fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Ideologia mundurowego chrześcijaństwa

Kiedy obserwujemy pojawienie się przemocy w kontekście chrześcijaństwa, mamy do czynienia nie z Objawieniem, a „fałszywą świadomością”, zbudowaną przez władzę na przekonaniu, że jej zbrojne ramię jest ziemskim przedłużeniem starotestamentowej Bożej pięści. Uważam to za herezję.
Ideologia mundurowego chrześcijaństwa
ilustr.: Marta Pałka

Zastanawiając się nad użyciem modnego ostatnio słowa „ideologia” wobec chrześcijaństwa, doszedłem do wniosku, że pasuje ono bez względu na to, co rozumiemy pod samym terminem „chrześcijaństwo” (różnice wytłumaczę później). I jak definiujemy „ideologię”, która jest przecież jedynie pewnym neutralnym terminem wspierającym obserwację i opis rzeczywistości, a nie jakimś diabłem wcielonym, zwodzącym nas i podstępnie wykorzystującym nasze słabości.

Przyjmując najbardziej powszechną definicję ideologii, jako zbioru poglądów, odnajdujemy chrześcijaństwo z jego spójną koncepcją widzenia świata, historii, ontologii człowieka, jego relacji z bytami ziemskimi i nadprzyrodzonymi (widzialnymi i niewidzialnymi). Także rolą samej ewangelizacji jest głoszenie tych poglądów, przemienianie świata w zgodzie z nimi i przekonywanie innych ludzi do ich wyznawania. Gdy sięgniemy po bardziej marksistowską definicję ideologii jako „fałszywej świadomości”, odnajdziemy zaś wizję chrześcijaństwa, nie jako zbioru prawd wynikających z Objawienia i podpartych Tradycją, ale jako pewien zbiór narosłych zwyczajów, tradycji i zasad, zaprojektowanych przez system i niejako afirmowanych przez nas pod wpływem kulturowego oswajania.

W obu przypadkach (dlatego mówiłem o „różnych” chrześcijaństwach), czy to patrząc na chrześcijaństwo jako myśl wywodzoną z nauczania Jezusa z Nazaretu, czy też dostrzegając w jego obrazie nasze własne upatrywania, mamy do czynienia z myślą totalną (ogarniającą każdą sferę życia) i roszczącą sobie prawo do obiektywizmu, dodatkowo podpartego wiarą. A zatem ideologią per se.

Jak zatem odróżnić ideologię chrześcijaństwa pochodzącego z Objawienia, od tego, które stanowi li tylko „fałszywą świadomość” jego wyznawców, produkt zachodniej cywilizacji, ciągnącej się od starożytności, poprzez średniowieczny system feudalny, absolutyzm, następnie nowoczesność i w międzyczasie rodzący się, nabierający sił i obejmujący w końcu prawie każdą sferę naszego życia kapitalizm? Sprawny teolog poradziłby sobie z tym dylematem zapewne wyśmienicie, jasno i ex cathedra oddzielając ziarno od plew. Kolejne sobory – od wczesnochrześcijańskich przez Trydent po Vaticanum II – jasno zdefiniowały to, co pochodzi od Chrystusa. Mi zaś chodzi o podejście do tego problemu od strony społecznej – zadając sobie pytanie o miejsce przebiegu tej granicy widzianej z pozycji socjologa i filozofa.

Herezja przemocy

Dla badacza zajmującego się tropieniem śladów biopolityki, czyli relacji między władzą a „materią ludzką”, kluczowe okazują się dwa terminy: władzaprzemoc, choć stanowią one w zasadzie swego rodzaju synonimy, a precyzyjniej rzecz ujmując, wzajemnie się tworzą, multiplikują i przedłużają. Od dłuższego czasu staram się wskazywać, zarówno w Kongresie Katoliczek i Katolików, jak i na łamach Kontaktu, że Kościół (tu dokonuję celowo pewnego myślowego skrótu, zrównując Kościół z chrześcijaństwem) wtedy realizuje swoją misję ewangelizacyjną i głosi „Dobrą Nowinę”, gdy porzuca i potępia wszelką przemoc, a w sporze człowieka z władzą zawsze staje po stronie tego pierwszego. Jednocześnie postrzega nas jako lud, a nie naród, co ma fundamentalne znaczenie dla odnalezienia pokojowych relacji między ludźmi i pomiędzy człowiekiem a Bogiem. Z przemocą nie da się też pogodzić miłosierdzia, które stoi w centrum Jezusowej nauki.

