O gustach się nie dyskutuje, a jednak przejeżdżając przez miasteczka na polskiej prowincji lub śledząc debaty o upamiętnianiu ofiar katastrofy smoleńskiej, nie sposób uciec od refleksji na temat stawianych współcześnie pomników. Kuriozalne rozwiązania, zmiana skali, zagmatwana symbolika i brak podobieństwa do postaci, którym rzeźby są poświęcone, to tylko początek problemów związanych z upamiętnianiem osób i wydarzeń historycznych. Z czego wynika ten niesamowity bałagan przestrzeni publicznej, o której Andrzej Stasiuk pisał jako o „kociokwiku, tej histerii człowieczego krajobrazu […] badziewnych cudów ludzkiej, to znaczy polskiej, kreatywności, która […] wprawia w osłupienie i podziw” („Nie ma ekspresów przy żółtych drogach”)?
Po upadku komunizmu wszystko stało się wolne – ludzie, wybory, rynek. Nagle, po tylu latach centralnego zarządzania, każdy mógł robić wszystko i praktycznie nikt nie miał prawa mu tego zabronić. Naród odetchnął. Wreszcie mógł zrewidować spojrzenie na historię, wolno mu było pamiętać o wydarzeniach i bohaterach, o których do tej pory nie można było mówić otwarcie.
Choć od 1989 roku polska przestrzeń publiczna musiała zmierzyć się z wieloma problemami – brakiem planowania przestrzennego, wszechobecnymi reklamami wielkoformatowymi, brakiem kontroli nad działaniami deweloperów czy wycinką drzew, to bez wątpienia jednym z najciekawszych zagadnień z punktu widzenia społeczno-estetycznego jest kwestia budowy pomników upamiętniających przede wszystkim Jana Pawła II i katastrofę smoleńską. W ekspresowym tempie przy kościołach zaczęły powstawać papieskie figury, a główne ulice i place pokryły się rzeźbami i instalacjami przypominającymi o katastrofie lotniczej.
Obserwując trendy w projektach współczesnych pomników, bez trudu można zauważyć ścieranie się dwóch tendencji – tradycji i nowoczesności, dosłowności i symboliczności. Tradycyjnie rozumiane pomniki są najczęściej rzeźbą figuratywną, przedstawiającą albo konkretną osobę, albo uogólnionego bohatera jakiegoś wydarzenia. Wyróżniają się w przestrzeni publicznej, ponieważ są ustawione na cokole, najczęściej na tyle wysokim, by wyraźnie zaznaczyć dystans między widzem a figurą. O tym, że w XX wieku dokonała się w sztuce rewolucja, nie trzeba nikogo przekonywać, jednak wydaje się, że użycie nowych mediów i odejście od tego, co dosłowne, do tego, co symboliczne, jest w przypadku sztuki upamiętniającej nadal dość problematyczne. W XXI wieku mimo spuścizny awangard zarówno przedwojennych, jak i abstrakcyjnej sztuki powojennej, gatunek rzeźby pomnikowej dalej opiera się nowym rozwiązaniom.
W zgodzie z tradycją
W 1957 roku zespół w składzie: Oskar Hansen, Jerzy Jarnuszkiewicz, Julian Pałka i Edmund Kupiecki stworzył projekt pomnika ofiar nazizmu w Auschwitz Birkenau, który w nietypowy sposób podchodził do zagospodarowania przestrzeni byłego obozu koncentracyjnego. Zamiast pomnika-rzeźby figuralnej autorzy zdecydowali się na utworzenie drogi biegnącej przez teren obozu, która symbolicznie miała przekreślać obszar, gdzie dokonano zbrodni. Brama, przez którą do tej pory można było dostać się do Auschwitz, miała zostać zespawana w celu podkreślenia, że podobna zbrodnia nie może się więcej powtórzyć. Ta propozycja stanowiła alternatywę dla konwencjonalnego i historyzującego myślenia o pomnikach, które od formy rzeźbiarskiej przeszły do instalacji przestrzennej. Do realizacji projektu jednak nie doszło, przewidywał on bowiem, że teren obozu łącznie z barakami i resztą infrastruktury będzie ulegał rozkładowi. Pomysł ten okazał się niezgodny z postanowieniami UNESCO, które zakładały konserwację miejsca w obecnym stanie.
