Legalizacja, latynoski falstart?
Trudno odmówić racji argumentom, do których odwołują się Latynosi. Bezwzględna walka z producentami, handlarzami, przemytnikami i konsumentami narkotyków pochłania olbrzymie środki finansowe i organizacyjne, potęgując klimat przemocy w przestrzeni publicznej i odciągając uwagę rządzących od innych kluczowych zagadnień. Prohibicja tworzy atrakcyjne pole dla działań przestępczych.
O Szczycie Ameryk, który w miniony weekend zgromadził w kolumbijskiej Cartagenie prawie wszystkich przywódców Zachodniej Półkuli, zapewne niewiele byśmy usłyszeli, gdyby nie dwie dyskusje zainicjowane na obrzeżach głównej debaty. Pierwsza z nich dotyczyła zaproszenia Kuby do udziału w kolejnych szczytach, a druga – odwrócenia paradygmatu w globalnej polityce narkotykowej. I choć w tej ostatniej sprawie nie zdołano osiągnąć porozumienia – poza podjęciem decyzji o tym, że to Organizacja Państw Amerykańskich ma teraz zająć się zbadaniem, czy na pewno dotychczas stosowana w krajach latynoskich polityka narkotykowa jest taka zła – to zwolennicy legalizacji są zadowoleni: w końcu udało się wprowadzić ten temat na najwyższy szczebel. Czy faktycznie mają powody do radości?
Z podziemia do mainstreamu
O legalizacji, a mówiąc ściślej depenalizacji lub dekryminalizacji wybranych narkotyków, dopiero niedawno zrobiło się w Ameryce Łacińskiej naprawdę głośno.
W czerwcu ubiegłego roku opublikowany został raport Globalnej Komisji ds. Polityki Narkotykowej, w której skład weszli m. in. byli prezydenci Kolumbii i Meksyku, Cesar Gaviria i Ernesto Zedillo, były Sekretarz Generalny ONZ, Kofi Annan, oraz były Wysoki Przedstawiciel UE ds. Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa, Javier Solana. Zaapelowali oni o zmianę podejścia w globalnej polityce narkotykowej, która opiera się jak dotąd na całkowitym zakazie produkcji i konsumpcji narkotyków, a w nikłym stopniu uwzględnia zagadnienia z zakresu zdrowia i bezpieczeństwa publicznego, praw człowieka czy budżetowych kosztów bieżących działań.
W listopadzie 2011 r. przywódca Kolumbii, Juan Manuel Santos, stał się pierwszym urzędującym prezydentem, który otwarcie opowiedział się za potrzebą reformy globalnej polityki narkotykowej. Przy okazji wizyty w Wielkiej Brytanii przypomniał światu o tym, jak wielka odpowiedzialność w tym zakresie ciąży na największych konsumentach narkotyków: Stanach Zjednoczonych i Europie.
Kilka tygodni później okazało się, że legalizacja narkotyków stanie się jednym z tematów organizowanego przez Kolumbię VI Szczytu Ameryk. Santosowi udało się namówić do współpracy prezydentów Meksyku, Gwatemali i Salwadoru. Stany Zjednoczone, widząc narastający ferment, wyraziły gotowość do dyskusji, z góry jednak zapowiadając, że na żadną zmianę polityki się nie zgodzą.
Racja to nie wszystko
Trudno odmówić racji argumentom, do których odwołują się Latynosi. Bezwzględna walka z producentami, handlarzami, przemytnikami i konsumentami narkotyków pochłania olbrzymie środki finansowe i organizacyjne, potęgując klimat przemocy w przestrzeni publicznej i odciągając uwagę rządzących od innych kluczowych zagadnień. Prohibicja tworzy atrakcyjne pole dla działań przestępczych. Brak regulacji rynku narkotykowego skazuje konsumentów na niebezpieczeństwa związane ze spożywaniem towarów złej jakości. Rozwój narkotykowego półświatka odbywa się ze szkodą dla instytucji publicznych, prowadząc do przemieszania się środowisk politycznych z narkobiznesem. Tak stało się kiedyś w Kolumbii, tak dzieje się obecnie w Meksyku czy w zachodnioafrykańskiej Gwinei Bissau (gdzie po 2005 r. przeniosło działalność wielu kolumbijskich mafiozów).
A przecież (jak powtarza Cesar Gaviria) wizja świata bez narkotyków jest utopią. Czy w związku z tym nie powinniśmy raczej uregulować tego rynku, tak jak uczyniliśmy to z alkoholem i tytoniem? A przecież klasyfikacja narkotyków, na której oparta jest bieżąca polityka, pochodzi jeszcze z lat 50. XX w. W międzyczasie okazało się, że marihuana i liście koki nie są tak szkodliwe, jak wydawało się wówczas. Rozmaite badania wskazują na to, że alkohol jest od marihuany znacznie bardziej niebezpieczny, gdy chodzi o ryzyko śmierci lub uzależnienia. Czy zatem nie powinniśmy skończyć z hipokryzją i zacząć opierać politykę na solidnych fundamentach naukowych, a nie na przesądach i wybiórczych argumentach etycznych?
