fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Zabaw nas ode złego

Z jednej strony stoi ksiądz Krzyż, który wzywa nas do wyrzeczeń i przestrzega przed pychą. Z drugiej – ksiądz Radość, który zwraca uwagę, że życie samo w sobie jest pełne umartwień i nie trzeba dodatkowo ich szukać.
Zabaw nas ode złego
ilustr.: Zofia Janina Borysiewicz

Problemy Dorothy Day z przyjemnością

Myśląc o Dorothy Day, założycielce „Katolickiego Robotnika” i tak zwanych domów gościnności, trudno mi połączyć w jeden obraz kilka jej wizerunków. Najpierw przychodzi mi na myśl waleczna kobieta, wielokrotnie zatrzymywana za udział w demonstracjach czy opór przeciwko wojnie i niesprawiedliwości społecznej. Jest też Dorothy Day – pisarka i dziennikarka, która pozostawiła po sobie tyle różnorodnych tekstów, że mało kto zdołałby je wszystkie przeczytać. Nie można zapomnieć o wszystkich domach gościnności, które zakładała sama albo do których prowadzenia inspirowała kolejne pokolenia lewicowych chrześcijan w wielu krajach: wspólnotach, w których realizacja Ewangelii nie oznacza usług na rzecz ubogich, ale wspólne życie nieraz w bardzo trudnych, ascetycznych warunkach. Ale i to nie wszystko.

O ile pierwsze biografie Day wyszły ze środowiska „Katolickiego Robotnika” i skupiały się na tej – długiej i istotnej – części jej życia, którą poświęciła temu ruchowi i czasopismu, o tyle ostatnie lata przyniosły czytelnikom dwie książki biograficzne, sięgające także do mniej znanych epizodów z jej życia. Najpierw John Loughery i Blythe Randolph („Dorothy Day: Dissenting Voice of the American Century”) przyjrzeli się okresowi sprzed nawrócenia Day na katolicyzm i katolewicę. Rozwijając różne mniej znane wątki jej biografii, poświęcili sporo uwagi jej burzliwemu życiu towarzyskiemu w środowisku nowojorskiej bohemy. W późniejszych latach sama Doroty przyznawała, że jedynym, czego wówczas nie próbowała, były narkotyki. Wypowiadała się o tamtym czasie niechętnie i z dezaprobatą dla swoich ówczesnych wyborów. A przecież i z książki Loughery’ego i Randolph, i ze wspomnień Kate Hennessy (wnuczki bohaterki) wydanych pod tytułem „The World Will be Saved by Beauty” wyłania się obraz osoby, która przez całe życie mierzyła się z trudnymi wyborami. Możliwe, że dla innych jej zmagania wydawały się nadmierne, a próby dostrzegania w każdym aspekcie życia wezwania do heroicznej miłości obciążały nie tylko ją, ale też otoczenie. Taka jednak była Dorothy: akceptująca ludzi także wtedy, gdy wybierali rzeczy niezgodne z jej przekonaniami, i jednocześnie ogromnie wymagająca od siebie i od tych, którzy twierdzili, że chcą żyć tym co ona charyzmatem (oraz od swojej córki Tamar, która często nie miała w tej sprawie wyboru). Dotyczyło to zarówno wielkich dylematów dotyczących stosunku „Katolickiego Robotnika” do powołań do armii w czasie wojny, jak i spraw codziennych, dla innych drobnych: palenia papierosów, picia kawy, pozwalania sobie na różne drobne luksusy.

Śledząc osobiste dzieje Day oraz jej pisma, widać, jak przez całe dorosłe życie szukała złotego środka między duchowością opartą na radości z rzeczy pięknych i przyjemnych a tą opartą na wyrzeczeniu i ofiarach – na różnych etapach życia i w różnych jego dziedzinach, proporcjach i z różnym poziomem napięcia wokół tego tematu. Swoje dylematy ujęła w napisanej na potrzeby „Katolickiego Robotnika” historyjce („Once Upon a Time” z 1944 roku), w której dwóch księży: Father Cross (Ks. Krzyż) i Father Joy (Ks. Radość), proponuje skrajnie odmienne stanowiska w kwestii roli umartwień w życiu chrześcijanina.

