PAULINA OLIVIER, SZYMON RĘBOWSKI: Na naszych łamach od dawna zajmujemy się sytuacją w edukacji. Szczerze mówiąc, przez długi czas mieliśmy poczucie beznadziei. Pomimo trudnej sytuacji w polskiej szkole, pomimo drastycznych konsekwencji reformy edukacji, musieliśmy długo czekać na masowy protest samych nauczycieli. Dlaczego zdecydowaliście się strajkować i dlaczego właśnie teraz?
ADAM HORNUNG: Dlaczego teraz? To pytanie należy skierować do Związku Nauczycielstwa Polskiego i Forum Związków Zawodowych. Termin był w pełni zdeterminowany ich wewnętrznymi ustaleniami, na które my, nauczyciele, nie mieliśmy żadnego wpływu. Mam więc poczucie, że to nie jest strajk, który wywołałem, czy który wywołali moi koledzy z pokoju nauczycielskiego. Raczej podpięliśmy się pod strajk, na początku nie wierząc, że to będzie taki fenomen: że on się w ogóle rozpocznie czy też, można patetycznie powiedzieć, wybuchnie, i że będzie trwał przez trzy tygodnie. Zgadzam się, że strajk powinien zacząć się znacznie wcześniej, myślę, że miałby wówczas jeszcze większą siłę przebicia w mediach, bo byłby bezpośrednią odpowiedzią na blitzkrieg reformy edukacji.
Jak wyglądała sytuacja dwa lata temu?
Na stole w pokoju nauczycielskim leżały wtedy bardzo skromne ankietki: czy jesteś za, czy przeciw strajkowi. Mieliśmy wówczas w szkole tylko jednego związkowca, który dostał te ulotki z regionu, miał je powielić na ksero i rzucić, i nikt się tym nie zainteresował. Może dwie osoby je wypełniły. Teraz, w związku ze zbliżającymi się wyborami, każdy miał poczucie, że to jest idealny moment, żeby cokolwiek ugrać. Wydawało się nam, że władza poczuje, że jest wywołana do odpowiedzi, że powinno jej w szczególny sposób zależeć na tym, by się nie wygłupić, by nie mówić rzeczy niepopularnych.
Chyba przeceniliście władzę.
Kompletnie się pomyliliśmy. Okazuje się, że kilka miesięcy przed wyborami można mówić rzeczy niepopularne, wręcz głupie, i to bez żadnych kompleksów.
Wiemy więc, dlaczego teraz, ale nie powiedziałeś, dlaczego w ogóle wybuchł strajk.
Mogę mówić za siebie. Mam poczucie, że część spośród nauczycieli nie powinna pracować w tym zawodzie. Pojawia się pytanie, kim ich zastąpić. Niestety, w tej chwili jest mało prawdopodobne, żeby ktoś naprawdę kompetentny zdecydował się uczyć w polskiej szkole. Jeżeli wyjściowo nauczyciel otrzymuje 1800 złotych, po roku 2200, plus w perspektywie każdego roku 1 procent dodatku stażowego przez 20 lat, to nie ma szans na wielu dobrych kandydatów. W Warszawie jest jeszcze nieźle, bo mamy dodatek motywacyjny do wysokości 1000 złotych, ale są miejsca w Polsce, gdzie dodatku motywacyjnego praktycznie nie ma.
To są bardzo niskie pensje jak na to, jakie są oczekiwania względem nauczycieli. Chcemy, żeby byli interdyscyplinarni, zadowoleni ze swojego zawodu, uśmiechnięci, podmiotowo traktujący uczniów. Ja oczywiście podpisuję się pod tymi oczekiwaniami. Tylko w zderzeniu z rzeczywistością płacową okazuje się, że przychodzą ludzie, którzy pracują tak, jak im płacą, czyli na poziomie średnim bądź niskim, w trybie oszczędzania baterii. Często muszą pracować w kilku miejscach, żeby móc zapłacić chociażby ratę kredytu za mieszkanie.
Kluczowa jest więc wysokość wynagrodzeń?
