Czytanie i słuchanie historii osób, które pomimo głębokiej niegdyś wiary dziś decydują się na odejście z Kościoła, bywa przytłaczające. Opowieści o odchodzeniu to często przejmujące narracje o przemocy, kryzysie zaufania do instytucji Kościoła i jego poszczególnych członków, a także o lęku przed samotnością i pustką. Niezależnie od tego, czy sami w Kościele zostajemy, czy niekoniecznie, potrzebujemy pilnie nauczyć się rozmawiać o kościelnych exodusach.
#zostajenaskale upupia doświadczenia
Badacze zajmujący się psychologią rozwojową zwracają uwagę na to, że psychospołeczny rozwój dziecka może zostać poważnie zaburzony, jeśli rodzice lub opiekunowie nie dostrzegają i nie odzwierciedlają jego emocji. W dorosłym życiu poczucie braku zrozumienia naszych emocji bywa mniej szkodliwe w skutkach (bo nasza osobowość jest już ukształtowana), ale wciąż jest frustrujące i utrudniające budowanie relacji. Kiedy płaczemy z żalu – niezależnie od tego, czy mamy lat pięć, czy pięćdziesiąt – potrzebujemy raczej przytulenia niż tego, by ktoś opowiadał nam dowcip. Analogicznie – kiedy ktoś dzieli się publicznie trudnymi doświadczeniami związanymi z tym, że odchodzi z jakiejkolwiek ważnej dla niego grupy, to łatwo sobie wyobrazić, że potrzebna mu będzie przestrzeń do opowiedzenia swojej historii, a nie natychmiastowe wypełnianie tejże przestrzeni własnymi refleksjami.
Niestety, pierwszym błędem, jaki widoczny jest w świecie internetowym w kontekście reagowania na opowieści o odejściu z Kościoła, jest nachalne prezentowanie „własnego punktu widzenia” przez osoby, które wciąż są w Kościele. I tak odpowiedzią na obecny na instagramie hasztag #tezodchodze, którym różne osoby oznaczały posty z opowieściami o rozstaniu z katolicyzmem, stał się znacznik #zostajenaskale. Inne osoby zaangażowane w Kościół pod oryginalnym hasztagiem zaczęły dzielić się swoimi pozytywnymi doświadczeniami z Kościołem, a znana katolicka influencerka napisała post o modzie na apostazję i o rzekomym namawianiu do tego innych – sama siebie postawiła zaś w opozycji, opisując wdzięczność wobec osób, które pomagały jej rozwijać wiarę.
Nie ma niczego niewłaściwego w dzieleniu się własnymi pozytywnymi doświadczeniami z Kościołem. Nie jest niczym szkodliwym publiczne przyznawanie, że pomimo różnych rozterek postanawiamy w nim zostać. Każda katoliczka i każdy katolik może (a według doktryny nawet powinien) mówić o swojej wierze i przyznawać się do bycia częścią wspólnoty – jednak sugerowanie osobom odchodzącym, że przesadzają, że widocznie spotkały za mało „fajnych księży” albo że działają pod wpływem mody (sic!) jest rodzajem upupiania przeżyć innych ludzi – i to nierzadko przeżyć traumatycznych.
Odejście nie jest tryumfem
Szkodliwe – a nawet przemocowe – wydaje się także ocenianie dotychczasowej wiary i zaangażowania religijnego osób, które z Kościoła odeszły bądź się od niego zdystansowały. Wypowiedzi w rodzaju „nigdy naprawdę nie wierzyłeś, skoro teraz odchodzisz” są deprecjonujące i mogą być bolesne dla kogoś, kto przez pewien czas w swoim życiu postrzegał Kościół jako swój dom i trzymał się – czasami neurotycznie – jego nauczania.
Ale niepokojąca jest także narracja tryumfalistyczna, zgodnie z którą odejście z Kościoła jest wyzwoleniem się, „przejrzeniem na oczy” bądź „dorośnięciem”. Tego rodzaju komentarze ze strony osób nieutożsamiających się z Kościołem nie tylko przyczyniają się do tworzenia dychotomii między wierzącymi i niewierzącymi, ale także bywają podeptaniem wrażliwości człowieka, który właśnie dokonał ważnego dla siebie wyboru. W „dyskursie exodusu” pojawia się także tendencja do zawstydzania osób, które w Kościele pozostają. Retoryczne pytania zadawane przez osoby zrażone do katolicyzmu: „co się jeszcze musi stać, żebyś odszedł z tej instytucji?” stanowią rodzaj psychologicznej presji. Wyobrażam sobie, że takie wypowiedzi mają na celu rozładowanie emocji, ale tego rodzaju zabiegi nie służą ani członkom Kościoła, ani tym, którzy z niego wychodzą.
Stosowana sztuka czułości
Rozmowy o apostazji prawdopodobnie nigdy nie będą dla nas łatwe – z punktu widzenia Kościoła mamy do czynienia z rozstaniem, natomiast od strony psychologicznej odejście od Kościoła często wiąże się z doznaniem ze strony jego przedstawicieli krzywdy i niezrozumienia. W opowieściach o odchodzeniu pojawia się wiele trudnych emocji – dlatego niezależnie od naszej przynależności wyznaniowej odpowiednią reakcją na czyjeś odejście od Kościoła powinno być rozumiejące słuchanie i czułe towarzyszenie danej osobie w procesie, w którym się znajduje. Jeśli mamy taką potrzebę, możemy mieć nadzieję, że dana osoba wróci. Możemy też – jeśli sami jesteśmy poza Kościołem – czuć ulgę, że odeszła. Słuchacz także ma prawo do emocji. Jednak ani zagadywanie uczuć drugiej strony opowieściami o „fajnych księżach”, ani słowa typu „wreszcie!” nie są na miejscu. O wiele zdrowsze jest przypomnienie osobie odchodzącej lub rozważającej taką opcję, że nadal jesteśmy dla niej i chętnie z nią porozmawiamy, a to, co czuje i myśli, jest ważne.
Historie o apostazji powinny jeszcze mocniej skłonić nas do nazywania i bezwzględnego zwalczania przemocy, która jest obecna w Kościele. Zabawa w chowanego wypycha wiele osób ze wspólnoty i poważnie je okalecza. Najwyższy czas ją zakończyć.