Kościół i jego chłopcy. O książce Dyan Elliott „The Corrupter of Boys”
[…] Ktoś czeka. On. Rzuć zatem wszystko i wracaj z Chalonnes.
To, co masz tutaj, marnujesz. To więcej, niż tam zyskujesz.
Cóż dorówna wartości chłopca wiernego w miłości?
Choć jednak czeka statecznie, czekać nie będzie wiecznie.
Komplementuje go wielu; ktoś w końcu trafi do celu.
Bo kto jest kuszony, ten może też zostać schwycony.
Wracaj więc, by nie szlochać, gdy stracisz to, coś ukochał.
Wracaj do swego miasta, aby zachować szczeniaczka.
Marbod z Rennes (zm. 1123, biskup od 1097), „Do nieobecnego przyjaciela”
Tłumaczenie własne na podstawie angielskiego przekładu Thomasa Stehlinga
Jeśli nie możesz być czysty, bądź ostrożny.
Thomas z Chobham (teolog angielski, zm. między 1233 a 1236), „Summa confessorum”
Najnowszą książkę amerykańskiej mediewistki Dyan Elliott otwiera odniesienie do kryzysu przemocy seksualnej we współczesnym Kościele rzymskokatolickim w USA. Autorka wspomina, że gdy usłyszała o systemowym ukrywaniu przestępstw bostońskich księży przez biskupów, przyszedł jej na myśl trzynastowieczny scholastyk Henryk z Gandawy. Rozważał on problem przełożonego, który słyszy podczas spowiedzi, że jeden z jego podwładnych stanowi zagrożenie dla parafianek i parafian. Zdaniem Henryka powinien milczeć, a gdy nadarzy się okazja – przenieść księdza w inne miejsce. Właśnie to podobieństwo między XIII a XX wiekiem skłoniło Elliott do podjęcia pracy nad książką „The Corrupter of Boys”.
Rdzeniem książki Elliott są dwie tezy: że w średniowieczu seksualne wykorzystywanie chłopców przez księży było częste i że było systemowo ukrywane.
Autorka pisze, że od IV wieku w Kościele katolickim postępował proces rozróżniania stanu świeckiego i duchownego, połączony z wywyższaniem księży jako bliższych Bogu. Kluczową część tego procesu stanowiła norma celibatu (jej surowość i zasięg zmieniały się z biegiem czasu). Kiedy na jaw wychodziły przypadki łamania tej zasady przez kapłanów, wybuchały skandale, które zagrażały wysokiej pozycji społecznej całego stanu i podważały autorytet kościelnego nauczania, a zarazem określane były jako wyjątkowe niebezpieczeństwo dla dusz wiernych (mogli wszak stracić wiarę w świętość Kościoła i zejść z drogi wiodącej ku zbawieniu). Dlatego stopniowo budowano skuteczny system ukrywania takich przewin, dotyczący zwłaszcza jednopłciowych kontaktów seksualnych, szczególnie gorszących w razie ujawnienia. W teorii potępiano je z niezwykłą stanowczością, w praktyce przymykano na nie oko. W efekcie kultura klerykalna stała się niebezpieczna dla chłopców, których w otoczeniu księży nie brakowało: wychowanków klasztorów, uczniów szkół, najmłodszych studentów uniwersytetów. Jeżeli byli krzywdzeni, zwykle nie mogli liczyć na sprawiedliwość. Realnie zwalczano natomiast wszelkie, w tym dobrowolne, związki duchownych z kobietami. Były one znacznie trudniejsze do ukrycia (żon czy kochanek trzeba było szukać poza męską kulturą klerykalną, czyli poza przestrzenią najsilniejszej kościelnej kontroli), wywoływały konflikt lojalności i uszczuplały zasoby Kościoła – tym bardziej gdy z takich relacji rodziły się dzieci.