Po sześćdziesięciu latach nadal niestety nie udało się nam wyzwolić z tradycyjnego myślenia o upamiętnianiu przeszłości. Kiedy w 2015 roku architekt Paweł Szychalski przedstawił projekt upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej za pomocą 96 świateł wbudowanych w chodnik przed Pałacem Prezydenckim, spotkał się on z jednoznacznie negatywną reakcją władz miasta, która porównywała go do nazistowskiej „Katedry świateł” z 1937 roku. Po raz kolejny dyskusja o estetyce zeszła na dalszy plan w świetle politycznych przepychanek, a szkoda, bo od tej pory powstają coraz to bardziej kuriozalne projekty, które, odchodząc od delikatnej symboliki, kierują się w stronę martyrologicznych znaczeń i dosłownych cytatów w postaci wraku samolotu.
Taki właśnie jest pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej w Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Kałkowie. Na środku klepiska pomniejszony tupolew w polskich barwach narodowych, a w zasadzie skrócony i pozbawiony proporcji pierwowzoru betonowy odlew samolotu straszy pielgrzymów umieszczonymi w oknach wizerunkami pary prezydenckiej i kilku spośród pozostałych 94 ofiar wypadku (wybór reprezentantów nie pozostawia wątpliwości co do sympatii politycznych autorów pomnika). Z całą pewnością jest w tym projekcie siła uczuć i potrzeba przepracowania emocji, czyli to, co powinno charakteryzować dobry pomnik. Przyzwolenie na realizację instalacji w tak dosłownej formie jest jednak krokiem, który utwierdza niebezpiecznie radykalny martyrologiczny mit Polski cierpiącej bardziej niż inne narody. Czy stosowanie jednoznacznych cytatów jest bezpieczniejsze, bo wyklucza możliwość innej interpretacji?
Braki w edukacji estetycznej
Jedno jest pewne, zderzenie martyrologicznych lub pełnych patosu tradycji z rozbuchaną symboliką prowadzi do wypaczenia idei i wykształcenia się efektu kiczu. Doskonałym materiałem do porównań są tutaj rozliczne pomniki Jana Pawła II, w których postać papieża wzbogacona jest o morskie fale, sieci, ryby (pomnik przed katedrą w Łowiczu), dziwnie zawijające się fałdy materiału (tren papieża z pomnika w Sopocie upodabnia go do syreny) i postacie towarzyszące (na przykład niepokojący Ronald Reagan nachylający się nad papieżem w pomniku w Gdańsku). Zamiast refleksji o upamiętnianej osobie wywołują one uśmiech na twarzy i skłaniają raczej do zastanowienia się nad tym, „co artysta miał na myśli”. Przeskalowane, niepodobne do wizerunku bohatera, po prostu brzydkie stały się fenomenem samym w sobie, składnikiem polskiej popkultury.