Obecna wysokość płac sprawia, że nie ma żadnej konkurencji wśród kandydatów na nauczycieli. Jeśli chętnych do zawodu byłoby więcej, to moglibyśmy zastanowić się nad rozwiązaniem istniejącym na przykład we Francji. Tam, aby uczyć w szkole, trzeba nie tylko skończyć studia i wymagające specjalizacje pedagogiczne. Kandydaci przystępują potem do bardzo trudnego egzaminu konkursowego. Co więcej, zgadzają się na to, że państwo może wysłać ich do pracy na drugi koniec kraju. Mimo tych wszystkich wyrzeczeń jest bardzo dużo chętnych do pracy w edukacji. Silna konkurencja na wstępie to stan, do którego powinniśmy dążyć. Czynnik ekonomiczny jest więc czymś więcej niż tylko formalnym pretekstem do wejścia w spór zbiorowy. Determinuje ciągłość zatrudnienia w starzejącej się szkole.
Coś jeszcze wpływało na twoją decyzję o zaangażowaniu się w strajk?
Przyczyna ekonomiczna jest matką wszystkich przyczyn, natomiast nie jest jedyną. Być może strajku udałoby się uniknąć, gdyby nie retoryka, którą posługuje się rząd i podległe mu media. Nie dość, że nie usłyszeliśmy ani słowa, które świadczyłoby o zrozumieniu dla naszych postulatów, to jeszcze przed strajkiem pojawiały się porównania z terrorystami i zakładnikami, którymi miały być dzieci. Sam na początku nie byłem w stu procentach przekonany, czy chcę strajkować. Nie wstąpiłem do żadnego związku, nie chciałem być postrzegany jako organizator czy współorganizator, członek komitetu strajkowego, nie chciałem pełnić żadnej funkcji formalnej. Ale gdy z prorządowych mediów zaczęły się sypać inwektywy pod moim adresem, to poczułem, że nie ma zmiłuj. Władze nakręcają spiralę nienawiści wobec mnie, obniżają prestiż mojego zawodu, który i tak już jest bardzo niski. W tej sytuacji uznałem, że przystąpienie do strajku to kwestia honoru.
Wysokość wynagrodzeń determinująca niską konkurencyjność wśród nauczycieli, retoryka władzy obniżająca prestiż nauczyciela… Coś jeszcze powinno się zmienić w polskiej szkole?
Obecnie szkoła jest rezerwuarem różnych, często sprzecznych ze sobą pomysłów na to, jak powinno się uczyć. Wszystkie one są wrzucone do tak zwanej podstawy programowej, która staje się przez to nierealizowalna. Mówię nie tylko o aktualnej podstawie, ale również o wcześniejszych. Żeby jakkolwiek zbliżyć się do realizacji podstawy, trzeba zdecydować się na podawczy system wiedzy, czyli taki, w którym najszybciej można zrealizować dany temat. Problem w tym, że ten sposób nauczania, będąc najszybszym, jest jednocześnie najmniej skuteczny. Podstawę należałoby odchudzić o dwie trzecie, a zamiast bardzo szczegółowej wiedzy dominować powinny umiejętności.
Jesteś nauczycielem historii, jak ten problem wygląda w praktyce?
W podstawie programowej niemal nie ma miejsca na to, żeby analizować źródła, co jest podstawą pracy historyka. Jeśli mamy czterdziestopięciominutową lekcję, podczas której musimy przerobić na przykład ogromny temat Wiosny Ludów, to naprawdę konia z rzędem temu, kto da radę zamieścić przynajmniej skrawek tekstu źródłowego i jednocześnie zrealizować wytyczne podstawy programowej. Zwróćcie uwagę na to, że autorami podstaw są w większości mężczyźni. Wyobrażam sobie, że ci nasi „strażnicy pamięci” nie tyle nie potrafią dokonać selekcji materiału, co boją się posądzenia o brak wiedzy. Tymczasem złe podstawy, przeładowany program rodzą u nauczyciela bezsilność, strach o to, że nie zdąży wszystkiego zrealizować. Potem na radzie pedagogicznej pod koniec czerwca pada sakramentalne pytanie: Czy są wśród państwa osoby, które nie zrealizowały podstawy programowej? Oczywiście wszyscy milczą, nie wiadomo, co by się stało, gdyby ktoś powiedział, że nie, ale tak naprawdę podstawa nie jest realizowana, bo nie da się zrealizować jej w takim wymiarze, w jakim została stworzona.
