nad jeziorem

Ośrodek, do którego w końcu udaje nam się dotrzeć, znajduje się na półwyspie oblewanym z trzech stron przez wody jeziora. Jest, gdzie popływać – również na rowerach wodnych, łódkach i kajakach, które można wynająć w ośrodku. Jest też, gdzie pospacerować – dookoła rośnie piękny las.

Perkoz to ośrodek Związku Harcerstwa Polskiego i obowiązują w nim dość ścisłe zasady – choćby dlatego, że przebywają w nim różne grupy – nam podczas pobytu towarzyszyli m.in. uczestnicy kolonii dla młodzieży. Również układ naszego dnia był – jak dalece było to możliwe – ustalony. Dzień zaczynał się o 8:00 rano gimnastyką dla chętnych. Potem było śniadanie na wspólnej stołówce. Od 10 do 16 z przerwą na obiad trwał czas wolontariuszy z osobami z niepełnosprawnością. To, co działo się w tym czasie, wolontariusze mogli omówić na odbywającym się po kolacji kręgu wolontariuszy.

Podczas trwającego tydzień wyjazdu, oprócz porannej gimnastyki odbywały się m.in. zajęcia plastyczne dla dzieci, gra terenowa, warsztaty z dietetyczką, a nawet sesja zdjęciowa. Ponadto wieczorami, po kręgu wolontariuszy odbywało się wspólne czytanie książki Aktywna nadzieja Joanny Macy i Chrisa Johnstone’a.

fot. Olga Ślepowrońska

W poprzednich latach wyjazdy wytchnieniowe odbywały się w stanicy harcerskiej w Zalesiu, kilka kilometrów od Lanckorony. Tym razem Stowarzyszenie zdecydowało się zorganizować wyjazdy w miejscu, gdzie łatwiej będzie przemieszczać się osobom z niepełnosprawnością ruchową. By było to możliwe, uruchomiono też zrzutkę pieniędzy – pod wiele mówiącym hasłem „Daj im leżeć i pachnieć”. Bo dokładnie takie jest założenie wyjazdów wytchnieniowych – dać możliwość opiekunom osób z niepełnosprawnością odpoczywać. W tym roku taką możliwość mieli także opiekunowie z Ukrainy, którzy mają doświadczenia uchodźstwa.

Czeburaszka i Harry Potter

By opiekunowie mogli odpocząć, ich dziećmi zajmowali się wolontariusze. Jednym z nich byłem ja. Pod moją opiekę (to duże słowo moim zdaniem, ale nie znajduję lepszego) była Ania – córka Ałły, dziewczynka z czterokończynowym porażeniem mózgowym. W kontakcie z nią i jej zawsze uśmiechniętą mamą posługiwałem się językiem rosyjskim. Obie razem z bratem Ani, rezolutnym Antonem przed wojną mieszkały w podkijowskich Browarach. Gdy nadszedł 24 lutego, obie musiały uciekać i w końcu znalazły swoje miejsce w Polsce, a dokładnie w Krakowie. Udało się znaleźć przedszkole dla Ani, a jej mamie pracę jako księgowa. Jednak bycie mamą dziecka z niepełnosprawnością na uchodźstwie nie jest najłatwiejszą rzeczą. Zwłaszcza gdy dziecko niewiele mówi i samodzielnie się nie rusza, a do mieszkania trzeba dostać się po schodach. Do tego przecież trzeba mieć czas dla drugiego dziecka. Nic więc dziwnego, że dla Ałły możliwość wyjazdu wytchnieniowego była prawdziwym zbawieniem.

fot. Awa Drozda

Przyznam, że na początku bałem się, czy sobie poradzę z obowiązkami wolontariusza, ale szczery śmiech Ani wynagradzał wszelkie trudności. Chodziliśmy razem na spacery po okolicznych lasach, razem słuchając nagranych na tablet bajek – z rewelacyjnym radzieckim Kubusiem Puchatkiem na czele. Sam też starałem się wymyślać krótkie bajki i rymowanki po rosyjsku, moje nie zawsze najbardziej udane próby Ania nagradzała swoim szczerym i perlistym śmiechem. Szczególnie żywiołowo reagowała na dwie piosenki znane chyba każdemu, kto przyszedł na świat po tej mniej szczęśliwej stronie żelaznej kurtyny – Niebieski wagon i  Urodziny z kreskówki Czeburaszka. Proste i w swej prostocie piękne piosenki o przyjaźni i wspólnym przeżywaniu przygód potrafią rozweselić każdego – już pierwsze takty wywoływały na buzi małej Ani uśmiech. Gdy to sobie przypominam – nachodzi mnie refleksja. Tych samych piosenek słuchają dzieci, które uciekają przed bombami i te, których rodzice (a oni w dzieciństwie zapewne też) te bomby zrzucają.

