W „Inwentaryzacji Krajoznawczej województwa warszawskiego” z 1975 roku czytamy:
„Grodzisk, Grodzisko – obok stacji kolejowej Grodziszcze Mazowieckie. Ślady kuźnicy wodnej, zwały żużla żelazistego, nad rz. Witówką. Punkt Widokowy na wzgórzu morenowym na skraju lasu na pn. od wsi”.
W „Przewodniku po Gminie Mrozy” dodatkowo informacja o tym, że Grodzisk to najstarsza miejscowość w gminie. Ciekawe obiekty na terenie wsi to ruiny młyna i pozostałości grodziska z XI wieku, tak zwane Wały Szwedzkie. Jest jeszcze wzmianka o tym, że w czerwcu 1948 roku oddział NSZ Zygmunta Jezierskiego pseud. „Orzeł” stoczył tutaj ostatnią walkę z oddziałami KBW. Na pamiątkę tego wydarzenia w latach 90. postawiono tu niewielki pomnik.
Wieś jakich wiele. Typowa mazowiecka ulicówka. Po obu stronach drogi szpaler murowanych domów krytych na przemian blachodachówką i eternitem. Przy przejeździe kolejowym dwa betonowe perony, wiata z ławeczką i przystanek PKS. Na łące koło szosy niewielka wypukłość terenu – to średniowieczne grodzisko, obecnie we władaniu krzaków i zarośli. W niedzielne letnie popołudnie centrum wsi to terra deserta. Ślady życia odnajdujemy dopiero pod sklepem. Jedni przyjeżdżają̨ na pospieszne zakupy między mszą a obiadem, inni zmagają̨ się z upałem, gasząc pragnienie za budynkiem.
Pytamy o pomnik żołnierzy z oddziału „Orła”.
– Jacy tam z nich żołnierze, to zwykła banda była. Panie, terroryzowali mieszkańców i łupili jak popadnie, a potem pomnik im wystawili. Tam za przejazdem, na skrzyżowaniu, koło Lipińskich. Bo tam była ta stodoła, w której ich złapali milicjanci.
Stoimy na skrzyżowaniu ulicy Południowej i Wolności i patrzymy na betonowy krzyż. Stoi pod szarym słupem elektrycznym, na niewielkim postumencie, otoczony zielonym metalowym płotkiem. Pod nim napis: „Żołnierzom oddziału Orła poległym w walkach z sowieckim okupantem”. Poniżej lista siedemnastu nazwisk i pseudonimów. Wśród nich Jezierski Zygmunt „Orzeł”. Jeszcze data, 28 czerwca 1948 roku, która akurat do niczego nie pasuje. Ani do Jezierskiego, ani do jego oddziału. Ostatnią potyczkę w stodole Lipińskiego stoczyli ponad trzy tygodnie wcześniej (3 czerwca 1948), zaś sam Jezierski został stracony ponad rok później (27 sierpnia 1949).
Zachodzimy do gospodarstwa państwa Lipińskich, gdzie rozgrywał się dramat. Gospodyni częstuje nas papierówkami:
– Ten pomnik to Lolek Malesa stawiał, on tak tu dużo przy tym robił. Znacie go? On już nie żyje.
– O tych żołnierzy to najlepiej zapytać mamę. Mama to wszystko pamięta, jak ich tu w tej stodole zaatakowali i wystrzelali. Bo oni się tu schronili u mojego dziadka wtedy.
Idziemy do gospodarstwa obok, siadamy na werandzie w cieniu przed domem, w towarzystwie starszej pani, która była świadkiem tamtych wydarzeń.
– Stodoła to była tam jeszcze dalej, u moich rodziców, jak te ostatnie zabudowania. Bo stary dom to tam stał, to po ojcach, ale już też go nie ma. Ale tam nie było jak postawić tego pomnika – albo rów, albo wjazd, albo płot blisko. No i tak zadecydowali, że to jest ta sama posiadłość, i prosili, żeby pomnik tu postawić. No to stawcie, nam to nie przeszkadza.