Ks. Krzyż wzywa do większych wyrzeczeń, zwłaszcza tych, którzy świadczą dzieła miłosierdzia i mogliby przez to popaść w pychę. Przekonuje: „Nie poszczą ci, którzy marnują godziny na rozmowy o niczym, palą papierosy, co jakiś czas piją piwo, uprzyjemniają sobie czas, chodząc do teatru i kina, używają kosmetyków, czytają czasopisma i gazety. Dokładają się do sumy dogadzania sobie na świecie, podczas gdy korporacje się bogacą i wymyślają coraz więcej sposobów na zniewolenie proletariatu”. Wskazuje, że „to tylko jedno piwo” oznacza 365 piw rocznie, a osoby, które sądzą, że mają kontrolę nad tym, jak używają życia, są jak ktoś, kto postanawia skoczyć z Empire State Building i myśli, że siłą woli zatrzyma się na wysokości 22. piętra. Tymczasem Ks. Radość dopatruje się w wyrzeczeniach i ofiarach egocentryzmu i koncentracji na uczynkach zamiast na łasce. Podkreśla, że stworzenia są dobre i trzeba je kochać jak Bóg. Życie samo w sobie jest pełne umartwień, nie trzeba ich dodatkowo szukać – twierdzi. W opowiadaniu Day nie tylko księża, ale i mieszkańcy domów gościnności mają swoje przekonania na temat przyjemności i wyrzeczeń. Minimusowi podoba się to, co głosi Ks. Radość, bo pomaga mu to usprawiedliwiać własny nałóg. Fabiola z kolei zdaje sobie sprawę, że papierosy, które pali, powstają z udziałem pracy dzieci, a uprawa tytoniu niszczy gleby na południu Stanów, uważa jednak, że nie ma co dzielić włosa na czworo i skupiać się na takich drobiazgach jak Ks. Krzyż, podczas gdy „świat się rozpada, może właśnie w tej chwili kobiety i dzieci biegają po ulicach jak płonące pochodnie albo są uwięzione w schronach, kryjąc się przed nalotami bombowymi”.

Postawy tych i innych postaci występujących w opowiadaniu pokazują, o czym myślano i dyskutowano w domach gościnności i w środowisku „Katolickiego Robotnika”. Między wierszami, podobnie jak w wielu innych wypowiedziach Day, można wyczytać jej własne stanowisko, które z czasem będzie coraz bliższe stanowisku Ks. Krzyża niż Ks. Radości, chociaż wielokrotnie podkreślała, że do życia wiarą w Kościele katolickim przywiodły ją radość oraz zachwyt pięknem i dobrem stworzenia. Charakterystyczne dla duchowości wymagającej od siebie założycielki „Katolickiego Robotnika” jest pojęcie „obowiązku rozkoszowania się” (ang. duty of delight – będzie to także tytuł jej pamiętników). Zachwyt i cieszenie się pięknem przyrody, ale też kultury, jest według niej obowiązkiem ze względu na miłość Boga. Obowiązek rozkoszy trzeba jednak jakoś godzić z umartwianiem ciała i odmawianiem sobie różnych rzeczy ze względu na miłość bliźniego i naśladowanie Chrystusa.

