fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Polityka końca świata

Już sobie wyobrażam tych wszystkich ludzi wstrzymujących oddech w miarę, jak zbliżać się będzie 21 grudnia. Część z nich spodziewać się będzie apokalipsy, inni olbrzymich kataklizmów, a niektórzy po prostu zamrą w niepokoju. Mało kto będzie przejmował się bieżącą polityką: wynikami wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych i Wenezueli, zmianą warty w Chinach czy kondycją pogrążonej w długach strefie euro. A jednak, politycy nie powinni spać spokojnie…
Osobiście, jestem daleki od tego, by wierzyć w rychły koniec świata. Niemniej, trudno mi przejść obojętnie nad rosnącym zainteresowaniem tematyką „21D2012”, które dostrzegam zarówno wśród znajomych, jak i w społeczności Internetowej. A przecież mamy dopiero marzec!
 
Przysłuchuję się namiętnym dyskusjom. Coraz więcej osób kojarzy dwa fakty: po pierwsze, kalendarz Majów (a raczej jeden z ich rozlicznych kalendarzy) kończy się 21 grudnia 2012; po drugie, właśnie wtedy Układ Słoneczny ma wkroczyć w tzw. pas fotoniczny. Podobno poprzednio doszło do tego wtedy, gdy wypadał majowski rok zero. Trwająca kilkanaście lat podróż naszej galaktyki przez pas fotoniczny ma wiązać się z wyjątkowo silnym doładowaniem energetycznym, którego ostateczny wpływ na naszą planetę i na ludzi pozostaje, póki co, zagadką.
Zdaniem coraz liczniejszych i głośniejszych Kasandr, dojdzie do wielu katastrof (jak choćby do zalania całej Europy roztopionym lodowcem), których może nie przeżyć ani jeden człowiek. Inni są bardziej wstrzemięźliwi w prognozach. Według pewnej grupy samozwańczych ekspertów, kalendarz Majów jest cykliczny, a zatem ludzkość nie zginie, a jedynie „wyzeruje liczniki”. Co jednak nie znaczy bynajmniej, że nic się nie zmieni! Doładowanie energetyczne ma szansę, ich zdaniem, wielu ludzi obudzić, skłonić do buntu, w końcu otworzyć im oczy. Ponoć dochodzi do tego już teraz – w ten właśnie sposób niektórzy tłumaczą szereg z pozoru niepowiązanych ze sobą zjawisk: rozwój międzynarodowego ruchu „oburzonych”, nieoczekiwaną rewolucję w świecie arabskim, coraz częstsze buntowanie się ludzi wobec wartości kapitalizmu i wybieranie kariery alternatywnej, czy nawet rosnący współczynnik rozwodów (mający świadczyć o tym, że ludzie zaczynają kwestionować swoje wcześniejsze wybory i coraz śmielej kierować się własnymi uczuciami i pragnieniami, a nie zwykłą logiką i konwenansem).
 
Bez względu na to, czy ktoś podziela te przewidywania, czy nie, musi liczyć się z tym, że dla wielu otaczających go osób właśnie ten temat będzie w tym roku numerem jeden. I to nie tylko wtedy, gdy rozpocznie się final countdown. Do ogólnoświatowej paniki może dojść znacznie wcześniej, zanim jeszcze storpedują nas fotony! Już teraz pojawiają się głosy, tłumaczące awanturę wokół ACTA strachem rządzących o to, że niekontrolowany obrót w internecie informacji o możliwym końcu świata mógłby wywołać kompletny chaos…
Warto przypomnieć sobie, co działo się na świecie ok. 1000 roku po Chrystusie. Wówczas wielu biskupów, interpretując wprost słowa Św. Jana, zaczęło wróżyć zbliżający się koniec świata. Ci spośród wiernych, którzy skarżyli się na swój ziemski żywot, z nadzieją wypatrywali Sądu Ostatecznego. Gdy jednak okazało się, że żadnej apokalipsy nie będzie, wielu z nich ogarnęła frustracja. To dlatego do najtragiczniejszych zdarzeń doszło nie pod koniec X w., ale w pierwszych dekadach nowego milenium. Niektórzy księża naprędce zaktualizowali datę końca świata na rok 1033, wypadający w tysiąc lat po śmierci Chrystusa. Ale zawiedzeni wierni zaczęli już wtedy odwracać się od Kościoła. Wiatr w żagle złapały rozmaite sekty, m. in. Katarzy na terenach południowej Francji. Kościół, zaniepokojony rozkręcającą się paniką, wszystkich heretyków tępił z równą bezwzględnością.
 
