Rzeczywistość, jaką znali nasi rodzice i dziadkowie, nie powróci. Obserwujemy globalne zmiany klimatyczne, związane z nimi ruchy migracyjne o niespotykanej skali, a także głębokie przemiany kulturowe. Jeśli nie chcemy, by przełom, którego jesteśmy świadkami, stał się początkiem końca nas wszystkich, musimy uświadomić sobie, że szacunek dla ludzkiego życia powinien objawiać się na większej liczbie pól niż obecnie. Czas skończyć z utożsamieniem troski o jego ochronę jedynie, bądź w szczególności, z troską o okres prenatalny.
Pośród elit politycznych w Polsce wciąż obserwujemy niedobór całościowej refleksji nad kluczowymi wyzwaniami, przed którymi stoimy. Na bogatej ideowo mapie polskiego Sejmu trudno wskazać stronnictwo, które można by z przekonaniem określić całościowo rozumianym mianem pro-life. Szczególną uwagę skupić należy jednak na ugrupowaniu, które wraz z koalicjantami otrzymało niedawno od Polek i Polaków mandat do sprawowania władzy przez kolejne cztery lata. Bo to od jego działań zależeć będzie najwięcej.
Niezauważone zmiany klimatu
Świat zdominowanej działalnością człowieka epoki antropocenu cierpi coraz bardziej. Tąpnięcie, którego jesteśmy świadkami, oznacza, że w kolejnych latach cierpienie to coraz mocniej dotykać będzie sprawcę tej sytuacji – człowieka. Już cztery z dziewięciu „granic planetarnych”, a więc parametrów gwarantujących stabilne funkcjonowanie Ziemi, zostały przekroczone. Opublikowany przed rokiem raport IPCC, czyli Międzynarodowego Panelu Klimatycznego do spraw Zmian Klimatu przy Organizacji Narodów Zjednoczonych, sygnowany przez 91 uczonych z czterdziestu krajów, oparty na sześciu tysiącach projektów badawczych tłumaczy, że jeśli do 2050 roku całkowicie nie wyeliminujemy emisji dwutlenku węgla, czeka nas klimatyczna katastrofa.
– Weźmy sprawę CO2 i pakietu klimatycznego. (…) Ktoś próbuje wmawiać, że to ma jakieś znaczenie dla klimatu – to jest po prostu śmiechu warte. Po pierwsze, nie ma żadnych dowodów, że w ogóle wszystko razem ma jakiekolwiek znaczenie, a jest bardzo wiele dowodów na to, że nie ma – mówił w marcu 2012 roku w Katowicach Jarosław Kaczyński. Przekonywał, że „chodzi tylko i wyłącznie o to, żeby nas zmusić do kupowania bardzo drogich technologii”.
Zdanie prezesa w partii jest kluczowe, trudno się więc dziwić, że będąca modelowym przykładem denializmu klimatycznego wypowiedź znalazła odzwierciedlenie w politycznej wizji Prawa i Sprawiedliwości. W opublikowanym w 2014 roku programie, z którym rok później partia zdobyła samodzielną władzę, próżno szukać strategii polityki ekologicznej.
W obszernym rozdziale wstępnym – prezentującym uwagi dotyczące polityki poprzedników – pod tytułem „Antyrozwojowa polityka rządu” pojawia się drobna wzmianka o „decyzji tak fatalnej, jak zgoda na pakiet klimatyczny”, przedstawionej jako wyraz „zabiegów o uznanie Berlina i Brukseli”. Całkowite zbagatelizowanie wagi problemu zmian klimatycznych, potraktowanie decyzji poprzedników jako dowód na klientystyczną postawę wobec Niemiec i wpisanie sprawy w kontekst politycznych rozliczeń – oto esencja ówczesnego podejścia PiS-u do tematu. Na poziomie deklaracji wśród siedmiu „priorytetowych dziedzin rozwoju” Prawo i Sprawiedliwość wymienia – obok między innymi energetyki – także wspomnianą razem z rolnictwem ochronę środowiska. Analiza dokumentu skłania jednak do refleksji, że kwestie działań proekologicznych znajdują się na marginesie szerokiego katalogu spraw pilnych, koniecznych dla właściwego funkcjonowania państwa i społeczeństwa, przy jednoczesnym całkowitym pominięciu kontekstu globalnego.
