fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Złonkiewicz: W Białorusi gwałty, w Polsce bicie. Służby traktują uchodźców coraz gorzej

O ile na początku kryzysu rzadko się zdarzało, żeby strażnicy specjalnie bili uchodźców, bo było to źle widziane przez resztę patrolu, o tyle teraz presja grupowa raczej skłania do stosowania przemocy. Od samych migrantów słyszymy, że właściwie wszyscy są bici.
Złonkiewicz: W Białorusi gwałty, w Polsce bicie. Służby traktują uchodźców coraz gorzej
fot.: Wojtek Radwański

Z Marysią Złonkiewicz rozmawia Wanda Kaczor

Odkąd stanął mur, na pograniczu polsko-białoruskim znacznie rzadziej spotykacie osoby z niepełnosprawnościami. Za to częściej spotykacie się ze złamaniami kończyn – część osób, które próbują przejść górą, łamie się, zeskakując z 5,5 metra wysokości.

Raczej nie nazywamy tej zapory murem – prędzej płotem, parkanem albo ogrodzeniem. Puste w środku szczebelki, z których jest zbudowana, można łatwo przeciąć w kilkanaście sekund, rozszerzyć lewarkiem albo wykopać pod nimi tunel – to zaledwie jeden metr. Z wewnętrznego raportu Straży Granicznej, który wyciekł i był opublikowany w „Gazecie Wyborczej”, wynika, że uszkodzeń płotu jest co najmniej tysiąc. Przekroczenie zapory jest więc relatywnie proste, ale nie dla osób na wózku, sparaliżowanych, starszych czy kobiet w bardzo zaawansowanej ciąży – takich osób rzeczywiście już niemal nie spotykamy.

Wcześniej często spotykaliście?

Pamiętam na przykład czteropokoleniową rodzinę, która niosła na plecach prababcię. Kobieta miała powyżej 80 lat i nie była w stanie stać na nogach. Takie osoby spotykaliśmy jesienią 2021 roku, a ostatnio wiosną 2022 roku, kiedy opróżniono Bruzgi – halę po stronie białoruskiej, która wcześniej służyła do przechowywania towarów. Później pozamykano tam osoby, które odbiły się od granicy. To były przede wszystkim osoby niemające aż tak dużej sprawności fizycznej. Spali tam na paletach przez kilka miesięcy zimowych, bez ogrzewania i z bardzo ograniczonym dostępem do prądu. Stosowano wobec nich okrutną przemoc, między innymi gwałty zbiorowe. W Bruzgach rodziły się dzieci – w lesie spotykaliśmy potem niemowlęta.

Ile osób tam mieszkało?

Na początku mówiono o 4 tysiącach. Ta liczba stopniowo malała – część osób się wykupywała, przechodziła granicę. Wiosną 2022 roku było ich kilkaset i dostały wybór – albo są deportowane do swoich krajów (to byli głównie Kurdowie z Iraku), albo próbują przejść granicę z Polską. Słyszeliśmy też o groźbach, że zostaną wywiezione do Ukrainy, intensywnie atakowanej przez wojsko rosyjskie.

Czemu je tam trzymali, skoro białoruskim strażom zależy, by jak najwięcej osób przechodziło na polską stronę?

Żeby ludzie nie zaczęli masowo umierać w sistemie.

Sistemie?

To białoruski system zasieków jeszcze z czasów ZSRR, który ma w niektórych miejscach kilkadziesiąt metrów, a w niektórych półtora kilometra. Był stworzony po to, żeby obywatele ZSRR nie uciekali na zachód Europy, nie dopuszczał do granicy własnych obywateli. I nadal na ten teren nie mogą wejść osoby nieupoważnione, to strefa zmilitaryzowana. Uchodźcy są do niej wpuszczani i nie są już później z niej wypuszczani. Są tam koczowiska osób, które próbują przejść, nie mają jedzenia, wody, rozładowują im się telefony i powerbanki. Czasem palą ogniska, chyba że akurat są na terenie, gdzie nie ma lasu ani żadnych patyków.

Jak uchodźcy trafiają do sistemy?

Muszą zostać do niej wprowadzeni albo przez służby białoruskie, albo przez przemytników, którzy z nimi współpracują. Coraz rzadziej się zdarza, żeby człowiek samodzielnie po prostu przyjechał z Mińska i wszedł na teren sistemy, to strefa silnie kontrolowana przez służby białoruskie, jest otoczona drutem kolczastym. Od osób spotkanych w lesie słyszeliśmy, że karą za przecięcie drutu było obcięcie palca, więc ludzie raczej tego nie robili.