Godne uwagi jest społeczno-ekonomiczne tło tamtych zdarzeń. Apokaliptyczne przepowiednie Kościoła zdobyły popularność w dużej mierze dlatego, że system feudalny nie dawał biednej większości nadziei na godne życie na Ziemi. Gdy jednak do końca świata nie doszło, rozczarowani ludzie zaczęli tym śmielej kwestionować autorytet Kościoła: który nie tylko ich „oszukał”, ale przede wszystkim zdążył już zyskać w ich oczach nieprzychylną opinię instytucji utrwalającej feudalizm, zanadto zaangażowanej w bieżącą politykę, opływającej w bogactwo, a tym samym sprzeniewierzającej się podstawowym chrześcijańskim wartościom. To dlatego zaczęli masowo zwracać się ku chrześcijaństwu pierwotnemu, „apostolskiemu”, porzucając swoje domy i wybierając życie w religijnych wspólnotach.
Oczywiście, dzisiejsza sytuacja jest diametralnie inna. Kościół nie przewiduje w najbliższym czasie końca świata, a przy tym jego pozycja w społeczeństwie jest znacznie słabsza niż tysiąc lat temu. Naukowcy, którzy współcześnie w wielu kulturach przejęli funkcję kapłanów, nie mają wspólnego stanowiska na temat tego, czy faktycznie nasza galaktyka wkroczy w jakikolwiek pas fotoniczny i co by to w ogóle miało oznaczać. Ale z drugiej strony, coraz więcej osób korzysta z internetu, który sprawia, że nie tylko informacje, ale również strach, rozprzestrzeniają się błyskawicznie. A do tego naukowe (lub pseudonaukowe) uzasadnienie dla kasandrycznych prognoz sprawia, że psychoza ma szansę ogarnąć cały glob, a nie tylko, jak wówczas, świat kultury chrześcijańskiej.
 
Ów strach może paść na podatny grunt, gdyż już teraz, gdzie nie spojrzeć, istnieje masa osób niezadowolonych ze „stanu świata”: z funkcjonowania kapitalizmu, z konsumpcyjnego stylu życia, z wciąż obecnej na wszystkich kontynentach biedy. Niezależnie od tego, czy uwierzą w nadciągający Armagedon lub zmiany, jakie rzekomo wywołać ma nagłe doładowanie energetyczne Układu Słonecznego, i bez względu na to, czy do owego doładowania faktycznie dojdzie, mogą już teraz nabrać śmiałości w swoich działaniach. Bez względu na to, czy rządy poszczególnych krajów wierzą we wróżby Majów i w historie o fotonach, czy nie, nie powinny tego ryzyka bagatelizować. Politycy powinni opracować scenariusz awaryjny na wypadek lawinowego wzrostu protestów, migracji i niepokojów społecznych, nawet w najmniej spodziewanych punktach kuli ziemskiej. Zwłaszcza że, tak jak tysiąc lat temu, do najbardziej dramatycznych zdarzeń może dojść tuż po dacie zero, gdyby (ku rozpaczy wielu) okazało się, że na Ziemi w sposób zauważalny nic się nie zmieniło.
Oczywiście, wiele zależy od tego, czy informacje o pasie fotonicznym i o wróżbie Majów rzeczywiście wywołają w internecie wirusowe zapalenie łączy; i czy ludzie, którzy otrzymali z reguły hiperracjonalne wychowanie, okażą się aż tak podatni na rozmaite „niesamowite historie”. Gdybym jednak miał wskazać czarnego konia, który ma szansę okazać się najważniejszym wydarzeniem politycznym tego roku, postawiłbym (na serio) na zmiany i niepokoje społeczne bezpośrednio związane z apokaliptyczną histerią.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×