Ania, choć wypowiada zaledwie kilka słów, jest niezwykle kontaktową dziewczynką, która wszystko, co najważniejsze potrafi przekazać pozawerbalnie. Do dziś serce mi topnieje, gdy myślę o tym, jak zaśmiewała się w głos, gdy udawałem barana czy osiołka.

W tym czasie jej mama, która również została obdarzona cudnym i pełnym optymizmu uśmiechem mogła popływać w jeziorze albo po prostu leżeć na pomoście i czytać Harry’ego Pottera, łącząc przyjemne z pożytecznym.

– Czytam go w oryginale, żeby podszlifować swój angielski – opowiada Ałła.

Jak Jarek nauczył się kozłować

Na wyjeździe były jeszcze dwie rodziny z Ukrainy: Inna i Iwan Bahmutowie wraz z synem Jarkiem i Marina i Anton Vemtowowie i ich synek Saszka. Obaj chłopcy są w spektrum autyzmu i łączy ich zamiłowanie do poszukiwania przygód i niespożytą energię. Zwłaszcza Saszka pokazywał swoją sprawność, dziarsko biegając po ośrodku i okolicach. Szczególnie upodobał sobie okolice przystani i pomostu, gdzie uwielbiał szaleć w płytkiej wodzie. Dzielnie za nim podążała wolontariuszka Kinga, która na wyjazd przyjechała z dwiema koleżankami: Olą i Wiktorią. Wszystkie trzy studiują pedagogikę specjalną na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Uczestnictwo w wyjeździe wytchnieniowym było dla nich możliwością zetknięcia się z tym, czym będą zajmować się w pracy zawodowej.

Jarek  to chłopiec kilka lat starszy. Choć nie ustępuje Saszce charakterem i energią, to ma bardziej refleksyjną naturę. W poznawaniu okolic ośrodka wspomagała go wolontariuszka Anna Bolewska. Dzięki niej odważył się pójść do lasu, ale też, na co zwróciła uwagę jego mama – nauczył się kozłować.

– Jarek wymaga na co dzień stałej uwagi. Trzeba cały czas być z nim w kontakcie. Wystarczy na chwilę spuścić go z oka, a już zaczyna rozrabiać. To bardzo męczące i cieszę się, że mogłam mieć wyrękę w postaci wolontariuszki Ani – opowiada Inna, mama Jarka, która chętnie korzystała m.in. z porannych ćwiczeń prowadzonych przez dwie wolontariuszki Hasię i wolontariuszkę jej syna  Anię.

– To było dla mnie na pewno jakieś wyzwanie, bo nie pracuję na co dzień z osobami w spektrum. Jednak przy Jarku najważniejsza okazała się empatia i przede wszystkim intuicja. Tutaj czułam, że najważniejsze jest to, by bez żadnej presji po prostu za nim podążać – wspomina Ania.

Ponownie zaufać ludziom

Trzecim z autystycznych chłopców na wyjeździe był Bruno – syn Angeliki Domańskiej.  O chłopcu było głośno w marcu tego roku, gdy po wpisie jego mamy na jednym z portali społecznościowych, został on decyzją sądu zabrany z domu przez policję i umieszczony w domu dziecka. Sprawa zbulwersowała opinię publiczną i pokazała, jak bardzo brak usług dla rodzin osób z niepełnosprawnością – z opieką wytchnieniową na czele. Prawdziwym szokiem dla Angeliki i wszystkich, którzy o tym się dowiedzieli była też „wycena” pobytu chłopca w domu dziecka. Jeden dzień pobytu w placówce kosztował według wyliczeń urzędników aż 590 złotych.  Angelika nie została jeszcze zwolniona ze spłaty kosztów kosztów pobytu Bruna w placówce i musi czekać na rachunek, by dopiero wtedy napisać odwołanie od naliczonej kwoty 13 tys. złotych.