Znamienne jest również podejście partii rządzącej do energetyki. W programie wyraźnie formułuje się postulat „maksymalnie efektywnego wykorzystywania węgla jako podstawowego polskiego surowca energetycznego”. Podkreśla się przy tym potrzebę dywersyfikowania źródeł wytwarzania energii, jednak koncept ten niknie pośród powtarzanej potem jeszcze kilkakrotnie mantry o konieczności rewizji pakietu klimatyczno-energetycznego oraz radykalnych deklaracji, takich jak: „Środki marnowane na nieprzynoszące efektów eksperymenty energetyczne zostaną skierowane na inwestycje mające na celu zmniejszenie strat w przesyle energii i inwestycje w energetykę konwencjonalną. Zasoby węgla kamiennego i brunatnego stanowią atut naszego kraju w działaniach zmierzających do zapewnienia konkurencyjności polskiej gospodarki”.
Całkowity brak refleksji nad szkodliwością eksploatacji węgla dla ludzkiego zdrowia i życia, a także przyszłości planety, pozostaje w zdecydowanej sprzeczności z punktem wyjścia dokumentu, w którym politycy i polityczki PiS-u kreślą zestaw wartości dla nich fundamentalnych. „Prawo do życia określa relacje między jednostkami a wspólnotą w taki sposób, iż wyklucza możliwość podejmowania arbitralnych decyzji o pozbawianiu życia innych ludzi; chroni ich także przed działaniami autodestrukcyjnymi” – czytamy. I dalej: „Prawo do życia determinuje również struktury społeczne, które powinny być nastawione na eliminowanie zagrożeń dla życia…”. Jest na tej liście kilka problemów o faktycznie niebagatelnym znaczeniu. Czarne chmury wiszące nad Ziemią pozostawały jednocześnie przez polityków PiS-u niezauważone.
Wypowiedź Kaczyńskiego sprzed kilku lat nie jest jedynym głosem reprezentantów partii rządzącej odległym od konsensu panującego w świecie nauki. W organizowanym od 2014 roku przez redakcję portalu naukaoklimacie.pl plebiscycie „Klimatyczna bzdura roku” to właśnie politycy tego obozu stanowią większość laureatów. Pierwszą edycję konkursu wygrał Zbigniew Ziobro wypowiedzią: „Dwutlenek węgla nie może być szkodliwy, skoro spożywamy go w napojach gazowanych”. W następnym roku zwyciężył profesor Jan Szyszko, który przekonywał, że „dwutlenek węgla emitowany w Polsce jest gazem życia dla żywych zespołów przyrodniczych, by stawały się coraz lepsze”. W ostatniej edycji za najgłupszą wypowiedź uznano stwierdzenie Andrzeja Dudy: „Użytkowanie (…) węgla i opieranie (…) [na nim] bezpieczeństwa energetycznego nie stoi (…) w sprzeczności z ochroną klimatu”.
PiS się wyzielenia?
Tak wyglądało to kiedyś. Teraz, przynajmniej pozornie, coś się zmienia. Przed wyborami w 2019 roku w narracji PiS-u zaszły pewne zmiany. W nowym programie partia poświęca ochronie środowiska osobny rozdział. W zestawieniu z dokumentem sprzed pięciu lat i wspomnianymi wypowiedziami polityków niektóre sformułowania brzmią przełomowo: „Priorytetem naszych rządów jest długofalowy, realizowany z poszanowaniem środowiska rozwój kraju, który uwzględnia zarówno aktualne cele, jak i potrzeby przyszłych pokoleń. Rządy Prawa i Sprawiedliwości to zielone światło dla »zielonej gospodarki« i »zielonej energetyki«”.
Upatrywanie w Unii Europejskiej wroga narzucającego niekorzystne dla Polski odgórne obostrzenia przeradza się w dostrzeżenie w niej ważnego partnera, dzięki któremu ochrona środowiska w Polsce może notować intensywny rozwój. Pomijanie czy kwestionowanie podnoszonej przez świat nauki konieczności eliminowania emisji CO2 ustępuje miejsca wyliczeniom sukcesów czteroletnich rządów partii na tym polu. Klimatyczny denializm przeobraża się w kreowanie się na lidera pożądanych przemian: „Polski rząd działa aktywnie, aby zapobiegać zmianom klimatu i łagodzić ich skutki. W grudniu 2018 roku podczas organizowanego w Katowicach szczytu klimatycznego COP24 Polska podjęła inicjatywę i z sukcesem przeprowadziła proces ujednolicenia światowej polityki klimatycznej (…). To historyczny sukces”. Podobnych argumentów na rzecz tezy, jakoby to rząd PiS-u był prekursorem działań na rzecz przeciwdziałania zmianom klimatycznym, znajdziemy w programie więcej.
