Starość, nie radość?
Domy Pomocy Społecznej cieszą się złą sławą. Jest o nich głośno, gdy wydarzy się w nich coś złego. Taka jest logika mediów, a ludzie, często nie zdając sobie z tego sprawy, podporządkowują jej swoje zachowania, choćby w momencie decyzji, czy skorzystać z instytucjonalnej opieki na stare lata. W zbiorowej pamięci utrwalił się upiorny wizerunek Domów Pomocy Społecznej widziany przez pryzmat wydarzeń, jakie miały miejsce w jednej z tego typu placówek (o nazwie - jak na ironię – „Radość”), w której doszło do bicia i poniżania pensjonariuszy przez personel.
Jesień weszła w kolejną, szarą fazę, z którą zapewne przez najbliższe miesiące będzie trzeba się mierzyć. Również życie ludzkie wchodzi w pewnym momencie w fazę końcową i nie zawsze można ją przyrównać do złotej polskiej jesieni. Często jawi się właśnie szarzyzną ciągnącą się długoterminowo. Nie musi jednak tak być nawet wtedy, gdy odbywa się w miejscach, które zwykliśmy odruchowo widzieć w ponurych barwach, jak Dom Pomocy Społecznej.
Ponury obraz Domów Pomocy Społecznej, dominujący w przekazie medialnym, okazuje się być daleki od tego, co się w nich rzeczywiście dzieje, a przynajmniej od tego, co dzieje się w części z nich. Pozytywny tego przykład miałem okazję ujrzeć podczas piątkowych zajęć terenowych, na jakie udałem się ze studentami. Odwiedziliśmy Dom Pomocy Społecznej Pracownika Oświaty.
Domy Pomocy Społecznej cieszą się złą sławą. Jest o nich głośno, gdy wydarzy się w nich coś złego. Taka jest logika mediów, a ludzie, często nie zdając sobie z tego sprawy, podporządkowują jej swoje zachowania, choćby w momencie decyzji, czy skorzystać z instytucjonalnej opieki na stare lata. W zbiorowej pamięci utrwalił się upiorny wizerunek Domów Pomocy Społecznej widziany przez pryzmat wydarzeń, jakie miały miejsce w jednej z tego typu placówek (o nazwie – jak na ironię – „Radość”), w której doszło do bicia i poniżania pensjonariuszy przez personel. To, że była to placówka prywatna, prowadzona nielegalnie, była słyszana znacznie słabiej.
Dopiero uwzględnienie kontekstu pozwala stwierdzić, że nie ma podstaw, by traktować tamtą sytuację jako reprezentatywną dla całego segmentu opieki, co, z drugiej strony, nie oznacza też, że takie przypadki nie mogą się zdarzyć gdzie indziej. Prawdopodobieństwo podobnych zajść w publicznych placówkach jest jednak nie aż tak wielkie, choćby z uwagi na istnienie procedur kontrolnych.
O rosole i miłości
Nawet jeśli nie przenosimy doświadczenia z pewnych patologicznych przypadków na cały segment opieki stacjonarnej, jego instytucje nie kojarzą się nam zbyt ciepło i miło. Niejednej osobie świta pewnie w głowie konotacja: umieralnia w izolacji. Okazuje się, że i to skojarzenie nie do końca oddaje rzeczywistość, choć niewątpliwie w tego typu placówkach przybywają osoby w ostatniej fazie życia. Warto zderzyć mylne, a często demonizujące i krzywdzące wyobrażenia z tym, co miałem okazję obserwować na własne oczy.
Choć mieszkające w Domu Pomocy Społecznej osoby często nie są dotknięte społeczną degradacją wynikłą z wykluczenia, to przebywają w nim w sytuacjach najbardziej codziennych, nieraz intymnych, w których nie zawsze są w stanie poradzić sobie bez wsparcia z zewnątrz. Aranżując ostatnią wizytę, myślałem o naszych studentach, zastanawiając się, jak oni to odbiorą. Wszak to młodzi ludzie, żyjący innymi sprawami. Być może część z nich myślała tego dnia o weekendowej imprezie, a zderzenie z zaawansowaną starością w całodobowej instytucji, jak sądziłem, mogłoby wywołać pewien wstrząs. Obserwując ich reakcję, sądzę jednak, że tak się nie stało.
