fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Martwa planeta jest pełna życia

Nasze przetrwanie to pewnie wystarczający argument dla zaprzestania degradacji środowiska naturalnego. To jednak motywacja antropocentryczna i samolubna. Czy gdybyśmy mogli uznać jakieś organizmy za całkowicie dla nas nieprzydatne, w porządku byłoby skazanie ich na śmierć?
Martwa planeta jest pełna życia

11 listopada szykowałam z osobami z Obozu dla Klimatu transparenty na antyfaszystowską manifestację. Mówiliśmy, że idziemy w niej „za życiem – naszym, waszym, wspólnym”. Zanim ruszyłyśmy na plac Unii Lubelskiej, zdążyłyśmy jeszcze pomóc osobie z Extinction Rebellion wnieść do domku na Jazdowie czarną trumnę z napisem „Polska”. Nieco ponad miesiąc wcześniej, gdy podczas wielogodzinnej blokady ronda de Gaulle’a wściekali się na nas kierowcy stojących w korku samochodów, krzyczeliśmy: „Przepraszamy, ale wymieramy!”.

Dyskurs utożsamiający walkę z kryzysem klimatycznym z walką o życie jest w ruchach ją prowadzących wszechobecny. Podczas festiwalu filmowego w Gdyni czworo aktywistów i aktywistek Extinction Rebellion stanęło na bryłach lodu pod szubienicą, wszyscy z pętlami na szyjach. Było gorąco, więc lód szybko topniał. W różnych miastach wielokrotnie pojawiały się nekrologi, a na nich zawiadomienia o śmierci „Życia na Ziemi”, „Ludzkości”, „Przyszłości” i innych. Popularną formą klimatycznego protestu są tak zwane „Die-in’y” – kładziemy się wtedy na chodniku i przez kilka minut udajemy martwych, bo czasem tak się chyba właśnie czujemy. Martwe i martwi za życia, bez perspektyw na bezpieczną przyszłość.

Kryzys klimatyczny to niewątpliwie sprawa życia i śmierci. Już dzisiaj tysiące osób doświadczają dramatycznych kataklizmów, susz, powodzi, pożarów, huraganów, które związane są ściśle z destabilizacją klimatu. Jako ludzkość stoimy na krawędzi katastrofy, nie zadbaliśmy w porę o bezpieczeństwo energetyczne i żywnościowe, nie zadbaliśmy o wspierające, równościowe społeczności. Nie zadbaliśmy wreszcie o złamanie antropocentrycznego mitu, wedle którego człowiek jest bytem oddzielnym od przyrody, wyalienowaną spośród wszystkich zwierząt istotą, mającą prawo czynić całej reszcie organizmów bardziej lub mniej zamierzoną krzywdę.

Katastrofa klimatyczna, największe wyzwanie i dominanta naszych czasów, stawia przed nami wiele pytań. Dotyczą naszej tożsamości, modelu społeczeństwa, polityki, działania. Poza pytaniami o nas z problematyki klimatycznej wyłaniają się też te związane z relacją ludzi do reszty organizmów żywych, do ekosystemów, do wody i do planety, w skrócie: do całej przyrody. I może jest to dobry pretekst, by zastanowić się nad tym, co w ogóle mogłaby oznaczać ochrona życia w kontekście pozaludzkim.

Nieśmiertelne życie

W 1982 roku Jack Sepkoski i David M. Raup opublikowali artykuł, w którym wyróżnili w historii życia na Ziemi pięć masowych wymierań, czyli epizodów, podczas których raptownie znikała większość gatunków wielokomórkowych zwierząt. Ostatnie, czyli wymieranie kredowe, miało miejsce około 66 milionów lat temu. To właśnie wtedy wyginęły dinozaury, a z nimi 75 procent wszystkich gatunków – prawdopodobnie przez uderzenie w Ziemię asteroidy. Wcześniejsze wymierania powodowane były różnymi czynnikami, takimi jak wulkanizm, zmiany klimatu, być może także wydarzenia kosmiczne, takie jak wybuch bliskiej supernowej. Pięć wielkich wymierań to jednak tylko umowny podział. Pomiędzy nimi, a także w trakcie ich trwania, można wyróżnić i krótsze epizody.