Potrzeby i pseudopotrzeby

Nie tylko Day, ale także przedstawiciele Magisterium Kościoła i teologowie mierzą się z tą dychotomią. Wyraźnie i wielokrotnie stwierdzają, że czas wolny to rzecz ważna i potrzebna, a nawet uświęcona autorytetem Biblii, która nakazuje świętowanie i odpoczynek. Niektórzy uważają, że świętowanie, radość czy odpoczynek są zadatkiem przyszłej szczęśliwości, udziałem w życiu samego Boga. Jednocześnie kościelne autorytety dodają, że z odpoczynkiem i świętowaniem wiążą się pewne wymagania, obowiązki czy normy do spełnienia. Pod wieloma względami może to być stanowisko bliskie perspektywie lewicowej, zwłaszcza wtedy, gdy Kościół dopomina się o to, by czas wolny nie był spędzany w sposób dokonujący się kosztem ludzkiej krzywdy ani nie wspierał postawy konsumpcjonistycznej.

W orędziu na II Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu (1968) papież Paweł VI wyraził następujące stanowisko: „W świecie, w którym tylu ludziom brak koniecznych środków do życia, chleba, nauki, światła nadprzyrodzonego, byłoby grzechem ciężkim [za pomocą środków społecznego przekazu] pogłębianie jeszcze egoizmu osobistego i zbiorowego, aby odbiorcom już dobrze zaopatrzonym stwarzać nowe pseudopotrzeby, zaspokajać ich żądzę zabawy, mnożyć jałowe chwile rozrywek”.

Grzech, o jakim mówi Paweł VI, to nie tylko bezpośrednia krzywda osób, których wykorzystywałoby się w celu zaspokojenia własnych potrzeb. Dla papieża grzechem jest pogłębianie przez media postaw, wewnętrznych intencji i przekonań ludzkich przyczyniających się do egoizmu. Ci, którzy mają zaspokojone życiowe potrzeby, mogą wpaść w ciąg coraz to większych zachcianek, żądzy zabawy, zaspokajania pseudopotrzeb – w wyniku działań mediów, a także (choć w tym miejscu papież o tym nie wspomina) producentów, marketingowców, wszelkich ośrodków zainteresowanych zwiększaniem konsumpcji. Czy rozrywka plasuje się wśród autentycznych potrzeb człowieka, czy może raczej zachcianek? W jakich sytuacjach możemy ją uznać za pseudopotrzebę?

Nie wiem, jak rozumiał te pojęcia Paweł VI, jednak to, że wskazuje w jednej wypowiedzi na potrzeby i na to, co nimi nie jest, ale próbuje się za nie podawać, podpowiada, że warto uporządkować tę kwestię, zwłaszcza że często używa się zamiennie słów związanych z potrzebami, zachciankami, pragnieniami i innymi dążeniami. Wśród prób rozumienia znaczenia różnych ludzkich dążeń zwłaszcza Porozumienie Bez Przemocy (Nonviolent Communication, NVC) Marshalla Rosenberga wyróżnia się wagą, jaką przypisuje potrzebom, i proponuje systematyzację tego, co nimi naprawdę jest. W tym podejściu potrzeb nie determinuje kultura, wiek ani płeć: jest nimi tylko to, co ogólnoludzkie, uniwersalne. NVC odwołuje się do określonej, skończonej liczby ludzkich potrzeb, które człowiek uczy się rozpoznawać w kontakcie z sobą samym i z innymi ludźmi. Sięgając do listy potrzeb według NVC, nie znajduję wśród nich „rozrywki”, a zatem mogę założyć, że rozrywka będzie strategią, za pomocą której próbujemy zaspokoić coś bardziej fundamentalnego – potrzeby, na przykład odpoczynku, zabawy, kontaktu, przygody, inspiracji czy łatwości. Po co to rozróżnienie? Otóż potrzeby są uniwersalne i w ramach NVC nie ustala się ich hierarchii, natomiast strategie (sposoby) zaspokajania potrzeb są znacznie liczniejsze niż potrzeby i nie każda z nich będzie tak samo wspierająca, służąca życiu czy zgodna z naszymi wartościami. Porozumienie Bez Przemocy nie podaje recepty na to, które ani czyje potrzeby są ważniejsze albo bardziej godne zaspokojenia – przeciwnie, twierdzi, że wszystkie potrzeby są dobre i tylko poświęcając uwagę rozpoznaniu ich i dialogowi o nich, możemy zdecydować, które z nich i w jaki sposób chcemy i możemy zaspokoić w danym miejscu i czasie, troszcząc się o siebie i innych.

