fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Kominy między kartofliskami. Zakłady przemysłowe Polski ludowej poza metropoliami

Kominy między kartofliskami. Zakłady przemysłowe Polski ludowej poza metropoliami
ilustr.: Weronika Czyżycka

Dynamiczny rozwój przemysłu był palącą koniecznością dla powojennej Polski. Poziom uprzemysłowienia II RP był niski, a gdy doliczymy do tego zniszczenia wojenne, sytuacja gospodarki była katastrofalna. Dochodziła do tego zmiana relacji w handlu międzynarodowym, który dokonał raptownego zwrotu na wschód. Polska potrzebowała rewolucyjnej zmiany.

Budujemy nowy dom

Kolejne plany gospodarcze doprowadziły do powstania lub rozbudowy przemysłu na terenie całego kraju. Oprócz regionów tradycyjnie postrzeganych jako przemysłowe, pojawiły się duże zakłady pracy na terenach dotychczas kojarzonych z rolnictwem. W latach pięćdziesiątych XX w. powstają choćby Nowotarskie Zakłady Wyrobów Skórzanych na Podhalu. W miasteczkach do niedawna pełniących rolę zaledwie lokalnych centrów administracji i handlu, nagle pojawiają się duże zabudowania fabryczne wymagające nie tylko rąk do pracy, ale także dróg dojazdowych, surowców i zaplecza. Nieraz fabryki stawiano w szczerym polu, gdzie wokoło były tylko uprawy i polne drogi.

Zmienił się przestrzenny charakter tych miejscowości. Środek ciężkości przesunął się z brukowanych kocimi łbami ryneczków na przedmieścia, gdzie powstał nowy zakład. Fabryki to obce ciało w tkance okolicy, gdzie wcześniej zazwyczaj nie istniał żaden pracodawca zapewniający zatrudnienie tak dużej liczbie osób. W wielu przypadkach nowy zakład przyjął osoby, które utraciły pracę wskutek II wojny światowej i zmian politycznych, np. byłych robotników folwarcznych z dużych dóbr ziemskich. W wymiarze propagandowym często są to reprezentacje dwóch światów: nowego-socjalistycznego i starego-reakcyjnego. Przemysł jest jednym z narzędzi budowania władzy symbolicznej i przestrzennej. Najlepszym przykładem jest założenie robotniczej Nowej Huty w bezpośrednim sąsiedztwie „reakcyjnego” Krakowa.

Zakłady pracy zaczęły dyktować tempo życia lokalnej społeczności. Jeżeli spojrzeć na to z perspektywy biopolityki, system zmianowy stał się instrumentem zarządzania ciałami dużej części mieszkańców małych i średnich miast. Około godziny szóstej rano dochodziło do ożywienia całej okolicy, by na następne osiem godzin przysnęła. W wielu zakładach panował system dwuzmianowy, a jeżeli był to zakład działający całą dobę jak huta, to nawet trzyzmianowy, dlatego analogiczne momenty rozbudzenia następowały także popołudniu i wieczorem. Pod puls życia fabryki dostosowywały się sklepy czy szkoły. Syrena zakładowa dawała znać, że zaraz tato czy mama wrócą do domu, a na ulicach zrobi się tłoczno od zmęczonych twarzy.

Chleba i igrzysk

Do nowych fabryk ludzie garnęli się chętnie, bo dawały szansę na awans ekonomiczny i społeczny. Ułatwiła to wojna wypowiedziana przez państwo prywatnej inicjatywie gospodarczej, która tuż po wojnie była pociągającą alternatywą. Nawet rzemieślnicy i chałupnicy zostali podporządkowani większym tworom jak Gminne Spółdzielnie „Samopomoc Chłopska”.

W mniejszych ośrodkach początkowo robotnicy rekrutowali się głównie z ludności okolicznych wsi. Codziennie do pracy szli pieszo, dojeżdżali na rowerach czy motocyklach, albo korzystali z powoli rozbudowującej się sieci autobusowej PKS. W pierwszych latach powojennych na polskich przeludnionych wsiach pojawiali się agitatorzy z konkretnych fabryk zachęcający do pójścia do pracy w przemyśle. Zadanie to było ułatwione przez wprowadzony w 1950 r. nakaz pracy, zniesiony dziesięć lat później.

W związku z powojennym baby-boomem i wiążącym się z nim przeludnieniem, a także z powodu licznych migracji ze wsi do miast, pojawiło się duże zapotrzebowanie na nowe mieszkania. Jako rozwiązanie chwilowe powstawały hotele robotnicze, przydatne zwłaszcza do kwaterunku pracowników sezonowych i budowniczych dużych fabryk. Panujące tam warunki były jednak dalekie od ich obrazu w kronice filmowej i prasie.