Choć Prawo i Sprawiedliwość formułuje dziś nową, „zieloną” narrację, nie sposób przymknąć oka na szereg poczynionych szkód i niespełnionych obietnic.
Przedmiotem dumy partii rządzącej są także „polski model wielofunkcyjnej i zrównoważonej gospodarki leśnej”, będący odpowiedzią na problem ze smogiem program „Czyste Powietrze” oraz nowe działania w zakresie gospodarki odpadami. Są też liczne zapowiedzi dalszych kroków w nowej kadencji.
Rzeczywistość nie jest jednak tak kolorowa. Choć Prawo i Sprawiedliwość formułuje nową narrację, to nie sposób przymknąć oka na szereg poczynionych szkód i niespełnionych obietnic. Trudno zapomnieć rządzącym wycinkę Puszczy Białowieskiej, uznaną orzeczeniem Trybunału Sprawiedliwości za złamanie unijnego prawa, a także miliony drzew straconych na mocy tak zwanego „lex Szyszko”. Efekty programu „Czyste Powietrze” uznać można za fiasko. Przedsięwzięcie nie kwalifikuje się do uzyskania funduszy europejskich, a liczba beneficjentów jest mizerna. Nie ma woli i umiejętności poradzenia sobie z problemem spalarni odpadów. Rząd wciąż uzależnia nas od węgla. Szczyci się rozwojem górnictwa i dąży do niego nadal, a przecież ogromne ilości węgla wciąż importujemy z Rosji.
Trudno uwierzyć w nagłe przewartościowanie sposobu myślenia polityków i polityczek prawicy. Motywy otwarcia na nowe mogą być różne. Nie można odmówić znaczenia pogłębiającej się społecznej świadomości problemu, rosnącej pozycji i ofensywie organizacji proklimatycznych, a także coraz silniejszej obecności tematyki w dyskursie publicznym, również w wyniku działań ugrupowań opozycyjnych.
Najwyższą stawką, o którą trzeba walczyć, jest jednak wciąż rezygnacja z węgla. Bez niej inne działania okażą się daremne. Jeśli to nacisk społeczny sprowokował PiS do dostrzeżenia potrzeby troski o planetę, może mieć takie znaczenie także w kwestii dążeń do dekarbonizacji. Tegoroczne badania Kantar Polska pokazują, że 76 procent Polek i Polaków chce Polski bez węgla w 2030 roku. Co ważne, jest za tym także większość elektoratu partii rządzącej.
Życie nie dla uchodźców
28 listopada 2019 roku Parlament Europejski przyjął rezolucję ogłaszającą kryzys klimatu oraz środowiska naturalnego. Zgodnie z nią Komisja Europejska winna podporządkować unijny budżet oraz legislację graniczeniu globalnego ocieplenia. Większość parlamentarna wezwała unijne instytucje do przedstawienia strategii osiągnięcia neutralności klimatycznej najpóźniej do 2050 roku, a także do włączenia zadania ograniczenia emisji o 55 procent do 2030 roku do Europejskiego Zielonego Ładu. Europosłowie i europosłanki PiS-u głosowali przeciw.
PiS odwołuje się do nauki społecznej Kościoła, jednak jego działanie jej zdecydowanie zaprzecza.
Miesiąc wcześniej w tym samym gremium przepadł projekt rezolucji, która miała zobowiązywać kraje Unii do usprawnienia ratowania uchodźców oraz migrantów na Morzu Śródziemnym. Dokument miał przypominać o obowiązku udzielenia pomocy osobom w niebezpieczeństwie, a także wzywać państwa członkowskie do „zapewnienia personelu oraz wystarczającej liczby statków i sprzętu specjalnie przeznaczonego do operacji poszukiwawczo-ratowniczych na wszystkich trasach, na których mogą one skutecznie przyczynić się do ratowania życia”. Europosłowie i europosłanki PiS-u głosowali przeciw.