A przede wszystkim, czy legalizacja nie usprawniłaby walki z przestępczością zorganizowaną: odcinając mafię od cennego źródła przychodów, a policję i wojsko skłaniając do tego, aby zajęły się faktycznymi przestępcami, nie zaś drobnymi handlarzami lub narkomanami? W Ameryce Łacińskiej rośnie zniecierpliwienie sytuacją, w której to świat Zachodni konsumuje większość narkotyków, ale to kraje Południa płacą za to najwyższą cenę w postaci wzrostu przestępczości oraz skali zabójstw i korupcji. Kolumbia i Meksyk, które najwięcej ucierpiały na walce z narkotykami, czują teraz, że mają moralne prawo do tego, by zakwestionować sensowność dotychczasowej polityki.
Niestety, jakkolwiek solidna by nie była argumentacja zwolenników legalizacji, nikłe są szanse na to, aby w najbliższym czasie udało im się zmienić obowiązujące konwencje. Choćby nawet Barack Obama był prywatnie wobec takiego pomysłu przychylny (w 2004 r. stwierdził, że strategia walki z narkotykami okazała się „kompletną porażką”), nie pozwolą mu na to ani Republikanie, mający obecnie większość w Kongresie, ani Demokraci, którym zależy na tym, by tę większość odzyskać. Nie ma też co liczyć na poparcie innych światowych potęg. Szefem ONZ-owskiego Biura ds. Narkotyków i Przestępczości jest Rosjanin, który stoi nieugięcie na straży status quo. Chińczycy tradycyjnie uznają narkotyki za instrument Zachodniego imperializmu, trudno zatem wyobrazić sobie, aby nagle zmienili front. W wielu krajach arabskich narkotyki są zakazane z powodów religijnych i nie ma co oczekiwać od nich jakiejkolwiek elastyczności w sytuacji, gdy rosną wpływy fundamentalistycznych ugrupowań islamskich. Nawet Brazylia, coraz częściej postrzegana jako południowoamerykański hegemon, woli milczeć w tej sprawie, aby nie odciągać uwagi opinii publicznej od swojej ulubionej narracji „latynoskiego cudu gospodarczego”. A przecież to Brazylia była pierwszym krajem na świecie, który uznał, że niedopuszczalne jest, aby obywatele umierali na HIV, skoro wynaleziono już odpowiednie leki – i dlatego sam zabrał się za produkcję tych leków.
W normalnych warunkach można by się spodziewać, że Latynosom pomogą kraje europejskie, które od lat eksperymentują w obszarze polityki narkotykowej. Portugalia zdecydowała się w 2000 r. na pełną dekryminalizację posiadania narkotyków i zamiast zamykać ludzi w więzieniach postawiła na politykę redukcji szkód (ang. harm reduction), odnosząc w tym zakresie obiecujące wyniki. Do analogicznych reform doszło w ciągu ostatniej dekady w Szwajcarii oraz Czechach. Ale Europa przechodzi teraz stan wyjątkowy, który nie tylko wymusza skupienie się na kwestiach wewnętrznych, lecz również przekłada się na wzrost popularności partii konserwatywnych, sceptycznie nastawionych do jakichkolwiek eksperymentów. Dlatego Roman Ortiz z kolumbijskiego dziennika El Espectador słusznie zauważa, że „obecna sytuacja międzynarodowa czyni pomysł legalizacji jeszcze trudniejszym do realizacji niż jeszcze w latach 80”.
Między nami, Amerykanami
Jaki był zatem sens poruszać temat narkotyków podczas wydarzenia takiej wagi, jak Szczyt Ameryk, skoro od początku było wiadomo, że szanse na jakiekolwiek porozumienie były znikome?
Zwolennicy legalizacji twierdzą, że postawienie tego tematu na najwyższym szczeblu może okazać się „kroplą, która drąży skałę”. Istotna jest też demonstracja siły: kraje latynoskie zaprezentowały się jako znacznie bardziej asertywne i skoordynowane, niż to, do czego przyzwyczaili się Amerykanie. Dzięki temu mogły sobie pozwolić na odwrócenie perspektywy. Narkotyki były dotychczas przedstawiane jako problem krajów latynoskich, wymagający bezwzględnej walki i wsparcia Stanów Zjednoczonych. Teraz rośnie świadomość tego, że prawdziwym problemem regionu jest przestępczość zorganizowana, która rośnie w siłę właśnie dlatego, że narkotykowa prohibicja, przy utrzymującym się wysokim popycie Amerykanów na narkotyki, stwarza dla przestępców atrakcyjne nisze rynkowe.