Rdzeniem książki Elliott są dwie tezy: że w średniowieczu seksualne wykorzystywanie chłopców przez księży było częste i że było systemowo ukrywane. Rzecz jasna nie na drodze spisku, lecz za sprawą kumulacji wielu drobnych i mniej drobnych działań, kierowanych różnorodnymi intencjami. Z niektórymi argumentami na rzecz tych stwierdzeń można zapoznać się w internetowych wypowiedziach autorki, na przykład w londyńskim miesięczniku „History Today” albo w rozmowie z redakcją portalu „Notches”. Niemniej dopiero książka daje pełny obraz – i nie jest to obraz zachęcający.
Groźne pragnienia
Wczesne chrześcijaństwo współistniało z kulturą późnego starożytnego Rzymu, sankcjonującą kontakty seksualne dorosłych mężczyzn z najmłodszymi. W przypadku wolnych dzieci i nastolatków przestrzegano pewnych ograniczeń, nie chroniły one jednak niewolnic i niewolników. Niekiedy też obchodzone były w małżeństwach: dostępne są źródła wskazujące na sześcio- i siedmioletnie żony, odnaleziono również papirus opisujący dziewięcioletnią matkę. Można wskazać teksty chrześcijańskie – tak jak i niechrześcijańskie – potępiające te praktyki, jednak w wielu wypowiedziach, które dotyczyły seksualności, na ten temat milczano. Ponadto oburzenie ówczesnych autorów przeważnie skupiało się wokół naruszania norm seksualnych, a nie krzywdy dzieci.
W kulturze ojców pustyni, niezwykle gorliwie unikających kobiet jako zagrożenia dla czystości, seksualizowani byli również chłopcy. Żyjący w egipskiej dolinie Sketis mnich Pafnucy (zm. po 399) miał odesłać młodego kandydata, tłumacząc, że ze względu na diabelskie podszepty nie chce do swej wspólnoty wpuścić „kobiecej twarzy”. W pochodzących głównie z III i IV wieku „Żywotach Ojców Pustyni” („Vitae patrum”) czytamy między innymi: „Ten, kto się objada i rozmawia z chłopcem, już w swoich myślach dopuścił się z nim nierządu”. Bazyli Wielki (zm. 379) przestrzegał zaś przyszłych ascetów: „Kiedy młody brat z tobą rozmawia lub znajduje się naprzeciwko ciebie w chórze, odpowiadaj ze skłonioną głową, tak by przez wzrok wpatrzony w jego twarz nie zagnieździło się w twojej duszy ziarno pożądania”.
W późniejszych zgromadzeniach zakonnych dzieci ostro dyscyplinowano, w szczególności „naprawiając” je za pomocą bicia. Kontynuowano przy tym tradycję postrzegania najmłodszych raczej w kategoriach zepsucia niż niewinności, a więc też ich obwiniania. Na przykład napisany około 650 roku penitencjał irlandzkiego mnicha Cummeana sugerował spowiednikom, by dziesięciolatek wykorzystany przez starszego chłopaka pościł przez tydzień w ramach pokuty (przez dwadzieścia dni, „jeśli się zgodził”); podobnie było w innych penitencjałach przez kolejnych kilka wieków.
Zapewne to właśnie zagrożenia związane z seksualnością miał na myśli święty Benedykt z Nursji (zm. 547), zalecając, by mnisi spali w dużych grupach i by łóżka młodszych przeplatano z łóżkami starszych. Mnich Hildemar z Corbie (zm. 844) interpretował te wytyczne wprost jako zabezpieczenie przeciw kontaktom seksualnym. Swoje dołożył nawet sam cesarz Karol Wielki: jego „Capitulare missorum generale” z 802 roku w pewnym momencie powołuje się na doniesienia, wedle których „w klasztorach ma miejsce wiele ohydnych i nieczystych aktów nierządu. […] [M]ówi się, że część mnichów jest sodomitami”. Wszystkie wymienione przekazy świadczą o tym, iż wspólnoty zakonne nie były zbyt bezpiecznym miejscem dla chłopców. Elliott posługuje się tu porównaniem ze współczesnymi męskimi więzieniami, w których również ma miejsce przemoc skierowana przeciw słabszym – i również są oni w pewnym sensie traktowani jak kobiety.
