Nierozwiązalności, jedności, wierności, owocności, otwartości na życie małżeństwa, o których mówi Franciszek, w żaden sposób nie zagraża przyznanie, że w Kościele są osoby homoseksualne i że one ten Kościół tworzą, wpływając na jego wzrost i rozwój.
3 października, przed Synodem Biskupów poświęconym rodzinie, w Rzymie miała miejsce konferencja poświęcona duszpasterstwu osób homoseksualnych i transpłciowych. Jeden z najbardziej znanych kapłanów zajmujących się tą tematyką, ks. James Alison, wygłosił referat, w którym zwrócił uwagę na to, że osoby homoseksualne są traktowane jak obywatele drugiej kategorii, jak osoby wewnętrznie heteroseksualne, które są w pewien sposób skrzywione, defektywne, cierpiące z powodu dziwacznej homoseksualnej pożądliwości. Według wielu obserwatorów (jednych wyczekujących w nadziei, innych w trwodze) Synod miał zmienić to podejście. To przynajmniej zapowiadał szkic dokumentu roboczego „Instrumentum laboris”.
Podkreślono w nim jednak, że nie można tworzyć żadnej analogii pomiędzy związkami homoseksualnymi a małżeństwem i rodziną, które wpisują się w Boży plan – już to powinno pozwolić „tradycjonalistom” spokojnie zasnąć. Przez cały Synod nikt bowiem nie zamierzał tego podważać. Nie jest to również zazwyczaj kontestowane, nawet przez teologów katolickich uznających możliwość istnienia i realizowania związków pomiędzy osobami tej samej płci wewnątrz Kościoła katolickiego. Na przykład o. Gareth Moore w „The Body in Context” pisał, że założenie, że stosunki seksualne w związkach heteroseksualnych są najlepsze, nie sprawia, że związki homoseksualne są w swej istocie złe – są „tylko” gorsze, gdyż nie prowadzą do realizacji płodności (s. 200).
Problemem nie jest nawet to, że pewni biskupi nie chcą odpowiadać na niewygodne pytania zadawane przez członków Kościoła, których problem homoseksualności (bo niestety, w Kościele jest to wciąż problem) dotyczy. Samo zadawanie tych pytań staje się już niewygodne. Chodzi między innymi o takie kwestie, jak możliwość realizacji miłości w związkach homoseksualnych. To pytanie, skonstruowane w sposób, który zakłada możliwość istnienia miłości rozwijającej się pomiędzy dwoma osobami tej samej płci oraz niesprzeciwiającej się zamysłowi Bożemu i powołaniu człowieka, jest już traktowane jako „rodzinoburcze”. Pozostaje ono jednak otwarte. W mojej opinii rzeczywistym problemem dzisiejszej patologizacji Erosa i jego niewłaściwego ukierunkowania nie są osoby homoseksualne, ale skrzywienie ku idolatryzacji, tj. skupienie się na zaspokajaniu doczesnych pragnień i brak właściwego horyzontu, którym jest spełnienie miłości przez uczestnictwo w nieskończonej miłości Trójcy Świętej.
Ze strony „tradycjonalistów” podnosi się zarzut, że Synod za mało skupia się na tradycyjnej rodzinie, a zbyt wiele wysiłku poświęca tematom zastępczym czy właśnie „rodzinoburczym”. Już we wspomnianym „Instrumentum laboris” pojawił się cały paragraf na temat związków osób tej samej płci (Il, b).
Oczywiście, wywołało to głosy sprzeciwu wśród stronnictw tradycjonalistycznych. Jednym z najczęściej podnoszonych argumentów było pytanie o sens mówienia o homoseksualistach na Synodzie poświęconym rodzinie. Twierdzono, że nie można przecież stworzyć żadnej analogii pomiędzy małżeństwem zawartym pomiędzy kobietą i mężczyzną a związkiem mężczyzny z mężczyzną czy kobiety z kobietą („Instrumentum laboris”, 110). W „Relacji przed dyskusją” („Relatio ante diceptationem”), przedstawionej 6 października, napisano, że przeważająca większość ochrzczonych jest przeciwko zrównaniu takich związków z małżeństwem.
Tradycjonaliści nie zauważają, że osoby homoseksualne, jak wszyscy inni ludzie, są członkami naszych rodzin. Są naszymi córkami, synami, braćmi czy siostrami. Nie wspominając już o więzach, które łączą nas z nimi jako z członkami jednego Kościoła, wśród których mamy ich za siostry i braci w Jezusie Chrystusie. Nie są to osoby obce, jakieś zewnętrzne w stosunku do ciała eklezjalnego czynniki. Wręcz przeciwnie, tworzą oni z nami jeden organizm Kościoła.