Ale przecież Białorusini raczej chcą ułatwiać przechodzenie na polską stronę.

Tak, ale chcą mieć nad tym kontrolę i nie chcą mieć zepsutych swoich zasieków. Ich głównym celem nie jest to, żeby ludzie dostali się do Polski, tylko prowokowanie polskiego rządu i Unii Europejskiej – ale nie ze szkodą w postaci zniszczenia sistemy. Poza tym dla służb jest to duża korzyść finansowa. Mundurowi białoruscy często najpierw zabierają uchodźcom rzeczy, a później im je odsprzedają. Butelka wody potrafi kosztować 50 dolarów. Dopóki ludzie nie zaczynają masowo umierać w sistemie, choćby z powodu mrozów, Białorusini nie pozwalają im jej opuścić. Oczywiście można się wykupić za łapówkę, której wysokość w zależności od momentu politycznego się różni, waha od około 150 do 600 dolarów za osobę. Kobietom czasem udaje się wykupić za stosunek seksualny.

A kiedy ludzie zaczynają masowo umierać w sistemie, to co robią białoruskie służby?

Czasem pozwalają im wrócić do Mińska, ale przeważnie zmuszają do napierania na granicę, której przekroczenie kończy się wielokrotnymi pushbackami.

Po polskiej stronie też czeka ich pas drutu żyletkowego – kilka tygodni temu rozłożono dodatkowe zwoje concertiny.

Tak, w tym momencie, patrząc od naszej strony, najpierw są zwoje concertiny, które mają koło dwóch metrów wysokości, później jest pas drogi technicznej, którą jeżdżą patrole, później płot, wzdłuż którego po naszej stronie leży jeszcze jeden zwój concertiny po to, żeby osoby przechodzące nie mogły w nią nie wdepnąć. W efekcie nie tylko jest wiele ran do opatrywania, ale też w drut zaplątują się zwierzęta. Ostatnio uwięziła się tam klępa z łosiątkiem. Przyjechali aktywiści, łosiątko udało się wyplątać i zabrano je do weterynarza, klępy nie. Miał przyjechać myśliwy, żeby ją zastrzelić, bo była już bardzo mocno poraniona, ale nie przyjechał i następnego dnia jej już tam nie było. Trudno powiedzieć, co się z nią stało.

O skali przemocy białoruskich służb możemy dowiedzieć się tak naprawdę tylko od uchodźców, którym uda się przejść i skontaktować się z kimś z Grupy Granica lub innych grup aktywistycznych.

Tak. Białoruś nie chwali się przemocą, jaką stosuje. Propaganda białoruska przedstawia ich służby jako bardzo humanitarne, ratujące migrantów wypychanych przez Polaków. Pogranicznikom białoruskim udało się zrobić nagrania pushbacków albo ludzi klęczących po polskiej stronie w samych slipkach przy polskich pogranicznikach. Te nagrania są prezentowane w mediach białoruskich. Przez to, że nie ma już w Białorusi społeczeństwa obywatelskiego ani organizacji pozarządowych, to nie ma kto tego monitorować. Jest organizacja Human Constanta, która została zdelegalizowana, i część zaangażowanych w nią osób siedzi teraz w więzieniu białoruskim, a część jest na uchodźstwie i mamy z nimi kontakt. Do pewnego momentu udawało im się trochę monitorować sytuację, mieli trochę informacji dotyczących białoruskich ośrodków strzeżonych, w których siedzą osoby, które wielokrotnie odbiły się od muru, są pozamykani w ośrodkach i przygotowani do deportacji. Trochę danych ze szpitali. One były bardzo ograniczone, bo oficjalnie nie mieli do nich dostępu. Starali się udzielać pomocy, ale to nie była pomoc przy samym pasie granicznym, bo tam nie mieli dostępu, więc świadczyli jakąś pomoc w Mińsku, ale ona jest stopniowo ograniczana z powodu represji ze strony reżimu.

Czyli jeszcze raz: tak naprawdę nie mamy jak monitorować białoruskiej przemocy – wszystko, co wiemy, wiemy tylko od uchodźców.

Myślę, że polscy strażnicy też trochę mogli zaobserwować, ale nie mówią o tym, co widzieli, bo to spowodowałoby zwiększenie presji na wpuszczanie uchodźców i zaprzestanie pushbacków. Ale być może teraz, po zmianie władzy, część strażników przestanie się bać presji grupy i będą coś mówić. Mam nadzieję.

