To nie jest numer o antykoncepcji, zapłodnieniu in vitro ani o eutanazji. Nie jest to także numer o aborcji.
Nie chcemy w nim roztrząsać naszych poglądów na te sprawy i przytaczać dobrze znanych, powtarzanych do znudzenia argumentów. Bynajmniej nie dlatego, że uważamy te tematy za niewarte uwagi. Przeciwnie – wielokrotnie zabieraliśmy już głos w tych dyskusjach i z pewnością będziemy zabierać go dalej. Jednak nie w numerze, który trzymają Państwo w rękach.
Dlaczego więc postanowiliśmy zatytułować go „Prawdziwa cywilizacja śmierci”? Nasz pomysł wykiełkował z prostego spostrzeżenia, że powiedzieć dziś w Polsce „za życiem” znaczy tyle, co „za całkowitym zakazem aborcji”. Prawicowym środowiskom (a także kościelnym, w tym licznym biskupom) udało się przekonać większość z nas, że życie to przede wszystkim życie nienarodzone. Niezwykle szeroka kategoria została skutecznie sprowadzona wyłącznie do życia na etapie zygoty i embrionu. Dosyć wybiórczo, naszym zdaniem – zbyt wybiórczo.
Problem zawłaszczenia pojęcia „życie” przez ruchy „pro-life” jest od dawna obecny w dyskusji o kształcie prawa regulującego sprawy związane z prawami reprodukcyjnymi. Zwolennicy liberalizacji tych przepisów podkreślają, że walcząc o bezwzględne prawo do życia nienarodzonych, często zapomina się o osobach w ciąży. Nam jednak chodzi o znacznie więcej. Chcemy zwrócić uwagę, że „bycie za życiem” nie musi, a nawet nie powinno odnosić się wyłącznie do spraw i praw reprodukcyjnych.
Czy aborcja to rzeczywiście jedyna sprawa o wadze życia i śmierci, jaka toczy się na naszych oczach i wymaga publicznej debaty? Czy chcemy godzić się na przyznanie osobom zaangażowanym w walkę o zaostrzenie prawa antyaborcyjnego ekskluzywnego prawa do określania się mianem „obrońców życia”? A co z obroną innych żyć, narodzonych żyć, przykrytych wzniosłymi hasłami i krwawymi banerami?
W Polsce na drogach giną rocznie trzy tysiące osób, około pięciu tysięcy popełnia samobójstwa, setki kobiet doświadczają przemocy domowej. Umieramy przez tragiczną opiekę zdrowotną, przez brak wsparcia psychologicznego i psychiatrycznego, przez smog i utonięcia. Ponadto uparcie odrzucamy realne działania polityczne na rzecz walki z katastrofą klimatyczną, za nic mając życie przyszłych (lecz wcale nieodległych od naszych czasów) pokoleń. Polscy politycy udowodnili także, że nie jest im bliska idea niesienia pomocy osobom umierającym codziennie na szlakach uchodźczych.
Oczywiście, nie sposób „być za życiem” zawsze i wszędzie, nie sposób stać na wszystkich frontach walki o większą sprawiedliwość i o lepszy świat (zakładając, że o to właśnie chcą walczyć tak zwane osoby pro-life). Niestety jednak okazuje się, że tym, którzy uznają się za stojących „za życiem”, często zaskakująco łatwo przychodzi skazywać na śmierć. Bo czy postulując zamknięcie europejskich granic, nie stajemy się współodpowiedzialni za całe rodziny uchodźców i uchodźczyń tonące w Morzu Śródziemnym? Czy biorąc udział w nagonce na osoby nieheteronormatywne – albo chociażby milcząco na nią przyzwalając – nie bierzemy na siebie części odpowiedzialności za fakt, że tak wiele należących do tej grupy osób podejmuje próby samobójcze? Czy przecząc, w imię bieżących interesów ekonomicznych, potrzebie odejścia od energetyki węglowej, nie przyczyniamy się do pogłębienia kryzysu klimatycznego, uniemożliwiającego ludziom życie na coraz większych obszarach naszej planety?
Gdy chodzi o jednostkowe postawy, sytuacja nie jest zero-jedynkowa, nie zawsze ci, którzy popierają delegalizację aborcji, mają antyuchodźcze poglądy czy opowiadają się przeciwko ochronie praw mniejszości seksualnych. Nam nie chodzi zresztą o rozliczanie Kowalskiego z tego, na której demonstracji był, a na której nie.
Co innego jednak politycy i inne osoby publiczne, w tym przedstawiciele Kościoła hierarchicznego. Zbijanie kapitału politycznego na grze emocjami, cyniczne wykorzystywanie grup dyskryminowanych jako kozłów ofiarnych czy uciekanie od ważnych, ale trudnych tematów – to praktyki o zupełnie innej wadze niż post na fejsie Kowalskiego. Tak samo wygląda sprawa jeśli chodzi o media – kryzys klimatyczny stał się gorącym tematem mniej więcej rok temu, wcześniej mogliśmy co najwyżej pomarzyć o porządnym materiale o tej sprawie na pierwszych stronach gazet. Kwestia smogu pojawia się głównie w sezonie zimowym. Informacje o tym, ile osób w kryzysie bezdomności zamarzło na ulicach, podawana jest razem z prognozą pogody. Jako obywatele i media, a zatem jako społeczeństwo, nie tylko zgodziliśmy się na to, aby środowiska antyaborcyjne zawłaszczyły wartość obrony życia, pozwoliliśmy również, a może przede wszystkim, na to, żeby to kwestia aborcji zdominowała dyskusję wokół życia, wypychając inne tematy na jej peryferie. Ten sam mechanizm zachodzi niestety także w Kościele, zwłaszcza instytucjonalnym.
Marzymy o tym, żeby tematy niezwiązane z aborcją, a realnie dotyczące kwestii życia i śmierci wielu ludzi podejmowane były z równym zapałem i częstotliwością, jak dyskusja o życiu nienarodzonym. Dlatego zaczynamy od siebie. W tym numerze prezentujemy subiektywny wybór wątków, związanych przede wszystkim z polskim kontekstem, które uważamy za sprawy palące, o wadze życia i śmierci właśnie, wokół których potrzebujemy ożywionych dyskusji i podjęcia zdecydowanych kroków.
To prawda, że i my nie podnosimy w tym numerze wszystkich ważnych z perspektywy „ochrony życia” tematów. Nie mamy osobnego materiału o bezdomności ani o smogu, niewiele miejsca oddajemy podwyższonemu ryzyku samobójstw wśród osób nieheteronormatywnych czy chorobom układu krążenia. Częściowo dlatego, że pisywaliśmy już o tych tematach w rozmaitych materiałach, przede wszystkim jednak z powodu prozaicznego ograniczenia liczbą stron. Tematy przez nas wybrane dalece nie wyczerpują problemu, nie uważamy ich także za ważniejsze od tych niewybranych. Mamy jednak nadzieję, że nasze propozycje stanowić będą inspirację, a może nawet początek zmiany w dyskursie.
Chcemy powiedzieć wyraźnie: środowiska „pro-life” nie mają monopolu na decydowanie, co jest sprawą życia i śmierci. My zaś domagamy się od władz, mediów i Kościoła podjęcia szerszego spektrum tematów ostatecznych i przedstawiania ich z należytą powagą.