Z drugiej strony słyszy się argumenty o tym, że z roku na rok poziom szkolnictwa jest coraz niższy, a uczniowie z pokolenia na pokolenie są coraz gorzej przygotowani do studiów. Ograniczenie podstawy programowej mogłoby im pomóc?
Nie można stwarzać wrażenia, że odpowiedź na bolączki edukacji jest prosta, jest wręcz odwrotnie. Ani podniesienie płac, ani odchudzenie podstawy nie zmieni szkoły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Można powiedzieć, że są to warunki konieczne, ale niewystarczające. Tworzenie szkoły to ciągły proces, szukanie utopii, która nam ucieka.
Zgadzam się, że jest coś na rzeczy w zmianach pokoleniowych. Kiedy zaczynałem uczyć w szkole w wieku 24 lat, miałem wrażenie, że spora grupa uczniów jest naprawdę bardzo kompetentna. Otaczali mnie ludzie robiący dużo rzeczy poza szkołą, mający swoje zainteresowania, tacy, z którymi można porozmawiać na korytarzu o sprawach dalece wykraczających poza omawiany materiał.
Teraz jest inaczej?
Po dziesięciu latach obserwuję zmianę pokoleniową, na którą kiedyś musiałbym czekać 25 lat. Tymczasem metody uczenia pozostają te same tak naprawdę od XIX wieku, zmienia się trochę program, natomiast nie system nauczania. Dzisiejsi uczniowie wymagają zupełnie innego podejścia, odmiennego niż dziesięć lat temu. Kluczowe dla tego nowego pokolenia wydaje mi się zmniejszenie klas. Oczywiście dzieje się wręcz odwrotnie – moje klasy liczą 33–34 osoby, w przyszłym roku mają sięgać 36 osób w związku z podwójnym rocznikiem. Zamiast tworzyć odpowiednie warunki do tego, żeby zamkniętego, a czasem nawet zakompleksionego ucznia, aktywnego głównie w Internecie, otworzyć, wrzucamy go do wielkiej grupy, w której nie ma szans, żeby do niego dotrzeć, pomóc mu budować poczucie własnej wartości. To są bardzo skomplikowane procesy, o których znacznie więcej ode mnie wiedzą psychologowie społeczni czy socjologowie. Sygnalizuję tylko, że koniecznie trzeba je uwzględnić w rozmowie o tym, w którą stronę powinny zmierzać zmiany w edukacji.
Strajk, zwłaszcza tak masowy, to wciąż rzadkie doświadczenie w naszym społeczeństwie. Z czym wiązał się on dla ciebie?
Strajk był magicznym czasem. Niezwykłym, dlatego że – pomimo codziennych spotkań w pracy – ja tak naprawdę nigdy od dziesięciu lat nie miałem okazji, żeby dłużej porozmawiać z moimi koleżankami i kolegami z pokoju nauczycielskiego. Na co dzień widujemy się przez chwilę na przerwach. O szkole rozmawialiśmy właściwie tylko podczas rad pedagogicznych, które są poświęcone sprawom ściśle technicznym. Strajk dał nam okazję do tego, żeby to zmienić. Drugiego dnia strajku zorganizowałem w szkole debatę z serii narad obywatelskich NOE i to było świetne doświadczenie. Ta debata nie miała takiego charakteru, jak planowała to fundacja inicjująca projekt „Ja, nauczyciel”, czyli nie włączała do dyskusji uczniów i rodziców. To było niemożliwe z przyczyn organizacyjnych i nad tym ubolewam, ale miało swoje plusy, bo my, nauczyciele, nie mając właściwie okazji do tego, żeby porozmawiać, w końcu mogliśmy w swoim gronie poruszyć różne tematy.
Jaki był efekt?