Takie podejście, choć według mnie bardzo inspirujące, jest w naszych społecznościach niszowe. Kiedy w wypowiedziach autorytetów, także kościelnych, mowa o spędzaniu wolnego czasu, świętowaniu czy nawet zabawie, łatwo znaleźć wypowiedzi, w myśl których tak człowiek, jak i społeczność potrzebują odpoczynku od pracy i przeżywania radości. Kiedy jednak pojawia się słowo „rozrywka”, często, tak jak w przytoczonej wyżej wypowiedzi papieża, towarzyszą jej słowa przestrzegające przed jałowością czy nadmiarem albo wskazujące na wymagania względem tego, jaka rozrywka powinna być, na przykład „mądra”, „godziwa”, „wartościowa”.

Nie każdy sposób świętowania i odpoczynku będzie zatem uznawany za rozrywkę. Na potrzeby niniejszego tekstu rozumiem ją jako sposoby spędzania czasu, które pobudzają w ludzkim układzie nerwowym struktury związane z odczuwaniem przyjemności (tak zwany układ nagrody) i które jednocześnie nie należą do czynności nastawionych na realizację codziennych celów osobistych ani zawodowych. Praca, nauka, dbanie o ład albo gotowanie także mogą pobudzać układ nagrody, ale wiążą się też z dążeniem do realizacji różnych celów: zarobku, zdobycia wiedzy, utrzymania porządku, zaspokojenia głodu, tymczasem zakładam, że rozrywka nie ma na celu załatwienia żadnych spraw. Jest po to, żeby odpocząć o tych (czasem może i przyjemnych) obowiązków, rozerwać się – czyli właśnie oderwać od codzienności, poczuć lepiej, inaczej niż zwykle, przekierować uwagę z wyzwań na przeżywanie przyjemności. O ile pierwsza część mojej roboczej definicji wydaje się poddawać obiektywizacji (można by przeprowadzić badania wskazujące na aktywność określonych części układu nerwowego danej osoby w trakcie oddawania się różnym czynnościom), to druga jest bardzo uznaniowa i będzie się odnosić głównie do intencji i świadomości osoby wykonującej te czynności albo oceniającego jej działanie otoczenia. Zarówno Dorothy Day, jak i Jerzy Turowicz uznawali kawę (będącą przecież używką) za potrzebną do pracy i kochania bliźnich i nie rezygnowali z niej, nawet gdy pościli. Czy w takim razie możemy usprawiedliwić także rozrywkę, sprowadzając ją do czegoś, co pozwala nam być wydajniejszymi, lepiej pracować, przynosić więcej dobra innym? Nawet jeśli kusząca, taka perspektywa wydaje się daleka od lewicowego (i ewangelicznego) przekonania, że ludzka wartość nie jest mierzona pożytecznością. To kapitalizm mierzy wartość człowieka jego produktywnością i może posługiwać się przyjemnościami czy rozrywką jako motywatorem do konsumpcji i pracy na to, by na tę konsumpcję zarobić.

ilustr.: Zofia Janina Borysiewicz

Odpoczynek przeciw wyzyskowi

Autorka książki „Rest is Resistance”, założycielka ruchu The Nap Ministry (Duszpasterstwo drzemek), Tricia Hersey, wzywa do odpoczynku nie tylko jako dbania o potrzebę fizjologiczną, ale także jako sposobu stawiania oporu opresji kapitalizmu i białej supremacji. Jako czarna kobieta argumentuje, że ciała jej przodkiń i innych osób do niej podobnych były przez całe wieki traktowane jak towar, środek bogacenia się dla innych, narzędzie robocze. Tym bardziej chce więc publicznie wypoczywać i na różne sposoby manifestować poprzez odpoczynek, sen, drzemki, nieobecność w mediach społecznościowych, czas poza biurem, bez odpowiadania na e-maile. Pisząc o sposobach odpoczynku, prócz snu wskazuje także na marzenie i wyobrażanie sobie różnych rzeczy jako element zmiany. Choć uznaje, że także eskapizm może być potrzebny, zwłaszcza osobom wyzyskiwanym, to podkreśla, że wyobrażanie sobie lepszego świata to nie eskapizm. Wyobraźnia pozwala zobaczyć to, co jest możliwe, i to także jest elementem wprowadzania zmian oraz oporu przeciw nieludzkim warunkom pracy.