Ze wspomnień Jana Kochańskiego „Zośki”, członka grupy „Orła”, wynika, że w dniu swojej ostatniej potyczki w stodole Lipińskiego oddział liczył dziesięć osób. Dzień wcześniej brali oni udział w akcji skierowanej przeciwko komunistom z miejscowości Kiczki; jak zapisali w swoich raportach, Kozłowskiemu wymierzyli karę chłosty i zarekwirowali materiały tekstylne, Borucińskiemu zabrali pieniądze gminne przeznaczone na podatek, a na koniec ostrzegawczo rzucili kilka granatów. W ciągu poprzednich ośmiu miesięcy, czyli od momentu uformowania oddziału Jezierskiego, zdążyli przeprowadzić ponad dwadzieścia tego typu akcji. Jeszcze w listopadzie ’47 roku dokonali trzech rekwizycji towarów w spółdzielniach Samopomocy Chłopskiej w Sinołęce, Waliskach i Seroczynie oraz wykonali dwa wyroki śmierci na milicjantach z Choszczy. Jak pisze Michał Chromiński: „Żołnierze NSZ nie korzystali z obcych źródeł finansowania swojej działalności, dlatego też z konieczności ich źródłem utrzymania stały się akcje ekspropriacyjne i rekwizycyjne”. Stąd też, po powiększeniu się oddziału w marcu ’48 roku o członków organizacji OPSN „Grot”, działania grupy, w tym akcje rekwizycyjne, zintensyfikowały się̨. Rekwizycje obejmowały głównie posterunki MO oraz spółdzielnie Samopomocy Chłopskiej. Były też przeprowadzane podczas zasadzek, organizowanych na szosach przez oddziały partyzanckie, przebrane w mundury MO. Kary chłosty wykonywano na sympatykach PPR, natomiast wyroki śmierci na informatorach UB oraz funkcjonariuszach organów bezpieczeństwa. „Zośka” dodaje: „Dlaczego mogliśmy tak działać? Bo nas kochali jak świętych!”.
Tymczasem nasza gospodyni tak relacjonuje ostatnią wizytę oddziału w gospodarstwie Lipińskich:
– Wtedy myśmy tu nikogo nie znali, ani bracia moi nikogo nie znali, ani ojciec, bo myśmy się nie wtrącali w takie sprawy. Oni się tu nic wcześniej nie pokazywali, tu nikt nie przychodził, ja tu nie widziałam nigdy żadnych takich, bo myśmy się tym w ogóle nie interesowali. Oni tu byli tylko ten jeden dzień wtedy. Było ich kilku, wzięli sobie pościeli no i czy do stodoły mogą gdzieś spać. No, dlaczego nie? Nie było ich gdzie położyć. No i poszli sobie do stodoły spać, no i wie pan, i spali. Rano – bo to było w nocy – później rano my żeśmy tam powstawali, a oni też sobie przespały się, powstawały, latały po podwórku, ganiały się tam, myły się… A kto to był? Nic nie wiedzieliśmy, nikt nic nie wiedział.
„Zośka” opisuje początek starcia z perspektywy członka oddziału „Orła”:
Poszedłem do kuchni pomóc gospodyni przygotować obiad. Około 3 po południu będąc w kuchni u gospodarzy, usłyszałem huraganowy ogień. Chwyciłem RKM i wybiegłem przed oborę. Raptem znalazłem się wśród kilku UB-owców. Odwróciłem się i w tym samym momencie poczułem, że ręka mi opada, a ciężki karabin wysuwa się z ręki. Gdy dobiegłem do winkla stodoły, z każdego palca ciekła mi krew.
Relacje świadków zdarzenia pokrywają̨ się z grubsza z raportem UB:
„Co jakiś czas w przerwach strzelaniny nawoływaliśmy bandytów, żeby poddali się, lecz ci na te nawoływania odpowiadali salwą karabinów maszynowych. Strzelanina trwała 2h 16 minut i w trakcie jej zapaliła się stodoła, tak że bandyci musieli ze stodoły wyjść. Po wyjściu ze stodoły nie poddali się jednak, ale jeszcze próbowali obstrzeliwać się i uciekać”.