Nagle znalazłem się w świecie znanym mi dotychczas tylko z opowieści moich kolegów ze szkół społecznych, świecie dla mnie wręcz magicznym, fascynującym, w którym tworzący szkołę nauczyciele po prostu dyskutują ze sobą o ideach. Nawet jeśli te idee są w większości utopijne, to sam fakt fantazjowania o nich jest bardzo energetyczny, uruchamia nowe pokłady sił do pracy.
Jak na strajk zareagowało wasze otoczenie? Uczniowie i rodzice?
W szkole zaczęli odwiedzać nas uczniowie, na początku dość nieporadnie, trochę skrępowani, przychodzili udzielać nam wsparcia. Trudno jest wprost powiedzieć nauczycielowi „popieram”, łatwiej jest przyjść z pączkami, z ciastami. To było urocze. Ja w ogóle nie jem słodyczy, ale czułem, że w każdym pączku jest ogromny ładunek energii i wsparcia, którego wtedy potrzebowaliśmy.
Pewnego dnia uczniowie spytali, czy czegoś nie potrzebujemy, czy nam się nie nudzi, bo jeśli tak, to mogliby nam coś zagrać. Pojawił się zaimprowizowany zespół, który zrobił nam koncert, a po występie nasz uczniowski klub, „Przerwa”, został przerobiony na „Café Rewolucja”, z menu zakupionym ze środków uczniowskich. Można powiedzieć, że symbolami tego strajku stały się pączek i ciasteczko.
Apogeum nastąpiło jeszcze później. Uczniowie zaprosili nas na stołówkę, otworzyli drzwi, zza których wyszedł tłum, ogromna grupa uczniów i absolwentów, także tych z początków mojej pracy. To było zupełnie spontaniczne spotkanie zorganizowane przez samorząd i absolwentów w konwencji jajeczka wielkanocnego.
Wyjątkowy moment?
To było o tyle wzruszające, że dzień wcześniej pani wicedyrektor na naszym nauczycielskim spotkaniu wielkanocnym mówiła, że pierwszy raz nie będzie miała okazji złożyć życzeń uczniom. A tu przychodzą do nas nie tylko obecni uczniowie, ale i tłumy absolwentów. Pani wicedyrektor wyraźnie wzruszona dziękowała łamiącym się głosem. Ta atmosfera udzieliła się chyba wszystkim nauczycielom, nie zapomnę swojego kolegi ocierającego ukradkiem łzy chusteczką, który w geście usprawiedliwienia stwierdził, że „to chyba alergia”.
Co najbardziej zapadło ci w pamięć w trakcie strajku?
Najciekawsza w przeżyciu strajkowym była zmieniająca się w postępie geometrycznym – można powiedzieć: rewolucyjnym – rzeczywistość. 16 kwietnia otrzymałem informację, że wieczorem odbędzie się nieformalne spotkanie w liceum Czackiego, w trakcie którego będziemy zastanawiać się, co dalej ze strajkiem. Zaproszeni byli przedstawiciele dwudziestu szkół ponadgimnazjalnych, ale pocztą pantoflową dowiedzieli się o nim nauczyciele z sześćdziesięciu szkół. Tam natychmiast zawiązał się komitet strajkowy, nazwaliśmy go Warszawskim Międzyszkolnym Komitetem Strajkowym, nawiązując do historycznego MKS-u (czyli Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego z roku 1980).
Jak doszło do zawiązania komitetu?