Dlatego też wszędzie tam, gdzie obserwujemy pojawienie się oznak przemocy w kontekście chrześcijaństwa, mamy do czynienia nie z Objawieniem, a „fałszywą świadomością”, zbudowaną przez władzę (wszelkiego typu) na przekonaniu, że jej zbrojne ramię jest czymś w rodzaju ziemskiego przedłużenia starotestamentowej Bożej pięści. Mówiąc językiem teologów, uważam to za herezję.

Biorąc pod uwagę rozważanie nad dwoma rodzajami chrześcijaństwa jako ideologii, które raczej stoją ze sobą w sprzeczności, niż się uzupełniają, należałoby przemieścić się nieco niżej, na grunt praktyki życia Kościoła oraz społeczeństwa, które w Polsce przecież wciąż odwołuje się w swym imaginarium do wartości chrześcijańskich. Widzimy wówczas cały gąszcz wszelkiego rodzaju zwyczajów, zachowań i wypowiedzi, które łączą się w wiązki polityk, koncepcji i systemów pojęciowych używanych, z różnym stopniem uświadomienia, przez społeczność kościelną. Bo nie zawsze przecież musi chodzić o użycie przemocy fizycznej. Ba, najczęściej nie jest ona w ogóle stosowana. Korzysta się w nich jednak z pewnego koszyka symbolicznego, odwołującego się do przemocy oraz kojarzącego się z nią. W efekcie obrazy, z którymi mamy do czynienia, nie pozostają bez wpływu na nasze postrzeganie rzeczywistości.

Gdy mija nas na ulicy policjant z bronią i kajdankami, nie stosuje wobec nas przemocy, a jednak sam widok broni wywołuje w nas określone emocje, wzbudza poczucie bezpieczeństwa albo zagrożenia. Bezsprzecznie budzi w nas pewnego rodzaju niepewność –  jego atrybuty, mundur i postawa – rezonują w nas. Te symbole przemocy ustawiają jednocześnie relacje międzyludzkie, hierarchię – ochraniana przez policjanta władza podkreśla swoją pozycję i brak przystępności. Czemu jest to groźne? Ponieważ po owych symbolach można przeskakiwać jak po pojedynczych kamieniach ustawionych w strumieniu, by szybko i nieoczekiwanie dotrzeć na drugi brzeg, z chrześcijaństwa objawionego do nadbudowanego. Zatracić naukę Chrystusową, popadając w sploty idei wygenerowanych przez władzę.

Militaryzacja Kościoła

Przejawy takiego symbolicznego działania władzy w sferze religijnej, objawy ideologii chrześcijańskiej postrzeganej jako mundurowa „fałszywa świadomość”, spotykamy na co dzień. Zastanówmy się, z jakiego powodu ordynariat polowy jest tak dobrze rozbudowany, podczas gdy duszpasterstwa ludzi dorosłych innych profesji kuleją albo nie ma ich w ogóle. Z jakiego powodu kapelani wojskowi noszą mundury i otrzymują stopnie w armii? Do czego jest to potrzebne, jeśli nie do ideologicznego podparcia owego błędnie postrzeganego chrześcijaństwa oraz religijnego uzasadnienia używania przemocy? Bo przecież nie do ewangelizacji.