Dotychczasowe uwagi dotyczą głównie świata zakonnego. Ich zasięg poszerzają spostrzeżenia autorki na temat pełnego średniowiecza, w tym poezji erotycznej XI i XII wieku. To z niej pochodzi pierwsze motto tego tekstu: łaciński wiersz, którego autor był księdzem, a od pewnego momentu nawet biskupem. Tego rodzaju dzieła świadczą o tym, że erotyczne pragnienia części ówczesnych duchownych wobec chłopców były w jakiejś mierze znormalizowane. Zdaniem Dyan Elliott taka poezja rozkwitła w północnej Francji tuż po reformie gregoriańskiej, skierowanej po części przeciw żonatym księżom. Jej przeciwnicy oskarżali zresztą reformatorów o hipokryzję: atakowanie duchownych pozostających w związkach z kobietami, a jednocześnie pielęgnowanie relacji jednopłciowych we własnych szeregach. Nie możemy też zapominać o wizjach, w których piekło było zaludnione przez wielu mężczyzn „grzeszących przeciwko naturze”.
Werbalne potępienie „sodomii” wzmogło się jeszcze bardziej w XIII stuleciu w pismach szeregu teologów. W podobnym czasie zaostrzono zasady i praktykę prawa świeckiego. Zarazem męsko-męskie kontakty seksualne wyraźnie kojarzono z duchownymi, czego ślady można znaleźć w „Piekle” Dantego czy „Dekameronie” Boccaccia lub w politycznej walce króla Francji Filipa Pięknego (zm. 1314) z papieżem Bonifacym VIII oraz zakonem templariuszy. Do tego przytoczone przez Elliott historie duchownych, których mimo wszystko postawiono przed sądem, pokazują, jak niebezpieczne dla chłopców mogły być kościelne instytucje: klasztory, chóry, szkoły, kurie biskupie. Prezentując je, autorka podkreśla rolę uwarunkowań, na które składały się hierarchiczne relacje społeczne, trudne warunki mieszkalne czy powszechność kar cielesnych.
Takich historii znamy jednak niewiele, zdecydowanie mniej niż przypadków dyscyplinowania duchownych za relacje z kobietami. Dlaczego?
„Grzech, którego nie wypada nazywać”
W pierwszych stuleciach chrześcijaństwa za najcięższe grzechy pokutowano publicznie. Jednak już na przełomie IV i V wieku w pismach biskupa Optata z Milewy i świętego Augustyna znajdujemy świadectwa przekonania, że publiczna pokuta jest sprzeczna z godnością stanu kapłańskiego. Przyczyną mogła być dbałość o moralne standardy księży, w efekcie powstała jednak klerykalna kultura sprzyjająca tuszowaniu przestępstw. W kolejnych stuleciach przyjęła się bowiem zasada prywatnej spowiedzi i pokuty duchownych (wiarę w nie umacniano potem w VIII i IX wieku, między innymi wkładając stosowne wypowiedzi w usta dawnych autorytetów, na przykład papieży Kaliksta I oraz Grzegorza Wielkiego). Niestety Dyan Elliott nie omawia równoległego upowszechniania się tych praktyk wśród laikatu, w związku z czym trudno określić, na ile były one specyficzne dla kleru. Niemniej z pewnością w przypadku duchowieństwa zyskiwały dodatkową moc, współistniejąc z pozostałymi elementami systemu, który rozdzielał świeckich i kapłanów, a zarazem chronił ich przed zewnętrzną odpowiedzialnością.
Księża czy zakonnicy wykorzystujący chłopców nie musieli być wcale homoseksualni, podobnie jak dzisiejsi więźniowie gwałcący współosadzonych.