Jeszcze inne problematyczne zagadnienie w dyskusji o pomnikach stanowi grupa monumentów związana z historią lokalną, która upamiętnia postaci zasłużone dla danej gminy. O dziwo, nie zawsze są to ludzie. Duży udział w tej kategorii pomników mają także zwierzęta (na przykład pomnik psa Dżoka w Krakowie) lub też postacie fikcyjne (na przykład Dziewczynki z zapałkami z Sianowa, miejscowości słynącej z wyrobu zapałek). Powstają często w ramach inicjatywy społecznej i nie są w żaden sposób monitorowane przez instytucje odpowiedzialne za planowanie przestrzenne i urbanistykę. Osoby, które podejmują się ich wykonania, to bardzo często amatorzy, pasjonaci sztuki bez wykształcenia artystycznego. To właśnie dlatego wspomniany już pomnik wiernego psa z Krakowa przypomina plastelinowego zwierzaka uwięzionego w mackach ośmiornicy, chociaż zamysłem autora miał być czworonóg ujęty w kochające ręce właściciela. Interesujące wykorzystanie motywu dłoni zaobserwować można w pomniku dzieci poczętych i nienarodzonych w Ząbkowicach Śląskich, w których niemowlęce dłonie obejmują brzuch ciężarnej kobiety przypominającej Nike z Samotraki. Z tym wyjątkiem, że brakującą głowę figury zastąpiono tu rozdartym konarem drzewa skierowanym ku górze. Zbyt dużo realizmu tworzy groteskowy efekt, ale surrealistyczne kompozycje wcale nie wypadają na tym tle lepiej.
Niezależnie od estetycznych ocen związanych z formą i wykonaniem pomników należy jednak pamiętać, że ich realizacja jest wynikiem potrzeby podtrzymywania pamięci, przekazywania informacji kolejnym pokoleniom czy uhonorowania konkretnych postaci. To sposób wyrażania wartości takich jak patriotyzm, czy to na skalę kraju, czy też lokalną. Budowa pomnika może wzmacniać poczucie przynależności do grupy, budować relacje między jej członkami i przyczyniać się do umacniania tożsamości. Mimo to w dalszym ciągu zastanawiające jest to, czemu w Polsce w większości przypadków odbywać się to musi kosztem walorów estetycznych. Dlaczego w innych krajach, w których też nie brakuje równie bohaterskich postaci, wiernych zwierząt i baśniowych stworów, pomniki nie stają się przedmiotem żartów i nie trafiają na strony internetowe poświęcone sprawom estetyki przestrzeni miejskiej? Nasza, niekiedy mało wykwintna i swojska, estetyka jest uznawana za ogólnie obowiązującą i zostaje włączona w ogół narodowej świadomości patriotycznej. Kolejne pokolenia uczniów biorą udział w oficjalnych uroczystościach odbywających się przed nierzadko kiczowatymi pomnikami, a z budżetów gmin opłacane są kolejne realizacje o wątpliwej estetyce.
Zdaje się, że pełna wolność demokracji nie sprzyja rozwiązaniom przyjemnym dla oka, a władza nie rości sobie prawa do komentowania ich wartości estetycznych. W razie kontrowersji i niezadowolenia obywateli można zawsze zasłonić się „odmiennym gustem” czy „artystyczną ekspresją”, które to sformułowania przewijają się w oświadczeniach prasowych urzędów miasta lub fundacji odpowiedzialnych za finansowanie rzeźb, niezależnie od ich orientacji politycznych. W wolnej Polsce troska o kształt miast i wsi nie należy do priorytetu żadnego obozu politycznego, z jednej strony dlatego, że generuje konflikty w społeczeństwie związane ze sprzecznymi interesami, z drugiej zaś strony w perspektywie krajowych problemów związanych ze służbą zdrowia czy budową infrastruktury wydaje się nieistotnym zagadnieniem, które interesować może jedynie niewielką grupę wykształconych artystycznie obywateli.
Dlaczego dalej jest tak brzydko?