Dzisiaj mamy do czynienia z szóstym wymieraniem. Powodujemy je my i nasze polowania, zanieczyszczenia, przeludnienie, trwałe przekształcanie krajobrazu i w końcu zmiany klimatu. W debatach wokół kryzysu klimatycznego przewija się często hasło „śmierci planety”. Całe życie na Ziemi znalazło się przez nas na krawędzi przetrwania – twierdzą niektórzy – kryzys klimatyczny to kwestia śmierci totalnej, śmierci całego życia, na martwej planecie nie będzie niczego. Tymczasem warto pamiętać, że chociaż masowe wymierania charakteryzują się zniknięciem z powierzchni Ziemi co najmniej 75 procent gatunków, dotychczas zawsze wiązały się także z ewolucyjną szansą dla pozostałych. Na przykład wspomniane już wymieranie kredowe sprawiło, że na Ziemi „rozkwitły” ssaki.

Największym zatruciem w historii Ziemi było z kolei zatrucie… tlenem, które miało miejsce około 2,5 miliarda lat temu. Nagła zmiana składu atmosfery ziemskiej spowodowała wtedy wymarcie większości ówczesnego życia – czyli organizmów beztlenowych, dla których ten pierwiastek był śmiertelną trucizną. Życie poradziło sobie z tym wyzwaniem doskonale, przystosowując się do nowych warunków i ewoluując ku organizmom tlenowym – jesteśmy także my.

By przetrwać mógł ktoś

Biorąc pod uwagę historię życia na Ziemi, można więc założyć, że przetrwa ono każdą katastrofę, jaką tylko bylibyśmy w stanie na nie sprowadzić. Może w takim razie z punktu widzenia ekologii nie potrzebujemy chronić życia jako takiego? Skoro rządzą nim procesy przebiegające w skali wielokrotnie wolniejszej niż ta obejmowalna istnieniem ludzkości, nie mamy przecież środków, by je kontrolować.

To prawda – życie na Ziemi nie potrzebuje naszej ochrony. Nie chodzi jednak o to, co ono może przetrwać, a o to, w jakich warunkach będzie coraz trudniej przetrwać nam. A tak się składa, że dewastacja środowiska naturalnego czy utrata bioróżnorodności stanowią dla gatunku Homo sapiens ogromne zagrożenie.

Kiedy mówimy o wymieraniu owadów, mówimy de facto o naszym bezpieczeństwie żywnościowym. Kiedy obserwujemy wycinanie lasów, obserwujemy odbieranie sobie możliwości naturalnego oczyszczania powietrza, produkowania tlenu i pochłaniania CO2. Kiedy martwimy się rosnącym stężeniem dwutlenku węgla w atmosferze, zakwaszaniem oceanów czy mikroplastikiem w wodzie, martwimy się o naszą przyszłość, w której lawinowe reakcje łańcuchowe związane z utratą bioróżnorodności i kumulacją klęsk żywiołowych uniemożliwią nam zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych.

Gdy mówimy o martwej planecie, tak naprawdę mówimy przecież o miejscu, w którym nie może przeżyć człowiek. Wizja, w której miliony lat po wymarciu ludzi Ziemia pulsuje żywiącym się plastikiem i ropą, zmutowanym od radioaktywności, odrodzonym po kolejnym masowym wymieraniu życiem, jak na obrazach Alexisa Rockmana, jest intrygująca, może i dla niektórych pocieszająca, ale na pewno niepożądana dla większości przedstawicieli naszego gatunku.

Ochrona przed zębami

Nasze przetrwanie to pewnie wystarczający argument dla natychmiastowego zaprzestania degradacji środowiska naturalnego. Taka motywacja pozostaje jednak skrajnie antropocentryczna i zwyczajnie samolubna. Czy gdybyśmy mogli z całą pewnością uznać jakieś organizmy za całkowicie dla nas nieprzydatne, w porządku byłoby skazanie ich na śmierć? Nasze przetrwanie nie jest chyba jedyną godną namysłu sprawą, jeśli chodzi o ochronę życia pozaludzkiego.