Od tych wydarzeń minęło w momencie rozpoczęcia wyjazdu ponad 5 miesięcy. Jednak takich wydarzeń nie można ot, tak wymazać z pamięci. Dlatego możliwość udziału w wyjeździe była dla niej tak ważna.

– Na początku wydawało mi się, że będzie nam trudno się tu odnaleźć, bo ja na co dzień cały czas jestem z Brunem. Po tych wydarzeniach marcowych mam problem z pozostawianiem go komukolwiek. Jego wolontariuszka, Wiktoria  okazała się bardzo ciepłą osobą i Bruno ją całkowicie zaakceptował.   – Mam poczucie, że odpoczęłam  – mogłam sobie poleżeć, co jak się okazało było mi bardzo potrzebne.

Angelika wskazuje też na przyjazną atmosferę, dzięki której jej syn mógł czuć się bezpieczny i zaakceptowany.

– Najważniejsze było jednak dla mnie to, że mój syn nie był odrzucany przez inne dzieci. Nie było tak, jak to często zdarza się choćby na placu zabaw czy w piaskownicy, że nie został dopuszczony do zabawy, bo wokalizuje lub nie można z nim się porozumieć – podkreśla mama Bruna.

Adam wraca do życia

Do tej pory uczestnikami wyjazdów wytchnieniowych były tylko rodziny dzieci i nastolatków. Po raz pierwszy w tym roku na wsparcie wolontariusza mógł liczyć dorosły mężczyzna. Adam ma 38 lat – jego życie do tej pory nie różniło się od tego, jakie wiedzie większość jego rówieśników. Aż do momentu wypadku. Gdy wykonywał swoją pracę – był kurierem rowerowym – został potrącony przez ciężarówkę i odniósł poważny uraz głowy. Lekarze dawali mu tylko 10 procent szans na przeżycie, jednak ich zdaniem, nawet jeśli przeżyje – to będzie „rośliną”. Teraz krok za krokiem odbudowuje swoje życie ze wsparciem swojej mamy – energicznej pani Józefy. Wyjazd wytchnieniowy był dla niej i dla niego możliwością znalezienia odskoczni od trudnej codzienności. Adam mógł spędzić czas z wolontariuszem – Jędrzejem, wykładowcą z Poznania, z którym odbył wiele męskich rozmów podczas długich spacerów po mazurskich lasach. W tym czasie jego mama z wielką przyjemnością rozmawiała z młodszymi mamami, z którymi dzieliła się swoim doświadczeniem życiowym.

fot. Awa Drozda

Wytchnienie, które zmienia wszystko

Dla wszystkich uczestników wyjazdu wytchnieniowego ten jeden tydzień był niezwykłym doświadczeniem.  Dzieci, które na początku były nieufne i niekoniecznie chętnie pozwalały oddalić się swoim mamom, z czasem bardzo polubiły czas spędzany z wolontariuszami. Równie szybko opiekunowie odkryli uroki wspólnego spędzania czasu na spacerach, pływaniu w jeziorze lub po prostu odpoczynku. I choć praktycznie wszyscy uczestnicy przyjechali na miejsce z bagażem niezwykle trudnych doświadczeń, o których bardzo trudno zapomnieć, to spędzony na wyjeździe wytchnieniowym czas, pozwolił im złapać oddech i znaleźć moment wytchnienia.

Gdy sprzątałem pomieszczenie, w którym miał się odbyć ostatni krąg wolontariuszy, do środka wbiegł Bruno. Gdy biegał z jednego kąta w kąt, do pomieszczenia wszedł Adam. Mężczyzna swoim spokojnym głosem poprosił, by chłopiec zszedł z nim na dół. Bruno, który na co dzień nie jest najbardziej ufnym chłopcem na świecie, podszedł do niego i z pełnym zaufaniem, złapał go za dłoń i pozwolił zaprowadzić się do mamy. Trudno o lepsze podsumowanie tego czasu.

Tekst pierwotnie ukazał się na łamach portalu niepelnosprawni.pl

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×