Podczas tego spotkania raz zabrałem głos, żeby sprzeciwić się propozycji, by formą strajku było fałszowanie dokumentacji szkolnej. Wydało mi się to absurdalne. Jak skończyłem swoją wypowiedź, to jeden z uczestników, Paweł Nawrocki, wstał i powiedział: „Musimy zawiązać jakieś stowarzyszenie, jakąś organizację. Powołuję Adama”. W kolejnym zdaniu zostałem poproszony o to, żeby wyjść na trawnik przed szkołę i wygłosić komunikat do TVN-u, który akurat czeka na nasze oświadczenie. Jak wróciłem, to było gotowe gremium, które z każdym kolejnym dniem reprezentowało coraz większą liczbę strajkujących szkół w Warszawie. Dosłownie trzy dni później połączyliśmy się z innymi tego typu komitetami z całej Polski i został powołany Ogólnopolski Międzyszkolny Komitet Strajkowy. Nagle w ciągu trzech dni zacząłem wisieć na telefonie w rozmowach z nauczycielami z całej Polski – Szczecin, Poznań, Kraków, Gdańsk, Sopot – bez przerwy. Poznałem w ten sposób fascynujących nauczycieli, o nieprawdopodobnej, powiedziałbym, „nauczycielskiej” wrażliwości. Kontakt z tymi ludźmi, którzy w pełni świadomie przystąpili do strajku, wiedzieli, po co go robimy, był dla mnie jednym z najcenniejszych doświadczeń tego czasu.
Z osoby nie do końca przekonanej do strajku, uciekającej od formalnej odpowiedzialności, budowania struktur, stałeś się liderem protestu nie tylko w szkole, ale w całym kraju. Szybka zmiana.
Nie wiem, czy liderem, bo ten strajk nie miał jednego lidera, ale rzeczywiście mocno się zaangażowałem. Zaczęło się od tego, że w którymś momencie do szkoły przyjechała telewizja i pani z TVN-u spytała, czy ktoś mógłby wydać oświadczenie o charakterze tego strajku. Wszystkie moje koleżanki i koledzy zaczęli się wykręcać. I pomyślałem sobie: „O co chodzi? Ci ludzie codziennie występują przed grupą trzydziestu osób i nie mają z tym problemu, a mają kłopot, żeby udzielić wywiadu? W dodatku w interesie swoim i osób strajkujących?”. Poczułem, że nie mam z tym problemu.
Kiedy okazało się, że jest spotkanie w Czackim, to naturalnym kandydatem do tego, by reprezentować naszą szkołę, był przewodniczący komitetu strajkowego, czyli Jerzy, wuefista. Jurek poprosił mnie, żebym mu towarzyszył. Spotkanie odbywało się w zwykłej sali lekcyjnej. To świadczy o tym, w jaki sposób o jego skali myśleli gospodarze – planowali kameralne spotkanie na 25, może 30 osób. Na sali była nas tymczasem ponad setka i wrzało jak w ulu. To było piękne. Ja sam miałem poczucie, że dzieją się wielkie rzeczy, że nie można się już wycofać. Widziałem tam ludzi, którzy przyszli z poczucia osierocenia przez organizatora strajku, czyli Związek Nauczycielstwa Polskiego.
Nie czuliście wsparcia ze strony związku?
ZNP działa przez tak zwane struktury, ale myślę, że lepiej nazywać je samotnymi wyspami, bo to nie są żadne struktury, nie mają kontaktu z centralą. Nie płynęły więc przez nie żadne wskazówki, żadne instrukcje, jak postępować, zwłaszcza w kontekście zbliżającej się klasyfikacji. Nic poza ogólną dyrektywą, że strajkujemy dalej. Ale strajkujemy na całego, to znaczy nie klasyfikujemy, czy strajkujemy tak, żeby jednak sklasyfikować, a potem znowu wracamy do strajku? Na to pytanie ZNP nie chciało odpowiedzieć. Nie przypuszczali, że strajk będzie trwał dłużej niż dwa dni. Strajk ich przerósł. My zdawaliśmy sobie sprawę, że bierzemy udział w największym strajku w historii polskiej szkoły, proteście, który zgromadził około 600 tysięcy strajkujących nauczycieli.
To jest ogromna grupa i okazało się, że ci ludzie są na tyle zdeterminowani, żeby coś zrobić mimo egzaminów gimnazjalnych, mimo egzaminów ósmoklasisty i mimo zbliżającej się perspektywy klasyfikowania. No i ta atmosfera… Miałem poczucie, że udziela się nam duch 1980 roku. To była atmosfera przełomu dziejowego. W takiej sytuacji od razu zawiązują się oddolne, nieformalne struktury, chociażby po to, żeby moderować spotkanie. Nikt nie przypuszczał, że trzeba je będzie moderować, że będzie aż tyle osób. Każdy z obecnych przyszedł z własnym strumieniem świadomości, chciał wykrzyczeć swoją wściekłość, gniew i determinację, żeby strajkować dalej, nawet do śmierci. Dałem się ponieść tej atmosferze.