„U podstaw ideowych programu Prawa i Sprawiedliwości leży szacunek dla godności każdego człowieka. (…) Godność człowieka ujawnia się, a także odsłania swój potencjał we wspólnocie i w instytucjach, które ją organizują wokół podstawowych zasad dobrego społeczeństwa. Trzy z tych zasad mają szczególne znaczenie – ochrona życia, gwarancja wolności oraz ludzka solidarność” – to pierwsze zdania programu partii ogłoszonego w tym roku. Choć PiS odwołuje się do nauki społecznej Kościoła katolickiego, głośne weto dla obu dokumentów czytać można jako zdecydowane jej zaprzeczenie. Stanowi także dowód niezrozumienia splotu obu wielkich problemów, nieprzyswojenia prawdy o tym, że katastrofa klimatyczna nieuchronnie skutkować będzie masowymi migracjami uchodźców klimatycznych z rejonów, w których przeżycie stanie się (lub już się stało) niemożliwym. Świadczy o obojętności na nauczanie ostatnich kilku papieży, którzy tym sprawom poświęcali wiele uwagi. Papież Franciszek pisał choćby w encyklice „Laudato si’”: „Wielu ubogich mieszka na obszarach szczególnie dotkniętych zjawiskami związanymi z ociepleniem (…). Brak reakcji wobec tych dramatów naszych braci i sióstr jest oznaką utraty owego poczucia odpowiedzialności za naszych bliźnich, na którym opiera się każde społeczeństwo obywatelskie”.
W uchodźcach, których do bogatej i bezpiecznej Europy sprowadzają także konsekwencje wojen, prezes PiS-u widzi jednak nie bliźnich, lecz zdehumanizowane nośniki zagrożeń, czemu dał świadectwo w osławionej wypowiedzi w kampanii wyborczej 2015 roku: „Są już przecież objawy pojawienia się chorób bardzo niebezpiecznych i dawno niewidzianych w Europie (…). Różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które nie są groźne w organizmach tych ludzi, mogą tutaj być groźne”. Kaczyński miesiąc wcześniej straszył też z trybuny sejmowej strefami szariatu, które powstałyby w Polsce w wyniku osiedlenia się w Polsce uchodźców z krajów islamskich. Przestrzegał, że Polacy i Polki przestaną być gospodarzami we własnym kraju. Liderowi PiS-u wtórowali liczni politycy i polityczki formacji, którzy zrównywali uchodźstwo z terroryzmem i przemocą, często posługując się przekazem opartym na islamofobii. Obszernie pisał o tym Paweł Cywiński w tekście „Najnowszy bestseller handlarzy strachu”, który ukazał się w 34. numerze Magazynu Kontakt.
Partia grzmiąca o „przemyśle pogardy”, którego twórcami mieli być jej oponenci, zbudowała swoją zwycięską kampanię na szczuciu na poszukujących bezpiecznego i godnego życia przybyszów. Badania przeprowadzone tydzień przed wyborami do parlamentu w 2015 roku przez Centrum Badań nad Uprzedzeniami wykazały wprost, że zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości jest rezultatem także narracji skierowanej przeciwko uchodźcom. Z opracowanego dla Fundacji Batorego raportu „Zarządzanie strachem. Jak prawica wygrywa debatę publiczną w Polsce” wynika z kolei, że w okresie premierostwa Beaty Szydło kwestia uchodźców była jednym z wiodących tematów, które posłużyły partii rządzącej za narzędzie politycznych rozgrywek. W wyniku tej nagonki, o czym świadczą liczne badania, polskie społeczeństwo z przychylnego przyjmowaniu uchodźców stało się przeciwne tej formie pomocy.
Czym mają być „bezpieczeństwo” i „ochrona życia”, jeśli dotyczą tylko Polaków i Polek?
Nie ma wątpliwości, że to wszystko stanowi instrumentalne wykorzystywanie negatywnych emocji (takich jak nienawiść), zarządzanie strachem, rozbudowaną strategię socjotechniczną. Być może jeszcze bardziej przerażające jest odkrycie, że jest to strategia zgodna z myśleniem zakorzenionym w umysłach polityków. Nagrany w 2013 roku podczas prywatnej rozmowy niezwiązany wówczas jeszcze z PiS-em Mateusz Morawiecki, przewidując masowe migracje z Afryki związane z dysproporcjami rozwojowymi, dał upust szczerości: „Kiedyś przypłyną (…), iPhone’y pokażą im: tu żyje się tak, a tu tak. I co my zrobimy jak flotylla tratw ku***, nawet tam z północy Afryki będzie na południe? (…) Będziemy strzelać, będziemy odpychać ich”.