Żołnierze, strażnicy miejscy, policjanci, strażnicy graniczni czy strażacy mają w Kościele takie samo miejsce jak hydraulicy, stolarze, lekarze, bankowcy czy leśnicy. Sytuacja staje się jednak bardziej skomplikowana, gdy uczestniczą w wydarzeniach religijnych w swoim umundurowaniu, wraz z kolegami, formacją, oddziałem. Wówczas stają się reprezentantami siłowego ramienia władzy, które, chcąc nie chcąc, kojarzy się z przemocą. Można powiedzieć, że bez zamiaru zastosowania przemocy staje się ono bezużyteczne. Nie ma znaczenia, jak i w imię czego stosowanej. Umundurowani żołnierze czy policjanci podczas uroczystości kościelnych albo posiadają ten ukryty zamiar, który paradoksalnie nadaje im powagi, albo stają się przebierańcami, takimi jak Spiderman czy Batman, a takie intencje zapewne im nie przyświecają.

Zdumiewa mnie zatem postępująca z każdym rokiem coraz dalej militaryzacja Kościoła katolickiego w Polsce. Wszak lekarze nie uczestniczą w nabożeństwach w fartuchach, a hydraulicy z kluczami francuskimi w dłoniach. Dlaczego zatem funkcjonariusze robią to w mundurach, często z bronią u boku? W dzieciństwie zawsze dziwił mnie chrzęst żołnierskich karabinów i chóralne uderzenia obcasów o kościelne posadzki podczas różnych ważniejszych uroczystości. Później obserwowałem przeróżne umundurowane jednostki przetaczające się przez nasze świątynie. Dziś czytam, jak kolejne diecezje ogłaszają z dumą, że Krzyż podczas Drogi krzyżowej nieść będą różnorakie formacje mundurowe. Czy Chrystus, który wspomniał, że „Królestwo [Jego] nie jest z tego świata”, potrzebuje jakiejś specjalnej, choćby symbolicznej ochrony? A może chodzi o ograniczenie doń dostępu, bo to przecież często mundurowi odpędzają wiernych od głównej części pochodu, tarasują przejście albo ciągną za sobą linę, która ma oddzielać na naszych ulicach strefy sacrumprofanum?

Ta „munduryzacja” chrześcijaństwa uniemożliwia realizację jego podstawowej, a być może jedynej roli, jaką jest ewangelizacja. Po pierwsze dlatego, że głoszenie prawdziwie Dobrej Nowiny z bronią w ręku nie jest specjalnie skuteczne. Po drugie zaś ewangelizacja widziana jako Franciszkowe „wychodzenie na peryferie” zmusza do przekroczenia linii dzielącej sacrumprofanum, której wszystkie te mundurowe siły strzegą. W sferze symbolicznej jest to wejście bez obstawy i ochrony w otaczający pochód Drogi Krzyżowej tłum ludzi. W obszarze społecznym, praktycznym, jest to praca z ubogimi, wykluczonymi, więźniami, czasem przestępcami – tymi wszystkimi, którym mundur ma do zaoferowanie jedynie nagą przemoc.

Przyglądam się z uwagą coraz dziwaczniejszym występom ochotniczej straży pożarnej, która lubuje się w pełnieniu wachty przy Grobie Pańskim. Nie specjalnie rozumiem, do jakich symboli się to odnosi, bo przecież Grobu pilnowali żołnierze rzymscy albo wynajęci przez arcykapłanów strażnicy. Czy to z nimi utożsamiają się polscy strażacy? Najwyraźniej, bo w niektórych miejscowościach dokonują teatralnego upadku na ziemię i wybiegnięcia z kościoła w wielkanocny poranek. W ideologii „mundurowego chrześcijaństwa” nie jest przecież istotne, czy utożsamiasz się z ewangelicznymi założeniami naszej wiary. Liczy się to, po której jesteś stronie w relacji przemocowej – trzymasz broń, czy obawiasz się broni trzymanej przez innych. Chodzi o zaznaczenie swojej dominacji, pozycji w strukturze, utrwalenie pewnej feudalnej hierarchii. Zauważmy, że zgodnie z tą ideologią broń odebrać może jedynie Bóg, który podczas zmartwychwstania staje jakby ponad „służbami”. Nie bez powodu jeden z istotniejszych funkcjonariuszy „mundurowego chrześcijaństwa”, były biskup polowy i metropolita gdański, ma w swoim herbie dwa miecze i zawołanie „Milito pro Christo”. Nie da się ukryć, że walczył dzielnie.