Być może także dlatego, że mieszkańcy powitali nas występem artystycznym, obejmującym piosenki i wiersze. Ich tematyka była różna. Było i o rosole, i o miłości. Jak to w życiu, sprawy codzienne mieszały się z głębszymi. Z tej radosnej twórczości wynikało, że jesień życia – także ta spędzana w domu opieki – bywa wielobarwna. A występy były dodatkowo zabarwione elementami specyficznego humoru tych starszych ludzi, którego w takiej formule niełatwo uświadczyć w przekazie publicznym. Wydawali się być sobą, pełni autentyczności. Studenci w większości zdawali się to doceniać i swym zachowaniem prezentowali raczej ciepły i pozytywny stosunek względem tego, co widzieli.
Warto jednak wykroczyć poza opis wrażeń ku bardziej ogólnym refleksjom na temat charakteru placówki, którą mieliśmy okazję obejrzeć.
Pobyt stacjonarny, nie zamknięty
Domy Pomocy Społecznej postrzegane są jako „zamknięta” forma pomocy prowadząca do społecznej izolacji osób z niej korzystających. W literaturze przedmiotu nieraz możemy zetknąć się z podziałem na formy opieki otwartej, półotwartej i zamkniętej. Do tej ostatniej zaliczane są właśnie DPS-y. Jest to terminologia dość niefortunna, gdyż nie pozwala uchwycić charakteru poszczególnych form instytucji opiekuńczych i prowadzi do ich demonizacji.
W istocie Dom Pomocy Społecznej zapewnia opiekę stałą i stacjonarną, ale nie jest zakładem zamkniętym, z którego nie ma wyjścia. Jak poinformowała nas dyrektorka, podopieczni są tu zameldowani i mogą opuszczać ośrodek (meldując się na portierni i określając czas swego powrotu). Część z nich wychodzi samodzielnie, inni mogą to robić w asyście osób trzecich. Duża część nie opuszcza ośrodka wcale, ale ma to związek z ich stanem zdrowia, a nie administracyjnym zakazem. Ośrodek jest również otwarty dla otoczenia, zwłaszcza najbliższych. Wizyty możliwe są w godzinach od 9 do 20, a w szczególnych przypadkach także w innych godzinach. Nie wszyscy podopieczni mogą liczyć na takie wizyty, ale znów nie wynika to z regulaminowych ograniczeń, tylko z faktu, że do DPS niejednokrotnie trafiają osoby samotne.
W obliczu braku lub sporadyczności kontaktów z rodziną, szczególnego znaczenie może nabierać kontakt z wolontariuszami. Na koniec naszych zajęć wyświetlony został film na temat wolontariatu w DPS-ach, zainicjowany przez Mazowieckie Centrum Polityki Społecznej, które chciało w ten sposób zmienić wizerunek tego typu placówek, a także pokazać, że istnieje możliwość społecznego angażowania na rzecz ich mieszkańców, które bardzo wiele wnosi w ich życie. Na filmie pokazane były różne formy działania, od koncertów muzycznych dzieci i młodzieży po wolontariat prowadzony w relacji jeden na jeden. Dla przykładu do mieszkającego w Domu pana Kazimierza, który do dziś pisze i wydaje książki, przychodzi wolontariusz, który pomaga mu w obsłudze komputera. Widząc ten obrazek, przypomniała mi się moja praca ze Zbyszkiem, który również w starszym wieku uznał, że przyda mu się komputer. Tak zaczęła się nasza współpraca wolontariacka, potem przyjaźń. Zbyszka odwiedzałem w jego mieszkaniu, pana Kazimierza odwiedza się na terenie ośrodka, ale mechanizm jest podobny, a to, co odmienne, wynika mniej z miejsca, a bardziej z osobowości osób, które wchodzą w daną relację. Często osoby, które się odwiedza, z pozoru nie są w stanie wiele dać. Ale tylko z pozoru, bowiem najcenniejszy jest chyba uśmiech tych ludzi, świadomość, że czekają i z radością przyjmują wizytę tego, kto ich odwiedza.