Podobnie przedstawić można tradycję braterskiego upomnienia, niedotyczącą wyłącznie księży, ale w tej grupie zyskującą szczególne znaczenie. Zasada ta, której ewangeliczne zalążki rozwijali Augustyn, Benedykt czy Izydor z Sewilli (zm. 637), pojawiała się bowiem między innymi w regułach zakonnych, jeszcze silniej wiążąc podwładnych z przełożonymi. Izydor tłumaczył nawet w swojej regule, że ujawnianie ukrytych grzechów jest dalece niepożądane, gdyż mogłoby skłaniać innych ludzi do ich powtarzania. O braterskim upomnieniu chętnie pisali też teologowie dojrzałego średniowiecza, na przykład święty Tomasz z Akwinu (zm. 1274). Wzmiankowany na początku Henryk z Gandawy postulował zaś, by grzech kapłana znany tylko jednemu świadkowi nigdy nie był wyjawiany innym ludziom, może poza bezpośrednim zwierzchnikiem winnego. Jeżeli zwierzchnik nie podejmie działań, należy milczeć i zostawić sprawę Bogu, nawet wtedy, kiedy dobro osób trzecich może być zagrożone.
Bardzo istotną częścią systemu było uwolnienie kapłanów od odpowiedzialności za przestępstwa przed sądami świeckimi. Przywilej ten miał korzenie już w późnej starożytności i wyrażony został w V wieku w „Kodeksie Teodozjańskim”, gromadzącym prawa ustanowione przez chrześcijańskich cesarzy. Później był jeszcze pogłębiany, również przez kolejne podrobione dokumenty, które utrudniały wymierzanie sprawiedliwości nawet sądom kościelnym. W IX wieku w tak zwanych „Fałszywych dekretach” przywoływano choćby rzekome ustalenie papieża Zefiryna (zm. 217), że do skazania biskupa potrzeba 72 świadków, zeznających przed 12 sędziami, których wybrał sam biskup. Papieżowi Sylwestrowi (zm. 335) przypisywano zaś dekret, wedle którego zwykły ksiądz mógł zostać skazany dopiero za sprawą 44 świadków. Podróbki te nie wyznaczały powszechnie obowiązującego standardu, ale bywały przywoływane, by bronić sprawców.
W dojrzałym i późnym średniowieczu stosowano też procedurę oczyszczenia kanonicznego, w ramach której oskarżony duchowny mógł unieważnić zarzuty pod swoim adresem, gdy nie było wystarczających dowodów przestępstwa. Wymagało to złożenia uroczystego przyrzeczenia i przywołania szeregu osób, które zaświadczały o reputacji kapłana. Uderzająca jest także historia tajemnicy spowiedzi. Nie ma podstaw, by sądzić, że w pierwszym tysiącleciu po Chrystusie zasada ta miała charakter absolutny, a jeszcze w XIII wieku teolodzy rozważali możliwość jej naruszania w wyjątkowych sytuacjach (uznając, iż jej bezwzględne przestrzeganie może sprzyjać tuszowaniu przestępstw). Reguła, którą dzisiejszy Kościół rzymski uznaje za nienaruszalną pod rygorem ekskomuniki, przez większość historii chrześcijaństwa wcale taka nie była.
Duże znaczenie miał język, który jeszcze dziś pełni swoją funkcję, zaciemniając rzeczywisty obraz zjawiska i utrudniając badania. Oprócz przemilczeń średniowieczni autorzy stosowali wiele eufemizmów. Niekiedy źródła mówią jedynie o „nieumiarkowaniu” czy „braku wstrzemięźliwości”, co może oznaczać różne rzeczy w różnych kontekstach, choć pewną sugestią bywa nasilenie emocjonalnych przymiotników. Czasem znajdujemy niedopowiedzenia takie jak u Piotra Czcigodnego (zm. 1156), opata klasztoru benedyktyńskiego w Cluny, który następująco uzasadniał podniesienie do dwudziestu lat wieku przyjmowania nowych mnichów: „Zanim [dzieci] mają w sobie cokolwiek z racjonalnej inteligencji, ubierane są w strój świętej religii i mieszane z innymi. Ich niezdarna dziecięcość wszystkim przeszkadza, a o pewnych sprawach nie mówię”. W wizji piekieł spisanej przez innego benedyktyna, Adama z Eynsham (zm. po 1233), pojawia się zaś wręcz określenie: „grzech, którego nie wypada nazywać”.