Mamy wrażenie, że w pewnym momencie strajku powstało coś w rodzaju dwuwładzy: z jednej strony był szef związku, który negocjował formalnie z rządem, z drugiej byliście wy – Ogólnopolski Międzyszkolny Komitet Strajkowy. Pod koniec kwietnia najpierw OMKS zadecydował o tym, że będziecie klasyfikować, na co ZNP zareagował zdziwieniem. Z drugiej strony ZNP, nie konsultując tego z wami, podjął ostateczną decyzję o zawieszeniu strajku.
Decyzja była ostateczna, bo to ZNP jest jednym z trzech organizatorów strajku. My (OMKS) w żadnym momencie nie rościliśmy sobie prawa do tego, żeby sterować strajkiem w sposób formalny. Staraliśmy się zapełniać luki wynikające z tego, że Związek Nauczycielstwa Polskiego jest instytucją kompletnie niezdolną do prowadzenia tak wielkiego strajku. W związku jest prezydium – grupka starszych panów – i struktury, które, jak już mówiłem, lepiej określić samotnymi wyspami. W pewnym momencie zostaliśmy zaproszeni przez Sławomira Broniarza na rozmowy. Sygnalizowaliśmy, że chcemy wspierać ZNP, a nie konkurować ze związkiem. Poprosiliśmy o możliwość skontaktowania się ze strukturami. Dostaliśmy paczkę z adresami mailowymi do przedstawicieli struktur terenowych – etatowych związkowców, bez informacji, do kogo należą poszczególne maile, kto jest z którego regionu. Wszystko jedno. Napisaliśmy do nich. Odpowiedziała jedna osoba, z Mazowsza. To była odpowiedź w stylu śpiącego misia z pytaniem „Właściwie o co chodzi?”. Na własnej skórze przekonaliśmy się, że struktury są martwe.
Postanowiliście przejąć inicjatywę?
To utwierdziło nas w przekonaniu, że jeśli strajk ma trwać dalej, ma być skuteczny, musimy zrobić wszystko, żeby go wspomóc: technologicznie, komunikacyjnie, ale także pewną podbudową ideologiczną. Musieliśmy oderwać się od naczelnego, formalnego postulatu, czyli kwestii płacowej, o której na okrągło trąbił Broniarz. Widzieliśmy, że tracimy popularność. Im więcej mówi się o pieniądzach, zwłaszcza w małych miejscowościach, gdzie ogólnie pensje są bardzo niskie, a nauczyciele zarabiają dość przyzwoicie w stosunku do tego, ile wynoszą płace, tym trudniej było nam utrzymać poparcie. Potrzebowaliśmy zmiany retoryki.
Niestety poczuliśmy, że ZNP postrzega nas jako konkurencję. We wtorek 23 kwietnia odbywało się spotkanie Ogólnopolskiego Międzyszkolnego Komitetu Strajkowego, które miało trwać godzinkę, nie dłużej, bo potem rozpoczynała się duża manifestacja pod MEN-em. Po godzinie okazało się, że dyskusja będzie trwała jeszcze wiele godzin. Rozmawialiśmy właśnie o klasyfikacji, o czym sam Broniarz nie mówił wprost: czy my mamy klasyfikować, czy nie. Tymczasem termin klasyfikacji się zbliżał. Ja jako oddelegowany do kontaktów z mediami wyszedłem z tego spotkania na manifestację. Rozmawiałem z Broniarzem, który powiedział, że trzeba klasyfikować. Odpowiedziałem, że wychodząc ze spotkania OMKS-u, odniosłem wrażenie, że w tę stronę idziemy, ale jeszcze nie mogę tego powiedzieć na sto procent. On utwierdził mnie w przekonaniu, że tak trzeba, po czym, jak wieczorem wydaliśmy komunikat, po uzgodnieniu z regionami, że rekomendujemy klasyfikację, Broniarz odniósł się do tego niejednoznacznie. Powiedział, że jego osobiste zdanie jest takie, że to odpowiedzialna decyzja, ale nie poparł nas wprost. Jego kolega, Sławomir Witkowski z Forum Związków Zawodowych, w swoim oświadczeniu nazwał nasz Ogólnopolski Międzyszkolny Komitet Strajkowy ciałem samozwańczym i prosił, żeby nas broń Boże nie słuchać. Działania dwóch związków oczywiście nie muszą być skoordynowane, ale powstało wrażenie chaosu informacyjnego, w którym dostrzegliśmy pewną strategię. Szef ZNP mógł cieszyć się, że my rekomendujemy klasyfikowanie – nasza decyzja była po jego myśli. Jednak nie poparł nas wprost, unikając tym samym opinii łamistrajka, na którym będą wieszać psy. Obiegowa opinia na temat dolegliwości strajku była taka, że jeśli już zdecydujemy się klasyfikować, to będzie koniec i można wracać do domu.