Broń może mieć także wymiar symboliczny, przybierać formę zabawki, trochę tekturowego miecza. Mamy przecież do czynienia z rozrostem różnej maści rycerstw. Niektóre z nich, co według moich obserwacji ma charakter klasowy, tworzone są na modłę elitarnych formacji średniowiecznych, złożonych ze „szlachty” (przystępują do nich najczęściej dobrze wykształceni mieszkańcy dużych miast), inne zaś to raczej pospolite ruszenie, przebrane w stroje z epok późniejszych, przypominające nieco „umundurowanie” pracowników firm ochroniarskich. Słowem, zainteresowanie przemocą w kontekście religijnym jawi się jako domena ponadklasowa, różnice polegają jedynie na doborze formacji.

Zwróćmy jednak uwagę na homogeniczność płciową tego zjawiska, co można odczytać i zinterpretować korzystając z teorii Pierre’a Bourdieu, ujętej w „Męskiej dominacji”. Nie widziałem wielu kobiet wśród „kibiców” piłkarskich, pielgrzymujących rok rocznie na Jasną Górę, wznoszących przy tym hasła dalece niezwiązane z pokojowymi założeniami nauki Jezusa. Nie ma żeńskich oddziałów „wojowników Maryi”, czy choćby jakiejś formy „wojowniczek Jezusa”. Ta sfera zarezerwowana jest li tylko dla mężczyzny. Bourdieu pisze, że „do sfery męskiej aktywności, umiejscowionej po stronie tego, co zewnętrzne, oficjalne, publiczne (…) należy spełnianie czynów szybkich, niebezpiecznych i spektakularnych (…) nie mówiąc już o zabijaniu i wojnie”. A zatem mundur jest atrybutem tego oficjalnego, poważnego i ekstraordynaryjnego działania, podczas gdy kobieta musi ubrać się wyłącznie „schludnie”, albo „ładnie”. Jej przypada w procesji jedynie niesienie feretronów, wstążek, poduszek, sypanie kwiatów. „Kobiety mogą stać się jedynie tym, kim są”, podczas gdy mężczyzna staje się kościelnym wojownikiem. Kobiety mozolnie i długotrwale szykują procesję, układają kwiaty i ołtarze, mężczyźni paradują. Oni też podczas samego wydarzenia, ubrani w atrybuty przemocy, idą wokół Najświętszego Sakramentu, niejako chroniąc Go przed „nieczystymi”, a to, o czym już wspomniałem, nie ma wiele wspólnego z nauką Jezusa.

Przemocowa miłość nie istnieje

Spotykam się co jakiś czas z krytyką chrześcijańskiego przesłania o miłości. Zarzuca mu się infantylność, pewnego rodzaju wygodnictwo, umniejszanie znaczenia praw i przykazań, budowanie chrześcijaństwa „pod siebie”, wedle swego, a nie Bożego zamysłu. Tę krytykę dostrzec można co i rusz w katolickich mediach, zwłaszcza tych bardziej tradycjonalistycznych albo związanych z kościelną nomenklaturą. Ścieranie się owych dwóch porządków widoczne było także podczas kontynentalnego etapu Synodu o synodalności, który odbył się w Pradze jesienią zeszłego roku. Część delegacji apelowała o powrót nie tylko do czasów przed soborowych, ale wręcz przed Jezusowych – do Starego Testamentu, w którym łamanie Prawa było jednoznacznie i nierzadko brutalnie penalizowane. Inne delegacje skupiały się na przykazaniu miłości, starając się odnajdywać jego zastosowanie w skomplikowanej sytuacji Kościoła katolickiego w dobie ponowoczesności.