Autorka śledzi także losy tekstów, które wprost mówiły o wykorzystaniu dzieci przez mnichów i księży. Przywołując wypowiedzi Fruktuozusa z Bragi (zm. 665), świętego Piotra Damianiego (zm. 1072) czy świętej Hildegardy z Bingen (zm. 1179), wskazuje, że w pełnym i późnym średniowieczu taka bezpośredniość była rzadkością. Znaczące jest również to, iż jedenastowieczni zwolennicy reformy gregoriańskiej mieli bardzo mało do powiedzenia na ten temat, bardzo dużo natomiast – na temat żonatych księży. I wreszcie pouczające są przytaczane wywody o ukrywaniu skandalu. Piotr Abelard (zm. 1142) i Thomas z Chobham pisali, że jawny grzech trzeba karać bardziej surowo niż ukryty. Paryski teolog Piotr Kantor (zm. 1195) twierdził, że grzeszący ksiądz ma prawo głosić kazania, dopóki wierni nie wiedzą o jego grzechu, a w dodatku niektóre przewiny są tak gorszące, iż wątpliwe jest ich wyznawanie nawet na spowiedzi. William de Montibus (zm. 1213) zaznaczał, że pokutujący nie powinni pościć zbyt ściśle, aby nie zdradzić ciężaru swych win. Nawet jeśli autorzy ci wyróżniali samą „sodomię” jako grzech szczególnie obciążający, to i tak przyczynili się do umocnienia systemu, który chronił sprawców przed realną odpowiedzialnością. Nie chronił natomiast ofiar.
Wątpliwości
Nie jestem znawcą metodologii badań historycznych i w tym obszarze nie podejmę się oceny warsztatu Dyan Elliott. Wspomnę jedynie, że dla laika opis bazy źródłowej jest imponujący: 87 stron przypisów, a następnie 36 stron bibliografii, drobną czcionką (przede wszystkim teksty już opublikowane, ale również materiały z własnych kwerend w archiwach z Włoszech, Anglii i Szwajcarii). Natomiast z perspektywy uczestnika życia publicznego, którego interesują użytki czynione z wiedzy historycznej, chciałbym docenić postawę Elliott w tej kwestii. Autorka pisze, że w dwu recenzjach wydawniczych zasugerowano jej usunięcie odniesień do współczesności, tak by odbiorcy nie uznali książki za uprzedzoną. Nie zdecydowała się na to jednak, ponieważ „to właśnie niechęć historyczek i historyków, by wskazywać na rezonans między przeszłością a teraźniejszością, sprawia, że nasza dyscyplina szybko staje się nieistotna”.
Równocześnie narracja budzi miejscami niepotrzebne wątpliwości, jeśli chodzi o skalę opisywanych zjawisk. Kiedy na przykład czytamy, że po „Księdze Gomory” Piotra Damianiego z 1049 roku „zachęcano świeckich do przemocy wobec żonatych księży i nakłaniano do bojkotu ich mszy”, bez sięgnięcia do przytoczonych w przypisie prac nie możemy określić, kto, gdzie, kiedy albo jak często to robił. Tego rodzaju fragmenty mogą rodzić sceptycyzm względem niektórych szczegółowych tez Dyan Elliott, podobnie jak interpretacje części tekstów literackich. Nie są to jednak przypadki rażąco częste.
Osobny problem wiąże się z szerszym kontekstem seksualnego wykorzystywania chłopców w średniowieczu. Nie dowiadujemy się właściwie niczego o tym, jakie znaczenie mogły mieć postawy przyjmowane poza kręgiem duchowieństwa, szczególnie te dotyczące dzieci. Nie ma również informacji o chrześcijaństwie bizantyjskim czy Kościele prawosławnym. Oczywiście nie da się pisać o wszystkim, zakres pracy i tak jest ogromny, a ponadto żaden kontekst nie usprawiedliwiłby struktur grzechu w samym Kościele katolickim. Pod koniec wstępu Elliott wskazuje, że kapłanów chronił i chroni system zakorzeniony jeszcze w czasach starożytnych, w dodatku zaś tylko ich otoczono aurą świętości. Skoro jednak mowa o dość obszernej pracy naukowej (nie o krótkiej wypowiedzi publicystycznej), z chęcią dowiedziałbym się przynajmniej, czy ktoś badał wzmiankowane zagadnienia, a jeśli tak, to jakiego rodzaju informacje mamy na ich temat.