To przejdźmy na zachodnią stronę płotu. Jak dużo służb jest w lasach na pograniczu?

Różnie, ale przed wyborami nastąpiło widoczne zwiększenie liczby mundurowych w lesie, ponad trzykrotne. Liczebność to jedno, inną sprawą jest brutalność służb – tu widzimy zmianę względem początku kryzysu jesienią 2021 roku. Wtedy rzadko się zdarzało, żeby ktoś ze strażników specjalnie bił uchodźców, to było źle widziane przez resztę patrolu, powstrzymywano taką osobę. Osoby, które nie były i nie chciały być przemocowe, robiły wszystko, żeby przestać jeździć na granicę. Brały zwolnienia albo szły na wcześniejszą emeryturę.

Czyli zostali głównie ci, którym stosowanie przemocy nie przeszkadza?

Tak, a do tego jest duży nabór nowych osób do służb. Ci, którzy się zgłaszają, wiedzą już, w jakim celu to robią i jak będzie wyglądała ich praca. Kiedy jednej grupie ludzi da się właściwie nieograniczoną władzę nad drugą, to często zaczynają się zachowywać w sposób sadystyczny, szczególnie jeśli nie potrafią się dogadać, bo nie znają swoich języków. Dodatkowo słyszeli czystą propagandę, że to atak hybrydowy i że ci migranci przyjechali nas gwałcić. Więc są do nich nastawieni coraz bardziej negatywnie. Niestety, z tego, co teraz słyszę od strażników, jest presja grupowa, żeby stosować przemoc. Od samych migrantów słyszymy, że właściwie wszyscy są bici.

Bici przed wyrzuceniem za płot?

Tak, często mają ręce związane z tyłu trytytkami i są bici. Na przykład każe się im rozbierać do samych slipek albo do naga i robić upokarzające rzeczy: czołgać się, śpiewać piosenki w swoim języku. Do tego przed pushbackiem służby zabierają im też jedzenie i ubrania. Takim standardem zaczęło być zabieranie butów. Była głośna sprawa dotycząca siedemnastolatki z Syrii, której mama trafiła do szpitala w Hajnówce. Córka została w polskim lesie i chciała dołączyć do matki, ale została spushbackowana i wtedy funkcjonariusze ukradli jej buty. Skontaktowała się z nami, kiedy stała boso po wschodniej stronie płotu, na tym wąskim pasie polskiej ziemi. Nie udało nam się namówić służb, by dostała zgodę na dołączenie do matki. Strażnicy bardzo długo nie chcieli nawet podać jej butów przez płot. Ostatecznie po długim czasie się zgodzili. Inna sytuacja – osoby mieszkające blisko granicy usłyszały, że jest łapanka w lesie i jak przyszły, to właśnie ładowano sześciu mężczyzn na pakę ciężarówki. Zostały ich plecaki z przeciętymi ramiączkami, buty i zdeptane okulary. Czyli ludzie zostają bez podstawowych zasobów, które pozwalają im przetrwać. Od początku kryzysu niszczono telefony, ale to, że teraz zabiera się ubrania i jedzenie, to zmiana względem jesieni 2021.

Dużo osób zgłasza się do ochotniczej służby w Wojskach Obrony Terytorialnej?

Do WOT-u zgłasza się sporo osób, które nie dostały się do policji, Straży Granicznej albo do wojska, bo nie spełniały jakiś kryteriów, na przykład psychologicznych. WOT nawet przez inne służby jest traktowany jako nieprofesjonalny i który może stanowić niebezpieczeństwo, bo oni też noszą broń. Poza tym nie mają jasnych procedur, często zachowują się bardzo niekonsekwentnie.

Podaj przykład.