Można więc podsumować, że DPSy dla osób starszych nie są placówkami zamkniętymi. Ale poziom ich otwartości zależy od tego, na ile ludzie z zewnątrz będą chcieli ją dostrzec i wykorzystać. Wielu z pensjonariuszy nie jest już z różnych przyczyn w stanie sama wyjść do otoczenia. Pytanie, czy otoczenie dostrzeże potrzeby tych ludzi oraz wartość kontaktu z nimi i zdecyduje się wyjść do nich?
Nie tylko całodobowa przechowalnia
Jak już zostało zasygnalizowane, stan zdrowia i samodzielności w przypadku wielu mieszkańców bywa bardzo mizerny. Tym bardziej, że często trafiają tu, gdy nie są już w stanie samodzielnie prowadzić domowego gospodarstwa, a także samodzielnie realizować podstawowych funkcji życiowych (choć pełen życia koncert gospodarzy pokazał, że nie dotyczy to wszystkich). Na 47 mieszkających tu osób, około 25 schodzi na dół, do sali jadalnej. Reszta musi być karmiona w pokojach.
W placówce przebywa personel pielęgniarski, której przedstawiciel jest dostępny przez całą dobę. Warto zauważyć, że tutejsza opieka – wbrew powszechnym opiniom – nie opiera się na utrzymywaniu bierności, ale także na wspieraniu aktywności ruchowej. Funkcjonuje tutaj osobna salka rehabilitacyjna, w której prowadzone są zajęcia podtrzymujące jak najdłużej sprawność mieszkańców. Wpisuje się to zarówno we współczesne myślenie o niepełnosprawności i pedagogice specjalnej, jak również w koncepcję aktywnego starzenia się. Ten ostatni model zwykliśmy odnosić do sytuacji osób w pierwszych fazach starości, żyjących aktywnie w swym miejscu zamieszkania. Po tym, co widziałem, jeszcze bardziej jestem jednak zdania, że koncepcję tę należy rozciągać na szerzy krąg sytuacji i osób, w tym na osoby nie w pełni samodzielne, w wieku podeszłym i korzystające z opieki instytucjonalnej.
Innym błędem zawężającym myślenie o aktywności i aktywizacji seniorów jest sprowadzenie jej do działań ruchowych. Tymczasem aktywność senioralna, podobnie jak sama jesień życia, ma wiele barw. Szczególnie barwna okazuje się aktywność społeczno-artystyczna, jaka uskuteczniana jest pod troskliwym okiem pani prowadzącej terapię zajęciową.
Przytulne wnętrza, kolejki na zewnątrz
Kolejnym obiegowym skojarzeniem z Domami Pomocy Społecznej jest to, że są to obskurne molochy, nie dające podopiecznym prawa do intymności ani zindywidualizowanych relacji. I ten stereotyp kruszeje jednak w obliczu tego, co widzieliśmy. Ośrodek jest miejscem czystym i przytulnym. Osoby starsze mieszkają w jedno- lub dwuosobowych pokojach z własną łazienką i telewizorem. Jedno z takich „mieszkanek” mogliśmy zobaczyć. W środku powitała nas maleńka, pogodna staruszka. Wydaje się, że taka forma daje ludziom szanse na intymność i pewną niezależność.
Nie byłbym jednak sobą, gdybym na koniec nie sięgnął do strukturalnych uwarunkowań. A te nie są zbyt korzystne. Pozytywny obraz, jaki powyżej odmalowałem, choć jak najbardziej autentyczny, nie powinien odwracać uwagi od systemowych problemów, jakie wiążą się z funkcjonowaniem tego obszaru pomocy społecznej. Choć w samej placówce nie odczuło się przeludnienia, ani złych warunków, drugą stroną medalu jest to, że na możliwość skorzystania z tego typu placówek czeka się w miesiącami, a ich podaż jest dalece niewystarczająca w relacji do popytu.