To w sposób istotny przenosi ciężar winy i odpowiedzialności z barków latynoskich na USA, stawiając w centrum uwagi hipokryzję Amerykanów: niekontrolujących handlu bronią na granicy z Meksykiem, godzących się de facto na legalizację marihuany w kolejnych stanach, nietolerujących natomiast jakichkolwiek ustępstw w polityce antynarkotykowej na południe od Rio Grande. Dobrze ukazuje to przypadek Boliwii, która chce powrócić do międzynarodowych konwencji, ale z wyłączeniem (ang. opt-out) na liście koki, tradycyjnie spożywane przez miejscowych Indian i nietraktowane jako narkotyk. W ciągu najbliższych miesięcy wszyscy sygnatariusze konwencji mają ustosunkować się do tego casusu. Ale już teraz widać, że o jakiekolwiek ustępstwa będzie trudno. Z punktu widzenia USA, ewentualny kompromis uruchomiłby lawinę wniosków składanych przez kolejne kraje, co zagroziłoby trwałości obecnej polityki.
Widać natomiast, że temat narkotyków staje się dla Amerykanów coraz bardziej niewygodny. I jeśli czemuś miało służyć poruszenie tematyki narkotykowej na Szczycie, to być może właśnie ukazaniu wewnętrznej niespójności w działaniu USA. Doskonale pasowałoby to do zmiany klimatu w stosunkach międzyamerykańskich; zmiany, do jakiej doszło dopiero w ostatnich latach. Kraje latynoskie, uskrzydlone wzrostem gospodarczym trwającym mimo globalnego załamania, stają się coraz bardziej asertywne w relacjach z Wielkim Bratem. Regionalne przywództwo Stanów Zjednoczonych bywa coraz częściej kwestionowane. Warto odnotować fakt, że prymu w debacie o legalizacji nie wiodą żadni antyamerykańscy populiści w stylu Hugo Chaveza czy Daniela Ortegi, ani Brazylia, która ostatnio wykorzystuje każdą nadarzającą się okazję do podkreślenia swoich ambicji przywódczych w świecie latynoskim, ale prezydenci krajów uznawanych dotąd przez USA za najbliższych sojuszników w okolicy: Kolumbii, Meksyku i Gwatemali. Można by więc odnieść wrażenie, że Amerykanie nie mogą już liczyć na bezwarunkowe poparcie kogokolwiek w regionie i w przyszłości będą musieli znacznie bardziej się wysilić, aby utrzymać swoje przywództwo na Półkuli Zachodniej. To, że Obama przyjeżdża do Cartageny, choć temat Szczytu jest dla niego wyjątkowo niewygodny, wskazywałoby na to, że Amerykanie zaczynają rozumieć tę nową sytuację.
To tylko teatr?
Niemniej, zastanawiając się nad tym, dlaczego na Szczycie Ameryk podjęto temat legalizacji narkotyków, należy pamiętać o jeszcze jednym, nieomal trywialnym argumencie. To przede wszystkim prezydent Santos chciał wykorzystać okazję do tego, aby jeszcze raz zaprezentować siebie jako postępowego przywódcę, a swój kraj jako wschodzącą potęgę regionalną.
Kolumbia ma aktualnie wyśmienitą prasę za granicą. Docenia się to, że udało się jej w końcu zapanować nad trwającą od pół wieku wojną domową, dzięki czemu może teraz prężnie się rozwijać. Bank HSBC zaliczył ją niedawno do grupy perspektywicznych gospodarek, tzw. CIVETS – obok Indonezji, Wietnamu, Egiptu, Turcji i RPA. Coraz częściej wspomina się o tym, że Santos chciałby zostać wybrany na Sekretarza Generalnego ONZ. Już teraz cieszy się wśród zagranicznych przywódców dobrą opinią. Ledwie rozpoczął debatę na temat legalizacji, a Lula da Silva (były prezydent Brazylii) pochwalił go, że wdziewa szaty prawdziwego lidera kontynentalnego. W takim samym świetle przedstawił go amerykański tygodnik TIME, który tuż przed szczytem umieścił jego zdjęcie na okładce.
Być może Santos wiedział, że nic nie ryzykuje, wprowadzając temat legalizacji do dyskusji (w końcu szanse na porozumienie były praktycznie zerowe), czuł natomiast, że może wiele zyskać w kategoriach wizerunkowych? Podobnie mógł kalkulować odchodzący prezydent Meksyku, Felipe Calderon, walczący o dobre imię po tym, jak utracił je w związku z prowadzoną od czterech lat polityką wojny narkotykowej.
No i być może na coś podobnego liczył Barack Obama. Już wkrótce okaże się, z jakimi wnioskami wróci ze Szczytu do Waszyngtonu. Nie jest jednak wykluczone, że stwierdzi: podjęliśmy dyskusję na temat legalizacji, ale okazało się, że same kraje latynoskie nie są w tej materii zgodne. A zatem dyskusję uznaję za zamkniętą. Niestety, może okazać się, że wprowadzenie tematyki narkotykowej na Szczyt wywoła skutki przeciwne do tych, o jakich marzyliby zwolennicy legalizacji: utwierdzając polityków w przekonaniu, że na jakiekolwiek zmiany, wymagające przecież międzynarodowego porozumienia, nie ma co teraz liczyć.