Kiedyś w ramach pokazowej akcji zatrzymali tłumacza Grupy Granica. Przyjechałam zaraz po, bo dostałam wiadomość SOS, którą możesz wysłać jednym kliknięciem i która przychodzi razem z lokalizacją. Kiedy dotarliśmy na miejsce, samochód Kuby był otoczony przez funkcjonariuszy WOT-u z długą bronią. Ja po prostu szybko szłam, minęłam funkcjonariuszy i udało mi się podejść do Kuby, ale kolejnych osób, idących za mną, już nie chcieli przepuścić – widać było, że zupełnie nie mieli tego przemyślanego. Innym razem w nocy wracaliśmy od znajomego drogą, która była drogą wyjazdową ze strefy. Nagle ktoś wyskoczył nam na drogę prosto przed maskę samochodu. Zatrzymaliśmy się gwałtownie i zobaczyliśmy, że na drodze jest kilkanaście osób w mundurach, zamaskowanych, w całkowitej ciemności. Opuściliśmy szybę i jeden pan zaczął do nas pokrzykiwać, co tu robimy i skąd jedziemy. Spytaliśmy, co on tu robi i czemu wyskakuje nam po ciemku na maskę, mógł spowodować wypadek. I wtedy jego koleżanka zaczęła go przed nami tłumaczyć: „No mówiłam mu, że to trzeba takim czerwonym światłem machać, ale on się nie słucha!”. Więc nawet nie umieją zatrzymywać samochodów, jak należy.

Czego teraz boicie się najbardziej?

Znowu zaczęła się zima i przymrozki. Wiemy, jakie są tego skutki, ludzie już mają pierwsze odmrożenia. Przed mrozami ludzie zwykle mieli tak zwaną stopę okopową – tak mówi się na stopę, której skóra marszczy się po dłuższym czasie przebywania w mokrych butach. Jeżeli to trwa dłuższy czas, wtedy skóra zaczyna oddzielać się od podeszwy stopy – to już trzeba chirurgicznie leczyć w szpitalu, bo finalnie grozi amputacją stopy. Teraz ta nasiąknięta oddzielająca się skóra zaczyna zamarzać. Jest kilka osób, którym amputowano palce – w tym były piłkarz. Odmrożenia i hipotermia są powszechne. Ten mróz znowu będzie śmiertelny. Poza tym, jak już będzie śnieg, to będzie widać ślady i tych ludzi będzie dużo łatwiej znaleźć.

Ile macie zgłoszeń tygodniowo?

To się zmienia w każdym tygodniu – coś, co powiem teraz, może być już nieaktualne w momencie publikacji wywiadu. Jak pojawiło się więcej służb na granicy, to było inaczej, po wyborach inaczej. To zależy od bardzo wielu czynników. Podam więc szerokie widełki – tegoroczny kwiecień był rekordowym miesiącem, jednego dnia było siedemnaście interwencji, coś takiego nie powtórzyło się od jesieni 2021. A teraz jest około 80 interwencji miesięcznie. Minimum kilka do kilkudziesięciu interwencji tygodniowo. Wiem, że to szeroki rozstrzał, ale tak to wygląda.

Macie kilka baz i raczej przeszkolonych, sprofesjonalizowanych wolontariuszy lub pracowników humanitarnych. Czy na granice wciąż przyjeżdża wiele nowych aktywistów i aktywistek?

Trochę, ale przede wszystkim potrzebujemy porządnie przeszkolonych ludzi z doświadczeniem, bo warunki są teraz trudniejsze. Już dwa razy mierzono z broni do wolontariuszy. Postrzelono też jednego uchodźcę – Syryjczyka, dziewięć kilometrów od granicy.

Jak wojsko się z tego tłumaczyło? Strzał był w plecy, więc nie można mówić, że w samoobronie.

Najpierw powiedzieli, że to miał być strzał w powietrze, ale strażnik się potknął. Postrzelony mówił, że szli z grupą i nie wiedzieli, że są śledzeni. Usłyszał krzyk, którego nie zrozumiał, i w tym momencie poczuł ból i runął na ziemię. Kula utkwiła mu w kręgosłupie. Lekarz mówi, że ma wielkie szczęście, bo gdyby trafiła o kilka milimetrów dalej, to mogłaby go zabić albo sparaliżować do końca życia. Rozmawialiśmy z nim w szpitalu, mówił, że po upadku usłyszał jeszcze trzy kolejne strzały. Wojsko utrzymuje, że najpierw były trzy ostrzegawcze strzały, a ten czwarty był po tym, jak się nie zatrzymał.

A te sytuacje, kiedy mierzono z broni do aktywistów?

Podczas jednej funkcjonariuszka oddała strzał i SG twierdzi, że to była broń hukowa, natomiast oni nie mają jej na wyposażeniu. SG twierdzi, że wzięła swoją prywatną broń hukową z domu. Od razu została wezwana policja i zrobiła dochodzenie. Sprawdzają teraz, czy doszło do przekroczenia uprawnień. Bo nie było żadnej komendy „Stój”, tylko od razu strzał. To wszystko jest nagrane, bo aktywiści mieli kamerę Go Pro ze sobą.