Warto też zapytać, czy jeśli Synod ma tylko przypominać o szacunku, współczuciu i delikatności (IL, 110) w stosunku do osób homoseksualnych, to jaki jest tego sens? Mówi już o tym Katechizm Kościoła Katolickiego (KKK, 2358). Do tego dochodzą zarzuty wobec progresywnego biskupa Waltera Kaspera, że broniąc jednocześnie grzeszników (rozwodników, homoseksualistów – de facto jawnych cudzołożników), atakuje afrykańskich biskupów (zapewne z pobudek rasistowskich), mówiąc, że nie powinno się z nimi w ogóle dyskutować na temat homoseksualności. Nie chcę bronić tutaj Kaspera. Jego wypowiedź brzmiała co najmniej niestosownie i, nawet jeśli chciał zwrócić uwagę na problem dyskryminacji homoseksualistów w Afryce, mógł to zrobić w o wiele subtelniejszy sposób (na szczęście zdążył już przeprosić za swoją wypowiedź). Nie można jednak pominąć tego, że prześladowanie homoseksualistów w Afryce to fakt, z którego, na domiar złego, cieszą się w Polsce takie „media katolickie” jak Polonia Christiana („Są kraje w których czyny homoseksualne są karane”) czy Fronda.pl („Afryka znowu uderza w homoseksualizm”).
Filmiki z publicznego bicia, katowania i podpalania homoseksualistów w Afryce są w internecie spotykane niemal tak samo często jak te z egzekucjami przeprowadzanymi przez członków IS. W Mauretanii, Sudanie i Nigerii homoseksualnym mężczyznom grozi kara śmierci, a w kilku innych krajach Afryki dożywocie. Nie jest to jednak powód do tego, jak sugerowałby Kasper, by wykluczyć afrykańskich biskupów z dyskusji. Wydaje się wręcz, że jeszcze bardziej jej oni potrzebują.
Szkic „Instrumentum laboris” podziałał na prorodzinnych katolików jak czerwona płachta na byka jeszcze przed rozpoczęciem Synodu. Przyczyną wzburzenia był punkt mówiący o przekazywaniu wiary chrześcijańskiej dzieciom wychowywanym w związkach par homoseksualnych (Il, 120). Dla tradycjonalistów wydaje się być on wręcz koniem trojańskim, próbą przemycenia akceptacji takich związków do oficjalnego nauczania Kościoła. Tak jakby samo przyjęcie do wiadomości faktu ich istnienia od akceptacji dzielił niewielki krok. Dzisiaj wiele środowisk w Polsce cieszy się, że takiego konia trojańskiego (z polskim wątkiem z abp. Gądeckim na czele) nie udało się przemycić w ostatecznej „Relacji Synodu”. Wyrzucono bowiem całą część poświęconą osobom homoseksualnym (punkty 50-52). Nie była to sromotna porażka „lobby homoseksualnego”, jak fakt ten interpretują polskie media katolickie. Choć punkty te nie zdobyły wymaganych 2/3 głosów zebranych biskupów, zebrały jednak więcej niż połowę.
Niestety, wygląda na to, że uznania dostatecznej liczby biskupów nie zdobyły stwierdzenia, że osoby homoseksualne mają dary i cechy, które mogłyby przysłużyć się Kościołowi („Relatio post diceptationem”, 50), że ich wierność i poświęcenie się we wzajemnej miłości ma wartość (nawet jeśli wciąż uznaje się, że te związki nie mogą być traktowane w taki sam sposób jak małżeństwa, Rpd, 51-52) oraz że przy ocenie sytuacji najważniejsze jest dobro dzieci (Rpd, 52). W ostatecznej wersji dokumentu pojawił się za to punkt 55., przypominający o fundamentalnej różnicy pomiędzy małżeństwem mężczyzny i kobiety a związkiem homoseksualnym, o delikatności tego problemu (za KKK) oraz o sprzeciwie wobec wszystkich form niesprawiedliwej dyskryminacji. Punkt 56. przestrzega z kolei przed naciskami na duszpasterzy, by zaakceptowali związki homoseksualne. Bez wątpienia wydźwięk całej wypowiedzi zmienił się na czysto negatywny, akcentujący różnice, niemający zbyt wiele wspólnego z „witaniem” osób homoseksualnych w Kościele.