Cały kraj miał trudności z dostarczaniem żywności oraz podstawowych świadczeń, takich jak usługi medyczne, dlatego część dużych zakładów tworzyło własne jadłodajnie i tworzyć przyzakładowe przychodnie. Niektóre zakłady zdecydowały się nawet na prowadzenie własnych tuczarni trzody chlewnej na potrzeby przyzakładowych stołówek i nie tylko. Fabryki posiadały świetlice, biblioteki i gazetki. Zakładały również kluby sportowe, co do dziś zachowało się w nazwach niektórych z nich, jak grający w ekstraklasie piłkarskiej Stal Mielec. Szczególnie ciekawą formą aktywności kulturalnej zakładów były grupy teatralne oraz zespoły pieśni i tańca, dla których organizowano nawet odrębne przeglądy i konkursy.

Duże zakłady pracy posiadały własne ośrodki wczasowe w różnych częściach kraju, a nawet sanatoria. Sam koncept wczasów był jeszcze przez wiele lat po wojnie czymś nowym dla przybywającym ze wsi pracowników. Organizowano także krótsze wyjazdy wycieczkowe do Warszawy lub innych dużych miast, często towarzyszyły temu wizyty w filharmonii lub muzeum.

Będę jak tata

Zakład stał się tą instytucją, która regulowała życie nie tylko swoich pracowników, ale i ich rodzin, a szerzej – całej społeczności lokalnej. Wspomnienia byłych robotników dużych fabryk doby PRL-u są pełne romantycznych historii o poznaniu przyszłego małżonka w przyzakładowej kantynie lub na okazyjnym dancingu.

System zmianowy kształtował relacje rodzinne. Często zdarzało się, że w tym samym zakładzie pracowało oboje rodziców. Jeden rodzic mógł rano zaprowadzać dziecko do szkoły, by drugi wychodząc ze zmiany je odebrał. Jeżeli małżonkowie pracowali na innych zmianach, przez większość tygodnia mogli wymijać się w bramie fabrycznej. W czasie, gdy oni szli do pracy, dziecko mogło trafić do prowadzonego przez fabrykę przedszkola czy żłobka.

Gdy pociecha już podrosła, mogła trafić do szkoły zawodowej prowadzonej przez zakład. Nawet jeżeli sama fabryka nie organizowała dydaktycznie przysposobienia do zawodu, programy szkół dostosowywały się do ich potrzeb kadrowych i współpracowały choćby w organizacji praktyk. Praca w danym zakładzie stawała się sprawą międzypokoleniową, a historie zawodowe dzieci były bardzo podobne do ścieżek ich rodziców. W miejscach, gdzie zakład państwowy był kontynuacją przedwojennego biznesu prywatnego, miało to jeszcze silniejszy charakter.

Rola oświatowa zakładu nie kończyła się na przysposobieniu sobie przyszłego robotnika. Wielu pracowników posiadało zaległości w kształceniu wynikające z doświadczeń wojennych lub wcześniejszej niedostępności kształcenia średniego, dlatego w wielu miejscach organizowano uzupełniające szkoły wieczorowe. Niektóre zakłady zapewniały nawet wsparcie dla uzdolnionych uczniów w zdobyciu stosownego wykształcenia wyższego, by następnie już jako inżynierowie wrócili do rodzinnej mieściny i tworzyli wykwalifikowaną kadrę zakładu.

Kreatywne zarządzanie zasobami

W gospodarce niedoboru zakład pracy stawał się ważnym elementem w procesie organizowania różnych dóbr na potrzeby robotnika i jego rodziny. Niektóre fabryki prowadziły przyzakładowe sklepy, oferujące nie tylko własne wytwory. Jest to jednak dopiero czubek całej piramidy zależności. Kierownictwo otrzymywało przydziały na różne „dobra luksusowe”, jak samochody, sprzęt AGD czy meble, które miały być rozdysponowane między pracowników. Często jednak żadna z osób pracujących przy przysłowiowej taśmie nie miała szansy zdobyć talonu, które trafiały do socjalistycznych przodowników.

Kartą przetargową dla dyrektorów fabryk były wytwarzane przez nich produkty. Były one przedmiotem handlu wymiennego z innymi zakładami, które akurat posiadały upragnione dobra. Wymieniano samochody dostawcze na radioodbiorniki, a pralki na rowery. Tyczyło się to również żywności, którą pozyskiwano z handelku z kółkami rolniczymi i spółdzielniami. Niektórzy czytelnicy być może pamiętają do dziś popularny skecz „Duży sęk” Kabaretu Dudek.