W wyniku strzelaniny na posesji Lipińskiego zginęło pięciu ludzi z oddziału „Orła”. Kolejnych czterech aresztowano, z czego jeden zmarł w wyniku obrażeń, a dwóch skazano na karę śmierci. Rannemu Jezierskiemu udało się zbiec. Schronienie znalazł we wsi Patok. Po opatrzeniu ran ukrywał się przez jakiś czas w okolicznych wsiach, potem w Sulejówku. Wolnością cieszył się niedługo. Został aresztowany w Łodzi w styczniu 1949 roku i skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano 28 sierpnia 1949 roku w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie.
Proces wytoczono również̇ gospodarzowi Franciszkowi Lipińskiemu.
– Mamusię puścili na drugi dzień, no a ojciec został dwa lata za to, że nie powiadomił milicji, że jakieś są u niego. A ojciec w ogóle się nie zastanawiał, że to ktoś jest inny, tylko myślał, że to samo wojsko, co w Choszczy. Ojcu wpierali, że ojciec powinien wiedzieć, kto to był – opowiada córka Lipińskiego.
Historycy IPN uważają, że tutejsze struktury podziemne utworzone po 1944 roku zawdzięczają trwałość przede wszystkim temu, że ich członkowie byli bardzo silnie związani z regionem i ludnością. Wsparcie, jakie uzyskiwali od ludności, miałoby wynikać z tego, że byli uznawani za autentycznych gospodarzy na tym obszarze. Prowadzili nie tylko akcje przeciwko komunistycznemu aparatowi represji, ale zaprowadzali na tym terenie porządek, stosując surowe kary wobec bandytów, pospolitych przestępców i informatorów UB.
Czy możliwe jest więc, że wieś Grodzisk była wyjątkowa i nie udzielała czynnego wsparcia partyzantom albo w ogóle się nie interesowała tym, co się dzieje w okolicy? Czy może strach przed władzą ludową i surową karą za wspieranie podziemia nadal jest tak silny, że mieszkańcy, którzy pamiętają tamte czasy, do dziś nie przyznają się do udzielanej pomocy? Czy gospodarze rzeczywiście nie wiedzieli, kogo goszczą w stodole? Czy naprawdę nie zwracali uwagi na to, czy orzełek na czapce ma koronę czy już nie? Czy może jest to linia obrony przed władzami, która przez lata tak się utrwaliła, że powoli stała się prawdą dla uczestników tamtych wydarzeń? A może to historycy są w błędzie i trwałość struktur podziemnych na tym terenie wcale nie wynikała ze wsparcia lokalnej ludności? Może mieszkańcy wcale nie uważali ich za gospodarzy, a ich siła płynęła ze skutecznego posługiwania się strachem?
Z relacji mieszkańców wynika, że okres powojenny na tym obszarze był niezwykle trudny i niebezpieczny. Stosunki międzysąsiedzkie były bardzo skomplikowane. Część ludności sprzeciwiała się nowemu systemowi, inni ochoczo zabrali się za budowę nowego porządku. Na różnice polityczne nakładały się często zwykłe sąsiedzkie zatargi i lokalne animozje. Brak kontaktu oddziałów leśnych z kierownictwem NSZ i narastające zagrożenie dekonspiracją prowadziły często do chaosu wewnątrz organizacji. Niektórzy zaczęli działać na własną rękę, zdarzały się̨ osobiste porachunki, a ludzie ginęli często z niewyjaśnionych powodów, tak jak student Janek Fajfer, dyrektor gimnazjum w Mrozach Franciszek Mondzelewski czy członek AK Tadeusz Szymerowicz. Ustalenie prawdziwych okoliczności i charakteru zdarzeń sprzed siedemdziesięciu lat często jest już̇ niemożliwe. Jeszcze trudniejsza jest ocena moralna tych działań.
– Straszne czasy, nawet gorsze niż w czasie wojny – mówią starsi mieszkańcy. – Dziś wszyscy zapomnieli, jak ludzie się ich bali, że nie było idealnie, jak się teraz mówi. Łatwiej było wojnę przeżyć, bo człowiek wiedział, że okupant był wrogiem, ale żeby zabijać swoich?
***
Tekst pochodzi z książki „Po kolei. Przewodnik podwarszawski” wydanej przez Towarzystwo Krajoznawcze „Krajobraz”. 28 lutego o godz. 19.00 w Faktycznym Domu Kultury w Warszawie odbędzie się spotkanie poświęcone książce.
***