fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Inwazja niebieskich tabliczek

Przepychanki o przestrzeń do nazewniczego zaklepania stały się najbardziej reprezentatywną areną rywalizacji warszawskich „środowisk ideowych” - i to niezależnie od tego, czy na sztandarach lobbystów niesiony jest patos czy ironia, powstanie czy położenie, hipsterka czy obciach.

Ilustr.: Rafał Kucharczuk

Warszawa zyskała nowe ronda: decyzją rady miasta skrzyżowania anonimowych ulic na przemysłowym odludziu wciśniętym między tory kolejowe, wiadukt a magazynową elewację CH Arkadia, nazywają się od niedawna rondami imienia Jana Himilsbacha i Zdzisława Maklakiewicza. Zdeterminowani zwolennicy racjonalizowania decyzji radnych mogą wskazywać, że lokalizacja nie jest zupełnie przypadkowa, bo przecież na pobliskich Powązkach Himilsbach pracował, a Maklakiewicz jest pochowany. Nie bez znaczenia pozostaje także fakt, że „nośniki upamiętnienia”, którymi stały się w tym przypadku ronda, wyjątkowo nie wystąpiły pojedynczo, tylko w zgrupowaniu, umożliwiającym symboliczne podkreślenie duetu, w którym występowali charakterystyczni aktorzy. Radna Olga Johann, działająca aktywnie we wszystkich miejskich inicjatywach nazewniczych ostatnich lat, podsumowała nadanie nazw melancholijnym komentarzem „I znowu są razem”, co miało zapewne przedstawiać werdykt Rady Miasta jako przejaw troski o sprawiedliwość dziejową.

 

Rzeczywiście, Himilsbach chciał być pochowany koło przyjaciela na Powązkach, a ostatecznie jego grób znalazł się na Wólce. Symbolika wymownego gestu została jednak zaburzona, ponieważ obok bliźniaczych rond na tyłach Arkadii znajduje się jeszcze trzecie „skrzyżowanie bezkolizyjne”, które jeszcze tego samego dnia znalazło dostojnego patrona w osobie Jonasza Kofty. W trakcie tej samej sesji radni zarekomendowali lokalizację ronda Deszyfrantów Enigmy na skrzyżowaniu Płaskowickiej z Rotmistrza Pileckiego na Ursynowie. Z kolei na decyzję co do umieszczenia w Parku Rydza-Śmigłego alejek Andrzeja Bobkowskiego i Mariana Brandysa (ten drugi miałby „przechwycić” kawałek Alei na Skarpie) mieszkańcy Warszawy będą musieli jeszcze poczekać, bo pojawiły się pierwsze protesty.

Typowy dzień pracy Rada Miasta w sytuacji, gdy do porządku obrad wkradnie się kwestia pamięci w przestrzeni publicznej, pokazuje, że wbrew powszechnej opinii maniakalne polowanie na skrawki bezimiennej przestrzeni nie jest już wcale domeną środowisk kombatanckich i popierających je partii prawicowych. Do powstańczych batalionów, których inwazję przeżyły przed kilkoma laty śródmiejskie skwery, dołączyli patroni z zupełnie innych światów, tworząc na ulicach pełną paletę światopoglądowo-estetyczną. Krzysztofowi Komedzie przypadł kilkunastometrowy, pozbawiony adresów przesmyk między Kazimierzowską a Wiśniową, a Jerzy Giedroyć patronuje okolicom wjazdu do Łazienek za plecami belwederskiego pomnika Piłsudskiego. Jednak dopiero odkrycie Skweru Radiowej Rodziny Matysiaków na Powiślu sprawia, że rozwiewają się wszystkie wątpliwości: przepychanki o przestrzeń do nazewniczego zaklepania stały się najbardziej reprezentatywną areną rywalizacji warszawskich „środowisk ideowych” – i to niezależnie od tego, czy na sztandarach lobbystów niesiony jest patos czy ironia, powstanie czy położenie, hipsterka czy obciach.

 

Ilustr.: Rafał Kucharczuk


 

Część warszawiaków przyzwyczaiła już się do tej sytuacji i zdaje się po prostu nie zauważać ideologicznego przesytu przestrzeni – tak, jak niektórzy po prostu nie zauważają reklam wielkoformatowych. Ale mimo że debata na temat warszawskiego nazewnictwa póki co się nie odbyła, to w oparciu o pojedyncze fragmenty wypowiedzi można odtworzyć stanowiska przeciwników prowadzonej na ulicach polityki historycznej.

Krytyk-dydaktyk powiedziałby, że samo ustawienie słupka z imieniem nie stanowi żadnego depozytu pamięci, bo dla większości przechodniów nazwisko pozostanie anonimowe, a setna taka sama tabliczka nie skłoni nikogo do podjęcia własnego poszukiwania odpowiedzi, kim był patron. Dla krytyka-ideologa błąd będzie leżał głębiej: nazwie on Warszawę miastem umarłych, zarzuci włodarzom miasta traktowanie przestrzeni jako ideologicznego słupa ogłoszeniowego i postulował będzie podjęcie niemartyrologicznej, wesołej inicjatywy miejskiej. Krytyk o zacięciu historyczno-varsavianistycznym punktować będzie przede wszystkim pełną dowolność przy kojarzeniu miejsc z postaciami, a także zwróci uwagę na sytuacje, w których tradycyjne nazwy zastępowane są przez nowych patronów (jak w słynnej sytuacji z Babką i Radosławem, choć jest to sprawa o nieco innym charakterze).

 

Najsensowniej z tego wszystkiego wydaje się brzmieć rzadko zgłaszany argument zdroworozsądkowy, odwołujący się do funkcji, jaką pierwotnie pełniły tabliczki na rogach ulic. Patrząc na współczesną Warszawę nie ma żadnych wątpliwości, że nazwy stały się wartością samą w sobie, a pierwotny cel ich nadawania – ułatwienie poruszania się po mieście – przestał odgrywać dominującą rolę mniej więcej wtedy, gdy trasa W-Z zyskiwała imię generała Świerczewskiego. Mimo to, trudno oprzeć się wrażeniu, że w ostatnich latach oderwanie funkcji symbolicznych od praktyki osiągnęło poziom dotąd niespotykany. Z anonimowego tłumu bezimiennych elementów miejskiej scenografii zaczęły wyłaniać się kolejne obiekty: placyki, skwery, zaułki, przejścia, ścieżki, deptaki, alejki, które, zyskując nagle nazwę, stają się „konkretnymi miejscami”, zasługującymi na tabliczkę i miejsce na googlemaps. Jednak te sztucznie wykreowane miejsca-niemiejsca nigdy nie zagoszczą w świadomości mieszkańców miasta. Pamiętać tylko należy, że nie jest to wina patronów i ich portretów ideologicznych. To, że nikt nigdy nie powie: „jestem na rondzie Himilsbacha”, jest tak samo oczywiste jak to, że przy umawianiu się przy fontannie na rogu Hożej i Poznańskiej nie padnie słowo na temat skweru Batalionu AK „Zaremba – Piorun”. Po prostu współrzędne nie muszą być tak dokładne, a normalne funkcjonowanie w mieście pozwala czasem powiedzieć po prostu „spotkajmy się przy naszym sklepie na rogu” – i to każdemu wystarczy.

 

Przeczytaj inne teksty Autora.

 

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×