Kapitał białej skóry
1.
Wychodziłem z kina po wieczornym seansie, gdy ni stąd, ni zowąd podszedł do mnie pewien człowiek. Grzecznie się przedstawił, przyjacielsko uśmiechnął, po czym zapytał, czy może poprosić o radę. Przytaknąłem. Jeszcze szerzej się uśmiechnął i zadał pytanie: „Jak mam żyć, by osiągnąć sukces?”. Całkowicie zaskoczony, odparłem zgodnie z prawdą, że nie mam pojęcia, że nie jestem najlepszym adresatem tego typu pytań. Jednakże on nie dawał za wygraną, bardzo zależało mu na odpowiedzi. Niewiele więc myśląc, zrobiłem poważną minę i przytoczyłem pierwszy lepszy aforystyczny truizm. Uznałem, iż mam do czynienia z postacią co najmniej dziwną i postanowiłem jak najszybciej się jej pozbyć, w spokoju wrócić do hotelu. Lecz gdy skończyłem wymawiać ostatnie słowa, silne skupienie w jego oczach, przemieniło się w bezgraniczną radość, zaczął mi wylewnie dziękować i błogosławić w imię Boga. Poczułem się głupio – zdecydowałem dopytać się, o co chodzi, co ja mam z tym wspólnego? Tym razem to ja go zadziwiłem, odpowiedź brzmiała: „przecież ty wiesz, jak żyć, jesteś z Europy, jesteś biały. Jeżeli ty nie wiesz, to kto ma wiedzieć”. Byłem pierwszym białym człowiekiem, z jakim w życiu rozmawiał.
Harer, Etiopia, rok 2009
2.
Nie przepadam za kapitalistycznym żargonem, a już szczególnie za eufemizmem kapitał ludzki. Mierzi mnie, gdy pod tak chłodnym, bankowo wręcz brzmiącym, pojęciem, ukrywa się, jakby nigdy nic, gigantyczny rozdźwięk pomiędzy tymi, którzy są lepsi, a tymi, którzy lepsi być nie mogą. O co mi chodzi? W tym subiektywnie wybranym zasobie kompetencji, wiedzy, atrybutów społecznych i osobistych – nazywanych kapitałem ludzkim – chodzi tak naprawdę o trudno definiowalną wartość, która drzemie w każdym z nas. I nie jest to wartość stała. Nad niektórymi cechami owego kapitału możemy pracować, próbując je udoskonalać, nad innymi nie, albowiem są one niejako wrodzone. Po prostu, tak niesprawiedliwie zorganizowaliśmy sobie świat, że część ma łatwiej, większa część trudniej, a ogrom jest bez szans w konkurencji o godne życie. Oto więc krótka opowieść o moim kapitale.
Europejskość i biały kolor skóry, czyli to, gdzie i jakim się urodziłem. W tak prosty sposób zdefiniował elementy mojego kapitału spotkany przeze mnie Etiopczyk. I jest to o tyle ważna definicja, że ukazuje nieczęsto znaną w Polsce perspektywę, odsłaniającą jednocześnie charakterystyczny aksjomat, na jakim człowiek ten został wychowany i na jakim budował swoją wizję świata. Zresztą nie on jeden – podobną perspektywę możemy spotkać u wielu przedstawicieli globalnego Południa. W jego słowach wyraźnie odbija się świadectwo ponad-ekonomicznego rozwarstwienia naszej planety, pewnego zniewolenia umysłu, czegoś, co nazywam bakcylem kolonializmu. Nic dziwnego, między nami jest naprawdę wielka przepaść, a proces jej zakopywania obliczony jest na pokolenia. Moment, w którym sobie to uświadomiłem, w którym zrozumiałem, co kryje się za tym aksjomatem, kiedy dostrzegłem swoją bezradność w tej materii, stał się jedną z ciemniejszych chwil w moim życiu. Ale po kolei.
Fakt, jestem Europejczykiem – dosadnie nauczyło mnie tego życie poza Europą. Konkretnie to, że dla przeciętnego Etiopczyka, Indonezyjczyka czy Haitańczyka nie ma większego znaczenia, jakim paszportem się legitymuję, polskim czy szwajcarskim. Dla nich jestem przede wszystkim mieszkańcem „tej” Europy i to przez ten pryzmat patrzą na mnie i mnie oceniają.