Nie wystarczy
Pracę Elliott docenił dominikanin Thomas P. Doyle – ksiądz, znawca prawa kanonicznego i terapeuta uzależnień, który od lat 80. wspiera ofiary wykorzystania seksualnego. Na łamach pisma „National Catholic Reporter” stwierdził, że bardzo niewiele jest prac poświęconych przemocy seksualnej wobec dzieci w pierwszych kilkunastu wiekach Kościoła katolickiego, a wyniki badań Dyan Elliott rzucają nowe światło na przyczyny ujawnianych obecnie przestępstw. Zgadzając się z tą oceną, dodam jeszcze, że potrzebujemy również podobnego studium z zakresu krytycznej historii teologii. Jeden z kierunków, w których mogłoby podążać, pokazuje opublikowany w 2018 roku w „Więzi” tekst Sebastiana Dudy „Duchowni jako aniołowie ziemscy?”. Można tam znaleźć niezwykle uderzające przykłady uprzywilejowania duchownych, jak w czternastowiecznym „Dialogu o Bożej Opatrzności” świętej Katarzyny ze Sieny: „Są oni mymi pomazańcami i nazywam ich Chrystusami moimi. Powierzyłem im rozdawanie Mnie samego wam. […] Godności tej nie ma nawet anioł […]. Język nie zdoła opowiedzieć ich cnót; oko twego intelektu nie widziało nagrody, którą otrzymali w życiu wiecznym i którą otrzyma każdy, kto pójdzie w ich ślady”.
Wprawdzie autorka – wpływowa mistyczka – zdawała sobie sprawę z kapłańskich przewin, ale proponowany przez nią sposób postępowania również nasuwa niepokojące skojarzenia ze współczesną rzeczywistością kościelnych instytucji: „Prawo cywilne nie może wymierzać im kary; zależą oni tylko od tego, kto ma władzę rządzenia i zawiadywania wedle prawa boskiego. […] Niech nikt nie tłumaczy się, mówiąc: «Nie znieważam świętego Kościoła, nie buntuję się przeciwko niemu, powstaję tylko przeciw grzechom złych pasterzy». Kto tak mówi, kłamie wierutnie. Miłość własna zaślepia go i nie pozwala mu widzieć jasno. […] Mimo swej nieczystości i łachmanów podartych przez występki, z powodu oddzielenia się od mej miłości, nie przestają przynosić wam wielkich skarbów w sakramentach świętego Kościoła […]. Winniście ubolewać nad ich grzechami, darząc je nienawiścią, i starać się, przez miłość i świętą modlitwę, przyodziać ich czysto i zmyć łzami waszymi ich brud”.
To nie jest opowieść o cechach pojedynczych ludzi, ich motywacjach i decyzjach. To historia systemu kościelnego, a nie tworzących go jednostek.
Przypomnijmy: raporty ze Stanów Zjednoczonych, Niemiec i Australii podają odpowiednio odsetki 4, 4,4 oraz 7 procent księży, na których między połową XX a początkiem XXI wieku złożono formalne skargi wewnątrzkościelne o przestępstwa seksualne wobec dzieci. Możemy przyjąć, że nie wszystkie zarzuty były prawdziwe, ale trzeba zarazem pamiętać o czynach nigdy niezgłoszonych. W Polsce w 2019 roku było ponad 33 tysiące księży, w 1993 roku z górą 24 tysiące, w 1978 roku ponad 19 tysięcy – prosty rachunek porównawczy sugeruje, że przez ostatnie kilkadziesiąt lat sprawców w sutannach były w Polsce tysiące. Tymczasem Katolicka Agencja Informacyjna oraz politycy Solidarnej Polski chętnie ogłaszają (skądinąd nieco zbyt optymistycznie), że wyroki za przestępstwa seksualne odsiaduje w danej chwili dwóch lub trzech duchownych. Trudno nie widzieć części przyczyn w postawach, które mają swój historyczny początek również w teologicznym wywyższaniu kapłanów.