Wydaje się, że łatwiej uzasadnić moralnie znaczenie odpoczynku niż rozrywki, ale czy analizowanie, co dokładnie jest rozrywką, ma sens? Nie da się go zdefiniować bez ujawniania swoich przekonań w innych kwestiach, chociażby tego, czym jest działanie pożyteczne, co rozwija człowieka, a co jest „jałowe” albo „bezsensowne”. Kiedy jesteśmy w złej formie, gdy koncentrujemy się na przetrwaniu, o wiele trudniej o kreatywność i przyjemność płynącą z przekraczania strefy komfortu i podejmowania wysiłków, które byłyby rozwojowe. Chcę bronić prawa człowieka do rozrywki nierozwijającej, do działań, których głównym celem jest lepsze samopoczucie, redukcja bólu i cierpienia, rekonwalescencja.

Choć jestem przekonana, że rozwój i obcowanie z dziełami sztuki, także takimi o wyższym progu wejścia, mogą mieć znakomity wpływ na człowieka, to sądzę także, że często, oceniając, jak spędzają wolny czas inni, kierujemy się snobizmem. Kiedy mówimy „to tylko rozrywka”, czy naprawdę wiemy, jak dane dzieło wpływa na obcującą z nim osobę albo jakie jej potrzeby zaspokaja dane działanie? Czy w neuroróżnorodnym i traktującym z szacunkiem różne kultury świecie można jednoznacznie oceniać, jaka rozrywka jest intelektualnie stymulująca, głęboka, jaka uduchowia? Czy dziecko budujące babki z piasku uczy się koncentracji, matematyki, fizyki, współpracy czy się bawi? I czy to w ogóle ważne, żeby to rozróżnić?

Próby szukania rozróżnień między nauką a zabawą, sztuką czy rozrywką wynikają głównie z życia w środowisku, które wymaga uzasadnień i akceptowalnych według własnych kryteriów usprawiedliwień czyichś działań, tak by mieściły się w ramach społecznych oczekiwań. Im bardziej opresyjne i oparte na hierarchii statusów otoczenie, tym mniejsze znaczenie będzie mieć zaspokojenie potrzeb danej osoby czy wspólnoty, a większe – zgodność z zasadami przedstawianymi jako system wartości. W takiej sytuacji trzeba szukać racjonalizacji najbardziej podstawowych potrzeb. Na przykład jeśli w danej społeczności występuje presja na naukę, a nisko ocenia się zabawę, wówczas osoby wspierające rozwój dzieci będą musiały albo przekierowywać uwagę podopiecznych ze spontanicznej zabawy na czynności uznawane za „uczące”, albo doszukiwać się w inicjowanych przez dzieci aktywnościach elementów nauki i w ten sposób uzasadniać to, że na nie pozwalają: „W naszej placówce stosujemy metodę swobodnej zabawy, która uczy dzieci stawiania sobie celów, współpracy, negocjacji i innych umiejętności potrzebnych w biznesie”.

Postuluję więc przyjęcie roboczej hipotezy, że nie sposób jednoznacznie ocenić, co jest rozrywką, i w ten sposób dane działanie usprawiedliwić albo uznać za mało istotne i bardziej moralnie podejrzane niż sztuka albo praca, które trudniej skrytykować. Ale to nie oznacza, że nie możemy rozważać duchowego dobra, moralności, wartości różnych działań, które podejmujemy także w ramach spędzania wolnego czasu, odpoczynku, oderwania od codziennych obowiązków czy zmartwień. Czym możemy się kierować?