Doktryna partii jest jasna, choć niekiedy w programie kryta pod ładnymi sformułowaniami. Doktrynę tę oddaje opublikowany w tym roku po latach zwłoki rządowy dokument „Strategia imigracyjna Polski”: bezpieczeństwo jako absolutny priorytet, któremu musi być podporządkowana cała polityka migracyjna, Polska jako kraj monokulturowy, koncepcja kultury wiodącej, asymilacja zamiast integracji. Osławiona „pomoc na miejscu”, która w języku prawicy stała się mantrą, nie jest zaś pomocą wystarczającą. Czym mają być „bezpieczeństwo” i „ochrona życia”, jeśli dotyczą tylko Polaków i Polek, a nie obejmują ofiar wojny, głodu, niesprawiedliwości? Czyż nie są jedynie sposobem na tuszowanie hipokryzji?
Ofiary zaniedbań
Za alarmującą należy uznać sytuację w systemie ochrony zdrowia. Mamy niewystarczająco liczny i słabo wynagradzany za swoją ciężką pracę personel medyczny. Istnieją w Polsce oddziały szpitalne, na których jedna pielęgniarka przypada na 30–40 pacjentów. Niepokojącą normą jest praca pielęgniarek na kilku etatach. Gdyby wybrały tylko jedno miejsce, system byłby zagrożony. System, który wciąż boryka się z problemem niedofinansowania, nie spełnia swej podstawowej roli. Państwo nie wywiązuje się z konstytucyjnego obowiązku zapewnienia obywatelkom i obywatelom równego dostępu do publicznej opieki zdrowotnej. Część kluczowych świadczeń jest niedostępna ze względu na brak funduszy albo na różnorakie przepisy. Zatrważa długość kolejek do specjalistów. Opieka kuleje w wielu dziedzinach – począwszy od psychiatrii dziecięcej, poprzez zwalczanie chorób epidemicznych, na geriatrii skończywszy. Nie odpowiadają za to wyłącznie rządy PiS-u, ale one także, co widzimy choćby po liczbie zamykanych w ostatnich paru latach oddziałów szpitalnych.
Czekające od lat na rozwiązanie problemy osób z niepełnosprawnościami i ich rodzin doprowadziły wiosną 2018 roku do protestu w sejmie. Czterdziestodniowy strajk zakończył się fiaskiem. Podczas jego trwania rządzący nie byli gotowi na dialog z protestującymi, których traktowano w sposób odbierający im godność. Ostatecznie tylko kilka z 21 postulatów doczekało się realizacji. Niewydolność państwowego systemu wsparcia razi także w tym obszarze. Bez uzupełnienia ogromnych luk, nie tylko finansowych, nie można go uznać za spełniający swoje zadanie. Nie jest respektowane prawo osób z niepełnosprawnościami do niezależnego życia, a ochronie przed dyskryminacją wciąż brak dostatecznego umocowania prawnego. Do rangi symbolu urasta niewykonany wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2014 roku dotyczący nierównego traktowania rodzin osób z niepełnosprawnościami w przepisach dotyczących świadczeń – różnicują one wysokość wsparcia w zależności od momentu powstania niepełnosprawności.
Rząd chwali się spadkiem liczby osób doświadczających bezdomności. Z przeprowadzonego w połowie lutego 2019 roku badania wynika, że w Polsce problem ten dotyka 30 330 osób. To ponad trzy tysiące mniej niż jeszcze dwa lata temu. Liczba ta może być jednak znacznie wyższa, na co wskazują organizacje pozarządowe zajmujące się problematyką bezdomności. Temat ten powinien rządzącym spędzać sen z powiek. Nie można poprzestać na satysfakcji z liczb, skoro problem wciąż istnieje, skoro każdej zimy słyszymy doniesienia o osobach, które umierają w wyniku zamarznięcia na polskich ulicach, a rządzącym brakuje kompleksowej wizji zwalczania bezdomności. Potrzeba też poważnego zajęcia się kwestiami należącymi do najczęstszych źródeł problemu – uzależnień i eksmisji. Władza, której nie wychodzi realizacja autorskiego programu Mieszkanie+, nie będzie tym bardziej zdolna poradzić sobie z losem osób skazanych na codzienność na ulicy.
