Kościół nie jest wielbłądem
Nie jest winą papieża, że polski Kościół instytucjonalny w dużej części tkwi jeszcze w klimacie subpolarnym. Jeżdżenie po wszystkich biskupach jak po łysych kobyłach jest jednak nieuczciwym i mało strategicznym posunięciem w dążeniu do ocieplenia klimatu. Poziom kościelnej apologii zależy także od poziomu antykościelnej polemiki.
Papież Franciszek nawołuje do decentralizacji władzy w Kościele. Finał sprawy księdza Lemańskiego jest trudnym do przełknięcia owocem tego stanowiska. Nie sposób jednak obciążać papieża winą za to, że polski Kościół instytucjonalny w dużej części trwa jeszcze w klimacie subpolarnym.
„Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie”. Taki napis mógłby widnieć nie tylko nad bramą piekła, jak wyobrażał je sobie Dante, ale i nad bramą Kościoła, który wyobraził sobie Tomasz Stawiszyński. Z dwóch napisanych przez niego komentarzy do sprawy księdza Lemańskiego (Nabrałeś nas, księże Wojciechu i Kościół, którego nie ma) wyłania się obraz instytucji zarządzanej w myśl jednej tylko zasady – absolutnego posłuszeństwa – i stanowiącej ucieleśnienie tego, co teologowie nazywają „strukturami grzechu”. W strukturach tych nie ma miejsca dla ludzi umiejących przyznać się do błędu, szanujących odmienne przekonania i odmienną wrażliwość, odrzucających agresywny język i przekonanie o własnej nieomylności. Tylko ze względu na osoby odpowiedzialne za konserwację „owej osobliwej instytucji” należałoby wymyślić dziesiąty krąg Dantejskiego piekła – gdyby tylko piekło istniało – na który Judasz, Brutus i Kasjusz patrzyliby z góry, dziękując Bogu za to, że nie uczynił ich polskimi biskupami.
Ocenianie Kościoła powszechnego po postępowaniu biskupa diecezji warszawsko-praskiej w stosunku do księdza Lemańskiego (który sam w omawianej sytuacji mocno się pogubił) lub po głębi rozumienia rzeczywistości społecznej u tej części naszego Episkopatu, która przygotowała pierwszą wersję listu o gender, przypomina sądzenie lewicy po poziomie wrażliwości społecznej u niektórych kojarzonych z nią polityków. Jeśli zaś Tomek Stawiszyński koniecznie chce porównywać wspomnianych biskupów do „tłumu kiboli […] rzucającego się z pałami na każdego, kto nie obnosi pokornie ich klubowych barw” – wartość poznawcza tego zestawienia wydaje mi się więcej niż wątpliwa – to niech ocenia ich z ambiwalencją podobną do tej, z którą środowisko Krytyki Politycznej – i chwała mu za to – przygląda się tym prawdziwym kibolom, rzucającym się na ludzi z prawdziwymi pałami. Kto jak kto, ale ludzie lewicy doskonale powinni zdawać sobie sprawę z tego, że byt w pewnej mierze określa nie tylko świadomość kibola, lecz również świadomość biskupa.
Czytam dalej. „Watykan […] opowiedział się […] po stronie bezwzględnego posłuszeństwa wobec instytucji. Ktokolwiek łudził się jeszcze, że papież Franciszek wiosnę czyni – może spokojnie porzucić wszelką nadzieję”. Nie sposób ignorować faktu, że papież określa się przede wszystkim jako biskup Rzymu i otwarcie nawołuje do decentralizacji władzy w Kościele. Finał sprawy księdza Lemańskiego jest trudnym do przełknięcia owocem tego stanowiska. Na wypadek jednak, gdyby następcą kardynała Bergoglio na Stolicy Piotrowej – ufam, że Duch Święty do tego nie dopuści – miał zostać jeden z autorów listu o gender, już dziś wspólnie z Tomkiem powinniśmy odśpiewać Te Deum w ramach dziękczynienia za rozpoczętą decentralizację.
Papież Franciszek czyni wiosnę, ale nie jego to wina, że polski Kościół instytucjonalny w sporej części wciąż jeszcze trwa w strefie klimatycznej o charakterze subpolarnym. Jeżdżenie zaś po wszystkich biskupach en bloc jak po łysych kobyłach wydaje mi się nieuczciwym i mało strategicznym posunięciem w dążeniu do ocieplenia klimatu. Poziom kościelnej apologii zależy również od poziomu antykościelnej polemiki.
Klimat mamy taki, jaki mamy. To wcale nie znaczy jednak, że „realne chrześcijańskie przesłanie” zostało całkowicie wyparte przez „symboliczną przemoc zamaskowaną religijnym dyskursem”. Przeciwnie, wydaje mi się, że w kategorii czynów miłosierdzia – nie mylić z zasadą społecznej sprawiedliwości – polska lewica mogłaby się niemało od polskiego Kościoła nauczyć.
Nie mam zresztą zamiaru udowadniać lewicowej publiczności, że Kościół nie jest wielbłądem. Nikt mnie z moimi katolewicowymi poglądami ze wspólnoty wiernych nie wyrzuca, a nawet gdyby zechciał, to ja donikąd się nie wybieram. Mam też nadzieję – wbrew życzeniu wyrażonemu przez Tomka – że pozostanie w tym Kościele również ksiądz Lemański, nie dając satysfakcji swoim przeciwnikom i sprawiając, że Kościół, o którym pisze i który reprezentuje, zaistnieje nie tylko w rzeczywistości, ale i w świadomości swoich lewicowych krytyków. „Gdyby tylko taki Kościół istniał – nie tylko ja, ale wielu moich odległych dzisiaj od instytucji Kościoła przyjaciół na pewno przynajmniej spróbowałoby znaleźć tam dla siebie miejsce” – pisze Tomek. Trzymam za słowo. A po adresy i nazwiska zapraszam na tak zwany priv.
Artykuł pierwotnie ukazał się w „Dzienniku Opinii” („DO”, 28.02.2014).