Sztuka rozeznawania

Po pierwsze, często brak nam świadomości co do intencji własnych działań oraz potrzeb, które próbujemy nimi zaspokoić. Możemy uważać, że robimy coś z jakiegoś powodu, a faktycznie robić to z innego, przypisując sobie działania zgodne z deklarowanym systemem wartości. Jeżeli w tym systemie nie mieści się albo w naszej hierarchii nie znajduje się wysoko potrzeba odpoczynku, za to wysoko cenimy spędzanie czasu z przyjaciółmi, to po tygodniu ciężkiej pracy możemy zarywać noce i imprezować, zamiast się wyspać. Jeśli wysoko oceniamy czytanie książek, możemy uznawać spędzanie czasu w klubie za czczą rozrywkę, ale odmówić sobie snu, oglądając ambitne kino albo czytając niszową literaturę. W jednym i drugim przypadku zignorujemy potrzebę snu i nie zaspokoimy jej, co będzie mieć wpływ na nasze samopoczucie i funkcjonowanie w kolejne dni. Czy problem wynika z samego wyboru książek, kina albo wyjścia do klubu, czy z braku rozpoznania potrzeb i niezaspokajania potrzeby snu? A może uciekamy przed snem, bo nasz poziom napięcia jest chronicznie tak wysoki, że wiemy, iż nie uda się nam dobrze wyspać, a wybierając co innego, będziemy „przynajmniej mieli coś z życia”?

Po drugie, przemawia do mnie użyta przez Ks. Krzyża metafora skakania z wieżowca i wiary, że możemy się zatrzymać przed uderzeniem o ziemię. Zdaję sobie sprawę ze skali uzależnień. Rozumiejąc, jak często wynikają one z uwarunkowań społecznych oraz braku właściwych diagnoz (na przykład ADHD) i wsparcia, widzę też, jak trudno samemu rozeznać, kiedy coś naprawdę pomaga nam radzić sobie z cierpieniem, a kiedy zaczyna przyczyniać się do jeszcze większego cierpienia. Tu także sprawa pogarszana jest przez kapitalizm i żądzę zysku ze strony producentów i dystrybutorów różnych towarów, które z założenia powinny wspierać życie. Kto potrzebuje dowodów, może sięgnąć na przykład po miniserial dokumentalny „Zabić ból” („Painkiller”) o wywołanej przez celowe działania biznesu epidemii uzależnienia od opioidów w USA.

Prócz bólu fizycznego wiele osób mierzy się z bólem psychicznym i brakiem poczucia satysfakcji. Kiedy ktoś twierdzi, że palenie papierosów to jedyna przyjemność w jego życiu i dlatego nie planuje zrywać z nałogiem, to czy problemem są w tym przypadku papierosy, czy tak niesatysfakcjonujące życie albo przekonania, czy może to wszystko naraz? Walka z uzależnieniem nie może pomijać zmagania o szczęśliwsze życie, dostęp do odpoczynku i radości dla każdej osoby. To, co krótkofalowo może przynosić ukojenie, w większej skali może przekierowywać energię osoby i społeczności z poprawy zastanej rzeczywistości na utrzymywanie status quo kosztem własnego zdrowia i dobrostanu. Dla niektórych, w trosce o to, by nie zgrzeszyć, zgodnie z tym, przed czym przestrzegał Paweł VI, może to też prowadzić do zaprzeczania własnemu przywilejowi: owszem, jałowe rozrywki i konsumpcjonizm są złe, ale czy na pewno jestem „odbiorcą dobrze zaopatrzonym”? Uważam, że takie rozważania nie służą chrześcijańskiej duchowości i zamiast unikania grzechu (albo poczucia grzechu), lepiej poświęcić energię o dbanie o siebie i innych.