W takim razie dlaczego postanowiliście klasyfikować uczniów?
Uznaliśmy, że są granice, których nie można przekroczyć. Taką granicą była możliwość wystawienia ocen naszym maturzystom przez kuratorów. Zmieniając przepisy ustawy o systemie oświaty, pomijało się nauczycieli, pokazując im, do jakiego stopnia są zbędni. Uznaliśmy, że w tej sytuacji odpowiedzialną decyzją jest rekomendowanie klasyfikacji jeszcze przed czwartkowym posiedzeniem sejmu, na którym miało zostać zmienione prawo. Uznaliśmy, że to jest nasze zwycięstwo…
Nie było?
Szybko przekonałem się, na czym polega strategia sterowanego hejtu internetowego. Nie mówię o takim hejcie, że człowiek napisze, co mu w duszy gra, co ma na wątrobie, tylko o tym sterowanym przez wielkie agencje PR-owe, działające na zlecenie rządu, czyli o identycznych wpisach trolli na kolejnych portalach pod różnymi nickami. Celem było stworzenie wrażenia, że środowisko się podzieliło. Nagle na naszym głównym forum internetowym, Strajku Nauczycielskim, pojawiły się nowe osoby, które zaczęły pisać o mnie i członkach komitetu najgorsze inwektywy. Jedna kobieta, przynajmniej miała kobiecy nick, napisała, że liczy na to, że zapłacę za swoją działalność śmiercią. W kolejnym poście po trzykropku dodała, że chodzi o śmierć cywilną. Dobrze przemyślana strategia, żeby przestraszyć, a potem uzupełnić w taki sposób, aby nie było powodów do wszczęcia postępowania w sprawie mowy nienawiści. Tu mam żal do ZNP: gdyby jasno wsparli nas po rekomendacji klasyfikacji, stronie rządowej dużo trudniej byłoby budować opowieść o podziale wśród strajkujących.
ZNP zapowiedział powrót do strajku we wrześniu. Wierzycie w to?
Mam wrażenie, że Związek Nauczycielstwa Polskiego nie będzie przygotowany na to, żeby ponownie poprowadzić taką imprezę jak strajk. Podejrzewam, że sam związek po cichutku liczy na to, że nie będzie takiej możliwości. Planowana jest nowelizacja ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. Do zawodów, którym zakazuje się strajku, zostanie dopisany zawód nauczyciela.
Rząd ustawowo zakaże Wam protestować?