Jakie są nadzieje i perspektywy, że coś się zmieni w sytuacji na granicy po zmianie władzy?

Nowe osoby będą cały czas przyjeżdżać, bo to jest po prostu kwestia polityki Putina i Łukaszenki.

Tak, ale chyba wszyscy liczą, że skończy się ta skala przemocy.

Po stronie nowo tworzącego się rządu najczęściej mówi się, że priorytetem jest uszczelnienie granicy. I granica będzie szczelna, czyli w domyśle nikt nie będzie przechodzić. Natomiast my wiemy, że ludzie zawsze przechodzą. Nawet na granicy między Koreą Północną i Południową, chociaż tam jest kilka kilometrów strefy, w której się strzela do uciekinierów. Jeżeli ludzie są w stanie pokonać taką barierę, to tym bardziej są w stanie pokonać płot. Przecież już obecnego płotu ludzie mieli nie przekraczać – taka była narracja ze strony władzy. Nowa władza twierdzi, że ludzie nie będą przekraczać kolejnego, umocnionego płotu. Nie spodziewamy się, żeby tak się mogło wydarzyć.

Czyli mimo że znamy skalę przemocy w Białorusi, to po prostu chcemy, żeby to nie był nasz problem.

Dokładnie tak. Jak my się będziemy z tym czuć jako społeczeństwo, wiedząc, że po drugiej stronie płotu umierają ludzie, w tym także na ziemi polskiej – półtora metra wzdłuż płotu po wschodniej stronie to jeszcze teren Polski. Będą ludzie, którzy będą umierać, będą torturowani przez Białorusinów, okradani, gwałceni i to będzie się działo na terenie naszego kraju. Pytanie, do czego chcemy politycznie doprowadzić. Rozumiem potrzebę chronienia granicy, natomiast nie wydaje mi się, żeby umacnianie tego płotu i stawianie kolejnego było rozwiązaniem. To trochę taki lejek, który sprawia, że faktycznie odpadają coraz słabsze i mniej sprawne osoby. Ale choćby kolejne płoty stały aż do Warszawy, to i tak jak ktoś będzie chciał, to przejdzie. Migracje były zawsze, ludzie zawsze się przemieszczali i wędrowali. Tym bardziej będą przy obecnej skali globalizacji.

Czyli plany nowego rządu są takie, żeby uszczelniać granicę, ale jak ktoś już tu się dostanie, to…?

To traktować te osoby humanitarnie, stosować procedury azylowe albo deportacyjne w zależności od tego, czy osoba poprosiła o ochronę, czy nie, nie stosować przemocy, zapewniać pomoc humanitarną i medyczną. Taki przynajmniej jest pomysł, który na razie jest coraz szerzej proponowany. Wyobrażam sobie, że to może być coś, co będzie miało szersze poparcie.

Tylko czy uda się od ręki ukrócić brutalność służb?

Obawiam się, że nie tak szybko. Jak już się nauczyli przemocowego traktowania innych, to trudno jest osobom przemocowym tak nagle przestać.

Czyli tak naprawdę trudno mówić o jakiejś nadziei na zmianę.

Nadzieję mamy. Chciałabym, żeby poza humanitarnym traktowaniem osób, które są już po zachodniej stronie płotu, traktować humanitarnie i zgodnie z polskimi przepisami także te osoby, które znajdują się na terenie Polski po jego wschodniej stronie. I żeby je także dopuszczać do procedury azylowej i do innych różnego rodzaju form wsparcia. Przestrzeganie przepisów to jedno, ale chciałabym, żeby ludzie zaczęli sprawdzać, jak wygląda przemoc w sistemie. To moje marzenie, natomiast nie wiem, czy jest realne.

A co ci się wydaje realne?

To, o czym się teraz mówi, czyli umocnienie płotu i koniec pushbacków. Koniec przemocy po polskiej stronie.

Jak umocnią płot? Będą kłaść kolejne warstwy concertiny?

Nie, concertina ma być zdjęta. Jest już półtora miliarda złotych przeznaczone na nowy płot, ale nie wiem, jak on ma wyglądać. Jak wstawią drugi taki jak ten, który już stoi, to będzie to dosyć zabawne. Odkręcanie lewarkiem będzie zajmowało nie 12 sekund, tylko 24.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×