Po trzecie, nawet jeśli potrafimy rozpoznawać, jakie nasze potrzeby są niezaspokojone, i chcemy je zaspokajać oraz dbać o to, by potrzeby innych osób były zaspokojone, to możemy robić to na różne sposoby i nie każdy sposób jest tak samo dobry dla nas jak dla innych. Tu właśnie może się przydać wprowadzone w Porozumieniu Bez Przemocy rozróżnienie między potrzebami a strategiami. Marshall Rosenberg podkreślał, że „wszechświat jest pełen rozwiązań” i nie trzeba przywiązywać się do pierwszych lepszych pomysłów na zaspokojenie potrzeb, ale szukać różnych, nowych, uwzględniających potrzeby swoje i innych oraz dostępne możliwości. To także tu może się przydać marzenie i rozmyślanie o lepszym świecie, które postuluje Tricia Hersey. Na ile wybierane strategie służą życiu: naszemu i naszego otoczenia? Potrzeby są w tym ujęciu zawsze dobre i ważne, ale nie każda strategia taka jest. Odpowiadamy za to, czy wybieramy strategie zgodne z tym, w co wierzymy i co uważamy, że będzie służyć dobru zarówno nas samych, jak i innych. Dotyczy to zarówno tego, jak chcemy spędzić wolny wieczór, jak i zmagań o systemowe zmiany.

Wreszcie, zwłaszcza jako katolewica, powinniśmy pamiętać, że nawet to, co dla nas jako odbiorców radosne i przyjemne, nawet gdy zaspokaja nasze ważne potrzeby, może się wiązać z krzywdą innych osób – pracujących w warunkach niszczących zdrowie fizyczne lub psychiczne, z niszczeniem środowiska naturalnego, marnowaniem zasobów Ziemi. Poza sytuacjami skrajnymi mamy zwykle pewien wybór strategii. Nie wiem, czy Day w dzisiejszych czasach kupowałaby kawę fair trade czy najtańszą z dyskontu? Jestem przekonana, że zwracałaby uwagę na warunki jej zbioru, wpływ na środowisko naturalne, sposób transportu i warunki zatrudnienia w dystrybucji, ale na ile codzienne obowiązki i wybrane świadomie ubóstwo pozwalałyby jej na wybór w tym zakresie? Ani świadomość, że życie bywa ciężkie, ani zajmowanie się ważnymi i duchowymi sprawami nie oznacza, że nasze wybory dokonują się w próżni. Czy naprawdę chcemy dostępu do odpoczynku, rozrywki, piękna przyrody i kultury dla innych tak jak dla siebie?

Tomáš Halík mówił kiedyś o tym, jak różne osoby sprawujące wysokie stanowiska, zarządzające innymi i dobrze zarabiające opowiadają o tym, że dobra materialne im nie wystarczają i że potrzebują czegoś więcej: duchowości. Oczywiście Halík jest osobą, która podkreśla znaczenie i potrzebę duchowości w ludzkim życiu. Jednak to właśnie on wskazuje jako chrześcijańskie przesłanie dla współczesnego świata jednym tchem dwie kwestie: duchowość i solidarność. Lewicy przypisuje się oskarżanie religii o eskapizm i bycie „opium (dla) ludu”, tymczasem także dla osób uprzywilejowanych duchowość czy religia mogą być próbą znalezienia jeszcze czegoś ekscytującego, kiedy ma się już materialnie więcej, niż się potrzebuje. Zarówno w perspektywie chrześcijańskiej, jak i lewicowej, niezależnie od tego, czy nazwiemy coś tylko rozrywką, czy świętowaniem albo sztuką, samo to określenie nie przesądza o wartości danej rzeczy. Bez solidarności (względem innych ludzi i kultur, a także względem świata pozaludzkiego, zasobów Ziemi, zwierząt i innych stworzeń) nawet działania uznawane powszechnie za szlachetne i uduchowione będą moralnie wątpliwe.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×