Paradoksalnie część winy za obecny stan rzeczy ponosi również środowisko artystyczne, które zamyka się w instytucjach kultury, tworząc „sztukę dla sztuki” o najczęściej lewicowej orientacji. Nie posiadając żadnej instytucji wystawienniczej o orientacji prawicowej, część społeczeństwa o bardziej konserwatywnych poglądach zdaje się wychodzić w przestrzeń publiczną i dominować ją swoją narracją, tą, która nie wymaga komentarza kuratora, wyjaśnień artysty, która działa na zwykłego przechodnia i odnosi się do konkretów, a nie mglistych pojęć. Instytucje kultury zdają się akceptować ten stan, odgradzając się od bałaganu przestrzeni publicznej, dzieląc niesłusznie społeczeństwo na bardziej i mniej wrażliwe estetycznie, który to problem poruszył wcześniej w „Kontakcie” Feliks Tuszko. Problemy poruszane przez artystów wystawianych w Zachęcie, CSW czy w MOCAK-u, nawet jeśli odwołujące się do problemów społecznych, pozostają jedynie teorią, bezpiecznie ujętą w białe ściany galerii sztuki współczesnej, która w dodatku często pozostaje zupełnie niezrozumiała dla większości odbiorców – na co wpływają zaniedbania dotyczące edukacji estetycznej w szkołach, za które odpowiedzialność ponosi państwo.
Istotnym problemem polskiego życia artystycznego jest też to, że tworzenie dla kraju straciło swój prestiż. Artystyczny wyraz współczesnego patriotyzmu ma dziś zupełnie inny, znacznie bardziej krytyczny charakter niż tradycyjne upamiętnienia w formie pomników. Widać to w pracach współczesnych artystów, jak choćby tych, które opisywała na łamach naszego magazynu Alicja Budzyńska.
Pomniki od zawsze związane były z przestrzenią publiczną i reprezentacją, a o ich wystawianiu decydowała najczęściej władza, zarówno pod względem ideologicznym, jak i finansowym. Po 1918 roku powszechną praktyką było organizowanie konkursów na realizacje architektoniczne lub rzeźbiarskie, które objęte były patronatem polskich instytucji życia publicznego. W przeciwieństwie do dzisiejszych czasów konkursy te cieszyły się dużym powodzeniem wśród artystów, których nazwiska utożsamiane są z najlepszymi osiągnięciami polskiej sztuki, jak na przykład Xawery Dunikowski czy Edward Wittig, podczas gdy dzisiejsi autorzy pomników są bardzo często artystami drugo- i trzecioligowymi, których prac nie można oglądać w państwowych galeriach, lecz jedynie na lokalnych targach. Oczywiście, można zastanawiać się, na ile ustrój II Rzeczpospolitej umożliwiał uwzględnienie gustu społeczeństwa w procesie projektowania pomników, jednak zaangażowanie elit artystycznych zaowocowało tworzeniem sztuki na bardzo wysokim poziomie, która do dziś pozostaje punktem odwołania dla wielu twórców. Być może receptę na zmianę dzisiejszego stanu rzeczy i demokratyzację tego procesu stanowiłby bardziej sformalizowany proces projektowania i realizacji pomników, którego istotną częścią byłyby otwarte konsultacje społeczne?
Obojętność polityków i niechęć środowiska artystycznego do podejmowania dyskusji o pomnikach nie uśpiła bowiem części obywateli, zarówno znawców tematu, jak Filip Springer, jak i internautów, którzy pod artykułami „Najgorsze pomniki Jana Pawła II” czy „Najbrzydsze pomniki w Polsce” prześcigają się w podawaniu kolejnych lokalizacji „potworków”, „koszmarków” i „szkarad”. Lektura złośliwych komentarzy przywraca wiarę w zainteresowanie polskiego społeczeństwa przestrzenią publiczną i troskę o łączenie wartości patriotycznych i estetycznych. Sytuacja nie jest jeszcze przegrana, a może dzięki wprowadzeniu edukacji estetycznej do szkół i organizacji konsultacji społecznych, dających możliwość dyskusji różnym środowiskom politycznym, laikom i ekspertom, nie będziemy musieli za kilka lat pytać jak bohater felietonu Marcina Wichy: „Mamy wolną Polskę, wolny rynek, i w ogóle, dlaczego dalej jest tak brzydko?” („Jak przestałem kochać design”).