Ostatni rok był czasem wyjątkowo trudnym dla mniejszości seksualnych. W ogniskowanej przez polityków i polityczki Prawa i Sprawiedliwości nagonce na środowiska LGBT+ dopatrzyć się można analogii z wcześniejszą kampanią nienawiści skierowaną przeciwko uchodźcom. Rządzący nakręcają spiralę negatywnych emocji, ale w tym przypadku „wróg” jest na miejscu. Do czego to prowadzi, pokazały wydarzenia z pierwszego Marszu Równości w Białymstoku. We Wrocławiu Przemysław Witkowski został pobity za krytykę homofobicznego hasła na murze. Nie można zapomnieć przede wszystkim o osobach LGBT+, które skala wrogości, dyskryminacji i wykluczenia popycha nawet do odebrania sobie życia. Dominik Szymański i Milo Mazurkiewicz to najgłośniejsze przykłady śmiertelnych ofiar szczucia przeciwko osobom LGBT+. Bez wątpienia nie wszystkie i nie ostatnie.
###
Prawo i Sprawiedliwość nieprzerwanie zasłania się widmem kosztów, którymi skutkować miałaby likwidacja kopalń. W sprawie uchodźców straszy społeczną katastrofą, którą miałoby przynieść otwarcie się na osoby poszukujące schronienia. W innych tematach grzmi o wpływach zepsutego Zachodu lub zasłania się – tak przez siebie krytykowanym – imposybilizmem.
W efekcie partia rządząca, zabiegając o bezpieczeństwo mniej zagrożonych, nie liczy się z tymi, którym naprawdę już dzisiaj grozi śmierć. Sytuacja osób pracujących w przemyśle wydobywczym musi być przedmiotem uwagi rządzących, nie może jednak przysłaniać troski o los zagrożonych utratą zdrowia i życia nas wszystkich oraz o przyszłość planety. Czym jest wizja zabezpieczonych i sytych Polek i Polaków odseparowanych od ludzi codziennie skazywanych na zagładę? Czym jest polityka oparta na sloganach o wartościach chrześcijańskich, która żywi się nienawiścią do przedstawicieli i przedstawicielek grup mniejszościowych?
Rządząca od przeszło czterech lat formacja stawia na bezpośrednie transfery pieniężne, ale nie potrafi poradzić sobie z systemowymi problemami, które wymagają bardziej przemyślanych rozwiązań. Wybiera drogę na skróty. Rzecznika Praw Obywatelskich, który skrupulatnie rejestruje niedomagania państwa w licznych sferach i proponuje warte uwagi recepty, Prawo i Sprawiedliwość nie chce słuchać i traktuje jak persona non grata.
Sytuacja zmusza nas więc, by we wszystkich tych sprawach wołać: odwagi!
Badacze z brukselskiego think tanku Bruegel piszą: „Choć polityka w zakresie klimatu może mieć wpływ na kwestie redystrybucji, to odpowiedzią na to nie może być powstrzymanie się od jego ochrony. Wstrzymanie się z działaniem pogorszyłoby sytuację nas wszystkich, a skutki zmian klimatu bardziej dotknęłyby gospodarstwa domowe o niskich, a nie wysokich dochodach. Nie mamy do czynienia z alternatywą »albo klimat, albo równość«”. Solidarna dekarbonizacja jest możliwa. Rozłożone w czasie odchodzenie od węgla nie musi się wiązać z widmem społecznej katastrofy na terenach górniczych. Integracja i akulturacja migrantów z korzyścią dla nich i dla nas wszystkich nie jest mrzonką, ale wymaga intensywnych działań, a nie wygodnych wymówek. Solidne zorganizowanie systemu opieki medycznej i lepszego wsparcia osób z niepełnosprawnościami nie zaistnieje bez wizji, dialogu i radykalnego podniesienia wydatków na te sfery. Odwrót z drogi budowania podziałów ku poszukiwaniu wspólnej przestrzeni do życia dla wszystkich jest nie tylko możliwy, ale konieczny. Rozwiązania w innych przestrzeniach ochrony życia proponują także pozostałe teksty w tym numerze Magazynu Kontakt.
To tematy, w których potrzebne jest uczciwe komunikowanie się z partnerami społecznymi, wysiłek i odwaga. W wielu przypadkach potrzebne są błyskawiczne decyzje. Zmian o kluczowym znaczeniu dla ochrony życia tu i teraz oraz w najbliższej przyszłości nie można odkładać na później. Koniunkturalne podejście w tych kwestiach zemści się bowiem na nas wszystkich. Na życiu naszym i ludzi nas otaczających. A na to – jako chrześcijanie i chrześcijanki, ale też jako ludzie dobrej woli – nie możemy się godzić.