Korzyści materialne odnoszone z pracy w dużym zakładzie budowały więź pracownika z miejscem zatrudnienia, mogącą mieć wręcz postać rodzaju uzależnienia społeczno-ekonomicznego. Warto podkreślić, że te i podobne rozwiązania były tworzone jakby obok systemu socjalistycznego, jako środek zaradczy na jego problemy, a nie urzeczywistnienie jego idei. Proces ten odbywał się oczywiście w szarej strefie, poza kontrolą władz centralnych.

Kwaśna śmietanka towarzyska

Wysoko sytuowane kadry zakładów przemysłowych stanowiły lokalną elitę socjalistyczną. Kierownictwo aktywnie uczestniczyło w życiu miejscowych komórek PZPR, a fabryczni przodownicy trafiali do miejskich i gminnych rad narodowych. To samo tyczyło się prezydiów spółdzielni na terenach wiejskich. Drugą po dyrektorze najważniejszą osobą w zakładzie był pierwszy sekretarz zakładowej organizacji partyjnej. Ważnymi personami byli także przewodniczący komórek koncesjonowanych związków zawodowych sprzed nastania „Solidarności”. Niektóre fabryki zwłaszcza w latach siedemdziesiątych tworzyły własne osiedla. Przydzielały działki budowlane pod zabudowę jednorodzinną co znaczniejszym osobom, przez co powstawały osiedla skupiające zakładowe szefostwo i wyróżniających się pracowników.

Z wymienionych względów granice między pracą i życiem prywatnym, a także fabryką i władzą zacierały się. Zakład pracy przybierał kształt instytucji totalnej, która mogła kontrolować wszystkie dziedziny życia. Ze względu na choćby podejmowane praktyki religijne i kontakty z klerem, robotnik mógł spotkać się z różnymi formami opresji. Zakład posiadał wiele narzędzi: przesunięcie na gorsze stanowisko, nieprzyznanie premii, odmowa przyznania talonu etc. Pracownicy prowadzący się zgodnie ze wzorcem socjalistycznym mogli odnosić o wiele większe korzyści niż krnąbrni koledzy.

Społeczny awans był marzeniem dla wielu podejmujących pracę w dużych zakładach pracy, które jednak często się nie urzeczywistniło. Wiele osób pozostało do końca życia na rodzaju pogranicza między życiem na wsi, a pracą w mieście. W okresie PRL-u powszechny był typ tzw. chłoporobotnika, czyli osoby pracującej w dużych zakładach pracy, a po godzinach obrabiającej niewielkie gospodarstwo rolne. Dla rzeszy robotników praca wymagała dalekich dojazdów, szczególnie jeżeli pracowano w dużym mieście. Na dużym ekranie uwiecznił to wybitny komentator życia codziennego Polski Ludowej Stanisław Bareja.

Zakład pracy stawał się dla pochodzącej z prowincji ludności miejscem styku z wielowymiarową nowoczesnością. Także z jej wadami. Duży problem stanowiły szkody środowiskowe wyrządzane przez działalność zakładu, które odbijały się na zdrowiu pracowników i ich rodzin. W większości przypadków infrastruktura towarzysząca, jak mieszkania czy drogi, nie nadążała za rozrostem zakładu i zwiększeniem zatrudnienia.

Antagonizmy między kierownictwem a szeregowymi masami szczególnie pogłębiały się w największych zakładach. Wspólnota interesu konsolidowała robotników, a ożywione kontakty towarzyskie poza pracą wynikające z opisanego wcześniej stylu życia wzmagały dyskusje. Stało się to podstawą dla kolejnych robotniczych wystąpień w Polsce Ludowej, z karnawałem „Solidarności” w 1980 roku włącznie. Powszechność ruchu „S” także w niewielkich ośrodkach jest tego najlepszym dowodem

Nie taki wilk straszny

Mimo wielu wad, duże zakłady przemysłowe przyczyniły się pośrednio i bezpośrednio do polepszenia standardów życia wielu rodzin. Gdy przyglądamy się pojedynczym przypadkom, to występują między nimi różnice spowodowane zależnościami lokalnymi i wielkością ośrodka. Zakłady pracy były środowiskiem wspólnototwórczym, bo tworzyły warunki do kształtowania się więzi miłosnych, koleżeńskich i międzypokoleniowych, odróżniających się jakościowo od tradycyjnego modelu wspólnoty wiejskiej. Kierownictwa wielu fabryk potrafiły sprostać wyzwaniu niedoborów i zapewnić rodzinom swoich pracowników trudniej dostępne towary oraz godne warunki życia. Działo się to często nie w ramach, ale wbrew założeniom ustroju socjalistycznego Polski ludowej. Wreszcie zakładane przed władzę komunistyczną kombinaty na zawsze odmieniły pod względem przestrzennym i społecznym polskie małe i średnie miasta. Prywatyzacja lub likwidacja tych zakładów po 1989 r. diametralnie odmieniła Polskę powiatową, to już jednak materiał na inną opowieść.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×