Tymczasem zacząłem mieć pewien kłopot z moją starokontynentalną tożsamością. Podczas gdy wielu Polaków z dumą podkreśla swoją europejskość, wspólnotę wspaniałych korzeni historycznych, humanistycznych czy religijnych, ja nie umiem przestać myśleć o tych korzeniach, które okryte są hańbą. Bowiem zbyt łatwo zapominamy, że i jedne, i drugie składają się na to samo drzewo. Tutaj część czytelników ponownie zmarszczy czoło ze sceptycznym pytaniem: o co chodzi? Rzeczywiście, na lekcjach historii powszechnej za dużo się o tych ciemniejszych stronach naszego dziedzictwa nie opowiadało. Ale to nie znaczy, że ich nie ma. Czytajmy, myślmy, starajmy się je odszukać, gwarantuję, że już sam proces powolnego odkrywania stanie się niezastąpioną lekcją obywatelskości.
3.
No więc mam kłopot. Patrząc w lustro widzę nieogoloną gębę faceta uczestniczącego we wstrząsająco niesprawiedliwie zorganizowanym systemie. Człowieka zmagającego się z piętnem korzyści, które wynikają z nieuczciwej struktury świata, w którym żyje. Spadkobiercy brzemienia białego człowieka, któremu zaprocentowało ono, stając się jego kapitałem.
Otrzymałem przywilej urodzenia się na peryferiach wpływowej i zamożnej Europy. Fragmentu świata, którego kolonie i byłe kolonie, jeszcze w czasach mojego dziadka, stanowiły osiemdziesiąt pięć procent lądowej powierzchni całego globu. Nic dziwnego, że będąc jego wnuczkiem, nie mam szans, tak jak mieszkańcy innych kontynentów, umrzeć dziś z głodu – czysto imperialna arytmetyka.
Jednakże we wpływającej na mój dzisiejszy status europejskiej dominacji nie chodziło przecież wyłącznie o kwestie ekonomiczne. Należymy do tej części świata, która przez całe epoki nazywała, opisywała i klasyfikowała glob. Tworzyła granice, narzucała modele państwowości, gospodarki, prawa, władzy i wiedzy. To nasi europejscy pradziadowie rządzili i dzielili, stosowali przemoc, inżynierię społeczną i wyzysk – uniwersalizując resztę świata na swoją wolę i podobieństwo. I to dzięki tym przodkom i ich zabiegom moja wielka ojczyzna stała się dziś zamkniętą twierdzą dostatku. Tak, jestem obywatelem imperium. I było, nie było, zbieram tego obywatelstwa sute plony. Choć bywa, że i poważne konsekwencje.
„Dobrze wiecie, że jesteśmy wyzyskiwaczami. Dobrze wiecie, że zabieraliśmy złoto i inne metale, a potem ropę naftową z «nowych lądów» i przywoziliśmy je do starych metropolii. Efekty były olśniewające: pałace, katedry, uprzemysłowione miasta, a kiedy zagrażał kryzys, rynki kolonialne usłużnie go osłabiały lub zażegnywały. Europa spasiona i bogata, przyznała de iure człowieczeństwo wszystkim swym mieszkańcom: słowo «człowiek» znaczy u nas «wspólnik», bo wszyscy odnosiliśmy korzyści z kolonialnego wyzysku. Ten tłusty, bladawy kontynent popadł wreszcie w to, co Fanon słusznie nazywa narcyzmem” – pisał Jean Paul Sartre w posłowiu do „Wyklętego ludu ziemi” Frantza Fanona.
Dlatego, by zrozumieć akt grzechu strukturalnego, w którym przyszło mi partycypować, warto wrócić do źródeł otaczającego nas dobrobytu. I przed tą świadomością nie umiem się bronić. Często łapię się na tym, że nie wiem, co mam odpowiedzieć podczas rozmów z moimi azjatyckimi i afrykańskimi przyjaciółmi dotyczących europejskiej dominacji. Niekiedy próbuję ukryć się wtenczas za, w miarę bezpieczną, polskością. Ale nie wychodzi mi to zagłuszanie sumienia – mam świadomość obłudy używanego argumentu. Jednego bowiem jestem pewien, i niech posłuchają tego wszyscy polscy Europejczycy. Jeżeli uważam się za Europejczyka, jeżeli czerpię profity z bycia Europejczykiem, muszę również wziąć na siebie pełną odpowiedzialność płynącą z tejże tożsamości.
4.
Bladawy kontynent. Zgadza się, do tego wszystkiego jestem biały, posiadam wrodzony kapitał białej skóry. Jest to swoiste nałożenie skutków grzechu strukturalnego na cechy rasowe. Amerykańska lewica używa czasem zbieżnego terminu, opisującego lepszy status białych Amerykanów – biały przywilej. Jednakże o wiele wyraźniej niż w Stanach Zjednoczonych zaobserwować tenże przywilej można w czasie pobytu białego turysty w jednym z azjatyckich lub afrykańskich krajów na wakacjach. Każdy biały podróżnik wielokrotnie miał do czynienia z takimi przywilejami. Ja też: lepsze miejsca w autobusach, mniej kolejek, łatwiejszy dostęp do pracy, wyższe wynagrodzenia, ogólnie lepsze traktowanie. Dzisiaj problematyka niezawinionych korzyści płynących z bycia białym przedstawicielem Zachodu szczególnie dotyka ludzi drogi, podróżników i turystów. Sądzę, że umiejętność poradzenia sobie z tym statusem jest jedną z podstawowych cech odpowiedzialnej turystyki. Trzeba o tym pamiętać.