Jakie są oczekiwania ochrzczonych osób homoseksualnych? To trudne pytanie, gdyż ciężko mówić o jakimś jednorodnym środowisku. W samej Polsce działa ruch Wiara i Tęcza, lecz istnieje również wiele osób homoseksualnych będących takimi samymi członkami Kościoła jak każdy inny katolik, nieprzynależących do żadnej wspólnoty chrześcijan LGBTQ.
Wiara i Tęcza pozytywnie odnotowała sam fakt, że na Synodzie poświęconym rodzinie poruszono temat osób homoseksualnych (coś, czego niektórzy tradycjonaliści nie mogą do teraz przeboleć). Pomimo nieprzyjęcia punktów z pierwszej wersji „Relacji po dyskusji”, część uwag środowiska Wiary i Tęczy jest wciąż aktualna, gdyż sam fakt poruszenia tych tematów świadczy o pewnej zmianie na lepsze, a „podjęcie otwartej dyskusji na temat sytuacji osób homoseksualnych w Kościele – pisze WiT – jest historycznym osiągnięciem obradujących w Rzymie biskupów i pontyfikatu papieża Franciszka”.
W skali globalnej te zdania różnią się jeszcze bardziej. Jeden z moich przyjaciół napisał ostatnio, że oczekuje, iż Kościół uzna w końcu, że miłość realizowana pomiędzy osobami homoseksualnymi nie jest patologiczna i, tak jak każda forma miłości, może się realizować prawidłowo w stronę prawdziwej chrześcijańskiej agape, a może być (tak jak każda inna) zaburzona i prowadzić do idolatrii. Inni oczekiwali zaledwie złagodzenia języka magisterium i zaakceptowania ich istnienia jako pełnoprawnych członków Kościoła. Wystarczałoby choćby zmienić sposób zwracania się do tych osób w oficjalnych dokumentach – nie jako do jakiejś obcej, „nietykalnej” siły z zewnątrz, ale jak do braci i sióstr, członków Kościoła, podobnych do każdego z nas.
Z drugiej strony odczuwamy autentyczny lęk przed jawnym otwarciem się na osoby homoseksualne i przyjmowaniem ich do Kościoła. Emilia Żochowska niedawno pisała w „Christianitas”, że „wypowiedzi kardynałów i biskupów o przyjmowaniu homoseksualistów razem z ich orientacją odbiera jako niezwykle bolesne”.
Wśród wielu katolików wciąż obecny jest strach przed osobami homoseksualnymi jako pewnym homogenicznym środowiskiem, które ma charakter kontrkulturowy i antychrześcijański w samej swojej naturze (por. Żochowska, tamże). Homoseksualiści przestają być osobami, ludźmi ochrzczonymi, włączonymi w życie Kościoła, a stają się agentami obcej frakcji, zagrażającej chrześcijańskiej cywilizacji życia. W dziwny sposób nauczanie świętego Jana Pawła II o godności osoby ludzkiej zaczyna się tutaj dezaktualizować i robić wyjątek dla homoseksualistów. A przecież osoby homoseksualne, tak jak każdy, powołane są do uczestnictwa w miłości Stwórcy.
W swoim posynodalnym wystąpieniu papież przestrzegał, z jednej strony, przed podejściem tradycjonalistycznym, przesadnym trzymaniem się litery i zamknięciem na niespodzianki (Ducha Świętego), z drugiej zaś, przed pseudomiłosierdziem, które jest w stanie zaakceptować z miłości do bliźniego wszystko, lecząc w ten sposób symptomy, a nie chorobę. Wyraził zadowolenie z ożywionej debaty, która towarzyszyła wydarzeniom synodalnym.
Nierozwiązalności, jedności, wierności, owocności, otwartości na życie małżeństwa, o których mówi Franciszek, w żaden sposób nie zagraża przyznanie, że w Kościele są osoby homoseksualne i że one ten Kościół tworzą, wpływając na jego wzrost i rozwój. Dlatego też zdziwienie może budzić odrzucenie wstępnie ustalonych punktów dokumentu posynodalnego. Nie przekreśla to jednak szans na zmianę w sercach (bo o nią tak naprawdę przede wszystkim chodzi). Można powiedzieć, że ziarno zostało zasiane i przez najbliższy czas należy obserwować, jak będzie wzrastać. Być może plon synodalnych obrad zbierzemy już za rok, na Synodzie poświęconym „powołaniu i misji rodziny w Kościele i świecie współczesnym”.
Ale już posynodalna wypowiedź abp. Gądeckiego wydaje się być interesująco inna niż jego poprzednie (ze względu na samą formę), ostrzejsze wypowiedzi dotyczące osób homoseksualnych. Może to być jedna z tych wspomnianych przez papieża Franciszka niespodzianek, które na nas czekają.