Weźmy pod lupę drugi po masowym wymieraniu najważniejszy problem związany z zabijaniem przez nas zwierząt, czyli ich przemysłową hodowlę. Dla lepszego kontekstu zarysuję realia, w jakich się ona dzisiaj odbywa, chociaż skala okrucieństwa i uprzedmiotowienia wobec zwierząt hodowlanych nie mieści się w żadnych ramach możliwych do ujęcia słowem. Miliardy świń, krów, kur, ryb i innych stworzeń produkowane są rok za rokiem w ciemności, smrodzie, ścisku i bólu tylko po to, by można było ich mięso, mleko lub jajka pozyskać i sprzedać. Ich życie liczone jest w zyskach i stratach; ich ciała mają być jak najbardziej wydajne. Warunki ich życia to zaprzeczenie humanitaryzmu w jakimkolwiek rozumieniu – upchnięte w klatkach, ciasnych boksach lub hangarach nie widzą słońca, nie mają dostępu do powietrza; poranione, taplające się we własnych odchodach lub depczące z konieczności po zwłokach innych zwierząt; transportowane tysiące kilometrów w duchocie, bez wody i pożywienia; zabierane od matek na chwilę po urodzeniu; zabijane często jeszcze przy pełnej świadomości, bo przy ekspresowym tempie ogłuszania zawsze coś pójdzie nie tak.

Nawet jeśli zgodzimy się co do tego, że takie warunki chowu nie powinny mieć miejsca, wciąż pozostaje pytanie: czy samo życie tych zwierząt nie zasługuje na ochronę? Dlaczego w ogóle je zabijamy, skoro nie musimy tego robić? Odpowiednio zbilansowana dieta wegańska jest w końcu bezpieczna dla ludzi na każdym etapie życia. Za współczesny wyzysk zwierząt odpowiada mnóstwo czynników, od historycznych, przez ekonomiczne, polityczne, aż po indywidualne wybory konsumenckie. W pewnym sensie musimy więc jeść cierpiące zwierzęta i ich wydzieliny, ponieważ kapitalizm troszczy się o to, byśmy nie mieli za dużo czasu, energii i pieniędzy na szukanie alternatyw. To jednak nie jedyny powód. Jemy je, bo wiemy, jak przyrządzić je tak, by smakowały dobrze. Jemy je, bo do tego jesteśmy przyzwyczajeni. Jemy je również dlatego, że do tego właśnie są przez nas stworzone. Jemy je, bo to zwierzęta.

Człowiekocentryzm

W gruncie rzeczy nasz stosunek do zwierząt wyraża się już w samej ich nazwie. Ignorując zasady logiki, przez „zwierzęta” wciąż rozumiemy „wszystkie zwierzęta poza człowiekiem”*. Bo człowiek jest dla nas bytem radykalnie innym, należącym do zupełnie osobnego porządku. Na czym polega ta odmienność? Tu zdania są podzielone: jedni powiedzą, że to nieśmiertelna dusza, inni – że samoświadomość, jeszcze inni – że język czy kultura. Wszystkie te definicje są jednak arbitralne. Z argumentem z nieśmiertelnej duszy trudno dyskutować, chociaż nie jest to niemożliwe, co na polskim gruncie udowadniał ostatnio choćby Szymon Hołownia w książce „Boskie zwierzęta”. Pozostałe wciąż ulegać muszą przekształceniom, gdyż im lepiej poznajemy inne niż ludzie gatunki zwierząt, tym wyraźniej widzimy, że wszystkie cechy, które uważaliśmy za wyjątkowe u nas, występują również gdzie indziej w przyrodzie.

A jednak to prawda – jesteśmy wyjątkowi. Ostatecznie żadnemu z innych gatunków nie udało się stać siłą geologiczną, to znaczy przekształcić klimatu, atmosfery, gleby i wód całej planety na skalę osobnej ery w historii Ziemi. Zawsze pozostaniemy też wyjątkowi dla nas samych – bo tylko z ludzkiej perspektywy możemy patrzeć na świat. Podobnie zresztą jak każdy inny organizm. Dlatego nie warto oburzać się tym, że ludzie patrzą i myślą z ludzkiej perspektywy i z niej próbują rozumieć jak najwięcej z otaczającej rzeczywistości. Nie mamy w końcu innego wyjścia.

* W języku zaczyna funkcjonować określenie „zwierzęta pozaludzkie”, jednak jego stosowanie nie jest powszechne. Chociaż osobiście lubię używać tej konstrukcji, w tym tekście ostatecznie z niej zrezygnowałam z powodu tak wygody, jak i lęku przed stygmatyzacją za używanie „zbyt biocentrycznego” dyskursu.

(Cały tekst dostępny w papierowym, 42. numerze Magazynu Kontakt „Prawdziwa cywilizacja śmierci”. Kliknij i zamów!

Uwaga! Wszystkim, którzy zamówią numer papierowy, przyślemy numer w wersji PDF. Kupiony egzemplarz papierowy dostarczymy, gdy tylko minie zalecenie kwarantanny!).

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×