Co gorsza, jeszcze skromniej wygląda dostęp do półstacjonarnych form opieki nad osobami starszymi, jak dzienne domy pomocy społecznej, nie mówiąc o tzw. rodzinnych domach pomocy. Gminy, nie potrafiąc zapewnić odpowiedniej infrastruktury opiekuńczej, często przydzielają środowiskowe usługi opiekuńcze kierowane z MOPS-u. Samo w sobie nie jest to niczym złym, bowiem usługi środowiskowe pozwalają pozostawać osobom starszym w dotychczasowym środowisku zamieszkania. Szkopuł jednak w tym, że takie usługi, zwłaszcza z uwagi na braki kadrowe i finansowe świadczone w bardzo ograniczonym wymiarze, często nie odpowiadają sytuacjom, w których stan zaawansowania starości i niesamodzielności wymagałby raczej opieki całodobowej, a ta wielokrotnie nie może być zaspokajana przez członków rodziny czy przyjaciół.
Gdy jednak senior trafia do całodobowej placówki, zapewnienie mu godziwej opieki bywa bardzo kosztowne tak dla gminy, jak i dla niego samego oraz zobowiązanej do alimentacji rodziny. Koszt takiej opieki w publicznych placówkach sięga 4-5 tys. złotych. W świetle obowiązującego prawa w pierwszej kolejności koszt tego ponosi podopieczny, ale do wysokości 70% swojego źródła dochodu, resztę próbuje się ściągnąć od rodziny (co często bywa powodem, dla którego rodzina rezygnuje z prób oddania starszej osoby do domu opieki), a dopiero potem wkracza gmina. Ponieważ wiele osób w wieku podeszłym ma niewysoką emeryturę, a w dodatku do publicznych placówek często trafiają osoby o niewysokim statusie społecznym, wkład własny pokrywa niewielką część całościowego kosztu. Z kolei, w świetle kontroli NIK z 2009, pobyt mniej niż co dziesiątego mieszkańca DPS-u był współfinansowany przez rodzinę.
Monitorowane standardy albo barbarzyństwo
Czy może być inaczej? Jeśli chcemy zapewnić tym ludziom możliwość przeżycia ostatniej fazy życia w godnych i bezpiecznych warunkach, a pracującym z nimi pracownikom godziwe wynagrodzenie (a zarobki w tym sektorze są i tak bardzo niskie, jak na tak eksploatującą profesję), to po prostu system musi kosztować. Można częściowo ograniczyć koszty, inwestując więcej w półstacjonarne formy opieki, które kosztują mniej i mają tę zaletę, że „nie trzeba przesadzać starych drzew” z dotychczasowego lokum. Pytanie, czy nie powinno się stworzyć systemowych zachęt ku temu lub centralnie przeznaczyć na ten cel dodatkowych środków? Być może będzie to nieuniknione. Warto zatem pomyśleć o tym już teraz.
Na koniec warto wspomnieć o jeszcze jednym, być może najpoważniejszym, problemie związanym z Domami Pomocy Społecznej, a mówiąc ściślej z placówkami, które często pełnią podobne funkcje, ale formalnie są czym innym. Chodzi o rozmaite inicjatywy prywatne działające pod szyldem pensjonatów, domów spokojnej starości, które świadczą opiekę długoterminową, ale unikają rejestracji i tym samym nie są „krępowane” standardami. Prawo o pomocy społecznej przewiduje wprawdzie sprawowanie opieki długoterminowej w formie innej niż DPS-y, ale muszą one spełnić odpowiednie ustawowe wymogi, a część tego nie robi. Do czego może to doprowadzić, pokazała sprawa Domu „Radość”. Prawdopodobieństwo takich zajść jest tu naturalnie znacznie wyższe niż w placówkach publicznych lub tych spośród prywatnych, które poddały się publicznym regulacjom i ich monitoringowi. A procedury egzekucji zasad bezpieczeństwa i standardów jakości są w przypadku opieki nad osobami bezbronnymi chyba bardziej potrzebne niż gdziekolwiek indziej.
Wymykanie się spod publicznej kontroli ogromnych obszarów opieki nad niesamodzielnymi seniorami jest, obok skandalicznie zaniedbanego sytemu wsparcia opiekunów rodzinnych nad osobą starszą, jednym z najpoważniejszych i najpilniejszych wyzwań, jakie stoją przed modernizacją opieki długoterminowej w Polsce.
Przeczytaj inne teksty tego Autora.