W tej chwili w odpowiedniej sejmowej komisji czeka petycja o zakazie strajków nauczycieli. Ona wpłynęła już 6 kwietnia, ale dowiedzieliśmy się o niej kilka dni temu. Spójrzmy na okołomaturalne alarmy bombowe, które nie zostały wprost skomentowane przez stronę rządową. Wypowiedziała się tylko słynna małopolska kurator oświaty, Barbara Nowak, która zasugerowała, że za tymi alarmami bombowymi stoją nauczyciele, którzy wciąż strajkują, a zatem trzeba zakazać strajku. To jest logika cepa – za wywołanie alarmu bombowego grozi osiem lat pozbawienia wolności. Nie wiem, czy któryś z nauczycieli strajkujących o 30 procent podwyżki decydowałby się na podjęcie takiego ryzyka. Już wiadomo, że skrzynkę mailową, z której zostały wysłane listy z alarmem bombowym do naszej szkoły, zarejestrowano w Szwajcarii. To jest świetnie zorganizowana akcja. Natomiast to, że kuratorka reprezentująca stronę rządową snuje takie insynuacje, oznacza, że przygotowywany jest grunt pod wprowadzenie zakazu o strajkach nauczycieli. To oznacza, że będziemy musieli poważnie się zastanowić nad tym, w jaki sposób działać już nie tylko we wrześniu, ale i do września.
A jeśli strajk okaże się nielegalny? Szykujecie jakieś alternatywne scenariusze? Dochodzą do nas słuchy o możliwym masowym odchodzeniu z zawodu, może ta drastyczna forma protestu byłaby skuteczna?
To na pewno byłoby znaczące, gdyby ludzie masowo zaczęli składać wymówienia. Mogłoby się tak stać w okolicy czerwcowych rad pedagogicznych. Wymówienia składa się na dwa miesiące naprzód, w związku z tym 1 września nikt nie stawiłby się do pracy. Wymagałoby to ogromnej determinacji i odwagi, wiązałoby się też z wielkim ryzykiem – zarówno dla poszczególnych nauczycieli, jak i dla całego systemu.
Czy jako oddolne komitety strajkowe kontynuujecie swoją działalność?
Kilka dni temu spotkaliśmy się w liceum Hoffmanowej z kilkudziesięcioma przedstawicielami warszawskich szkół i przedszkoli. Ustaliliśmy, że Warszawski Międzyszkolny Komitet Strajkowy przekształci się w stowarzyszenie. Chcemy pozostać oddolnym, niepartyjnym i demokratycznym ciałem koordynującym protest niezależnie od formy, którą przybierze. Podzieliliśmy się na kilka zespołów roboczych, koordynujących nasze działania na różnych polach. Przygotowujemy się do czerwcowych debat organizowanych przez ZNP. Jeden z zespołów roboczych zbiera w tym celu „zeszyty skarg”, czyli spis „niedomagań” oraz pomysłów na poprawę sytuacji w szkole, wzorowany na listach do władcy pisanych w przededniu rewolucji francuskiej. Inny zajmuje się szeroko rozumianą obsługą prawną strajku i kwestiami zabezpieczenia finansów strajkujących nauczycieli. Kolejna grupa dba o nawiązywanie i utrzymywanie kontaktów ze szkołami.
Słowem, dzieje się i mam wrażenie, że niezależnie od finału akcji strajkowej wytworzona w jej trakcie energia jest naszym największym zwycięstwem.
***
Adam Hornung (1985) jest od 2010 roku nauczycielem historii i WOSu w Liceum im. Stefanii Sempołowskiej na warszawskim Żoliborzu. Od dzieciństwa związany z Klubem Inteligencji Katolickiej, najpierw jako wychowanek w grupie Sekcji Rodzin, następnie wychowawca i instruktor na kursach dla przyszłych wychowawców. Współzałożyciel magazynu „Kontakt”
***
Działalność Kontaktu można wspierać finansowo w serwisie Patronite.
Pozostałe teksty z bieżącego internetowego wydania Kontaktu można znaleźć tutaj.
***
Polecamy także:
Szymon Rębowski
Studiuje historię i ekonomię w ramach Kolegium MISH UW. Edukator historyczny, przez wiele lat prowadził warsztaty w warszawskim Domu Spotkań z Historią. W latach 2019-2021 był redaktorem „Zeszytów do debat historycznych” w Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku. Współtworzył platformę edukacyjną „Wojna i pamięć” poświęconą polskim robotnikom przymusowym w czasie II wojny światowej....
Paulina Olivier
Studiuje filozofię i polonistykę w ramach Kolegium MISH UW. Członkini redakcji Magazynu Kontakt.