Nie jest jednak – znów – winą Elliott, że nie napisała książki o wszystkim. Pewne tropy teologiczne zresztą znajdziemy, chociażby tam, gdzie omawiane są próby racjonalizacji skrajnie negatywnych postaw względem jednopłciowego męskiego seksu. Na przykład synod w Paryżu w 829 roku stwierdził, że takie kontakty były powodem biblijnego potopu. Z kolei Tomasz z Akwinu dowodził, że są nawet gorsze niż gwałty mężczyzn na kobietach, ponieważ naruszają podstawowe zasady porządku naturalnego, a że ten ma boską naturę, to jego łamanie bezpośrednio obraża Stwórcę. Równocześnie trzeba dodać, że według Elliott „praktycznie wszystkie świadectwa jednopłciowych męskich relacji [seksualnych] w średniowieczu, na północy i na południu, odpowiadają modelowi klasycznej pederastii, który obejmuje dojrzałego mężczyznę i chłopca niemającego jeszcze brody”. Nie znaczy to, że podstawą każdego takiego układu był fizyczny przymus albo przynajmniej groźba użycia siły (choć dodałbym, iż rozbieżność statusu i władzy stwarzała nierównowagę wykraczającą poza ten wymiar). Nie znaczy to również, że w całym średniowieczu nie istniała ani jedna dobrowolna relacja seksualna między dorosłymi mężczyznami. Niemniej ogólny obraz wyłaniający się między innymi ze źródeł sądowych jest „przesycony przemocą”. To, o czym pisali średniowieczni autorzy, nie ma więc wiele wspólnego ze związkami opartymi na zasadzie partnerstwa.
Istnieją też inne powody, dla których nie jest to kolejna narracja o „groźnych gejach”. Jak zauważa autorka we wprowadzeniu: „Chociaż duchowni drapieżcy mieli łatwiejszy dostęp do chłopców, jasne jest, że dziewczynki także nie uszły nietknięte”. Dyan Elliott odnotowuje też, że nie mamy podstaw do wnioskowania o orientacji seksualnej opisywanych mężczyzn. Nawet gdyby ta sama w sobie funkcjonowała w średniowieczu tak jak dzisiaj (co nie jest prawdą), to wciąż mielibyśmy do czynienia ze społecznościami, w których relacje jednopłciowe były zwykle jedynymi możliwymi. Księża czy zakonnicy wykorzystujący chłopców nie musieli być wcale homoseksualni, podobnie jak dzisiejsi więźniowie gwałcący współosadzonych. Mówiąc językiem dzisiejszej kryminologii: mogli być sprawcami sytuacyjnymi, a nie preferencyjnymi.
W ostatecznym rachunku w ogóle nie jest to opowieść o cechach pojedynczych ludzi, ich osobistych motywacjach ani indywidualnych decyzjach. To historia systemu kościelnego, a nie tworzących go jednostek. I może dlatego nie najłatwiej się ją czyta. Narracje o jednostkach są prostsze, bardziej odpowiadają naszym społeczno-poznawczym potrzebom. Bywają też jednak zwodnicze, a w tym wypadku oferują zbyt wygodne rozwiązanie: wystarczy znaleźć, powstrzymać i ewentualnie ukarać bezpośrednich sprawców przestępstw seksualnych, a choroba trawiąca Kościół katolicki przeminie.
Nie wystarczy.
Dyan Elliott, „The Corrupter of Boys: Sodomy, Scandal, and the Medieval Clergy”, University of Pennsylvania Press, Philadelphia 2020.