Oczywiście źródeł owego przywileju nie można doszukiwać się jedynie w systemie zalegalizowanej dyskryminacji, czasach kolonialnych, bardziej lub mniej subtelnym rasizmie czy początkach zachodniej myśli antropologicznej. W wielu regionach świata funkcjonowały i do dziś funkcjonują kultury podkreślające adekwatność pozycji społecznej do konkretnego odcienia skóry. Współczesna siła białego kapitału często jest pewną wypadkową tych źródeł, do dziś zresztą wspieraną przez globalne koncerny kosmetologiczne i dyktat kanonów piękna w reklamach na całym świecie. Każdego dnia setki milionów kobiet używa wybielających kremów i opuszcza dom wyłącznie pod przeciwsłonecznym parasolem. Dla przykładu w Indiach wykreowano nie tak dawno modę na kremy wybielające części intymne. Chcesz być piękniejsza, posiadać lepszą pozycję społeczną, czuć się lepiej, bądź bielsza – krzyczą reklamy. Tylko że mnie one nie dotyczą, ja już jestem biały.
Ale nie dajmy się zmylić. W białym kapitale nie kryje się wyłącznie korzyść wizerunkowa. Wracając do strukturalnej niesprawiedliwości, nietrudno zauważyć, że statystyczny biały mieszkaniec naszej planety lepiej zarabia, co za tym podąża, cieszy się lepszym zdrowiem i dożywa starszego wieku. Jest lepiej wyedukowany, czyli ma większe szansę na odniesienie życiowego sukcesu. Ale też na przykład ma dłuższą linię spadków wynikających z historycznych uwarunkowań. Już na samym początku otrzymuje on godziwsze warunki. Nagle słowa – „przecież ty wiesz, jak żyć, jesteś z Europy, jesteś biały. Jeżeli ty nie wiesz, to kto ma wiedzieć” – stają się przerażająco zrozumiałe.
5.
Co zrobić z taką kłopotliwą świadomością? Jak poradzić sobie z tym – niewątpliwe sporym – problemem etycznym? Przykro mi, nie wiem. Osobiście nie wierzę w szansę rozwiązań czysto instytucjonalnych. Jestem głęboko przekonany, że odpowiedzialność za relację międzyludzkie i międzykulturowe spoczywa na jednostkach. Na mnie i na Tobie. I ponieważ sama świadomość przywileju płynącego z tak, a nie inaczej skonstruowanego świata, jest jeszcze bardzo ograniczona, uważam, że trzeba zacząć od uzmysłowienia sobie swojej pozycji, roli i możliwości. Czyli tego swojego nieszczęsnego kapitału. Aby codziennie wieczorem przed pójściem spać móc zadać sobie pytanie: czy przyczyniłem się do większej sprawiedliwości systemu będącego systematycznie niesprawiedliwym? Czy, tkwiąc mniej lub bardziej umyślnie w trybikach tak skonstruowanej rzeczywistości, zrobiłem wszystko, by jej jeszcze bardziej nie utrwalać?
***
Na koniec chciałbym przypomnieć za Anią Loombą pewną dykteryjkę. W samolocie do Port-au-Prince wywiązała się ciekawa dyskusja pomiędzy dwoma sąsiadami; amerykańskim dziennikarzem i haitańskim nauczycielem. Wszystko rozpoczęło się od pytania dziennikarza o to, jaki procent mieszkańców Haiti stanowią biali ludzie. Haitańczyk zastanowił się i odrzekł: „90 procent”. Wielce zdziwiło to Amerykanina: „jak to 90 procent, przecież na Haiti większość to czarni!”. Dopytuje się więc dalej: „To jak ty definiujesz bycie białym?”. Haitańczyk odpowiedział wtem pytaniem na pytanie: „ A jak ty definiujesz bycie czarnym?”. Amerykanin odpowiedział, że w Stanach Zjednoczonych za czarną uważa się osobę, która ma domieszkę czarnej krwi. Haitańczyk przytaknął i z uśmiechem stwierdził: „Panie dzieju, my dokładnie według tego samego klucza definiujemy bycie białym„”.