Bo to właśnie przykazanie miłości stanowi esencję Ewangelii i przesłania Jezusa. Nie może ono być zatem „ogwiazdkowane”, opatrzone didaskaliami czy przypisami. To przykazanie wprost. Czemu zatem są tacy, którzy znajdują w nim problem? Bourdieu pisze, że „miłość jest (…) zamkniętym i doskonale samowystarczalnym światem, w którym dokonuje się seria małych cudów, związanych przede wszystkim z zaniechaniem stosunków przemocy”. A zatem podważanie bezwzględności chrześcijańskiego przykazania miłości jest próbą utrzymania w Kościele ancien regime – absolutystycznych rządów opartych na twardym prawie i przemocy. To ideologiczna walka na śmierć i życie.

Zderzenie tych dwóch światów – miłości i przemocy – następuje także w opisanej przez św. Marka ostatniej scenie z Ogrójca (Mk 14, 43-49). Podczas konfrontacji Jezusa i Jego uczniów z tymi, którzy przyszli Go pojmać, widzimy po jednej stronie ludzi, których zasadniczym przesłaniem jest miłość i tych, których domenę postępowania stanowi przemoc. Podkreśla to sam Jezus mówiąc: „Wyszliście z mieczami i kijami jak na zbójcę”. Te dwa światy są nie do pogodzenia. Przekroczenie granicy przemocy stanowi poważne wykroczenie przeciw Jego porządkom. W tej scenie zdarza się dwa razy, choć w przeciwnym kierunku. Najpierw Judasz, skrycie wspierając grupę przemocową, całuje Jezusa, czyniąc fałszywym symbol miłości. A później jeden z uczniów, zapewne Piotr, sięga po miecz i odcina ucho napastnikowi. Nie ma na to zgody Jezusa, który surowo napomina ucznia i naprawia jego błąd – Ewangelista Łukasz wspomina o uzdrowieniu sługi arcykapłanów. Linia dzieląca świat miłości i przemocy jest przez Jezusa wyraźnie zaznaczona i pilnowana.

Przyglądając się zatem dzisiejszemu postrzeganiu chrześcijaństwa przez niejednego z jego wyznawców,  mamy do czynienia z błędnym przeświadczeniem, ową „fałszywą świadomością”, która nakazuje wierzyć, że wszelkiego rodzaju mundurowe, zbrojne formacje, realizujące swoje zadania przede wszystkim przez przemoc, nawet zadawaną w imieniu prawowitych władz państwowych, stanowią element Tradycji chrześcijańskiej. I nawet jeśli odnajdziemy w historii liczne przykłady hołdowania prawu pięści i miecza, także przez ludzi Kościoła, to nie zmienia to faktu, że stoją one na przeciwległym brzegu szerokiego potoku, oddzielającego dwa rodzaje chrześcijańskiej ideologii. Ideologia „mundurowego chrześcijaństwa” nie ma wiele wspólnego z nauką głoszoną przez Jezusa z Nazaretu, a przekazywaną kolejnym wiekom jako Objawienie.

* * *

Na marginesie chciałbym dodać, że prawnicy, z którymi dzieliłem się swoimi przemyśleniami, zwrócili moją uwagę także na formalny aspekt uczestnictwa tych wszystkich oddziałów wojskowych i policyjnych w uroczystościach religijnych. Taka praktyka godzi bowiem w rozdział Kościoła od państwa. Jeżeli oddział wojska czy policji pojawia się na uroczystości religijnej w sposób zorganizowany i w mundurach, to robi to na rozkaz – nawet jeżeli funkcjonariusze i żołnierze partycypują w wydarzeniu dobrowolnie. Kiedy ochraniają zgromadzenie religijne – wykonują swoje obowiązki. Ale gdy niosą Krzyż, adorują albo pełnią straż podczas uroczystości w kościele, ciężko jest to nazwać działaniem w granicach swych praw i obowiązków publicznych.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×